WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

MCINTOSH
MA2275

WOJCIECH PACUŁA







Jak pisałem przy okazji testu wzmacniacza MC275 Commemorative Edition firmy McIntosh mam ogromny sentyment do tej marki. Znam ją wprawdzie przede wszystkim z czasów, kiedy nie należała jeszcze do koncernu D&M (wraz z Marantzem, Denonem itd.), jednak patrząc na to, jak dynamicznie się teraz rozwija, można chyba powiedzieć, że zastrzyk pieniędzy wpłynął znacznie na wartość dodaną jej urządzeń. Może zresztą nie musiał – Mac jest bowiem w USA, kraju pochodzenia, oznaką statusu posiadacza, czymś, co spełnia podobną rolę, jak zegarki czy buty. Zjawisko u nas kompletnie nieznane, bo wciąż audio nie jest postrzegane (a wina leży zarówno po stronie dystrybutorów, jak i prasy) jako dobra inwestycja pieniędzy i wyznacznik poziomu życia, a jak fanaberia, tam ma swoje forpoczty, m.in. w postaci McIntosha. Proszę zwrócić uwagę na filmy ze Stanów Zjednoczonych, a na 100 % zobaczą Państwo dobre produkty u ważnych ludzi. Nie szukając daleko, w gabinecie dr. Housa w filmie pod tym samym tytułem, od początku stoi gramofon Sota Cosmos, a w początkowych odcinkach znakomite elektrostaty Audiostatic. Te ostatnie chyba się jednak nie spodobały scenografom, bo zostały zastąpione przez badziewiaste, śmieszne nawet „słupki” Philipsa. Jak się to ma do Soty – nie wiem. W każdym razie, drogi sprzęt w kraju do którego wciąż musimy mieć wizy jest wizytówką. I trzeba powiedzieć, że McIntosh jest jedną z najlepiej rozpoznawanych marek wśród lekarzy (drogich), adwokatów (dobrych), biznesmenów (bogatych) itp. Po prostu na pewnym poziomie masz urządzenia tej marki i już. Co jest tego przyczyną? Tych jest zapewne kilka, z mądrą polityką reklamową na czele, jednak wśród ważniejszych przyczyn trzeba wymienić coś, co przychodzi z czasem: ta marka ma po prostu markę. Za niezawodność. Za długowieczność. Za niepodążanie za modami. Za wyrazisty styl. I o ile MC275 przy[przypominał klasyczne wzmacniacze lampowe z lat 50. i 60. o tyle testowany MA2275 jest pełnokrwostym członkiem teamu, którego design został ustalony gdzieś w latach 70. A to oznacza szklaną taflę z podświetlanymi na zielono podpisami oraz duże, niebieskie wskaźniki wychyłowe. A o modelu ‘275’ wspominam nieprzypadkowo, ponieważ przyglądając się budowie MA2275 nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to jakby ‘275’ z 2000 roku. Być może zresztą stąd wzięła się owa „2” na początku symbolu. To bowiem wciąż push-pull z bifilarnym uzwojeniem transformatorów wyjściowych i dwoma lampami KT88 na kanał. I tylko przedwzmacniacz jest zupełnie nowy.

ODSŁUCH

Ponieważ wzmacniaczy McIntosha u siebie nie słyszałem już bardzo długo, byłem szalenie ciekawy, jak zagra lampowa integra tego producenta. Tym bardziej, że bardzo ciepło (nomen-omen) przeze mnie wspominany wzmacniacz mocy MC275 Commemorative Edition o którym wspominałem gra w systemie mojego przyjaciela, który nie chce się z nim rozstać za żadną cenę, pomimo że jego okablowanie (XLO Limited) kosztuje więcej od samej końcówki. Już krótki, wstępny odsłuch, zaraz po przywiezieniu urządzenia przez dystrybutora kolumn Tound (któremu tym samym bardzo dziękuję za pomoc) pokazał, że ‘2275’ nie jest dokładnie tym samym urządzeniem co ‘275’ z przedwzmacniaczem. Powiedziałbym, że to nowoczesne granie, w opozycji do nieco anachronicznego brzmienia pierwowzoru. Żeby było jasne: nie używam tego słowa w sensie negatywnym. Chodzi mi jedynie o podkreślenie pewnej kultury dźwięku, pewnego podejścia do produktu, które było kultywowane w latach 60-70. Chodziło mianowicie o takie ukształtowanie brzmienia, aby wydobyć maksymalnie dużo muzyki, a jednocześnie tak wszystkim zakręcić, aby ukryć w tym wszystkim wady – wady wynikające z konkretnej technologii, użytych elementów itp. To że wady były i są to zjawisko jak najbardziej normalne, bo nie ma urządzeń idealnych, jednak w tamtych czasach jakość oporników, kondensatorów itp., a także – moim zdaniem – transformatorów, nie była tak dobra jak w najlepszych współczesnych przykładach. Nie chcę się nikomu narażać, nie mówię, że to było złe – wprost przeciwnie: udane realizacje tego paradygmatu, właśnie jak wspomniany MC275, wciąż są niesamowicie atrakcyjne i pewnie jeszcze długo będą. Za każdym razem, kiedy rozwodzimy się nad wyższością Garrarda, starego Thorensa nad nowymi gramofonami (dobrymi), kiedy przywołujemy starego Marantza jako wzorzec brzmienia, a głośniki szerokopasmowe Siemensa jako absolutny top wiedzmy, że to nie jest „czysta” sprawa związana z dźwiękiem, a nałożone na sobie atrakcyjny dźwięk i świadomość posiadania czegoś z historią, a więc i „duszą”.

