Urządzenia wchodzące w skład systemu Majik to w tej chwili najtańsze elementy oferty szkockiego LINN-a. Wszystkie są nowe, z tym, że wzmacniacz zintegrowany Majik I – jeszcze nowszy... Najpierw bowiem zaproponowano odtwarzacz z przedwzmacniaczem i końcówką mocy i dopiero potem integrę. Testowanie najprostszego, a więc i najtańszego systemu było dla mnie szczególnie interesujące, ponieważ jakiś miesiąc wcześniej odsluchiwalem najbardziej wypasioną wersję Majika, z odtwarzaczem, preampem, sześciokanałową końcówką, aktywną zwrotnicą oraz napędzanymi w tri-ampingu kolumnami Ninka (test ukazał się w „Audio”). Muszę przyznać, że to było duże przeżycie, ponieważ po raz pierwszy usłyszałem chyba o co Ivorowi Tiefenburnowi, założycielowi, właścicielowi i animatorowi tej firmy, chodziło. Słuchane osobno klocki ze Szkocji (poza topowymi produktami), wrzucone w inne systemy, bez dopasowania ich do siebie, brzmią bowiem często nieco płasko, czasem nawet agresywnie. To oczywiście skrajne przypadki, jednak idzie to w tę stronę. A przecież, no tak to przynajmniej słyszę, LINN nie ma nic wspólnego z jasnością, odchudzeniem i brakiem nasycenia. Tyle tylko, że dochodzi do tego od innej strony niż to się często praktykuje. O tych dwóch rodzajach podejścia do produktu pisałem przy okazji testu kolumn Nexton M-100, jednak nie zaszkodzi powtórzyć co nieco. Przede wszystkim, poza topowymi produktami, wszystkim rządzi ekonomia – przygotowując konkretne urządzenie trzeba mieć założony budżet, w który celujemy i pod jego kątem prowadzić projekt. To znacznie utrudnia sprawę, ale takie jest po prostu życie. Kiedy wiemy już, ile mniej-więcej ma „toto” kosztować, trzeba się zdecydować, jakiego dźwięku szukamy. Najprostsza odpowiedź brzmi: „neutralnego”. Jak zwykle z prostymi odpowiedziami bywa jest ona całkowicie utopijna, jako że neutralnego dźwięku, tj. takiego, jaki jest na żywo uzyskać się nie da za żadne pieniądze. A skoro tak, to trzeba przyjąć jakieś konkretne założenia. W każdym przedziale cenowym można wyróżnić pewien korpus produktów, które choć różnią się między sobą, dają się opisać słowami „bardzo dobre”. A przecież zaliczymy tam i ciepłe urządzenia, i raczej dokładne – to od klienta będzie zależało, co wybierze. Nie da się jednak powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, a przynajmniej ja sam się tego nie podejmuję, iż przy założeniu, że wszystkie podstawowe wymagania są spełnione, jedno urządzenie jest lepsze od drugiego. Inne – tak, lepsze – nie wiem... Można bowiem do „akuratności” podejść od strony „miłej”, gdzie mamy nieco ciepłe, niesłychanie „płynne” i gładkie brzmienie, albo od „wiernej”, gdzie nie ma takiego nasycenia, jednak rozdzielczość jest wyraźnie lepsza, a i szczegółowość wyraźnie wyrasta ponad przeciętną. LINN, jak się wydaje, należy do tej drugiej grupy. Myślę, że generalnie to te urządzenia są bliższe prawdzie muzyki na żywo, jednak są znacznie trudniejsze w aplikacji. A przecież w odpowiednim otoczeniu dostajemy bardzo dobrą rozdzielczość, co słychać zawsze, precyzję – to też – a w dodatku swego rodzaju „ciepło” i nasycenie, które zwykle przychodzi z lekko podbarwionych urządzeń. I kompletny system LINN-a brzmiał dokładnie tak – w udany sposób łącząc obydwa światy. Jak widać, testowany system nie jest więc tak do końca kompletny – brakuje mu kolumn, które zostały mu przypisane. Ponieważ jednak pomysł na ten numer był taki, że mamy się przyjrzeć kompletom CD + wzmacniacz, nie było innej rady. Warto jednak podkreślić, że koniecznie trzeba posłuchać zestawu rekomendowanego przez producenta, bo to naprawdę działa... ODSŁUCH Słuchając Linna nie mogłem oprzeć się wrażeniu pewnego pokrewieństwa stylistyki dźwiękowej, jakiejś wspólnej