Firma AudioNemesis to niewielka manufaktura z Włoch, za którą stoi Fabio Camorani. To miłośnik muzyki i dobrego wina, człowiek, który przez dłuższy czas pracował jako wysłannik dużej firmy w... Polsce. Audio to bowiem jego hobby – dochodowe, jednak hobby. O historii Audionemesis w Polsce, moich staraniach w kierunku jego popularyzacji pisałem już wielokrotnie. Przed lekturą tego testu warto się więc zapoznać z następującymi artykułami: - test: Audionemesis PM -1 - Hyde Park: Audionemesis DC-1 - test: Audionemesis DC-1 - wywiad z Fabio Camorani: Brzytwa Ockhama Jest co czytać, nie będę więc się rozpisywał o tym, dlaczego jestem z tymi produktami związany emocjonalnie. Można oczywiście zastanawiać się, czy dziennikarz specjalistyczny, a taką pracę wykonuję w HFOL i „Audio”, czy redaktor naczelny (przypadek „HIGH Fidelity OnLine”) powinien mieć jakieś własne preferencje. Jeślibyśmy mówili o sytuacji idealnej, to oczywiście NIE. Testerzy występują w roli „przyrządu” mierniczego, badając produkty przez obserwację i jako tacy powinni się charakteryzować możliwie najmniejszym „zbiasowaniem”. Rzeczywistość jest jednak inna – oprócz „maszyn” jesteśmy też żywymi ludźmi i niezależnie od tego, jak bardzo się staramy zachować obiektywizm – a proszę mi wierzyć, że staramy się (w 100% mogę mówić oczywiście tylko za siebie) – zawsze pozostaje margines na własne „coś”. Jeśli ktoś Państwu mówi, że jest inaczej, że jest absolutnie obiektywny, to albo kłamie, albo sam nie zdaje sobie sprawy z sytuacji, a jakiej się znalazł. Oczywiście trzeba dążyć do ideału, tylko wtedy ma to sens, ale, jak każdy ideał, to tylko sfera marzeń i pobożnych życzeń. Z dwojga złego, jak myślę, lepiej więc od razu mówić, jak się sprawy mają. A mają się tak, że mam w moim sercu szczególnie ciepłe miejsce dla produktów Audionemesis. To świetnie pomyślane, wykonane z żelazną konsekwencją, niedrogie rzeczy, które są po prostu bardzo dobre. A jeśli coś jest dobre, to trzeba to promować, szczególnie jeśli firma jest niewielka i nie ma szans w starciu z medialnymi potentatami – niech przykładem na taką moją działalność będą produkty Supry, Gigawatta, Ancient Audio, Harpii Acoustics czy właśnie Audionemesis. I nawet jeśli ciutkę ma na to wpływ osobiste zaangażowanie redaktora w dany produkt, to chyba nawet lepiej – to znaczy, że są to urządzenia szczególnie warte polecenia. Ostatecznie nie jest łatwo zaimponować zblazowanym, znudzonym redaktorom audio... Przetwornik D/A DC-1 był pierwszym produktem tej firmy. Pierwszym i od razu fantastycznym. Grał jak marzenie. Jak się jednak okazuje, nie da się przygotować produktu dla wszystkich. Jedną z cech „osobniczych” tego przetwornika był bowiem niski poziom sygnału wyjściowego – układy w części analogowej były najprostsze z możliwych, a przez to dawały niższe napięcie na wyjściu niż przewiduje standard dla płyt Compact Disc (2 V rms). W wielu systemach trzeba więc było dość mocno odkręcić gałkę siły głosu, żeby uzyskać pożądany poziom dźwięku. Mnie to nie przeszkadzało, jednak ja nie jestem wszystkimi. Chociaż, gdyby się zastanowić, okazałoby się, że niższy poziom wyjściowy mógł być zaletą – zmuszało to użytkownika do korzystania z najlepszego zakresu ślizgacza potencjometru – gdzieś od godz. 11 do 14, gdzie mało szumi, stanowi dobre obciążenie dla wejścia i jest dobrym źródłem dla następnych stopni. Ale, jak wspomniałem, każdy ma prawo głosu. I właśnie dla tych, którzy chcieli mieć DC-1, ale nie mogli mentalnie przeskoczyć takiego „rozkręcenia” wzmacniacza powstał oficjalny