Myślę, że to ważne, bo pozwala ustawić MA2275 we właściwym kontekście. Jak napisałem, to nowoczesne granie, oparte oczywiście o lampę, która wyciska na nim swój znak rozpoznawczy, ale także zahaczające o tradycję brzmienia McIntosha. Nie ma mowy o lekkim ociepleniu średnicy i słodzeniu góry MC275. Nie ma mowy o lekkim przesterowaniu, tj. utracie rozdzielczości tego ostatniego przy głośnym graniu. MA2275 znakomicie radzi sobie z kolumnami o niewysokiej skuteczności (z tym, że z pułapkami impedancyjnymi, linearyzującymi jej przebieg), grając mocnym basem i kreując gęstą scenę, której cechą charakterystyczną jest rozmach. Od razu powiedzmy, że jak i inne „maki”, tak i ten nie jest mistrzem rozdzielczości. Chyba nigdy Amerykanom nie chodziło o ściganie się w tej dziedzinie, a raczej o umożliwienie grania ciągłym, gęstym dźwiękiem. To „gęste” powraca co jakiś czas nieprzypadkowo. W pewnej mierze urządzenie zagrało tak, jak znakomita, tranzystorowa końcówka mocy Nagry MPA (artykuł TUTAJ), przynajmniej w sensie rysowania dźwięków jako zespołu dźwięku podstawowego i tego, co go otacza. Daje to muskularny, ale i romantyczny przekaz. Najlepiej czuły się z tym płyty, w których te dwa elementy – męskie prężenie muskułów połączone z kobiecą wrażliwością (tylko wtedy mamy całość, a więc i sens) – przyświecały także artystom i realizatorom. Takie są płyty The Silver Tree Lisy Gerrard (Sonic Records, SON212, CD), Rogera Watersa Amused To Death (Sony Music Direct (Japan), MHCP 693, CD) i SubHuman grupy Recoil (Mute, LCDStumm279, CD+DVD-A). Każda z nich, na swój sposób, buduje klimat wciągający słuchacza w nieco oniryczny, niezwykle sugestywny świat. McIntosh zdaje się to doskonale „wyczuwać” i wczuwać. Nawet przy wysokich poziomach dźwięku, a takie granie zachęca do przekręcania gałki siły głosu mocniej i mocniej, nie ma śladu utraty transparentności czy efektu wyostrzenia, który występuje często we wzmacniaczach tranzystorowych zmuszonych do cięższej niż średnia pracy. Tutaj potężne trafa wyjściowe i zasilające wzmacniacza pokazują swoją przewagę nad świetnymi, jednak nie aż tak wydajnymi zwojami w MC275. Myślę, że to jedna ze zmian, jaką przynosi współczesny hi-end, a o takim dźwięku tutaj mówimy. Zachowując wszystkie zalety poprzednich transformatorów, bo nawet osoby za nie odpowiedzialne są te same co kilkanaście – kilkadziesiąt lat temu (!), nowy wzmacniacz dodaje całości coś, co możliwe jest teraz, kiedy lepiej (nie mówię, że całkowicie, mam na myśli pewien progres) zrozumiano istotność ‘rozmiaru’. Po prostu. Manley, np. dla swoich znakomitych końcówek Neo-Classic 250 potrafi zbudować mniejsze transformatory, które oferują to, co znacznie większe konstrukcje, jednak myślę, że choć to unikalna umiejętność, na końcu i tak rozmiar się liczy (to na wypadek, jakby ktoś nie wiedział, że jestem facetem...). MA2275 ma potężne trafa i to słychać. Niskie zejścia elektroniki na płycie Gerrard i w Recoil (to grupa ex-członka Depeche Mode, Alana Wildera) były trzymane w ryzach i nie miało się wrażenia, że coś „ucieka” z przekazu. Oczywiście – mocne tranzystory, jak np. podziwiany przeze mnie Krell EVO 402 są nie do pokonania, jeśli chodzi o definicję basu i o jego ultymatywną moc. Nie da się tego przeskoczyć. Można jednak pójść na kompromis i zachowując barwę i wrażenie kontroli, nieco zrezygnować z najniższej części basu. Nie, wcale tego na początku nie odczułem. Nie ma wątpliwości, że ludzie projektujący „maka” wiedzieli co robią. I że robią to dobrze. Kiedy jednak porównałem ‘2275’ z moim Luxmanem M-800A, nominalnie wzmacniaczem o niższej mocy, który jednak przy każdym obniżeniu impedancji przez połowę dostarcza dwa razy więcej prądu było to czytelne. Jak mówię – nie bardzo się to rzuca w oczy, więc pewnie i nie wszędzie będzie to słychać, ale warto mieć to na uwadze – ostatecznie to wzmacniacz lampowy o średniej mocy i tego też nie przeskoczymy.