linii, którą dałoby się poprowadzić pomiędzy nim, a systemem Meridiana z serii G (test CD G-06 TUTAJ), którego urządzenia jakiś czas temu testowałem. I chyba, chociaż opis ten dotyczy przede wszystkim odtwarzacza, to w jakiejś mierze jest ważny i dla wzmacniacza. Czy to sprawa podobnych technologii – napędu ROM, montażu powierzchniowego i impulsowych zasilaczy, czy po prostu wspólnota doświadczeń muzycznych – nie wiem co, ale wygląda na to, że Ivor Tiefenbrun (Linn) i Bob Stuart (Meridian) grają w tej samej drużynie. Co więcej – myślę, że w tej samej lidze. Podstawą brzmienia Majika jest bowiem punktualność czasowa i zgodność fazowa. Sprawy ze sobą ściśle powiązane, jednak nie tożsame. Punktualność Linna polega na tym, że trzyma rytm, ukazując pewne zależności w technice gry, detalach itp., których zwykle nie słychać, albo są słyszalne słabiej niż tutaj. To oczywiście podstawa rytmicznej, zrywnej gry, zwykle przypisywanej Naimowi. I – tak przynajmniej wynika z mojego doświadczenia – ta ostatnia marka jest projektowana z takim założeniem. Przy Linnie słychać, że i w tym przypadku „płynięcie” utworów było ważne. Może nie było to najważniejsze, jednak cecha ta stała dość wysoko w hierarchii priorytetów projektantów. Pomaga temu dość „sztywny”, czasem nawet twardy średni bas. Nie dominował on nad przekazem, jednak dawał im swego rodzaju „ramy”, w których wszystko było uporządkowane. Ale wspominałem o detalach, które dzięki owej czystości czasowej są klarowne. Słyszałem je w przy sporej ilości płyt, chociaż największe wrażenie zrobiły na mnie przy dwóch – Café Blue Patricii Barber (Premonition Records/First Impression Music, FIM CD010, gold-HDCD) oraz Old Friends – New Roads Allana Taylora, w obydwu przypadkach przy gitarze. W utworze z Taste of Honey z pierwszej z nich mamy na początku intro gitarowe. Po kilku taktach, w pewnym momencie gitara „znika” na moment, jakby była czymś stłumiona, albo oddalona od mikrofonu. To tylko moment, ale sprawiający, że mamy poczucie grania na żywo, tj. bez studyjnej obróbki itp. Im gorszy system, tym bardziej ten element słychać jak błąd, jakby coś złego stało się z taśmą. Im wyżej, tym bardziej słychać, że to po prostu granie na żywo i nic nagle nie znika, ale mamy wyraźne opadanie dźwięku i rozwinięcie go z powrotem. Po prostu „live”. Z Linnem ten element był znakomicie przeprowadzony. Otrzymaliśmy muzyczną, jednorodną całość, z klarownym podziałem na muzykę i technikę. I podobne wrażenie miałem słuchając płyty Taylora. Tam, w numerze The Meadow także rzecz idzie o grę na gitarze akustycznej i również o technikę. Nie ma tutaj „znikania i pojawiania się”, ale jest za to wyraźne obcowanie z instrumentem. Można niemalże „zobaczyć”, jak muzyk, siedząc na krześle odchyla się do tyłu, jak operuje palcami itp. To oczywiście iluzja, swego rodzaju „re-kreacja”, bo wciąż mamy do czynienia z mechanicznym odtworzeniem, jednak wyjątkowo sugestywna. Jak łatwo można się domyślić po tym opisie, Linn jest bardzo dokładnym systemem. I rzeczywiście, szczegóły są podawane naturalnie, jest ich sporo i nie są chowane za barwą. Takie granie związane jest także z fazą. Wydaje się mianowicie, że wszystkie zakresy z Majika przychodzą do nas w tym samym momencie, że jest jakaś składność tym, jak rzucany jest przed nami ów hologram, który odbieramy jako scenę dźwiękową i źródła pozorne. Przekłada się to na znakomitą prezentację sceny dźwiękowej. To rzecz, która jest naprawdę na wysokim poziomie. Jest i głębokość, i szerokość, a ten ostatni rozmiar jest lepszy niż z większości produktów do 20 000 zł. I nie trzeba nawet korzystać z wysmakowanych, referencyjnych realizacji, żeby docenić ten element. Tak się złożyło, że w okresie, kiedy Majik