upgrade, nazwany Up-grade. Teraz mamy na wyjściu niemal 2 V (u mnie to było 1,9 V, a więc nie do odróżnienia; na regulowanym wyjściu Lektora Prime Ancient Audio, przy wskazaniu ‘86’ mamy 2 V – żeby uzyskać identyczną głośność, trzeba było zmniejszyć wskazanie do ‘85’). Jednak, jak mówi dystrybutor, zwiększenie poziomu sygnału wyjściowego, było tylko pretekstem do wdrożenia kilku opracowanych w ciągu ostatnich dwóch lat ulepszeń. Mając bowiem możliwość ponownej pracy nad układem Fabio wprowadził do niego kilka poprawek, które zrodziły się od momentu wprowadzenia DC-1 do sprzedaży. A to oznacza, że Up-grade zmienia nie tylko poziom wyjściowy, ale też na nowo modeluje dźwięk całego urządzenia. O DC-1 Up-grade polski dystrybutor, firma Voxal pisze tak: ODSŁUCH Czym się wyróżnia dobre źródło cyfrowe? W czym jest lepsze? Ano, tak myślę, w tym, że przejście na nie z jeszcze lepszego nie wiąże się z głębokimi zmianami strukturalnymi, z tym, że nagle dostrzegamy różnice w barwie, rozdzielczości itp. Jednym słowem: po przejściu na owo dobre źródło ze znacznie droższej konkurencji trzeba się głęboko wsłuchać w dźwięk i zastanowić się nad tym co się słyszy. Z drugiej strony, w przypadku urządzeń wyraźnie różniących się klasą, po przejściu z urządzenia odniesienia od razu wiemy, że zmieniło się to i to, że jest mniej tego i tego, a co najważniejsze – od razu wiemy, na czym zmiany polegają, wówczas wiadomo, że nie jest najlepiej. DC-1 Up-grade jest genialnym urządzeniem. Im dłużej go słucham, tym większy respekt dla jego twórcy, Fabio Camorani, czuję. Zanim przejdę do szczegółowego opisu, chciałbym nawiązać do tego, co przed chwilą napisałem. Przez dłuższy czas tego testu korzystałem z mojego Lektora Prime w podwójnej roli: raz, jako urządzenie odniesienia i dwa, jako transport. Mogłem więc spokojnie porównywać obydwa przetworniki (transport w obydwu przypadkach był ten sam). I niech mnie trafi, jak skłamię – DC-1, mimo że gdzieś ośmiokrotnie tańszy (od ceny Lektora odejmuję przybliżoną cenę transportu) wcale nie był osiem razy gorszy! Powiem więcej, chociaż jako właściciel Prime’a trudno mi to przychodzi: chociaż różnice były od razu zauważalne, to jednak nie od razu umiałem je zwerbalizować, nie od razu potrafiłem sobie poradzić z zakwalifikowaniem tych zmian. Żeby ustawić to w odpowiedniej perspektywie powiem, że równie trudno było mi na początku skonstruować wypowiedź na temat genialnego systemu C.E.C.-a TL1N/DX1N, tyle, że w drugą stronę, wykazując jego przewagi w stosunku do Lektora. Bo DC-1 Up-grade jest wspaniałym urządzeniem. O, sorry – już to pisałem... Ale proszę go posłuchać z dobrym transportem, a usłyszycie Państwo, o czym mówię. Urządzenie zachowuje genialną spójność i „gęstość” przekazu. Każda płyta przekazywana jest w taki właśnie, bogaty sposób, zachowując przy tym sygnaturę każdego nagrania, pokazując różnice między nimi. To nie jest jednak urządzenie „analityczne” w tym sensie, że chyba nie do końca nadaje się do analizy płyt. Nie dlatego, że nie potrafi, nie – po prostu dlatego, że słuchając kolejnych płyt często łapałem się na tym, że zamiast słuchać krytycznie, bo taki był mój zamiar, słuchałem po prostu muzyki. Nawet mój Prime, pomimo że obiektywnie lepszy – o czym zaraz – dokładniejszy, bardziej rozdzielczy itp., nie zawsze prowadzi do czegoś takiego. Jeśli miałbym do czegoś porównać DC-1 Up-grade, to byłby to wspomniany już CEC i urządzenia Accuphase: DP-78 i DP-700. A w dalszym planie CD3 MkII Audio Research i odtwarzacz EMM Labs (obydwa testowałem w „Audio”). To oczywiście inna liga, ale jak napisałem na początku, przejście między tymi urządzeniami nie sprawia bólu, nie pogrąża nas w rozpaczy, że nas nie stać na drogie zabawki, a taniutkiego Audionemesisa nie pogrąża w otchłani badziewia – odpowiedniku ludzkiego piekła. Tam trafiają jedynie produkty, które udają, że są dobre, udają, że grają, udają więcej niż są w stanie nam dać. To szczególnie perfidne oszustwo, ponieważ przeciw duchowi muzyki, przeciw duchowi muzyki w nas. A, parafrazując „Biblię”, grzech przeciwko duchowi nie będzie nikomu odpuszczony. Napisałem już tyle, a nawet nie przeszedłem do meritum. Myślę jednak, że dobrze oddaje to proces, któremu podlegałem i ja – wcale nie od początku analizowałem i patroszyłem. Ponieważ czuję się w pewien sposób za Audionemesisa odpowiedzialny, tak trochę po ojcowsku (niezależnie od tego, co o tym myśli Fabio, czy polski dystrybutor), staram się do niego podejść wyjątkowo surowo, nie interesuje mnie głaskanie po głowie zaraz na początku, a raczej wyłapywanie odchyłek i dopiero na końcu pochwała. Jak w życiu. A jednak nie udało mi się to tak od strzału. Pierwsze, co słychać, to bowiem właśnie niezwykła konsystencja dźwięku, jego kompletność. To oferta przemyślana na każdy możliwy sposób i z każdej strony. Dosłownie „widać” człowieka, którym za tym stoi, wiemy dokładnie, jakie Fabio miał priorytety, kiedy stroił DC-1 Upgrade, jakich wyborów musiał dokonywać. A nade wszystko, mając to wszystko na uwadze, zapominamy o tym, że to ostatecznie niedrogi produkt. W końcu dochodzimy jednak do tego, że da się lepiej i że ‘lepsze’ zwykle wiąże się z ‘droższe’. Pierwsza rzecz, jaką słychać, to obniżenie w AN energii najwyższej części pasma. Nie chodzi o podstawowe uderzenie w blachy czy wibrafon (The Modern Jazz Quartet, Pyramid, Atlantic/Warner Bros. [Japan], WPCR-25125, CD), bo te były tylko o włos słabsze niż z Lektora, a o przymknięcie tego, co wyżej. Kiedy w Lektorze uderza coś na górze, to dostajemy to z całym widmem, tj. z mikroinformacjami na temat tego, jak się dany dźwięk „zamyka” od góry. AN nieco to ogranicza, część tych najwyższych składowych jest tracona. Efekt nie jest dokuczliwy i będzie słyszalny przede wszystkim w drogich systemach, ale występuje przy każdej płycie, wydaje się więc immanentny dla DC-1 U. Być może dlatego dźwięk jako całość jest z włoskiego urządzenia ciut ocieplony. Ale, uwaga: Up-grade dał znacznie bardziej otwarty i nie aż tak jednoznacznie ciepły dźwięk, jak z podstawowej wersji. Moim zdaniem nowa wersja rozwiązuje większość rzeczy, które w podstawowej wersji skrytykowałem. To wciąż nie jest urządzenie tak dobre, jak te, które kosztują kilkadziesiąt tysięcy, ale przecież nikt tego od niego nie oczekuje. Nie jest TAK dobre, ale, do diabła, wcale nam tego nie brakuje. Powiem więc coś, za co pewnie będę smażony, przypalany i wleczony za końmi przez kliki i stronnictwa, ale mam to gdzieś: myślę, że DC-1 Up-grade cały, z kopytami zalicza się do kategorii hi-endu. Nie mam co do tego wątpliwości. Mamy tu bowiem wszystko, co tę kategorię opisuje: świetną barwę, bardzo dobrą rozdzielczość i znakomitą dynamikę. Nie ma tu właściwie słabego punktu. To znaczy są, ale usłyszymy je dopiero wtedy, kiedy przywołamy na pomoc urządzenia w rodzaju Lektora czy DP-500 Accuphase. Jedynie głębokość sceny jest w „mainstreamowym” hi-endzie znacząco lepsza. Ale, jak każde urządzenie, tak i to ma swój charakter i swoje słabości. A przecież, jak to w hi-endzie (mówię o jakości, nie o cenie), nie przeszkadzają one w pełnym