Włoskie produkty od zawsze cieszyły się nad Wisłą uznaniem i otaczane były estymą. Sonus faber, Pathos, a z nowszych Audionemesis czy Bluenote to tylko kilka najlepiej rozpoznawalnych. Włochy to jednak zagłębie niewielkich, choć świetnie prosperujących firm, wśród których taki Sonus to prawdziwy potentat. Miejscem, w którym je odkrywam jest od dwóch lat wystawa High End w Monachium. Już w zeszłym roku, podczas edycji 2007 (relacja TUTAJ) zaznaczyła się niezwykle aktywna obecność firm z włoskiego buta, w tym roku potwierdzona przez nowe marki (relacja TUTAJ). To właśnie tam poznałem pana Paolo Martinelli, szefa sprzedaży firmy Emmespeakers, (do której należy marka Emme), prywatnie syna głównego projektanta i właściciela całości, pana Lorenzo Martinelli. Emme zajmowała niewielki box razem z hołubionym przeze mnie Audionemesisem oraz kolejnymi Włochami z firmy Norma. Od razu jednak, pomimo skromnej „obecności” przykuła moją uwagę ciekawa forma kolumn Emme, a zaraz potem przekrój przez obudowę. Jak się okazuje, to niezwykle skomplikowane przedsięwzięcie, z wieloma warstwami sklejanych ze sobą czołowo płyt MDF w których wycina się komorę. „Patent” znany chociażby z innych włoskich kolumn – Eventus Audio wydał mi się w tym wykonaniu wyjątkowo interesujący. Dlatego zamówiłem kolumny do testu, a Pan Martinelli, nie bacząc na to, że w Polsce nie ma swojego dystrybutora, je przesłał. Model β, bo o nim mowa, to dość spora kolumna wolnostojąca o kwadratowym przekroju podstawy. Jej bryła nie dominuje jednak w pomieszczeniu a to dlatego, że górna część obudowy zwęża się, wieńcząc ją półokrągłą górą. Ma to oczywiście uzasadnienie akustyczne – w ten sposób minimalizuje się ugięcia fal na krawędzi oraz zmniejsza ryzyko powstania fal stojących. Kolumny Emme to konstrukcja trójdrożna, z metalową (aluminiową) kopułką na górze, głośnikiem średniotonowym z membraną z plecionki włókien szklanych oraz dużym głośnikiem niskotonowym z membraną z powlekanego papieru. Co ciekawe, głośniki pracują w obudowie zamkniętej. To nieczęste rozwiązanie. Chociaż bowiem poprawia się w ten sposób impulsowe parametry kolumny (są szybsze), to jednak ogranicza bas, wspomagany zazwyczaj przez bas-refleks. Niemal bez wyjątku jednak kolumny z obudową zamkniętą należą do elitarnego „klubu”, ponieważ proponują wyrafinowany dźwięk. Zobaczymy, czy i tym razem. ODSŁUCH Żeby możliwie najlepiej przekazać to, o co mi chodzi w tym teście warto przeczytać najpierw dwie recenzje: wzmacniacza Audiomatus AM500R (w tym samym numerze „High Fidelity” co i ta recenzja) oraz kolumn ART Loudspeakers Stiletto 6. Nie chodzi wprost o porównanie charakteru brzmienia, choć to także ważny trop, a o wprowadzone tam przeze mnie określenia i rozpoznanie. Po lekturze będzie po prostu łatwiej skorelować to o czym piszę i co chcę Państwu przekazać z Waszym doświadczeniem. Najważniejszym zakresem Modelu β jest średnica. To nie jest tak, że środek jest tu wypchnięty przed całość, czy jakoś szczególnie uprzywilejowany, bo i góra, i dół odzywają się kiedy trzeba i jak trzeba. Jest wszakże tak, że odpalając kolejne płyty, podłączając kolumny do różnej elektroniki wiemy, podskórnie czujemy, że najważniejszy jest głośnik średniotonowy. To trochę takie uczucie, jak w kolumnach szerokopasmowych, tyle że z lepiej wyrównanym pasmem przenoszenia i dalece lepszymi jego skrajami. Myślę, że wpływ na