stanowił trzon systemu odsłuchowego, przygotowywałem z synem jego prezentację na lekcję muzyki. Tak się złożyło, ze w gimnazjum, do którego uczęszcza muzykę mają naprawdę sensownie ustawioną. To przedmiot, który nie jest łatwo zdefiniować. Najczęściej, jeśli nauczyciel jest przekwalifikowany z innego przedmiotu, rozumie ją jako „śpiew”. To prawda, śpiew, piosenki itp. stanowią część muzyki jako takiej. Jednak tak rozumiany przedmiot prowadzi do tego, że po iluś latach ci, co mieli głos, potrafią coś tam wyśpiewać, a ci, co nie mieli, dalej są neptykami. U mojego syna nauczycielka uczy ich brzmień instrumentów, budowy utworów muzycznych, uczniowie prowadzą prezentacje związane z rodzajem muzyki, który lubią itp. Myślę, że dobrze trafił... W każdym razie, tym razem chodziło o przygotowanie próbek muzycznych związanych z instrumentami elektrycznymi – zarówno elektromechanicznymi, jak i elektronicznymi. No cóż – jest u mnie z czego wybierać. Znalazło się kilkanaście różnych przykładów, łącznie z vocoderami itp. A jako ostatni utwór nagraliśmy Glory Box z płyty Dummy grupy Portishead (Go! Beat, 828 553-2, CD) – miał on pokazać, że komputer, a właściwie samplowanie, także jest rodzajem muzyki i jest swego rodzaju „instrumentem” elektronicznym. Muszę przyznać, że dawno tej płyty nie słyszałem. Kiedy odpaliłem ją na moim systemie, nie mogłem uwierzyć, że tak dobrze gra! Często tak jest, że przy ulepszaniu systemu dawno nie słyszane nagrania nagle nam się objawiają z zupełnie innej strony. Tym razem przegrany utwór zabrzmiał w niesamowicie ciepły i koherentny sposób. Od razu też świetnie słychać było charakter zsamplowanych trzasków płyty winylowej. Utwór ten zagrany na Linnie zabrzmiał równie spójnie, bez problemów z rozjaśnieniem. Ale nie o tym chciałem – w utworze tym wokal, inaczej niż w pozostałych kawałkach, jest nieco przesunięty w prawą stronę. Płyta nagrana jest niemal mono i liczy się przede wszystkim wymiar w głąb i barwa, jednak tym razem słychać było delikatną odchyłkę, jakby realizator popełnił błąd (i tak zapewne było). Bardzo rzadko to słychać, bo zazwyczaj wokal prowadzony jest dość mocno i jest nieco powiększany, rozlewając się delikatnie na pobliską przestrzeń. Szkocki system dał z siebie wszystko i nie było wątpliwości co do ulokowania głosu w kontekście pozostałych instrumentów. Tak samo było zresztą na wszystkich pozostałych płytach, np. na znakomitym krążku La Trompette Retrouvée (Linn Records, CKD 294, SACD/HDCD), gdzie wzajemne położenie trąbki i fortepianu było klarowne, pomimo charakterystycznego dla tego ostatniego grania dość dużym, nie do końca lokowanym w jednym miejscu wybrzmieniem. Żeby jednak wykorzystać wszystko to, o czym pisałem i nie doprowadzić do innych problemów należy starannie zaplanować peryferia Linna. Zacząć trzeba od interkonektów. Wraz z systemem otrzymujemy parę interkonektów Linna i trzeba powiedzieć, że to nie są typowe „zastępcze” kable potrzebne tylko po to, żeby stwierdzić, że sprzęt działa. To godziwe, niezłe kabelki, które – pamiętajmy o tym – dostajemy za darmo. Okazuje się jednak, że w pewnych zestawieniach ich charakter zaczyna dominować nad przekazem. Linn gra bowiem przejrzystym, precyzyjnym dźwiękiem, który trzeba jednak „pchnąć” w kierunku wypełnienia dolnych rejestrów. A wspomniany kabelek gra dość lekkim dźwiękiem. Można więc od razu pomyśleć o innym przewodzie, w moim przypadku był to Wireworld Silver Eclipse 5, ale myślę, ze i Eclipse 5² będzie jak najbardziej na miejscu. Druga sprawa to kolumny. Wspominałem o mocnym, sztywnym średnim basie – nada on każdemu zestawieniu odpowiednią rytmiczność i zapewni zwarcie, jednak niżej wzmacniacz pozwala sobie dość swobodnie, nie trzymając zbyt