odczuwaniu muzyki. O słabszym widmie od góry już wspomniałem. Przywołałem też sprawę ocieplenia. Jak mówiłem, nie jest to mocny efekt, ale jednak go słychać. Przejawia się lekkim pogrubieniem brzmienia instrumentów i wokali, a okazjonalnie, jeśli nagranie do tego zmierza, dodaje nieco nosowości do ich barwy. Słychać to przede wszystkim przy płytach z małymi składami, jak wspomniana płyta The Modern Jazz Quartet, a z nowszych na płycie Heartplay Charilego Hadena & Antonio Forcione (Naim, CD098, CD), gdzie gitara ma leciutko ocieplone brzmienie. Z AN była pokazana nieco bliżej, z większym pudłem. Ale i ciepłe z natury (choć ze szpileczkami na górze) nagrania z płyty Abroken Frame Depeche Mode (Mute, DMCD2, Collectors Edition, SACD/CD + DVD-A) nosiły tę sygnaturę. Płyta ta ma głęboki bas, mocny ton, jednak głos jest dość daleko w miksie. AN pokazał znakomicie wszystkie te zależności, jednak nieco zagęścił wokal, przez co był mniej zrozumiały niż z Lektorem. Co ciekawe, nie było cienia owych „szpileczek”. Z odtwarzaczem Ancient Audio, w tym systemie, też wszystko jest pod kontrolą, jednak wiemy, że czasem jesteśmy na granicy. Włoski przetwornik tej granicy nie pokazywał. Niskie tony są delikatnie zaokrąglone, ale naprawdę delikatnie, mniej niż w wersji podstawowej. Na tak rozdzielczych i schodzących tak nisko kolumnach jak Dobermanny, których używam słychać to całkiem dobrze, jednak kiedy przeszedłem na podstawkowe Xaviany XN 125 Evoluzione, które przygotowywałem do tego samego numeru, różnicy tej w żadnej mierze nie było już słychać. Powiem więcej: lekkie podkreślenie wyższego basu w DC-1 U poprawiło dźwięk tych kolumienek, dało im więcej ‘ump’ na dole, bez buczenia, a pozwalając lepiej śledzić pracę basu na płycie Sary K. Hell or High Water (Stockfisch, SFR 357.5039.2, XRCD24) i dając pełniejsze gitary elektryczne z japońskiej reedycji debiutu The Doors (The Doors, Elektra/Warner Bros., WPCR-12716, CD). I ostatnia rzecz, jaką zauważyłem: atak instrumentów. Tutaj włoskie urządzenie pokazuje nieco bardziej miękki, nie tak natychmiastowy atak, jak moim odtwarzaczu, a nawet jak w przetworniku Casea Cepheus (test TUTAJ), też zresztą znakomitym. Przy małych składach tego nie słychać jakoś szczególnie mocno, jednak kiedy przychodzi do większego instrumentarium, albo dużych wnętrz, jak z płyty Cantate Domino (Oscar’s Motet Choir, Proprius/First Impression Music, LIM K2HD 025, K2 HD CD), wówczas słychać to jak lekkie zwolnienie tempa. Oczywiście w stosunku do drogich urządzeń. Przy porównaniu z tańszymi produktami, jak np. Simaudio Moon CD-1, a nawet NAC-DAC Monrio wszystko to znika. Najbardziej efekt ten był zresztą słyszalny przy mocnych płytach z perkusją, jak np. w tytułowym utworze z dysku Children of Sanchez Chucka Mangione (A&M Records, 396 700-2, 2xCD), gdzie wybuchowe uderzenia w werble i stopę były lekko wygładzone. I tyle. To znaczy można iść dalej i powiedzieć, że np. gitary z tej ostatniej płyty były nieco cieplejsze, że nie było tak dobrze słychać gitar akustycznych, które w dynamicznej części tego utworu grają w prawym kanale itp. Nie wiem jednak, czy warto, bo stracimy z oczu to, co jest tutaj najważniejsze: cenę DC-1 Up-grade. Nie wiem, czy za taką kwotę uda się kupić coś chociaż zbliżonego. Tym bardziej, że wszystkie produkty tej firmy są od początku do końca wykonywane we Włoszech. Problemem jest oczywiście brak firmowego napędu. Fabio zaleca napęd TL51X CEC-a, ja bym dodał od siebie jeszcze M192 North Star Design, albo zawalczyłbym o napęd od Ancient Audio (na