ODTWARZACZ CD + WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

TRI
TRV-CD4SE + TRV-35SE

WOJCIECH PACUŁA







Tri to marka firmy Triode Corporation of Japan. W jej nazwie znajdziemy wszystko, co zdaje się określać jej priorytety i tożsamość. A to: zainteresowanie jedynie w urządzeniach pracujących o lampy próżniowe, typ trioda lub pentoda, ale w trybie triodowym (ze zwartymi dwoma siatkami) oraz to, że jest to firma Japońska. Stałym czytelnikom „HIGH Fidelity OnLine” marka ta nie powinna być obca. Wzmacniacz TRV-300SE jej produkcji ozdobił bowiem okładkę jednego z pierwszych (jeśli nie pierwszego w ogóle) tematycznych numerów (No. 26) naszego pisma z września 2006 roku. To już bowiem ponad półtora roku odkąd „Made in Japan” określiło zawartość wszystkich testów w numerze. Jak się okazało, wzmacniacz Tri, pomimo bardzo atrakcyjnej ceny okazał się bardzo przyjemny i stanowił duże zaskoczenie dla mnie, przyzwyczajonego do tego, że jeśli coś jest japońskie i nie pochodzi od któregoś z producentów masowych (Sony, Denon, Yamaha, Marantz), to musi być drogie. A nawet bardzo drogie. Pan Junichi Yamazaki, właściciel i konstruktor Tri okazał się również bardzo ciekawym rozmówcą, otwartym na ludzi z zewnątrz. Naszą krótką rozmowę można przeczytać we wstępie do wspomnianego teście (test TUTAJ). Myślałem, że tak interesująca marka, z Japonii, z tak przyzwoitymi cenami wyzwoli w polskich dystrybutorach natychmiastową chęć posiadania takiej perełki w swoim portfolio. Komuś takiemu dzielnie bym kibicował, bo marka jest tego warta. A tu – nic. To ciekawe, ale czasem zdarza się coś w rodzaju ściany, jakiejś mentalnej blokady, która wyrzuca poza nawias naszej percepcji pewne rzeczy, zdarzenia, uczucia itp. I chyba mechanizm ten zadziałał i w tym przypadku. Nie jest to zresztą rzecz unikatowa. Jakiś tydzień temu w amerykańskim magazynie internetowym „Positive-Feedback” (to znakomity magazyn – polecam! Ma szczególną historię, ponieważ przez lata ukazywał się w formie drukowanej, a następnie zamienił miejsce publikacji na Sieć...) przeczytałem znakomitą recenzję wzmacniacza firmy Fi, model X 2A3 (test TUTAJ) pióra Danny’ego Kaeya. Ponieważ już wcześniej o firmie coś-niecoś wiedziałem, złapałem zaraz klawiaturę i napisałem do właściciela firmy z zapytaniem, czy nie byłby zainteresowany testem w HFOL. Rozmowy się toczą, zobaczymy, co z tego wyjdzie (wzmacniacze budowane są na zamówienie), jednak jedna rzecz mnie zaskoczyła – okazało się, że jestem pierwszą osobą spoza USA i trzecią w ogóle, która napisała maila po tym teście. Nieprawdopodobne! Niedrogi, wykonany z pasją produkt bez odzewu. Tak też było z Tri.

Na szczęście sytuacja powoli się zmienia. A to dzięki panu Piotrowi Bednarskiemu (Hi-End Studio), który najpierw, z czystej miłości, bo zawodowo zajmuje się czymś innym, ściągnął do Polski szkockie kolumny Art Loudspeakers (pisaliśmy o nich pochlebnie w relacji z Audio Show 2007 – TUTAJ oraz testowaliśmy model Stiletto 6 – TUTAJ), a potem wyszukał dla nich elektronikę – wzmacniacze Art Audio prosto z USA, a następnie właśnie Tri.
Do testu urządzenia trafiły dosłownie z rampy przeładunkowej Cargo, po ocleniu. Myślałem, że dostanę do testu wzmacniacz, a tu okazało się, że kurier wniósł nie jedną, a dwie paczki. W jednej rzeczywiście był wzmacniacz, zintegrowany, oparty o lampy EL34 wzmacniacz TRV-35SE, jednak w drugiej znajdował się odtwarzacz CD, nowość w ofercie, o której nawet niw wiedziałem, model TRV-CD4SE. Rozpakowałem paczki i z czułością przeciągnąłem ręką po lakierowanych na burgundowy kolor (metalic) elementami obudowy. Już zapomniałem, jak bardzo mi się TRV-300BSE podobał... te dwa niewielkie urządzenia, dzięki takiemu, a nie innemu kolorowi nabrały osobowości i wyróżniają się na kilometr ze wszystkich innych urządzeń lampowych. To samo mam zresztą, kiedy patrzę na produkty Yamamoto Sound Craft Corp. i Shindo Laboratory. To ta sama miłość do detalu, a przy tym cena kilkakrotnie niższa.