takie, a nie inne postrzeganie dźwięku tych włoskich kolumn ma zarówno zastosowany głośnik średniotonowy, jak i wybór „obciążenia” głośnika niskotonowego. Dźwięk jest mianowicie niesłychanie skupiony, pełny i nasycony. W dużej mierze przypomina to, co słyszałem ze Stiletto 6 i wspomnianego wzmacniacza AM500R. To nie jest jednak ten sam przekaz, a jedynie nakreślone ramy na siebie zachodzą. Najłatwiej będzie nadpisać ten fragment testu na porównaniu z ART-ami. To niezwykle zbliżony dźwięk pod względem równowagi tonalnej. Wszystkie głosy – i Kate Busch z Aerial (EMI Records, 343960, 2 CCD; recenzja TUTAJ), i Solveig Slettahejll z płyty Good Rain (ACT Music, ACT 9713-2, CD; recenzja TUTAJ), czy wreszcie Lisy Gerrard ze Spiritchaser Dead Can Dance (4AD/Warner Music Japan, WPCB-10078, SACD/CD; recenzja TUTAJ), wszystkie były na wyciągnięcie ręki, ich głos miał duży wolumen, były naprawdę obecne. Nieprzypadkowo wspomniałem głosy kobiece, ponieważ to na nich słychać też cechę szczególną tych kolumn: lekkie obniżenie „strojenia”. Głosy są mianowicie pięknie wysycone, aksamitne itp., ale też jednocześnie ciut nosowe – jeśli zostały zarejestrowane z taką skłonnością, to kolumny to trochę pogłębią. Szczególnie mocno słychać było ten efekt przy płycie Solveigi Slettahejll, ponieważ jej głos jest na płycie nieco nosowy. Głosy męskie, jak Franka Sinatry z płyty Come Fly With Me (Capitol, 4 96985, CD; recenzja TUTAJ) też tak słychać, jednak w ich przypadku ważniejsze jest to, że dostają one „podparcie”, są bardziej aksamitne i wypełnione, co akurat zwykle wychodzi im na dobre. Co ciekawe, choć kolumny nieco pociągnęły całość w tym kierunku nie zaburzyło to ogólnego, bardzo satysfakcjonującego odbioru. Podobną przygodę miałem zresztą przy kolumnach ADAM-a HM2, gdzie głośnik wysokotonowy AIR Motion Transformer grał podobnie. I tam, i tutaj nie było to jednak zmulenie czy przygaszenie, a to dzięki naprawdę bardzo dobrej wyższej górze. Tutaj naprawdę dobrą robotę wykonuje metalowa kopułka. Ponieważ to bardzo podobny przetwornik do tego, jaki zamontowano w moich Dobermannach Harpii Acoustics, więc nie było zaskoczeniem, że to też podobny sposób grania. Przetwornik Emmy nie jest tak detaliczny, ani tak dźwięczny, jak u mnie, rozdzielczość też trochę z innej półki. Jednak nie są to jakieś powalające różnice, szczególnie jeśli patrzymy na kolumny od „dołu”, tj. przechodzimy na nie z czegoś gorszego. Generalnie to bowiem bardzo dobry głośnik, w tym przypadku znakomicie skomponowany z głośnikiem średniotonowym. Ponieważ ten ostatni ma dość dużą średnicę, należy więc przypuszczać, że podział między nim i kopułką jest dość nisko, a to z kolei mówi o tym, że głośnik wysokotonowy odpowiada za dużą część pasma i to także dzięki niemu wszystko jest tak – jak by to powiedzieć – pełne i jednocześnie wyraźne. Nie jest to detaliczność, bo tej tutaj nie ma za wiele, o czym trzeba będzie jeszcze napisać, ale właśnie wyrazistość fraz, linii melodycznych itp. A przy tym zachowana jest pewna powściągliwość w „przepuszczaniu” denerwujących podbarwień, jakie na niektórych płytach towarzyszą wysokim tonom. Taka jest np. płyta Kate Bush, która znacząco lepiej brzmi z płyty winylowej – wersja cyfrowa jest bowiem zabezpieczana przed kopiowaniem, a to zostawia swój ślad. W każdym razie Emmy, choć pokazują szerokie pasmo, nieco wyższą średnicę i część góry