krótko wybrzmień gitary basowej czy kontrabasu. To jedna z różnic pomiędzy integrą, a zestawem dzielonym. Ta pierwsza gra przez to w nieco bardziej „wycofany”: sposób, bez pokazywania dużego wolumenu instrumentów. Na szczęście generalnie Linn niskiego basu nie odtwarza zbyt mocno, więc prawdopodobnie ten element nawet nie ujrzy światła dziennego. Bezwzględnie trzeba wszakże zapewnić elektronice takie kolumny, które będą raczej pełne i mięsiste niż ultra-precyzyjne – zdecydowanie bardziej Chario niż PMC. Nieprzypadkowo wspominam o Chario. Oj, nieprzypadkowo! Tak się złożyło, że Szkot spotkał się u mnie z Włochem i było to spotkanie magiczne. Wreszcie usłyszałem dźwięk idący w kierunku tego, co słyszę z mojego własnego systemu, a także z kompletnego systemu Majika w z aktywnymi zwrotnicami w tri-ampingu. Chario z Linnem oferują duży, pełny dźwięk. Zagrajmy z kolumnami w rodzaju Harpii i najlepiej nie będzie. Precyzja będzie oczywiście topowa, także szybkość, jednak kolumny te raczej niczego nie poprawią. Chario inaczej – ponieważ to im potrzebna jest dyscyplina, z testowanymi urządzeniami grały jak trzeba. Nie będziemy mieli ultra-dokładnego rysowania instrumentów, to ostatecznie nie tak drogi system i rozdzielczość ma swoje ograniczenia, jednak i tak będziemy zaskoczeni tym, co udało się uzyskać. Wzmacniacz Majik I wyposażony jest w dwa elementy, o których trzeba powiedzieć dwa słowa. Pierwszy to przedwzmacniacz gramofonowy. Jest to płytka wpinana do głównej płyty wewnątrz urządzenia – w zależności od sposobu podłączenia mamy preamp MM lub zwykłe wejście liniowe. Tak jak pisałem przy okazji testu systemu w „Audio”, to wyjątkowo dobry przedwzmacniacz, chociaż w tym przypadku akceptuje tylko wkładki MM (można tę płytkę wymienić na taką samą – czyli MM/MC – jak w przedwzmacniaczu). Wraz z Babele Bluenote zamontowaną w gramofonie Piccolo tej firmy było bardzo przyjemnie. RCM Audio Sensor Preludium IC jest znacząco lepszy, ale nie można zapominać, że kosztuje niewiele mniej niż cały Majik... Myślę, że jeśli do prostowania krzywej RIAA nie zamierzamy kupować czegoś z przedziału 3000-4000 zł, to płyteczka w ‘I’ będzie zupełnie wystarczająca. Drugim „dodatkowym” elementem jest wzmacniacz słuchawkowy. To przyjemne uzupełnienie, jednak nalezy uważać, aby nie było za ostro. Najlepiej zagrały z nim drogie sluchawki AKG K701, ponieważ ich nieco miękki charakter nie dopuścił do żadnych ekscesów. Z modelem AKG K271 Studio na pierwszy plan wyszedł środek, bez dołu i ze stłumioną górą. Z kolei z Ultrasone PROLine2500 było nieco agresywnie, chociaż mogło się podobać, szczególnie ze względu na bardzo dobrą dynamikę. Generalnie – trzeba uważać na to, co się podpina. BUDOWA Odtwarzacz Majik CD testowałem jakiś czas temu w systemie z przedwzmacniaczem i końcówką mocy w “Audio”, więc wiedziałem, czego się mogę spodziewać. Wszystkie urządzenia LINN-a, bez względu na cenę, przeznaczenie itp. (ze względów praktycznych nie dotyczy to gramofonu Sondek 12 SE) dzielą obecnie tę samą obudowę. „Patent” wypróbowany przez lata w Cyrusie, w pewnej mierze w Naimie i Arcamie, znalazł swoje zastosowanie także w szkockim LINN-ie. Sprawa wydaje się prosta, a jednak – tak przynajmniej się wydaje – jest trudna do aplikacji. „Wystarczy” oto tak opracować wszystkie elementy toru, we wszystkich liniach, żeby można było je wkładać do takich samych obudów. W ten sposób osiągamy dwa, nierozłącznie ze sobą związane cele: zmniejszenie kosztów produkcji (obudowa to wyjątkowo dokuczliwy punkt kosztorysu) oraz poprawę jej jakości. W Cyrusie, czy teraz w LINN-ie zaoszczędzone fundusze wpakowano bowiem w jakość. Cała seria Majik posiada sztywną, wykonaną w całości z aluminium obudowę. Składa się ona z