Testując TRV-300SE zastanawiałem się wielokrotnie, jak to możliwe, żeby z takiego kraju jak Japonia, z tak drogą siłą roboczą, drogimi podzespołami, przy inżynierii, którą trzeba było w produkt włożyć, udało się tak drastycznie zredukować koszty. A przy tym wciąż chwalić się napisem „Made in Japan”. Częściowo to przeczuwałem, ale nie miałem żadnego punktu zaczepienia. Wraz z odtwarzaczem TRV-CD4SE, oprócz tony muzyki, przyjechała do mnie także wiadomość: pewne elementy, przede wszystkim chassis i front, przygotowywane są w fabryce w Chinach. Oto bowiem odtwarzacz TRI ma identycznie obrobiony front, guziki, a nawet dokładnie taki sam wyświetlacz jak w innym nowym produkcie, odtwarzaczu Luxmana DN-100. Dużą część detali dzieli również z urządzeniami CEC-a, np. odtwarzaczem TL-53Z. Luxman jest „Made in Japan”, zaś CEC „Made in China”. Wszystko zależy od tego, jaki procent budowy został zrealizowany pod Wielkim Murem, a który pod drzewem Kwitnącej Wiśni. Tri jest najwyraźniej na Wyspach Japońskich mocno zakorzeniony.

ODSŁUCH

Przed głównym odsłuchem urządzenia przez dłuższy czas pracowały u mnie „w uśpieniu”, tj. z boku. Musiały swoje przepracować, ponieważ przyszły do mnie prosto z fabryki. I choć firma mówi, że wszystkie produkty są wstępnie wygrzewane, to w przypadku urządzeń lampowych proces ten jest szczególnie mocno rozciągnięty w czasie. W przypadku Tri „docieranie” wyglądało nieco inaczej niż zazwyczaj. Ponieważ miałem do dyspozycji zarówno źródło, jak i wzmacniacz, który jest jednocześnie wzmacniaczem słuchawkowym, ustawiłem system przy komputerze, przy którym spędzam sporo czasu i pisząc testy, przez kilka dni korzystałem najpierw ze słuchawek. Pierwsze próby były niezłe, ale nie porywające. Momentalnie słychać było, że dźwięk jest gładki, pełny i, że tak powiem, kolorowy, tj. nasycony harmonicznymi. Ponieważ jednak dosłuchiwałem wówczas płyty do sekcji Muzyka, przede wszystkim Seventh Tree Goldfrapp (Mute Records, CDSTUMM280, CD) i Goodbye duetu Anita Lipnicka i John Porter (Pomaton/EMI Music Poland, 5224642, CD). Obydwa krążki to produkcje przeznaczone dla szerokiego kręgu odbiorców i nie są realizacjami audiofilskimi. Potrafią jednak zabrzmieć naprawdę fajnie. Z systemem Tri oraz słuchawkami Ultrasone PROLine2500 słychać było, że mamy coś naprawdę fajnego, jednak w dźwięku nieco dominowały skraje pasma, tj. bas i wyższa średnica, przez co dźwięk był nieco zbyt konturowy. W każdym razie, pomimo tych ograniczeń, nie miałem ochoty wrócić do mojego stałego systemu w tym miejscu. Zmiana przyszła, jak to zwykle bywa wraz z konkretną płytą. A właściwie z dwoma płytami. Myślę, że jest coś na rzeczy i potwierdza to fakt istnienia emocjonalnej warstwy w muzyce, wpływającej zarówno na ocenę jakości dźwięku, jak i nagrania w ogóle. Wprawdzie elementy, które można określić „analizą hi-fi” są niezwykle istotne, ponieważ określają ogólne ramy, w których się poruszamy, to jednak składnik emocjonalny, coś, co wypełnia ów szkielet okazuje się być kluczowy i to on określa, czy nam się dane przedstawienie, dana reprodukcja podoba czy nie. Tylko tyle i aż tyle. Stąd najczęściej owym „spustem”, który powoduje, że zaczynamy rozumieć dane urządzenie, że konkretna wizja odtwarzanej muzyki do nas przemawia albo nie jest coś emocjonalnego w danym nagraniu. I tak było właśnie tym razem. Siadając któregoś wieczora do komputera nie wiedziałem nawet, że następne godziny spędzę w tak przyjemny sposób. A to wszystko za sprawą dwóch płyt wytwórni Alpha: Guillaume Du Fay (c 1400 - 1474) Missa se la face ay pale (Alpha, 908, CD) oraz Frienze 1616 La Poème Harmonique (Alpha, 120, CD), które przesłuchałem po kilka razy. Wytwórnia ta słynie z genialnych realizacji, przypominających klasyczne nagrania firm Decca i Philips z ich naturalnym brzmieniem. Nie inaczej jest w tym przypadku, chociaż obydwa krążki różnią się od siebie. Lepsza jest druga płyta, z niesamowitą dynamiką i głębią. System Tri momentalnie, po przełożeniu krążków, pokazał różnice między płytami, ale też i to, co je łączy: gęsta atmosfera i niezwykle jedwabiste, ale i detaliczne rysunki instrumentów.

