Pierwszym urządzeniem firmy Manley Labs, które kiedykolwiek słyszałem, był model... Stingray. Testowany wówczas do „Audio” wzmacniacz okazał się małym, samobieżnym generatorem przyjemności. „Grzał” jak dziki, grając każdą muzykę z zaangażowaniem i wykopem, może nie do końca różnicując dynamicznie różnych nagrań – wszystko było dość żywe – dając jednak wiele radości za każdym razem, kiedy z koperty wyłaniała się kolejna płyta. Tak, chodzi mi o winyl. W teście, tradycyjnie, oparłem tekst o przykłady cyfrowe, znane szerszej grupie osób, jednak wnioski formułowane były na podstawie odsłuchu zarówno płyt CD, jak i LP. Wspominam o tym nieprzypadkowo, ponieważ choć Manley znany jest z miłości jego właścicielki Eva Manley i inżynierów do czarnego krążka, a także z tego, że wyprodukowali jeden z najlepszych przedwzmacniaczy RIAA na świecie (chodzi o model Steelhead), to jednak nie da się ukryć, że ludzie słuchają muzyki z różnych nośników, także z CD i SACD. A piszę o tym dlatego, że testowany Stingray jest kolejną wersją modelu podstawowego i choć w jego oznaczeniu nic się nie zmieniło, to zmiany w torze są znaczące. Odsłuch nowego Stingraya pokazał, że obecność innych formatów, w tym potencjalnych użytkowników iPoda i serwerów, którzy już za kilka lat będą stanowić znaczącą większość melomanów, wymusił nieco inne podejście do dźwięku, a co w konsekwencji dało chyba jeszcze lepszy produkt. Chodzi mianowicie o to, że nowe urządzenie jest wyraźnie bardziej uniwersalne niż starsze, może nie tak super-atrakcyjne w krótkim odsłuchu, bo nie powoduje momentalnego wzrostu ciśnienia, jak poprzednia wersja, jednak wyraźnie bardziej zrównoważona. Przy pierwszym kontakcie z amerykańskim wzmacniaczem doznajemy czegoś w rodzaju szoku „wizyjnego”, że tak powiem. Urządzenie nie ma bowiem klasycznej linii, a naśladuje kształt płaszczki, z pięciokątnym „ciałem”, dwoma „ślepiami” z przodu oraz charakterystycznym ogonem, na końcu którego znajduje się trujący kolec, którym w tym przypadku jest kabel sieciowy. Warto więc zadbać, aby „ogon” był jak najlepszy... Zanim zaczną Państwo lekturę, warto rzucić okiem na testy innych modeli Manleya: Wave, Neo-Classic 250 oraz Snapper - w tym ostatnim Eva odpowiedziała na krótkie pytania dotyczące jej historii w Manleyu. ODSŁUCH Jak wspomniałem, nowa wersja „płaszczki” jest bardziej zrównoważona tonalnie i dynamicznie niż poprzednia. W torze wymieniono przede wszystkim potencjometr oraz poprawiono prowadzenie ścieżek itp., jednak dźwięk jest znacząco inny. Aby to potwierdzić, ponieważ nie miałem obydwu urządzeń obok siebie, poprosiłem o odsłuch mojego przyjaciela, który poprzednią wersję także słyszał i który uważa, że to najlepszy wzmacniacz w okolicach 10 000 zł. I on również, a nie wspominałem mu o moich spostrzeżeniach, od razu powiedział, że dźwięk jest nieco inny. Myślę, że w dalszej perspektywie, która wykracza poza odsłuch w salonie, lepszy. Być może nieco utrudni to życie sprzedawcom w salonach audio, ponieważ trzeba nieco dłużej posłuchać, żeby dźwięk „siadł” klientowi, ale ułatwi to życie tym, którzy ostatecznie wzmacniacz kupią. Jedną ze zmian w porównaniu z poprzednią wersją jest dodanie przełącznika, którym możemy wybierać między trybem pracy stopnia końcowego. To wprowadza do równania dodatkowy element i – przynajmniej takie były intencje – pozwala lepiej dopasować brzmienie wzmacniacza do posiadanych kolumn i naszych preferencji. Jeśli mógłbym jednak radzić, lepiej przełączyć go na pracę w trybie ultralinearnym (pentodowym) i tak pozostać. Nie jestem przeciwnikiem triody, absolutnie nie! Najlepsze wzmacniacze korzystają właśnie z takich lamp. W tym przypadku mamy jednak do czynienia nie z bardzo drogim produktem, a z urządzeniem, które optymalizowano pod kątem pracy w pentodzie. Tak zresztą lampy EL84, tutaj użyte, pracują najlepiej. Te niedoceniane maleństwa, których nie uważa się za „audiofilskie”, potrafią zagrać po prostu genialnie, co pokazuje przypadek chociażby Lebena CS-300. To są jednak pentody i nawet jeśli pracują w trybie triodowym, to pewnych rzeczy nie przeskoczą, a tracą wiele zalet mocniejszej wersji. Przy triodzie dźwięk robi się miększy, łagodniejszy, średnica była bardziej z przodu. Może