Leben, Leben... To niezwykła marka. Po raz pierwszy miałem możność spotkać się z nią podczas przygotowania pamiętnego, „japońskiego” numeru (No. 29, wrzesień 2006). Pan Yoshi Hontai, agent Lebena (japońskie firmy działają niemal wyłącznie przez agentów, nigdy bezpośrednio) bez chwili zawahania wysłał do nas wzmacniacz CS-300. Zrobił to jedynie na podstawie przeglądnięcia polskiej wersji magazynu – angielska wersja ruszyła dopiero od września 2006. A przypomnę, że wówczas większość prezentowanych przeze mnie japońskich marek nie miało jeszcze polskiego dystrybutora. Wzmacniacz okazał się genialny – zakochałem się w nim i już do Japonii nie wrócił. Skończyło się to też Nagrodą Roku 2006. Nie wiedziałem, co bardziej w nim cenię – to, jak sobie radzi z kolumnami, czy raczej grację, z jaką napędza słuchawki. Obydwa zadania wykonywał – i wciąż wykonuje – znakomicie. A jednak firma czekała niemal półtora roku zanim ktoś się nią w Polsce zainteresował na tyle, żeby zająć się jej dystrybucją. Nie mam pewności, ale jeśli na coś bym stawiał i obwiniał za ten stan rzeczy, to chyba nie miało to nic wspólnego z dźwiękiem, a byłaby to raczej nieufność wobec specyficznej estetyki. Urządzenia Lebena, przynajmniej wzmacniacze zintegrowane i przedwzmacniacze mają mianowicie wygląd zbliżony do urządzeń Luxmana z lat 70., a w dalszej pespektywie do Marka Levinsona. Złote fronty, gałki, które w Polsce kopiował m. in. Radmor, drewniane boczki itp. – wszystko to odsyła bezpośrednio w lata, kiedy tranzystor święcił triumfy i wydawało się, że lampy na zawsze ustąpiły pola nowej technologii. A to nie wszystkim się podoba. To chyba nie jest przypadek, ponieważ właśnie w tym czasie właściciel Lebena i jego „mózg”, pan Taku Hyodo pracował w Luxmanie, gdzie odpowiedzialny był za projekty lampowe. Oficjalna wersja historii Lebena mówi, że opuszczając Luxmana w roku 1979 zrobił to ze względu na wykupienie jej przez Alpine i przeniesienie do innej części Japonii. Zapewne to też był ważny powód, jednak ważniejsza była chyba zmiana profilu Luxmana i rezygnacja z nowych, ambitnych projektów lampowych. A tego konstruktor pokroju pana Hyodo chyba by nie zniósł. I, jak sądzę, dobrze się stało. Po przetrwaniu najgorszych dla lamp lat 70. i 80. od dłuższego czasu mamy bowiem do czynienia z renesansem tego typu urządzeń, a rozgrzane bańki odzyskały należne im miejsce. A to oznacza, że ludzie tacy, jak pan Hyodo wreszcie mogą się cieszyć z sukcesu. Sukces to oczywiście na miarę wielkości firmy, a Leben i jemu podobne, jeśli mają zachować swoją indywidualność nigdy nie wyjdą poza fazę manufaktury, jednak w tym przypadku podwójny – zarówno finansowy, jak i prestiżowy. Leben to mianowicie nie tylko lampa jako taka, ale lampa na znakomitym poziomie. Jak wspomniałem, dystrybucja w Polsce jakoś się nie kleiła. Na szczęście mamy to za sobą. Krakowski Nautilus Hi-End, mający w swojej dystrybucji także Accuphase’a, zaczął budować „japońskie” skrzydło dystrybucji, biorąc pod swoją opiekę kolejno Oyaide, a następnie właśnie Lebena. Stąd raz za razem dwa testy – najpierw „podrasowanej” wersji wzmacniacza zintegrowanego CS-300(X) oraz przedwzmacniacza RS-28CX. Pierwsze urządzenie ukaże się w teście japońskich wzmacniaczy lampowych w „Audio”, zaś test drugiego właśnie Państwo czytacie. Jak wspominałem przy okazji testu Krella EVO 222+402 i potem BAT-a VK-3iXSE rozpoczynając test byłem na etapie poszukiwań preampu do mojej końcówki