Z kolumnami system Tri okazał się nieco podobny w charakterze do tego, co słyszałem przez słuchawki. To mocne, pełne granie z fantazją. Nie ma wiele wspólnego z romantycznym graniem, z jakiego znane są lampy EL34, to jest nie ma tu zamulenia środka. Jeśli miałbym do czegoś to porównywać, to byłby to dźwięk idący w kierunku Snapperów Manleya albo Linear Audio Research AI-45. Mamy więc mocny, naprawdę mocny bas i otwartą górę. Najpierw o dole. Nie schodzi on oczywiście tak nisko, jak z moim Luxmanem M-800A, ale to naturalne. W pewnym momencie japońska integra po prostu przestaje przenosić. To nawet dobrze, bo nic nie buczy, nie ciągnie się, nie kotłuje. Mamy zwinny, mięsisty bas. Najniższe zejścia, jak np. stopa z japońskiego remasteru płyty Nevermind Nirvany (Geffen/Universal Music Japan, UICY-93358, CD) nie jest specjalnie słyszalna, ale już np. bas z japońskiej wersji Trillera Michaela Jacksona (25th Anniversary, Epic/Sony Music Japan, EICP, CD+DVD) czy niskie, mięsiste zejścia syntezatora z płyty Seventh Tree Goldfrapp (Mute, CDSTUMM280, CD) były takie, jak trzeba. Myślę zresztą, że z mniejszymi kolumnami niż Dobermanny Harpii, z których korzystam, będzie to jeszcze mniej zauważalne. Żeby być pewnym sprawdziłem jeszcze płytę Magnetic Fields J.M. Jarre’a (Dreyfus/Sony Music, 488138, CD) i wszystko było w porządku. Przy tej ostatniej płycie szczególnie dobrze słychać było rzecz dla tego systemu charakterystyczną: scena budowana jest dość blisko słuchacza, w namacalny, intensywny sposób. Jest to efekt dość mocnego, konturowego fragmentu średnich i wyższych częstotliwości. Powoduje on, że wzmacniacz brzmi w świeży sposób, choć – w skali absolutnej – jest odstępstwem od neutralności. Akcent ten pada w rejonach, gdzie szum taśmy brzmi jak szum odkurzacza (pamiętając oczywiście o innym poziomie). Tak było chociażby w otwierającym płytę Goldfrapp utworze Clowns, gdzie wokal nagrany jest z mocnym szumem. Z Tri wszystko było wyraźne i klarowne, jednak szum nie do końca łączył się z dźwiękiem i miał obniżony ton. Trochę narzekam, ale przede wszystkim dlatego, ż inne urządzenia w tym numerze są drogie i bardzo drogie. I to do nich przede wszystkim porównywałem ten systemik. Jeśli postawimy go jednak obok urządzeń z tego samego przedziału cenowego, to wszystko to, co pisałem zblaknie, wywinie się na drugą stronę. Przywołane cechy pozostaną, jednak będą w znacznym stopniu przykryte przez zalety.

