KOLUMNY PODŁOGOWE

ART LOUDSPEAKERS
STILETTO 6

WOJCIECH PACUŁA







Art Loudpeakers to niewielka, szkocka manufaktura, chyba kompletnie w Polsce nieznana, która jednak jakimś sposobem znalazła drogę do naszego kraju. To znaczy, nie ‘jakimś’, a przez pasję i osobiste zaangażowanie pana Piotra Bednarskiego, który sprowadzając kilka egzemplarzy tych kolumn dla znajomych raczej niż do jakiegoś wielkiego handlu, nie podziewał się, że te tak szybko się „rozejdą”. I tak, w może nawet nie do końca świadomy sposób, został dystrybutorem. Zajmując się kompletnie czymś innym, oddał tej marce swoje serce. To niezwykła, jak na tę branżę, droga, ponieważ najczęściej proces jest odwrotny – w pierwszym kroku decydując się na dystrybucję tak w ogóle, wybiera się następnie brandy, które są aktualnie dostępne oraz dadzą się łatwo „zaimplementować” w sklepach i prasie. I stara się je pokochać. Droga wybrana przez Pana Piotra jest chyba dla nas, potencjalnych klientów lepsza, choć na pewno bardziej dla dystrybutora ryzykowna. No, ale miłość nie wybiera...

Firma A.R.T. została założona w 1995 roku przez braci Dereka i Ramsaya Dunlop, znanych wcześniej z pracy w rodzinnej firmie Systemdek, specjalisty od gramofonów, gdzie szefem był ich ojciec – Peter. Bracia wybrali jednak własną drogę, zakładają A.R.T. Loudpeakers, której nazwa to akronim Acoustic Reproduction Technology. Jej katalog nie jest specjalnie obszerny, ale ma wyraźnie postawione akcenty. Wybierać możemy wśród siedmiu modeli, które dzielą się na cztery podgrupy: najbardziej okazały jest model (jedyny w swoim rodzaju) Impression, z modułową konstrukcją, gdzie każdy z trzech przetworników posiada własny moduł, Emotion, następnie mamy dwa modele, które są właściwie przerośniętymi monitorami ze zintegrowanymi podstawkami, potem model Expresion V6 oraz serię Stilette, której model Stilette 6 zajmuje środkową pozycję. To niewielka manufaktura, jednak – podobnie do innych tego rodzaju przedsięwzięć, patrz Ancient Audio – ceny nie są wcale niskie. Powiem inaczej: to niewielka manufaktura, specjaliści, dlatego ceny nie są niskie. Na tym tle Stilette 6 jawi się jako jedna z najprzystępniejszych ofert.

Model ten zbudowano na bazie modelu Stiletto, mając na celu zachowanie tego samego balansu tonalnego, jednak stosując większy przetwornik nisko-średniotonowy, o średnicy 180 mm. Jest to konstrukcja dwudrożna, z wooferem z nasączanego papieru i miękką kopułką ulokowaną w swego rodzaju „wave guide”, tj. tubie, poprawiającej nieco skuteczność, mającą jednak przede wszystkim kontrolować sposób rozpraszania wysokich tonów. Jak to zwykle u minimalistów bywa, zastosowano zwrotnicę pierwszego rzędu. Najważniejsze są jednak informacje łączące skuteczność z impedancją – bracia Dunlop to fanatycy lamp i tego nie ukrywają. Dlatego tworzą kolumny właśnie do takich projektów – model Stiletto 6 ma niezłą, choć przecież nie wybitną skuteczność 88,5 db (1 W/1 m), połączoną jednak z genialnym przebiegiem impedancji, która przy nominalnej wartości 8 Ω nie schodzi poniżej 6,5 Ω. To marzenie każdej lampy...