Skupiłem się na basie, ale nie przypadkiem – jego charakter – pełnia i lekkie utwardzenie w średniej części – stanowią prawdziwą podstawę dla reszty pasma. Rozwinięciem niskiego zakresu jest bowiem średnica, także nasycona, chociaż bez tego „kolorytu”, jaki dawał MC275. Nie jest to wysuszenie, to nie o to chodzi, bo to wciąż masywny, pełny przekaz, jednak nie będzie to też ciepło, jakiego się zwykle oczekuje po lampie. To jedna z cech modernizacji brzmienia McIntosha, o której mówiłem. Dźwięk jest przez to głębszy, lepiej definiowany, ale nie w ramach poszczególnych instrumentów, uderzeń perkusji, oddechów wykonawców itp., bo to raczej w tym wzmacniaczu wydarzenia drugorzędne, a w szerokim planie. Scena dźwiękowa jest bowiem duża, rysowana z rozmachem, któremu pomaga bardzo dobra dynamika urządzenia. Mikrouderzenia są lekko wygładzane, podobnie zresztą jak cały wysoki zakres, jednak w ogólnym planie dynamika jest znakomita. I to za każdym razem, bo i przy wspomnianych płytach z elektroniką, jak i przy surowych realizacjach jazzowych z płyt Groove Yard The Montgomery Brothers (Riverside/JVC, JVCXR-0018-2, XRCD) i Pyramid The Modern Jazz Quartet (Atlantic/Warner Music Japan, WPCR-25125, CD). Każda zmiana klimatu, przejście od planu ogólnego do detalu i odwrotnie sygnalizowane były natychmiast, pokazując wciąż i na nowo duży oddech, szeroki plan i „odejście” coś, czego nie dostaniemy, kiedy urządzenie gra małym dźwiękiem typu pitu-pitu, może i dokładnym, może i rozdzielczym, ale absolutnie niewiarygodnym. McIntosh gra dokładnie odwrotnie – w bardzo wiarygodny, naturalny sposób, choć pewnych elementów nie pokazuje, albo pokazuje w nieco słabszy sposób niż inne drogie wzmacniacze. Taka już jego uroda. W pewnym sensie to podobne granie do tego, co pokazuje nowa integra Passa INT-150, którą właśnie testowałem dla „Audio”, jednak – co paradoksalne, wziąwszy pod uwagę różnicę w mocy na tranzystora, McIntosh zdawał się grać pełniej, mocniej, jakby to on był urządzeniem tranzystorowym, a Pass lampowym. Nawet rozdzielczość MA2275 była nieco lepsza.