Dwie rzeczy powodują, że płyty takie, jak Nevermind Nirvany zabrzmią nie dość plastycznie i nieco zbyt lekko – brak najniższego basu i wspomniane podniesienie części środka. Oznacza to, że system nie jest absolutnie uniwersalny. Jeśli jednak będziemy się trzymać jazzu, klasyki i dobrego popu, będzie bardzo dobrze. Z bardziej agresywną muzyką element chaosu, który w niej występuje zmienia się bowiem w hałas. A tego nie chcemy... O klasyce już mówiłem, jednak potwierdzę to tylko na przykładzie słuchanej już na sam koniec pięknej płyty Codex Santiago de Murcia (Auvidis/Naïve, E8661, CD), ponieważ scena była szeroka, głęboka, zaś instrumenty miały głęboki, dźwięczny ton. Równie atrakcyjnie zagrał wspomniany jazz. Pyramid The Modern Jazz Quartet (Atlantic/Warner Music Japan, WPCR-25125, CD) zagrał mocno, ekspansywnie, tak jak został nagrany.
Kiedy rozdzieliłem te dwa komponenty okazało się, że za takie mocne granie odpowiedzialny jest przede wszystkim wzmacniacz. CD gra głębszym i lepiej zrównoważonym dźwiękiem. A jednak całość ma niezaprzeczalny urok. Jeślibym szukał dla nich partnera, to naturalnym wyborem byłyby kolumny Stiletto 6 Art Loudspeakers (to ten sam dystrybutor). Wzmacniacz jest jednak na tyle mocny i na tyle dynamiczny, że właściwie nie trzeba się bać żadnej konstrukcji (byle w ramach rozsądku). I tak są jeszcze dwie konstrukcje, z którymi można Tri spokojnie połączyć: fińskie kolumny Penaudio Alba i włoskie Chario Constellation Pegasus. Jeśli miałyby to być monitory, to znowu Chario, tym razem Academy Sonnet, albo - i trzeba to rozważyć jako jedną z bardziej atrakcyjnych opcji – Harbeth, modele HL-P3ES2 lub HL-Compact 7ES3. Wzmacniacz poradzi sobie z nimi wszystkimi bez problemu. No i nie zapominajmy, że to jednocześnie bardzo fajny wzmacniacz słuchawkowy – ostatecznie wybrałbym słuchawki w rodzaju Sennheisera HD650. Generalizując mozna powiedzieć, że otrzymujemy japoński produkt lampowy (mowa o obydwu rządzeniach) z niezwykle dobrze prowadzonym dźwiękiem, ładnym wyglądem i wzmacniaczem słuchawkowym za darmo. Jeśli to mało, to nie mój problem, a Państwa...

BUDOWA

Obydwa urządzenia są nieco mniejsze niż „regularne” produkty o szerokości 430 mm (fronty Tri mają szerokość 340 mm). Obydwa zostały też pomalowane – chodzi o górę) na fantastyczny, wyróżniający je kolor burgunda z metalicznym poblaskiem. Wzmacniacz wyposażono jeszcze w drewniane boczki, jednak odtwarzacz ma zarówno górę, jak i boki burgundowe. I widząc, jak dobrze to wygląda, spokojnie zrezygnowałbym z owych drewnianych elementów – dostalibyśmy wtedy bardziej jednolity, koherentny projekt. Fronty obydwu urządzeń wykonano z grubych płatów drapanego aluminium. Jak mówiłem, ten element wykonywany jest w Chinach.
W odtwarzaczu mamy na nim metalowe guziczki oraz ukryty za lustrzanym okienkiem niebieski wyświetlacz. Jest dość jasny, choć niewielki. Obok niego, kiedy wybierzemy „play” zapala się jaskrawa niebieska dioda. Jak się można dowiedzieć z instrukcji obsługi, wskazuje ona działanie upsamplingu – urządzenie przed przetwornikiem zamienia słowa 16/44,1 na 24/192. Wyświetlacz można z pilota w dwóch krokach przyciemnić. Nie da się go niestety wyłączyć. Z tyłu mamy sporo, bo wyjścia cyfrowe RCA i TOSLINK oraz dwa wyjścia analogowe – niezbalansowane RCA oraz zbalansowane XLR. Jest też gniazdo sieciowe IEC. Urządzenie posadowiono na fajnych nóżkach z aluminium i gumy, takich samych, jakie znajdziemy w urządzeniach CEC-a.
Wewnątrz odtwarzacz wygląda wyjątkowo ładnie.