wygładzają, może nawet wycofują. Nie jestem pewien, co robią dokładnie, ponieważ nie jest to wyraźne działanie na szkodę, a wybór konstruktora. Ciekawe, ale podobną sygnaturę słyszałem we wspomnianych ADAM-ach, a także w opisywanych w lipcowym wstępniaku Między Scyllą a Charybdą kolumnach Sound&LIne. I ma to chyba sens – wszystkie grają bardzo nasyconą średnicą. ADAM-y i Emmy mają jednak wyższy środek raczej gęsty niż klarowny. Daje to wspomniane, wciągające brzmienie, jest jednak odstępstwem od neutralności. Takie życie i wybór. Słychać to przede wszystkim jako ograniczenie rozdzielczości tego zakresu. Wprawdzie góra jest świetna i daje instrumentom „otwarcie” – tak było np. na znakomitej płycie z gitarą Alexa de Grassi Bolivian Blues Bar (Narada Jazz, 48282-2, CD; recenzja TUTAJ) – jednak krawędzie, obrys elementów z tego zakresu są raczej wygładzane i wtapiane w cały przekaz. Równie ważny wydaje się zakres przypadający na przełom środka i dołu, na styku tych przetworników. Wybór obudowy zamkniętej daje tu konkretny dźwięk, jakże inny od tego, do czego można się przyzwyczaić korzystając z kolumn z bas-refleksem. Nie ma mianowicie fizycznego „uderzenia”, zwierzęcego „pchnięcia”. Średni i niższy zakres są w pewien sposób tłumione. To niezbyt szczęśliwe słowo, bo w tym kontekście kojarzy się pejoratywnie, czego bym nie chciał, ale tak to słychać. W zamian otrzymujemy niebywale czysty, tj. bez podbarwień, które zazwyczaj odbieramy jako dobre rozciągnięcie, bas. Ma on bardzo dużą energię (stąd ‘tłumienie’ tylko połowicznie opisuje sytuację) i potrafi zejść naprawdę nisko. Słychać to jednak nie aż tak efektownie, jak przy bas-refleksie. Porównując z potężnymi Dobermannami Emmy nie schodzą tak nisko, ale barwa basu i jego konsystencja są znakomite. Niski pomruk otwierający utwór Song of The Stars ze Spiritchasera Dead Can Dance był więc mięsisty, substancjalny, naprawdę dobry. Nie schodził tak nisko, jak w moich kolumnach, ale sporo niżej niż to pamiętam chociażby ze wspomnianych Stiletto 6 czy Penaudio Alba i zdecydowanie niżej niż w testowanych w zeszłym miesiącu KEF-ach XQ30. Co więcej - jego charakter idealnie zgrał się z tym, jak grał głośnik średniotonowy. Podobnie jak kopułka, tak i niskotonowiec zostały świetnie dobrane, komplementując to, co na środku. Gęste niskie dźwięki nieco wszystko dociążały, ale tylko na tyle, żeby żadna płyta nie grała byle jak i cienko. Trochę to homogenizowało poszczególne płyty, tj. różnice między realizacjami u mnie słyszalne jako bardzo odległe, tutaj raczej się zbliżały. Ale taka to uroda Modelu β. To niezwykle udany produkt, który ma jednak swój charakter. Głosy są nieco dociążane i nie tak otwarte w wyższej części, jak w innych kolumnach z tego przedziału cenowego. Rozdzielczość jest niezłą, ale nie bardzo dobra. Uderzenia w zakresach wyższego basu, a także góry są nieco „usztywniane”, co czasem słychać jak zbyt duże podciągnięcie kontrastu w telewizorze. Emmy mają jednak fantastyczną barwę i grają dobrze również przy niskich poziomach dźwięku. Scena jest gęsta i głęboka, co pozwala dźwiękowi oderwać się od kolumn. Właśnie, zapomniałbym, a to jedna z rzeczy, za którą można włoskim kolumnom wystawić piątkę z plusem i co pokazuje, że zabiegi konstruktorów przyniosły zamierzony skutek: Emmy po prostu znikają, dźwięk nie jest w żaden sposób związany z nimi, tylko zawiera się w