mocy Luxmana M-800A. Nie jest to łatwe zadanie z dwóch względów: po pierwsze Luxman jest niesamowicie transparentnym urządzeniem i oprócz lekkiej emfazy na średnicy gra bardzo liniowo. Dopiero Krell pokazał mu parę sztuczek, których ten nie potrafił powtórzyć, a mimo to wysokie tony Luxmana były lepsze. Skazuje to wszystkie przedwzmacniacze na wytężoną pracę. Druga rzecz wiąże się z kolumnami. Od roku używam modelu Dobermann Harpii Acoustics. To nie są kolumny, które wszyscy polubią, przede wszystkim ze względu na trudny do wysterowania głośnik średniotonowy, wymagający i mocy, i czystości, i braku podbarwień. W wielu aplikacjach kolumny te grają źle, albo bardzo źle. Myślę, jednak, że to nie ich wina, tylko systemu. Słyszałem je bowiem u siebie w kilk zestawieniach, na których można by właściwie poprzestać i cieszyć się do końca życia. W jednym kolumnami sterował Krell, zaś w drugim Luxman z... Lebenem. Absolutnie dwa nieprzystające światy, a jednak obydwa mają coś, co sprawia, że słucha się płyty za płytą. System na Krellu oferował nieprawdopodobną kontrolę, rozmach (bez wymachiwania na oślep) i absolutną czystość. Ludzie, którzy go słuchali, najczęściej uprzedzeni do tej amerykańskiej marki wychodzili przetransformowani i urzeczeni. Drugi system, jak wspomniałem, opierał się na końcówce Luxmana i na testowanym tutaj przedwzmacniaczu Lebena. Zanim przejdę do szczegółów chciałbym powiedzieć, że RS-28CX zostaje u mnie na dłużej. Wciąż się go uczę, jednak wreszcie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że zacząłem drogę na szczyt. Trochę mi to czasu zabrało (lekko licząc 15 lat), trochę sprzętu musiałem przesłuchać (to już idzie w tysiące) ale taki jest audiofilizm. Wreszcie mam i hi-endową precyzję (choć jeszcze nie do końca, o czym za chwilę) i Muzykę. ODSŁUCH Przedwzmacniacz Lebena wpiąłem do systemu tuż po preampie BAT-a VK-3iXSE, naturalne było więc dla mnie ich bezpośrednie porównanie, tym bardziej, że amerykański kolega nie jest jakoś specjalnie droższy od Japończyka. Dwie rzeczy są od razu jasne: BAT znacznie lepiej pracuje w trybie zbalansowanym niż na gniazdach RCA i to raczej z tym trybem będę porównywał Lebena, który jest niezbalansowany i muszę korzystać z tego toru. Wpięcie Lebena do systemu zmieniło wiele rzeczy, jednak jedno pozostało – od razu słychać, że nie chodzi tutaj o hi-fi, a o muzykę. Nie myślę o „muzykalności” w sensie „lampowości”, tj. poświęcenia szczegółu na rzecz ogólnego planu (choć nieco z tego będzie), a o tym, że Leben momentalnie zabiera się do pracy, odbudowując wrażenie, że mamy do czynienia z „relacją” na żywo, że dzieje się tam coś jeszcze, poza atrybutami zwykle przypisywanymi hi-endowi. Słuchając kolejnych płyt na długi czas zapominamy o krytycznym podejściu do sprzętu i zaczynamy myśleć krytycznie o nagraniu i muzyce. Od razu powiem, bo to całość z tym, co już powiedziałem, że RS-28CX nie jest wcale urządzeniem bez wad – daleko mu do tego. Ze swoich słabszych stron, idiosynkrazji czyni jednak siłę, stawiając go wysoko w hierarchii sprzętu audio. Elementy te są tak mocno ze sobą splecione, tak ze sobą współistnieją na różnych płaszczyznach, że trudno o nich mówić osobno i prowadzić wiwisekcję tak, żeby nie stracić z oczu tego, co najważniejsze – muzyki. Leben jest przedwzmacniaczem, który gra gęstym, pełnym dźwiękiem, z lekko ocieploną górą i potężnym basem. Urządzenie rysuje spektakl muzyczny w jednym rzucie, tj. bez