się to podobać i jeśli ktoś szuka w audio spokoju i bezpieczeństwa, to nie ma sprawy. Jeśli jednak chcemy słuchać muzyki w miarę możliwości tak, jak powinna brzmieć, to docenimy znacznie bardziej zwarty bas, głębszą scenę dźwiękową oraz wyższą dynamikę pentody. A warto o te atrybuty zawalczyć, ponieważ Stingray gra jak znacznie większe, mocniejsze i bardziej okazałe produkty. Patrząc na niego myślimy „maleństwo”, a słuchając myślimy zaś „szatan”. Z jednej strony balans tonalny został tutaj uchwycony bardzo dobrze i z wyczuciem, jednak pozostawiono w brzmieniu pewne „furtki”, którymi, przez podbicie pasma to tu, to tam, a gdzie indziej delikatnie je obniżając, uwolniono z tej przecież niewysokiej mocy bardzo dobrą dynamikę, przynajmniej jeśli chodzi o średnie i małe składy. Paula Cole z płyty Courage (Decca, B0008292-02, CD) zabrzmiała więc nieco drapieżniej niż na moim systemie odniesienia, ale dokładnie tak, jak bym oczekiwał tego po tej buntowniczej dziewczynie. Nie chodzi o rozjaśnienia, bo jak napisałem, balans tonalny jest właściwy, a o lekkie podkreślenie wyższego basu i części wyższej średnicy. Daje to nośny, mocny dźwięk. Tak, to nie jest super-neutralny dźwięk, ale prawdę mówiąc taki, którego wielu z nas szuka. Z jednej strony, grając fenomenalnie zarejestrowane płyty, jak np. Hell Or High Water Sary K. (Stockfisch, SFR 357.5039.2, XRCD24) zagrają świetnie – detale będą czytelne, ale i plastyczne, wpasowane w całość, a bas, chociaż niezbyt niski, będzie miał dobrą konsystencję i klarowność. Także Patricia Barber z płyty Companion (Premonition/Mobile Fidelity, UDASCD 2023, SACD/CD) zabrzmiała tak, jak tego oczekiwałem, tj. ukazując nagranie klubowe, z wokalem zarejestrowanym przez nie do końca czysty mikrofon estradowy, gdzie mamy podbicie części basu i wyższej średnicy itp. Po prostu bardzo dobrze. Klub miał spore rozmiary, co akurat było krokiem w dobrym kierunku. Nie można było mówić o ociepleniu, bo to nie tego typu lampa. Jeśli tego szukamy, to ciepło otrzymamy w trybie triodowym, jednak myślę, że warto umożliwić wzmacniaczowi Manleya granie całym jego potencjałem, bez ograniczeń. Najfajniej słychać płyty z niewielkimi składami, np. Jacka Johnsona z płyty Sleep Trough The Static (Brushfire Records, 756055, CD), ponieważ intymność takich realizacji, połączenie między muzykami było przez Stingraya momentalnie wydobywane i pokazywane jako główna wartość. Bardzo prawdziwe tonalnie i emocjonalnie nagrania z tego albumu miały zachowane „brudy”, takie jak wyraźne przydźwięki z pieców gitar, skrzypienie krzeseł, na których siedzieli muzycy itp., ale to podkreślało autentyczność przekazu. Z kolei jeszcze lepsza realizacja, wykonana w „czysty” i jednocześnie nasycony sposób, a myślę o płycie Allana Taylora Old Friends-New Roads (Stockfisch, SFR 357.6047.2, CD), pokazała, że Manley, kiedy trzeba, potrafi zagrać także „ciszą”, pauzami, których w tej muzyce jest sporo. Ma wprawdzie tendencję do „nakręcania” tempa, jednak w granicach rozsądku. Ograniczenia tej konstrukcji wynikają wprost z charakteru brzmienia, który prezentuje, jednak łączą się także z nie do końca utrzymaną potęgą w dużej skali. To ostatecznie nie jest wydajny piec, chociaż słuchając go na co dzień nigdy byśmy tego nie powiedzieli. Przy masywnych nagraniach, nawet tak genialnych, jak z pięknego remasteru First Impression Music płyty Choruses z fragmentami oper Verdiego (Decca/First Impression Music, LIM XR24 018, XRCD24), dźwięk miał nieco mniejszą perspektywę niż powinien i chóry nie mogły poprzez to się „rozwinąć”, brzmiały w mniejszej przestrzeni niż zwykle. Prawdopodobnie cecha ta nie do końca łączy się z samą mocą, a może nie tylko, ponieważ zaaplikowana zaraz potem płyta [Hybrid Theory] Linkin Park (Warner Music Hong Kong/Jin Die, JCD-4598, Special Edition HDCD) zabrzmiała tak, jak wszystko inne, tj. z przytupem. Myślę więc, że w jakiejś mierze wiąże się to raczej z naturalnymi ograniczeniami wzmacniacza w dziedzinie makrodynamiki, w możliwości oddania nagłego, dużego prądu. Bo przecież Verdi to naturalna dynamika i brak kompresji, płyta Linkin Park to zaś przeciwieństwo tej pierwszej: kompresja na maksa, przez co dźwięk przypomina najczęściej ten z MP3 o niskiej