ODSŁUCH

Pamiętam dobrze dźwięk kolumn tej firmy, jaki usłyszałem podczas Audio Show 2007. Nie było wątpliwości, już po kilku minutach odsłuchu, że ludzie za nim stojący wiedzą, czego chcą, a także – co chyba najważniejsze – dobrze słyszą. To znaczy, żeby być precyzyjnym, już nie całkiem pamiętałem, ale odpaliwszy Stiletto 6 momentalnie wszystko wróciło – to ta sama estetyka, ta sama wrażliwość i nacisk na podobne elementy w dźwięku. Tak, to nie są kolejne kolumny z serii „ja też”, a wynik przemyśleń dotyczących reprodukcji muzyki w ogóle i związanych z tym wyborów. W tym przypadku oznacza to odstępstwo od pełnej neutralności i „akuratności” w imię subiektywnego odbierania muzyki. Przez dłuższy czas, na początku odsłuchu, ART-y grały z muzyką jazzową, ponieważ ich podłączenie zbiegło się w czasie z przybyciem paczuszki z Japonii zawierającej płyty K2 HD z firmy Bethlehem, m.in. Art Blakey’s Big Band (Bethlehem Records/Victor Enterteinment, VICJ-61487, K2 HD, CD) oraz Mel Tormé at The Crescendo (Bethlehem Records/Victor Enterteinment, VICJ-61461, K2 HD, CD). Świetna muzyka i naprawdę dobry dźwięk. W każdym razie początkowo królował jazz i od razu przypadł mi grany w ten sposób, z kolumnami Stiletto 6, do gustu. To, co w droższych kolumnach było dojmujące, tj. pełnia i intensywność przekazu, z „namacalnością” tutaj było nieco zredukowane, jednak nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Zachowana też była koherencja wewnętrzna i bardzo dobre tempo nagrań. A to wszystko bez rozjaśnienia, bez utwardzenia. Drugi utwór na płycie Tormé, pt. What Is This Thing Called Love rozpoczyna się od gry na bębnach, rękami. Zostało to przekazane w dynamiczny, mocny sposób, z lekko zaokrąglonym atakiem, a jednak bardzo naturalnie, łatwo „wchodząc”. Pierwsza linia była dość blisko, ale nie wychodziła przed linię kolumn. Głos był mocny i duży i lokował się raczej na pierwszym miejscu.
Wspomniałem o jazzie, ponieważ tego typu charakter idealnie komponował się z tą muzyką. Rytm, „flow”, barwa i łączność z muzykami były naprawdę znakomite, przypominając to, co słyszałem z kolumn Penaudio Alba. Myślę, że nie przypadkiem obydwie firmy konstruują obudowy ze sklejki oraz stosują (patrz Budowa) taki sam głośnik niskośredniotonowy i że to, co słyszałem w jakiejś mierze jest pochodną takiego, a nie innego wyboru. To na tych płytach, a także na granej ostatnio dość często przeze mnie Intensity Arta Peppera (Contemporary Reords/Universal Music [Japan], UCCO-5114, CD), można było docenić świetnie uchwyconą barwę wszystkich instrumentów.

Bo to chyba najważniejsza zaleta ART-ów: naturalna barwa wszystkiego, co jest do nich wysyłane. Udało się braciom Dunlop uchwycić rzecz w muzyce – niezależnie czy wykonywanej na żywo, czy reprodukowanej – najważniejszą: ducha muzyki, jej ciągłość. To ciekawa sprawa, dla mnie szczególnie, jako że obok jednostkowych „fenomenów”, tj. brzmienia poszczególnych urządzeń, staram się uchwycić jakieś ogólne prawidłowości, które dawałyby szersze spojrzenie na audio w ogóle. A jest ciekawa, bo w wielu przypadkach jest tak, że swego rodzaju „komunikatywność”, naturalność, wierność duchowi nagrania wcale nie idzie w parze z „akuratnością” i wąsko pojmowaną wiernością. Powiem więcej: kiedy nie bujamy w stratosferze cenowej i jakościowej, podejście pod tą górę od strony, którą idzie Spendor, Accuphase, Penaudio, Kondo, 47 Labs, Wilson Audio w kolumnach Duette, czy właśnie ART wydaje się znacznie bardziej naturalne, tj. tego typu odstępstwa od wierności, a te występują zawsze, są łatwiejsze do zaakceptowania. Powiem więcej: Stilette 6 grają w tak niewymuszony, naturalny, chciałoby się powiedzieć „analogowy” sposób, że wiedząc o tym, co i jak zmieniają w dźwięku akceptujemy to i po prostu słuchamy muzyki. A odstępstwa nie są duże, jednak idą w drugą stronę niż np. zmiany w kolumnach w rodzaju Audio Physics czy Triangle, gdzie za podstawę brzmienia przyjmuje się idealnie przeprowadzony atak, szybkość i przestrzenność.