analizowania poszczególnych aspektów. Nie chodzi o brak detali, bo tych jest zaskakująco dużo, a o brak separacji detali od ich kontekstu. Porównując średni i wyższy zakres Lebena i BAT-a można nawet powiedzieć, że BAT jest na górze bardziej zamknięty i nie ma tak rozbudowanego widma powyżej dźwięków podstawowych. Leben gra też nieco bardziej zrelaksowanym, tj. pomimo intensywności barwy nie tak konturowym dźwiękiem. Bas japońskiego przedwzmacniacza jest jeszcze niższy niż w VK-3iX, a jednak wydaje się, że to amerykańskie urządzenie ciut lepiej kontroluje jego średni zakres, wyzwalając w systemie coś na kształt akuratności w zakresie timingu, coś, na co od razu zwraca się uwagę. Złoty preamp wcale nie spowalnia basu, bo kiedy posłuchamy uderzenia stopy perkusji otwierającej album The Art of Creating Confusing Spirits, grającej post-depeszowską elektronikę niemieckiej grupy Diorama (Accession-Records, EFA 23450-2, CD), zobaczymy, jak bezpośrednio, z jaką energią grają kolumny. Tak też było, kiedy przesłuchiwałem single Depeche Mode pochodzące z albumu Exciter, niemal bez wyjątku nasycone mocnym, niskim basem. Słuchając jazzu okaże się, że jego niski zakres jest naprawdę mocny i zwinny. Kontrabas brzmi jak kontrabas, bez wyciętego dołu i bez sztucznego konturowania jego wyższej części. Jak się można było spodziewać po Lebenie, fenomenalnie wypadają wokale. Żeby to jednak docenić trzeba zastosować się do prawa najczęściej pomijanego: oto wszystko wskakuje na swoje miejsce przy konkretnym poziomie głośności. Należy nastawić gałkę siły głosu kierując się wokalem, a instrumenty znajdą swoje miejsce. Kiedy nastawimy wszystko na instrumenty, to w większości przypadków głosy będą nieco zbyt ciche, jakby realizator ściągną je na stole mikserskim o jakieś 1-1,5 dB. Nieprzypadkowo wspominam o studiu, jako że jest tak, że nagrania i miksy zawsze dokonywane były i są przy konkretnym, standardowym poziomie głośności. To dlatego dobre studio wymaga certyfikatów, to dlatego też taką karierę w kinie domowym zrobił, odnoszący się do dźwięku filmowego, certyfikat THX, mający na celu przede wszystkim zapewnienie jednej rzeczy – żeby muzyka grana była na tym samym poziomie, z jakim była miksowana. Większość systemów tej subtelnej różnicy nawet nie zauważa, ponieważ ma problemy z dynamiką i w znacznej mierze kompresuje dźwięk (to wina przede wszystkim kolumn). Dobermanny Harpii Acoustics, z którymi przesłuchiwałem Lebena są niesamowicie otwarte i nie mają z tym kłopotów, umożliwiły więc ukazanie tej zależności. Nie bez kozery dodam, że podobnie było w moim systemie tylko raz, z kompletem Krella. Leben jest jednak i pozostanie urządzeniem z własnym charakterem. Zawsze zagra tak, jakby nagranie niosło ze sobą tajemnicę, na czym wygrywały płyty mające „zaszyte” w sobie przesłanie, wyreżyserowane w jakiś sposób, jak np. The Final Cut Pink Floyd (EMI Records/Toshiba-EMI, TOCP-67407, CD; to niestety jeden z „holenderskich Japończyków”, prosto z Uden, gdzie wytłoczono płytę. Mimo to brzmi świetnie...), czy In The Court Of The Crimson King King Crimson (Universal, UICE-9051, HDCD). A i wczesne cyfrowe nagrania Petera Gabriela z płyty Security (Geffen, 2011-2, CD; wersja nieremasterowana) brzmiały w intrygujący, głęboki sposób. Za każdym razem brakowało mi do pełni szczęścia jedynie mocnej góry, jak z topowego systemu Ancient Audio. Tutaj wychodzi niestety niewysoka, jak na tę klasę sprzętu, cena