Najpierw napęd. Jest to jednostka Sony z głowicą KSS-213, dokładnie ten sam model, który bez plastikowych elementów szuflady zastosowany został w odtwarzaczu Ayona CD-1. Został on przykręcony do bardzo sztywnej i ciężkiej płyty, gdzie, w wycięciu, znalazło się również miejsce dla płytki ze sterowaniem. Główny mikrokontroler umieszczono na głównej płytce, obok. Zajmuje ona niemal połowę wnętrza. Sygnał z napędu przesyłany jest do sporej kości Philipsa SAA7824, która zajmuje się dekodowaniem strumieni i jest cyfrowym serwo. Za Sygnał jest z kolei wysyłany do przetwornika D/A Burr-Browna PCM1792. To układ delta-sigma 24/192 zintegrowany z upsamplerem, który w tym razem został aktywowany. Za przetwornikiem mamy ładnie rozplanowany układ analogowy, niemal w całości zbalansowany. W konwersji I/U oraz filtrach zastosowano popularne układy NE5532, a w układzie wzmacniającym scalaki LME49710. Te ostatnie to wysokiej klasy, niskoszumne, bardzo szybkie układy National Semiconductyors. Wszystkie układy są na podstawkach. Jak wspomniałem, aż do tej pory sygnał jest zbalansowany. Nie całkiem rozumiem więc, dlaczego bufor wyjściowy zrealizowano na pojedynczej lampie (podwójna trioda 6922EH Electro-Harmonix), a więc w formie niezbalansowanej. Układ z lampą oparto o bardzo dobre elementy pasywne, np. bardzo fajne kondensatory Mundorfa RealCap, zaś wyjście sprzęgnięto bardzo dużymi kondensatorami WIMA, zbocznikowanymi tymi samymi Mundorfami.
Skupiłem się na układzie audo, a przecież ¾ wnętrza zajmują układy zasilające. Za gniazdem sieciowym ulokowano sporej wielkości filtr PI, po którym mamy średniej wielkości, w całości zaekranowany transformator toroidalny. Wyprowadzono z niego sporo uzwojeń wtórnych. Osobno zasila się lewy i prawy kanał sekcji z układami scalonymi, osobno anodę lampy i jej żarzenie. I napęd też ma – tak się wydaje – osobny zasilacz. Naprawdę solidnie to wygląda, bo pamiętano o zastosowaniu kondensatorów bocznikujących diody w zasilaczach. Górna ścianka jest bardzo gruba, co dodatkowo wzmacnia chassis. Pilot jest metalowy, nie całkiem wygodny, ale solidny.

Wzmacniacz ma układ klasyczny dla tej grupy urządzeń, tj. z lampami z przodu i dużą puszką ekranującą z tyłu. Na aluminiowym froncie mamy gałkę selektora wejść i siły głosu. I coś jeszcze – złocone gniazda RCA. Jest to trzecie wejście liniowe, przeznaczone m.in. dla urządzeń typu MP3. To fantastycznie, że zrezygnowano z kiepskiego mini-jacka. Jest też pewien trick związany z takim umiejscowieniem wejścia. Zazwyczaj z mini-jacka na przedniej ściance sygnał prowadzony jest długimi kablami na tył i tutaj wybiera się go w selektorze wejść. We wzmacniaczu Tri jest inaczej – z wejść na tylnej ściance prowadzone są kabelki, dla każdego wejścia osobny, do mechanicznego selektora przy przedniej ściance, a stąd od razu do lampy wejściowej 12AX7. I oto okazuje się, że gniazdo Line 3 ma króciutki kabelek, ponieważ jest tuż obok selektora. Jeśli więc Państwo lubią eksperymenty warto wpiąć odtwarzacz w tym miejscu... Z tyłu mamy dwa wejścia liniowe, wyjście do nagrywania oraz wejście oznaczone ‘pre in’, które jest najwyraźniej wejściem na końcówkę. Dostajemy też bardzo solidne gniazda głośnikowe amerykańskiej firmy CMC – Charming Music Conductor.
Układ oparto w całości na lampach – pracujących w klasie A podwójnych triodach 12AX7 na wejściu oraz 12AU7 w roli splitera fazy i drivera lamp końcowych. A te to pentody mocy EL34 w push-pullu, pracujące w klasie AB. Obydwie te dwie rzeczy są odejściem od podwalin firmy Tri. Na lampach nie ma oryginalnych oznaczeń, ale wyglądają na lampy chińskie.