Kiedy przez Stiletto 6 gramy np. płytę Jacka Johnsona Sleep Trough The Static (Brushfire Records, 756055, CD), którą zresztą wszystkim z całego serca polecam, gdzie mamy do czynienia z naturalnym nagraniem, bez kombinowania itp., to na plan pierwszy wychodzi to, co w tej muzyce najważniejsze: pełnia, ciepło, koherencja, swego rodzaju porozumienie muzyków, którzy najwyraźniej przy okazji tej rejestracji nieźle się bawili, mieli z tego radość. I to wszystko kolumny ART-a komunikują momentalnie. Pomaga w tym lekkie podkreślenie średnicy, które występuje niezależnie od tego, czy korzystamy ze wzmacniacza lampowego, jak mój Leben CS-300, czy z tranzystora w rodzaju Luxmana M-800A. Warto więc poszukać do tych kolumn takiego wzmacniacza, który by tego elementu nie podkreślał. Bo trzeba wydobyć z nich to wewnętrzne napięcie, które powoduje, że nawet bardziej komercyjne płyty, jak np. Courage Pauli Cole (Decca, B0008292-2, CD, czy Too Madity (Couch Records, CR 20472, CD) brzmią rewelacyjnie, tj. z pulsującym rytmem, a jednocześnie bez podkreślania wad realizacyjnych tych krążków. Pomaga temu lekko wycofana góra tych kolumn. Z górą nie jest jednak tak, że jej nie ma, czy że jest zamglona. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale na niektórych nagraniach, gdzie wysokich tonów jest dużo, ale gdzie są one wyjątkowo czyste i po prostu dobre, jak na płycie In Rainbows Radiohead (XL records, XLCD 324, CD), tam brzmią mocno. Na płytach Cole i Madity, gdzie są nieco zbyt mocne i wcale nie są czyste, tam były lekko wycofane. Tak jakoś to brzmi...

Bas specjalnie nisko nie schodzi i przez dłuższą część odsłuchu ma się wrażenie, że gra oto duży monitor. Posłuchajmy jednak ART-ów bez wstępnych założeń i okaże się, że wprawdzie rzeczywiście, rozciągnięcie basu jest takie, jak przed chwilą napisałem, jednak tam, gdzie w monitorach zaczyna mocniej pompować bas-refleks, zmieniając charakter brzmienia tej części pasma na bardziej „wymuszony”, tutaj gramy swobodnie, jakby grała kolumna zamknięta. Wyraźnie słychać, że to jest wybór świadomy – lepiej dobrze niż dużo. Trzeba tylko przyjąć do wiadomości, że powiększenie obudowy ma tutaj na celu nie zwiększenie niskiego basu, a poprawienie tej jego części, która dostalibyśmy także z kolumn podstawkowych. Tyle, że w gorszej formie. Producent zaleca dość bliskie ustawienie kolumn przy ścianie tylnej – 300 mm – sugerując, że w razie konieczności można je przysunąć nawet na 100 mm. To oznacza, że będą bardzo łatwe w ustawieniu. Dosunięcie kolumn do ściany rzeczywiście zwiększa ilość basu, nie powodując przy tym buczenia. Można by się obawiać, że w ten sposób zniszczymy scenę dźwiękową, jednak nie ma się czego obawiać, trochę za sprawą wcześniejszych wyborów inżynierów, ponieważ scena nie jest tutaj specjalnie głęboka, bez względu na to, gdzie kolumny stoją. Wszystkie te rzeczy nie zmieniają jednak absolutnie pozytywnego odbioru Stiletto 6 przez wszystkich tych, którzy są w stanie poświęcić przejrzystość i rozdzielczość w imię barwy i koherencji. Należy jednak je koniecznie przed zakupem przesłuchać, właśnie ze względu na scenę, bo jak pisałem, nie jest ona szczególnie głęboka. Rozplanowanie wszerz jest znakomite i nawet tak ulotne rzeczy, jak mocny chórek z płyty Cole, śpiewający w pierwszym utworze frazę comin’ down, comin’ down, a który jest ulokowany dokładnie w dwóch kolumnach, tutaj zabrzmiał fenomenalnie, bo głosy dochodziły nawet zza zewnętrznych krawędzi kolumny – chyba tak, jak to powinno brzmieć. Jednak w głąb plany nie są wyraźne – oczywiście jest perspektywa, oddech, ale nie wynika on z dokładnego pozycjonowania, a ładnego operowania dynamiką.