urządzenia. Myślę, że dopiero przejście na VK-52SE BAT-a czy chociażby Reference 3 Audio Research i inne w tym przedziale cenowym może ten aspekt wynieść na nowy poziom. I jeszcze raz muszę powtórzyć – nie chodzi o wycofanie góry pasma w Lebenie, a raczej o takie nasycenie środka, że góra nieco się przy nim poddaje. Wciąż informacji jest mnóstwo, szczególnie z dobrymi płytami XRCD, a jednak może być lepiej. Warto też zwrócić uwagę na bas. Jest go naprawdę dużo i schodzi bardzo nisko. Pierwszy raz mi się zdarzyło, że poczułem potrzebę zatkania jednego z wylotów bas-refleksu Harpii, ponieważ mój pokój po prostu okazał się z mały na to wszystko. Dobrze pamiętam fenomenalny bas Krella, który grał równie nisko. Z amerykańskim systemem był on tak genialnie kontrolowany, że nawet pełna moc w jakiś – nie wiem jaki, ale raportuję, co słyszałem – sposób nie wymagała kombinacji z kolumnami. Trochę w tym „winy” Harpii, ponieważ kolumny te schodzą pieruńsko nisko bez kompresji i trzeba uważać z ich aplikacją. Z ciekawością podszedłem do przesłuchania wejścia gramofonowego. To porządnie przygotowany, uczciwie grający przedwzmacniacz RIAA, będący ładnym uzupełnieniem części liniowej. Dźwięk charakteryzuje się lekkim uspokojeniem dynamiki, co szczególnie dobrze słychać przy takich urządzeniach, jak Steelhead Manleya, czy jeszcze bardziej przy Sensorze Prelude IC RCM Audio. Różnica polega na bardziej miękkim wchodzeniu w atak w japońskim urządzeniu i graniu gładszym, nieco cieplejszym dźwiękiem. To po prostu lampa w dobrym wydaniu, z takimi atrybutami, jak bogata struktura harmoniczna i wypełniony dźwięk. Są też jednak wady, które pozwalają uzasadnić kupno zewnętrznego przedwzmacniacza gramofonowego – np. dość wysoki szum powoduje, że rozdzielczość jest tylko dobra. I nawet jeśli dobre barwy, z plastyką i cieniowaniem, nieco ten aspekt poprawiają, to jednak ani wniknięcie w głąb, ani prowadzenie ataku nie pozwalają na prezentację wydarzeń w pełnej krasie. Oczywiście najlepsze tłoczenia, takie jak natchnione reedycje Jazz Giant Benny’ego Cartera (Contemporary Records/Analogue Productions, S7028, 45 RPM Limited Edition # 0404, 2 x 180 g LP) i Mulligan Meets Monk Theleniousa Monka i Gerry’ego Mulligana (Riverside/Analogue Productions, 1106, 45 RPM Limited Edition # 0584, 2 x 180 g LP) nadają całości oddechu i klimatu, jednak nie na tyle, żeby można było mówić o przełomie. „Regularne” płyty, jak np. Tour De France Kraftwerka (EMI, 591 708 1, 2 x 180 g LP) i Ultra Depeche Mode (Mute/EMI, STUMM148, Limited Edition, 180 g LP), a także Stockfisch Records Vinyl Collection (Stockfisch Records, SFR 357.8006.1, DMM, 180 g LP) były mniej “obecne” i namacalne. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie dokopuję Lebenowi, chociażby dlatego, że jestem fanem tej marki, ale wydaje się, że sekcja RIAA w RS-28CX jest bardziej dodatkiem niż kluczowym elementem urządzenia, przynajmniej jeśli porównamy ją z takimi przedwzmacniaczami, jak wspomniany Sensor RCM Audio. Pewnym problemem, już chyba o tym pisałem, jest to, że Leben ma budowę niezbalansowaną. Z radością przystałbym na jego wersję liniową, jednak zbalansowaną. Kiedy w moim torze gościł wspominany BAT wyraźnie lepiej wszystko grało, kiedy sygnał biegł kablami XLR, pomimo że końcówka Luxmana, z której korzystam ma budowę niezbalansowaną i zaraz za gniazdami wejściowymi zamienia sygnał na niezbalansowany. Leben grając po RCA był ogólnie, przynajmniej dla