zamówienie), ale wiadomo przecież, że dla wielu użytkowników, z różnych przyczyn, ważne jest, aby system pochodził od jednego producenta. Tym bardziej, że w ofercie firmy jest przedwzmacniacz, a niedługo dołączą do niego monobloki. Można by więc mieć cudowny, jednolity stylistycznie system. Dystrybutor wspomina wprawdzie coś o transporcie, ale nieoficjalnie. Ponieważ jednak wspomina o tym od samego początku, odkąd pojawił się DC-1, więc na wiele bym nie liczył. BUDOWA Wszystkie urządzenia włoskiej firmy AudioNemesis mają tę samą obudowę: proste pudełko ze stalowych blach, z akrylowym, czernionym frontem. Na tym ostatnim mamy podświetlane na niebiesko logo oraz biały (niepodświetlany) symbol urządzenia. Już o tym pisałem, Fabio się ze mną nie zgodził, ale ponieważ dziennikarze lubią mieć ostatnie słowo, więc powtórzę: szkoda, że nazwy modelu nie wykorzystano dla wskazania, czy urządzenie nawiązało łączność z napędem („lock”). W DC-1 U służy temu czerwona dioda na tylnej ściance, której specjalnie nie widać. Co więcej – Fabio wybrał inną logikę niż większość producentów: kiedy dioda się świeci, oznacza to, że nie mamy łączności, gaśnie, kiedy urządzenie jest połączone. W każdym razie, budowa jest prosta, ale solidna. Pod spodem, przy przedniej ściance mamy wyłącznik sieciowy, warto jednak urządzenie pozostawić pod prądem przez cały czas. Z tyłu, oprócz wspomnianej diody („lock error”) jest też para wyjść analogowych RCA oraz wejście cyfrowe S/PDIF na gnieździe RCA. Ponieważ w ofercie nie ma napędu, więc nie wykorzystano możliwości i nie dodano dedykowanego łącza, np. I²S. Jest też gniazdo sieciowe EIC. Cały układ pomieszczono na jednej płytce drukowanej. Połowę zajmuje zasilacz. Przed niewielkim transformatorem (klasyczne EI) zasilającym ulokowano filtr AC przygotowany przez firmę Black Noise. Z transformatora wychodzi kilka uzwojeń wtórnych, z własnym układami stabilizacyjnymi - firma mówi o sześciu, niezależnych gałęziach. Mamy tutaj również bank niewielkich kondensatorów (11 x 2200 μF). W zasilaczu, w mostku prostowniczym zostały zastosowane dużo lepsze diody prostownicze niż poprzednio. Osobny układ zasilający został w tej wersji zaaplikowany dla przetwornika. Część cyfrową oparto na przetworniku D/A, którego oznaczenia starto. Wiadomo jednak, że to układ wielobitowy, w którym nie ma oversamplingu. Co więcej – nadlutowano na sobie dwa przetworniki, dzięki czemu zminimalizowano ich błędy. Na górze przyklejono firmowe, grafitowe elementy tłumiące wibracje o nazwie HDG, izolujące układ od szumów RF. Wejście cyfrowe sprzęgnięte jest małym transformatorem (wykonanym przez Scientific Conversion), co zapewnia stałe obciążenie linii i przetwornika. Sygnał jest następnie przetaktowywany i dopiero wówczas przesyłany do przetwornika. Układ wyjściowy zbudowany jest wokół tranzystorów, przyklejonych do takiego samego bloku, który przyklejono na przetworniku. Widać też kilka układów scalonych, na które również naklejono czarne kostki – może pracują w konwersji I/U, albo w układach stabilizacji napięcia – nie wiem. Uwagę od razu zwraca jednak coś innego: ogromne kondensatory MCap Supreme firmy Mundorf. Wyjście sprzęgnięte jest bowiem przez pojemność, a nie układ DC servo. W poprzedniej wersji były to tylko dwa kondensatory polipropylenowe, zresztą w tej wersji nieczynne, pozostawiono. Elementy bierne są najwyższej próby – to np. oporniki Dale. Układ nie ma sprzężenia zwrotnego. Pięknie wykonany, minimalistyczny układ. Brawo!
|
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B |