Zdecydowanie trzeba jednak tego wzmacniacza przesłuchać w swoim systemie. To nie jest bowiem typowy wzmacniacz lampowy, ponieważ gra mocnym, dość „sztywnym” średnim basem, zaś jego średnica nie jest tak nasycona jak chociażby w MC275. W pierwszym momencie może się wydawać, że jest tam mniej „koloru”. Może po części to i prawda, ale to dlatego, że MA2275 gra czyściej. Bez dwóch zdań środek, a szczególnie jego wyższa część jest bardzo czysta i pozbawiona naleciałości (zniekształceń), które określają byt wielu wzmacniaczy lampowych. Wyższa góra jest raczej delikatna, a nawet można powiedzieć, że lekko wycofana. To dlatego mamy taki gęsty i mocny dźwięk. To dlatego też wszystkie płyty, nawet gorzej zrealizowane zabrzmią co najmniej przyjemnie. Tutaj jednak trzeba się zastanowić czego w audio szukamy. Nie dostaniemy bowiem z tego „maka” mocnych, rozdzielczych, „fruwających” blach obecnych na płycie TMJQ, ani też ekstatycznej, żywiołowej gry na blachach w utworze nr 7 z płyty In Rainbows grupy Radiohead. Przekaz będzie niezwykle rzetelny równy, ale bez wyskoków. To bowiem to miejsce, gdzie trzeba się pogodzić, że ostatecznie to nie jest najdroższy wzmacniacz na świecie, a w ogóle to – jak na hi-end – nie jest taki drogi. Warto do tego dodać, że wbudowany wzmacniacz gramofonowy jest znakomity. Słuchałem go z kompletem Blue Note Picollo (test TUTAJ), a także z ZET3 Transrotora i było świetnie – precyzja, ale i „duch”, bardzo niski poziom szumów itp. Wprawdzie sekcja MM Sensora Prelude IC RCM Audio jest lepsza - bardziej rozdzielcza, bardziej dynamiczna itp., ale z drugiej strony tylko raz, w przedwzmacniaczu C-2810 Accuphase’a słyszałem urządzenie tego typu (tzn. nie urządzenie „wolnostojące”), które grałoby lepiej. W „maku” jest świetnie. Także wzmacniacz słuchawkowy jest bardzo fajny, z tym, że tutaj doradzam ostrożny dobór słuchawek. Dość szybko można się zorientować, że był on projektowany ze słuchawkami Grado na uszach. Z AKG K701, a także Beyerdynamikami DT-990 Pro (wersja 900 Ω) nieco brakowało mi wypełnienia dołu i dynamiki. Dopiero podpięcie modelu ProLine2500 firmy Ultrasone dało obraz tego, co można tutaj zdziałać. Dźwięk był delikatnie złagodzony, ale nie na tyle, żeby to przeszkadzało. Taki charakter nawet pomagał w długim słuchaniu, czy to płyt, czy oglądaniu w nocy filmów (co mi się często zdarza). Pewnym problemem jest zastosowanie gniazda mały-jack zamiast regularnego gniazda 6,3 mm (duży-jack), ponieważ przejściówki mają tendencję do tracenia momentami kontaktu masy. Można się do tego przyzwyczaić, ale o ile łatwiejsze byłoby życie, gdyby nie trzeba było się z tym gimnastykować. I jeszcze jedno – w moim systemie bez porównania lepiej zagrało wejście niezbalansowane (RCA), pomimo że moje źródło, Lektor Prime, a także testowany w tym czasie odtwarzacz DP-700 Accuphase’a (opis TUTAJ) to urządzenia w pełni zbalansowane. Wejścia XLR, jak dla mnie, traciły nieco zwarcie i definicję dźwięku, który był przez to nieco milszy i przyjemniejszy. Moim zdaniem szło to jednak w tym kierunku zbyt mocno. Niezależnie jednak od wszystkiego, MA2275 to wzmacniacz o znakomicie zbalansowanym dźwięku, stworzony z pełną świadomością i panowaniem nad każdym detalem brzmienia i budowy. Wybory są wyborami ludźmi, którzy go zaprojektowali, a którzy starali się stworzyć wzmacniacz lampowy, który nie popełniałby błędów starszych konstrukcji. Tak, tracimy przez to pewną magię, jaką przekazuje np. MC275, jednak zyskujemy też co innego – znakomitą kontrolę basu, czystą średnicę i dobrą definicję dźwięku jako całości. No i oczywiście ów McIntoshowy sznyt, który powoduje, że urządzenie wygląda i gra świetnie zarówno w momencie zakupu, jak i wtedy, kiedy jest przekazywane w spadku synowi czy wnukowi.