oknie pomiędzy. Powszechne przekonanie jest takie, że takie sztuki potrafią tylko monitory, ale jak pokazuje przykład kolumn Harpii Acoustics to nieprawda. Wystarczy po prostu dobrze zgrać głośniki i wpakować je w dobrą obudowę. Ta we włoskich kolumnach musi być wyjątkowa, bo kolumn jakby nie było w pokoju. Trzeba im oczywiście zapewnić dobrą amplifikację i najlepiej, żeby to był mocny tranzystor. Może to być 60 W w klasie A (jak z mojego Luxmana), ale to mają być prawdziwe waty, podwajane przy podwojeniu impedancji. Wtedy dostaniemy dokładnie to, o czym myśleli konstruktorzy: ciepły powiew wiatru pod spokojnym toskańskim niebem... BUDOWA Model β włoskiej firmy Emme to kolumna wolnostojąca, trójdrożna, z obudową zamkniętą. Już na pierwszy rzut oka wyróżnia się niekonwencjonalnym kształtem obudowy oraz użytymi przetwornikami. Obudowa zwęża się bowiem ku górze i kończy półokrągłą ścianką. Zapewnia to optymalne warunki dla rozchodzenia się fal, zmniejsza drgania (taka forma jest sztywniejsza) i eliminuje fale stojące we wnętrzu obudowy. Trzeba wspomnieć, że jakiś czas temu podobną formę zaproponował angielski Revolver z modelem Cygnis, a ostatnio przywoływana firma ART Loudspeakers w serii Deco. Obudowa wykonywana jest z klejonych płyt MDF w których wycinane są komory dla głośników. Całość lakierowana jest na srebrno (jak w testowanym modelu) lub lakierem fortepianowym. Kolumnę uzbrojono w trzy przetworniki. Na górze pracuje niewielka kopułka aluminiowa z siateczką zabezpieczającą membranę. Głośnik wyprodukowano w Niemczech (a więc to jednak nie SEAS) – posiada metalowy front oraz podwójny układ magnetyczny. Najwyraźniej to produkt Monacora. Zdaje się to potwierdzać także wybór głośnika średniotonowego – to model SPH-165C Monacora z membraną o średnicy 165 mm wykonaną z plecionki z włókien szklanych. To głośnik używany jako nisko-średniotonowy, tutaj najwyraźniej od dołu obcięty. Ma ładny, aluminiowy kosz oraz spory magnes. Ta sekcja, tj. średnio-wysokotonowa otrzymała własną zamkniętą komorę, dość luźno wytłumioną sztuczną wełną. Głośnik niskotonowy o powlekanej dość lepką substancją membranie papierowej o średnicy 212 mm też dostarczył Monacor (SPH-212). Ma on wytłaczany blaszany kosz oraz niewielki magnes. To bardzo ciekawe, ale Monacor produkuje głośniki do zastosowań profesjonalnych i estradowych, niezbyt wysoko cenione przez audiofili. A tu proszę – grają naprawdę bardzo ładnie. A ich wysoka skuteczność zapewne pomaga wyciągnąć jak najwięcej z obudowy zamkniętej. Przetworniki łączone są z przykręconą do tylnej ścianki, na wysokości głośnika niskotonowego, zwrotnicą niezbyt grubymi plecionkami, w których gałąź ‘minus’ wykonano ze srebrzonej miedzi, a ‘plus’ z miedzi OFC. Łączy się je na skuwki, co warto zmienić, lutując kable bezpośrednio do zacisków. Zwrotnicę zmontowano na płytce drukowanej wykonanej starym sposobem, tj. z wytrawionymi jedynie podziałami między dużymi płaszczyznami miedzi. Układ jest dość skomplikowany, z wieloma kondensatorami polipropylenowymi i elektrolitycznymi. Cewki są powietrzne. Wszystkie elementy dostarczył... Monacor. Na zewnątrz wychodzimy pojedynczymi, masywnymi zaciskami. Prawdę mówiąc wolałbym nieco mniejsze – te może i dobrze wyglądają, ale nie są zbyt funkcjonalne. Kolumny stoją na gumowych nóżkach i nie mają maskownicy.
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B |