przepływności. Ale – wrażenie mocy i uderzenia pozostało. BUDOWA Stingray firmy Manley Labs jest wzmacniaczem zintegrowanym, z układami wzmacniającymi opartym w całości o lampy próżniowe, zaś zasilacz o półprzewodniki. Jego bryła jest charakterystyczna dla Manleya, tj. nie ma nic wspólnego z „czarną krzynką”, ani nawet z klasycznymi lampowcami. ‘Stingray’ to inaczej płaszczka i urządzenie wygląda dokładnie jak ona – z pięciokątnym chassis, dwoma czarnymi gałkami z przodu, przypominającymi oczy oraz wystającym z tyłu kablem zasilającym, wypisz-wymaluj – ogonem. Front o pilary z boków pomalowano stalowo-szarą farbą (właściwie to chodzi o kolor navy-blue) o metalizującym odcieniu, zaś resztę chassis oraz transformatory czarnym matem. Na górze rozmieszczono lampy, transformatory oraz kondensatory tak, aby skomponować to wszystko z kształtem obudowy. Od frontu, jak wspomniałem, mamy dwie gałki – siły głosu oraz balansu (ten ostatni skokowy) oraz podświetlane na biało okienko z nazwą marki i modelu. Niestandardowo rozwiązano rozmieszczenie gniazd wejściowych. Ponieważ nie ma tutaj standardowego tyłu, rozlokowano je na skośnych bokach – każdy kanał ze swojej trony. Również tam umieszczono selektory wejść – dwa, dla każdego kanału osobny. To, jak dla mnie, zbyt duże urozmaicenie. Obok jest jeszcze hebelkowy przełącznik uaktywniający pętlę, w której możemy włączyć SkipJacka – pudełko z dodatkowymi wejściami. Jest też wyjście na subwoofer (właściwie jest to wyjście liniowe z przedwzmacniacza). Ale wróćmy na górę. Z przodu widoczne są dwie podwójne triody 12AT7EH firmy Electro-Harmonics, pracujące jako bufory wejściowe i jako przedwzmacniacz. Za nimi widać nieco większe lampy – też triody, tyle, że rzadziej potykane, amerykańskie 6414, pracujące w odwracaczu fazy i sterowaniu lampami końcowymi. Te z kolei to popularne, choć uważane przez wielu za „nieaudiofilskie”, albo „niepoważne” pentody mocy EL84. W Stingrayu pracują w układzie push-pull, po dwie pary na kanał. Te tutaj to lampy New Sensor Co., amerykańskiej firmy, będącej właścicielem Reflector Corp. A sprzedawane są, żeby była jasność, pod marką Sovtek. Na triodach sterujących i lampach końcowych naniesiono logo Manleya, a to oznacza, że zostały one przemierzone i dobrane w czwórki. Koło nich widać niewielkie transformatory wyjściowe. Mogłoby się wydawać, że przy deklarowanej mocy 40 W (w trybie pentodowym ultra-linear) powinny być większe. Sekret dobrej lampy polega jednak w dużej mierze na dobrych trafach. Manley ma to znakomicie opanowane. Np. nie wyprowadza dwóch zacisków głośnikowych, dla różnych obciążeń, a tylko jedno, dla 6 Ω. Pozwala to na ciaśniejsze prowadzenie zwoju, bez przekładek. Ważne są także znakomite, drogie blachy, dostarczane przed podwykonawcę pracującego dla wojska. Obok traf widać kolejny przełącznik, tym razem umożliwiający wybór między dwoma trybami pacy stopnia końcowego – triodowym oraz pentodowym. Całkiem z tyłu umieszczono transformator zasilający. Zasilanie jest powadzone osobnymi liniami dla obydwu kanałów, osobno dla końcówki i osobno dla przedwzmacniacza. To do nich należy dziesięć kondensatorów amerykańskiej firmy Cornell Dubilier, tutaj z logo Manleya. Urządzenie spoczywa na czterech podstawach – na umieszczonych z boku dwóch, metalowych pilarach z metalowymi kolcami oraz dwóch mniejszych, z gumowymi kolcami, wkręcanymi do dolnej ścianki. A spód wykonano z perforowanej blachy, ułatwiającej chłodzenie wnętrza. Po jej odkręceniu okaże się, że niemal cały układ zmontowano na jednej, dużej płytce drukowanej. Sygnał z porządnych, złoconych gniazd wejściowych CA biegnie długimi kablami (własna produkcja Manleya – srebrzona linka miedziana w ekranie z folii) do dużego, czarnego potencjometru Noble’a z przodu urządzenia, a dalej, krótkimi łączówkami do przełącznika z opornikami, którym reguluje się balans między kanałami. Stamtąd sygnał trafia bezpośrednio do nóżek ceramicznych podstawek lamp wejściowych. Elementy bierne są najwyższej jakości – to precyzyjne, metalizowane oporniki, w kluczowych miejscach z firmy Dale, a także kondensatory polipropylenowe z logo Manleya. Przemyślana, porządna budowa.
|
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B |