BUDOWA

Urządzeń McIntosha nie da się pomylić z niczym innym. Lampowy wzmacniacz zintegrowany MA2275 nie jest żadnym wyjątkiem. Z przodu mamy bowiem dużą, wysoką taflę szklaną, za którą ukryto podświetlane na czerwono kontrolki, na zielono napisy oraz logo i na niebiesko charakterystyczne wskaźniki mocy wyjściowej. Całość wygląda mocno „retro”, na jakiejś lata 70., ale sporo się natrudzono, żeby tak właśnie było. Wytwarzając np. swoje własne gałki, które choć wyglądają jak epoki, są metalowe znacznie wytrzymalsze. A szklana płyta gwarantuje, że urządzenie będzie równie dobrze wyglądało za dziesięć lat i więcej.
Z przodu, oprócz wspomnianych wskaźników mocy, mamy gałkę siły głosu, gałkę selektora wejść, regulację barwy (tak! – to jedna z cech charakterystycznych maka), balansu oraz gałkę obsługującą wskaźniki (można np. wyłączyć ich podświetlenie). Są tu także małe przyciski, np. standby, mute, mono, obchodzące regulację barwy oraz przycisk do monitorowania pętli magnetofonowej. I wyjście słuchawkowe typu mini-jack. Z tyłu mamy sporo gniazd: wejście zbalansowane XLR, pięć wejść niebalansowanych RCA, wyjście do nagrywania oraz połączone zworami (nie lubię tego rozwiązania, znacznie lepiej, moim zdaniem, załatwić to wewnątrz, np. kontaktronami) wyjście z przedwzmacniacza i wejście na końcówkę. Ponieważ mamy jednak XXI wiek, a w USA McIntosh bardzo często wybierany jest do kompletnych instalacji, wzmacniacz wyposażono w używane tam łącza – mamy wejście z zewnętrznego „pada” sterowniczego oraz serię małych gniazd (triggerów). Jest też wejście gramofonowe. Na poziomej części chassis, wykonanej z chromowanej, polerowanej stali, są też gniazda głośnikowe – bardzo drogie i znakomite gniazda z topowej serii WBT, osobno dla obciążenia 2-4-8 Ω. Patrząc od góry nietrudno nie zauważyć, że MA2275 podąża wypracowanymi przez „maka” ścieżkami, jeśli chodzi o rozkład poszczególnych bloków układu. Inaczej niż zazwyczaj, znacznie bardziej logicznie (jak w Ongaku Audio Note), tj. z przodu mamy trafa i układy logiczne, a z tyłu, z wejść, trafiamy wprost do lamp przedwzmacniacza i potem do lamp końcowych. Pozwala to na skrócenie najbardziej wrażliwej ścieżki, tj. sygnału wejściowego. Urządzenie ma plan „otwarty”, ponieważ transformatory widoczne są osobno, w swoich puszkach ekranujących (zalanych specjalnym materiałem tłumiącym), a za nimi mamy lampy, które można zakryć dobrze wyglądającą klatką. W sekcji przedwzmacniacza pracują cztery lampy 12AX7A, w odwracaczu fazy i sterowaniu lamp końcowych 12AT7A, zaś w sekcji prądowej po parze KT88 w push-pullu. Inaczej niż w klasycznym układzie Williamsona, w układzie lampa-transformator biorą udział także katody lamp.

Układ wewnątrz zmontowany jest na płytkach drukowanych. Po niezłoconych (a szkoda) wejściach RCA trafiamy do znakomitych elementów przełączających – kontaktronów. Wejście XLR jest na osobnej płytce, z której sygnał do głównej płytki biegnie krótką taśmą komputerową, gdzie jest następnie desymetryzowany. Wzmacniacz słuchawkowy oparto – tak to przynajmniej wygląda – na niskoszumnym scalaku MC33077. Podobny scalak napędza również wyjście do nagrywania. Może się zresztą mylę. W każdym razie z płytki, po wzmocnieniu w lampach, biegniemy taśmą komputerową z sygnałem do małej płytki przy przedniej ściance, gdzie jest też zmotoryzowany, czarny potencjometr Alpsa, I stamtąd trafiamy do płytek z końcówkami. W torze zastosowano ładne kondensatory polipropylenowe Wima oraz precyzyjne oporniki. Uwagę zwracają rozbudowane układy zasilające, ze stabilizacją napięcia anodowego przedwzmacniacza oraz dużym dławikiem dla lamp końcowych. Zasilacz ukryto za pionową płytą ze stali, która działa jako ekran, a także usztywnia obudowę. Całość wygląda solidnie i rzetelnie. Jak to u McIntosha. Pilot jest plastikowy, niezbyt ładny. Urządzenie stoi na wysokich, plastikowych stopach, a to dlatego, że trzeba w ten sposób wspomóc chłodzenie lamp – a te grzeją się całkiem mocno. Dodajmy jeszcze, że obsługa urządzenia jest niezwykle przyjemna.




MCINTOSH
MA2275

Cena: 24 000 zł

Dystrybucja: Hi-Fi Club

Kontakt:

ul. Kopernika 34
Warszawa

Tel.: 0...22 826 47 67

e-mail: salon@hificlub.pl


Strona producenta: MCINTOSH





PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B