Nie jest to więc dźwięk dla każdego. Ma swoje charakterystyczne cechy, które łatwo zidentyfikować i odnieść do swoich oczekiwań. Nie są to kolumny „hi-fi”, tj. niespecjalnie nadają się na głęboką analizę nagrań od strony technicznej, nie zejdą też tak nisko i z takim entuzjazmem na basie, jak chociażby, skądinąd świetne, Chario Constellation Pegasus. Z drugiej strony napędzimy je dowolnym wzmacniaczem. Trzeba pamiętać, żeby nie było to specjalnie ciepłe (nie może być ostentacyjnie ocieplone) urządzenie i spokojnie może to być lampa. Wbrew temu, co by sugerowały dane techniczne, bardzo ładnie zabrzmią z nimi także wzmacniacze tranzystorowe. Mój Model 5 Avantgarde Acoustic (który jest zresztą do sprzedaży!), z jego ultra-czystym, dokładnym dźwiękiem i mocą 27 W na kanał okazał się idealnym partnerem. To jedne z najtańszych kolumn tego producenta, jednak nie mniej interesujące, niż wyższe modele i absolutnie warte grzechu długiego odsłuchu.

BUDOWA

Model Stiletto 6 szkockiej firmy ART Loudpeakers to dwudrożna, podłogowa kolumna, wentylowana bas-refleksem, którego wylot znajduje się na tylnej ściance. Jej bryła jest bardzo atrakcyjna, ponieważ kolumna jest smukła, a wiąż nie jest to „łupek”. Przekrój obudowy jest niemal kwadratowy, z przednią ścianką o 20 mm węższą niż głębokość. Dla stabilizacji od spodu dokręcono, polakierowany na czarno, cokół z MDF-u. Kolumnę stawia się na czterech kolcach, w których zastosowano nie metalowe, a nylonowe śruby kontrujące. Obudowę wykonano ze sklejki wzmacnianej drewnianymi wstawkami i narożnikami oraz oklejono naturalną okleiną. Dodatkowo usztywniono ją wieńcem biegnącym przez całą wysokość, równolegle do przedniej ścianki. Głośniki zostały zmodyfikowane fabrycznie na potrzeby ART-a: kopułka wysokotonowa w Perleesie, zaś głośnik niskośredniotonowy CA 18 RNX z serii Prestige – dokładnie taki sam, jak w kolumnach Penaudio Alba – w SEAS-ie. Kopułka, o średnicy 25 mm została obciążona akustycznie niewielką tubką, która ma poprawić skuteczność i ułatwić przejście między dwoma głośnikami. Woofer posiada membranę z nasączanego papieru, zawieszoną na gumowej, dość miękkiej fałdzie. Zwrotnicę zmontowano na dodatkowej płycie ze sklejki i wklejono w tylną ściankę, tuż za głośnikiem SEAS-a. Znajdziemy tam dwie, bardzo duże cewki powietrzne, nawinięte na dużych karkasach, trzy oporniki masowe i dwa, świetne, brytyjskie kondensatory polipropylenowe ClarityCap z serii SA oraz PX. Podwójne zaciski głośnikowe, przyzwoite, choć bez jakiś wyskoków, ulokowano poniżej wylotu bas-refleksu. Za dopłatą można otrzymać znacznie lepsze zaciski oraz dowolną okleinę.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
Pasmo przenoszenia 34 Hz - 20 kHz ±3 dB
Skuteczność 88,5 dB (1 W/1 m)
Impedancja 8 Ω (min. 6,5 Ω)
Rekomendowana moc wzmacniacza (min. 8 W)
Wymiary (HxDxW) 960 x 215 x 195 mm
Waga 14 kg


ART LOUDPEAKERS
STILETTO 6

Cena: 9900 zł

Dystrybucja: Hi-End Studio

Kontakt:

Piotr Bednarski
tel.: 695 503 227

e-mail: kontakt@hi-endstudio.com


Strona producenta: ART LOUDSPEAKER



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B