czterech głównych elementów: odlewanego frontu, w centrum którego dodawany jest element specyficzny dla typu urządzenia, nasuwanej na całość „rękawiczki”, tj. grubej aluminiowej blachy wygiętej tak, że tworzy górę, boki oraz głęboko wchodzi na spód, a także właściwego spodu i przykręconej do niego tylnej ścianki. Proste i ładne – nie ma na wierzchu żadnych śrub, a system ma estetyczny wygląd, mający w sobie coś z luksusu. Nie przypadkiem LINN zdobywa coraz to nowe nagrody m.in. za design. Majik CD Jak wspomniałem, każde urządzenie ma specyficzne dla siebie elementy przedniej ścianki. Odtwarzacz CD posiada mianowicie aluminiową, płaską płytkę, w której wycięto otwory pod niebieski, całkiem czytelny, wyświetlacz oraz maskownicę szuflady. Są też guziczki – same podstawowe komendy. Kiedy spojrzymy na tył urządzenia, zetkniemy się z czymś, co – tak mi się wydaje – powinno być standardem w produktach będących składnikiem jakiegoś systemu: oprócz dwóch par wyjść analogowych (RCA), wyjść cyfrowych koaksjalnego i optycznego mamy też łącza do sterowania zewnętrznymi źródłami – gniazda RCA (jak w Marantzu) oraz porty CAT5 (Ethernet) z protokołem RS232. Jest też wyłącznik sieciowy i uziemienie. To ostatnie nie zapodziało się tu przez przypadek, jako że w materiałach firmowych wyraźnie zaleca się, aby urządzenie było uziemione. Gniazdo IEC posiada oczywiście trzeci, ochronny, bolec, jednak nie we wszystkich domowych instalacjach jest on podłączony do „ziemi”. LINN we wszystkich urządzeniach stosuje zasilacze impulsowe i najwyraźniej dla poprawnego działania, muszą być z nią połączone (nie zerowane!). Majik-I Wzmacniacz „zapakowano” w niemal identyczną obudowę. Z przodu mamy również duży, niebieski wyświetlacz oraz kilka przycisków. Są też dwa gniazda mini-jack – jedno to wyjście słuchawkowe, drugie to wejście ‘Aux’ dla zewnętrznego źródła, najpewniej odtwarzacza MP3 lub iPoda. Z tyłu jest sporo przyłączy – pięć wejść liniowych, wejście gramofonowe (MM), które w razie konieczności można zamienić na liniowe, wyjście do nagrywania oraz wyjście z przedwzmacniacza. Są także dwie pary złoconych zacisków głośnikowych oraz gniazdo sieciowe AC z mechanicznym wyłącznikiem. Skrajnie z prawej strony umieszczono jeszcze dwa gniazda CAT-5 z protokołem RS232, pozwalające wpiąć Linna w system komputerowego sterowania. Ciekawe jest wnętrze. Podobnie jak inne wzmacniacze tej serii, także integra korzysta z opracowania Chakra. Polega ono na tym, że w końcówce połączono dwie technologie – układ scalony oraz parę tranzystorów mocy (na kanał). Działa to w ten sposób, że do pewnego poziomu mocy pracuje jedynie układ scalony – w tej roli TDA7293, kiedy jednak poziom sygnału go przekroczy, do pracy włączają się tranzystory (komplementarna para bipolarnych Sankenów 2SA1386 + 2SC3519). Pozwala to np. na zastosowanie znacznie mniejszego niż zazwyczaj radiatora. W modelu ‘I’ jest to wygięta, podwójna, gruba blacha aluminiowa, przykręcona dolną częścią do spodu obudowy. W końcówkach mocy montuje się w nim wiatraczek poprawiający chłodzenie, jednak tutaj go nie ma. I dobrze... Selektor wejść oparto na scalakach, podobnie jak regulację siły głosu – w tej roli mamy układ PGA4311 Burr-Browna. Dużą część płytki zajmują jednak układy logiczne, sterujące pracą końcówki. Montaż w całości jest powierzchniowy, wejścia zaś niezłocone. Powiedzmy dwa słowa o zasilaniu – to układ impulsowy, który jednak w żadnej mierze nie przypomina zwykłych układów tego typu, ponieważ jest skomplikowany, z dużymi trafami i bardzo staranną filtracją napięcia zarówno w kierunku wzmacniacza, jak i sieci. Pilot jest systemowy, przez co jest na nim sporo guzików.
|
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B |