Wnętrze wygląda bardzo smakowicie. Końcówkę zmontowano na małych płytkach, osobno dla każdego kanału, zaś przedwzmacniacz punkt-punkt. W preampie zastosowano bardzo dobre, japońskie oporniki Kiwame, zresztą dystrybuowane przez Tri oraz kondensatory Mundorfa RealCap. Selektor wejść jest otwarty, zaś umieszczony za nim potencjometr to czarny Alps. Jak się okazuje wejście ‘pre –in’ otrzymało osobną płytkę z przekaźnikiem, który wyłącza z toru wspomniany potencjometr. Można więc skorzystać z odtwarzacza z regulowanym wyjściem lub spróbować grać z lampowym wzmacniaczem Tri TRV-CD4SE. W końcówce zastosowano bardzo drogie i rzadkie kondensatory olejowe Vitamin-Q obrandowane przez japońską firmę Tone Factory Toschi. W zasilaczu użyto transformator EI (w instrukcji pisze się o toroidalnym), dławik oraz dwa spore kondensatory Nichicon Nie ma niestety możliwości zdalnego sterowania poziomem głosu. Lampy chronione są ładną metalową osłoną, którą można bez problemu ściągnąć.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
TRV-CD4SE
Opis odtwarzacz CD z upsamplingiem 24/192
Napięcie wyjściowe 2,2 V
Całkowite zniekształcenia harmoniczne 0,002 %
Stosunek sygnał-szum 100 dB
Pasmo przenoszenia 20 Hz-20 kHz (± 0,5 dB)
Separacja między kanałami 90 dB
Dynamika 100 dB
Przetwornik D/A Burr-Brown PCM1792
Lampa na wyjściu 6DJ8 (6922)
Napęd Sony
Wyjścia analogowe niezbalansowane RCA + zbalansowane XLR
Wyjścia cyfrowe S/PDIF – RCA oraz TOSLINK
Pobór mocy 20 W
Wymiary (W/D/H) 340 x 330 x 100 mm
Waga 8 kg


DANE TECHNICZNE (wg producenta):
TRV-35SE
Opis wzmacniacz zintegrowany push-pull
Klasa pracy stopnia wyjściowego AB
Moc wyjściowa 2 x 45 W (8 Ω)
Pasmo przenoszenia 10 Hz-100 kHz (+/- 4 dB)
Całkowite zniekształcenia harmoniczne 0,1 % (1 kHz)
Stosunek sygnał-szum 90 dB
Czułość wejściowa 0,4 V
Impedancja wejściowa 100 kΩ
Wyjścia zaciski głośnikowe 6 i 8 Ω, wyjście słuchawkowe 6,3 mm, RCA do nagrywania
Wejścia 4 x RCA (3 x tył, 1 x front)
Lampy 4 x EL34, 1 x 12AX7 (ECC83) 2 x 12AU7 (ECC82)
Pobór mocy 120 W (bez sygnału), max 240 W
Waga 15 kg
Wymiary (WxDxH) 340 x 315 x 185 mm





TRI
TRV-CD4SE + TRV-35SE

Cena: 5400 + 6450 zł

Dystrybucja: Hi-End Studio

Kontakt:

Piotr Bednarski
tel.: 695 503 227

e-mail: kontakt@hi-endstudio.com


Strona producenta: Triode Corporation of Japan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B