mnie, lepszy niż BAT na XLR, więc zakładam, że Leben zbalansowany byłby jeszcze o klasę lepszy. Nieco się rozpisałem, ale tak jest zawsze, kiedy mam do czynienia z ultra-ciekawym urządzeniem, kiedy po prostu jest o czym pisać. Ubocznym efektem takiego stanu rzeczy jest wydobycie na światło dzienne wszystkich, nawet najmniejszych farfocli, które przy bardziej generalnych testach często puszcza się mimo uszu, ponieważ i tak nie wpływają na ocenę urządzenia i mogłyby tylko rozpraszać. Wydobyte na wierzch, nawet kiedy są naprawdę drobiazgami, urastają do poważnych rozmiarów. Jeśli testuję coś w rodzaju tego przedwzmacniacza jest inaczej – to znakomite urządzenie, wyraźnie odbijające filozofię dźwięku swojego konstruktora i do nas należy decyzja, czy nam to odpowiada. Jak by nie było, kupuję zarówno pomysł na ten dźwięk (tutaj „kupuję” w cudzysłowie), jak i samego Lebena (literalnie). To zapewne nie jest ostatni mój przedwzmacniacz, jednak teraz mam świadomość, że poprawa czegokolwiek, to wydatek rzędu jakiś 250 000 – 30 000 zł. Minimum i nie na 100 %. I jeszcze, gdyby był pilot... BUDOWA Wzmacniacz Lebena składa się z dwóch elementów: jednostki głównej z układem przedwzmacniacza oraz zasilacza. Obydwa elementy są wykonane identycznie, mogą więc spokojnie stać obok siebie, albo lepiej – nieco oddalone, ale bez konieczności ukrywania zasilacza. Jednostka główna jest maleńka i ma szerokość mniejszą nawet niż mój Prime. Projekt plastyczny jest typowy dla tego producenta, tj. mamy złoty front z zielonymi paskami na górze i na dole, złocone gałki i drewniane panele boczne. Opis ten odnosi się też do zasilacza. Inaczej niż we wzmacniaczu CS-300, przedwzmacniacz ma grubą płytę przednią – to dodatkowa warstwa aluminium. Chassis urządzenia skręcone jest z grubych aluminiowych profili, do których dokręcono ścianki. Z przodu znajdziemy cztery gałki i wyłącznik. Patrząc od lewej mamy selektor wejść – wybieramy między czterema liniowymi i gramofonowym MM – przełącznik dla wejścia ‘tape’, pozwalający monitorować nagranie w trójgłowicowym magnetofonie, dużą gałkę siły głosu oraz balans kanałów. Z prawej strony jest podświetlany na czerwono wyłącznik sieciowy, z którym powiązane są dwie diody – czerwona nad nim i zielona nad gałką siły głosu. Pierwsza wskazuje miganiem, że urządzenie jest w fazie rozruchu, kiedy wyjście jest wyłączone, a napięcie anodowe lamp jeszcze nie jest podane. Kiedy przestaje migać i wyłącza się, zapala się zielona dioda informując, że urządzenie jest gotowe do pracy. Dwa słowa – myślę, że znacznie ładniej i bardziej logicznie, nawet w ramach tej estetyki, wyglądałby wyłącznik w postaci takiej samej gałki, jak w sąsiednim balansie. Diody, obydwie, chyba też powinny się znajdować obok niego. Z tyłu piękny, ażesz piękny widok! Powiedzmy przede wszystkim o gniazdach. To znakomite, niezwykle wytrzymałe mechanicznie gniazda Canare RJ-RU ze złoconymi pinami wykonanymi z berylu i miedzi. Wyglądają inaczej niż klasyczne gniazda i ich forma wzięła się chyba od Neutrika, który stosuje je od lat – gniazda ulokowane są w sztywnych elementach montażowych i wpuszczone w głąb tylnej ścianki. Do dyspozycji mamy cztery wejścia liniowe, wejście magnetofonowe z pętlą do nagrywania, wejście gramofonowe MM oraz dwa wyjścia na końcówki – jedno bezpośrednio z lamp wyjściowych, a drugie regulowane potencjometrem (otwarty Alps), pozwalające dopasować poziom wyjściowy w przypadku korzystania z dwóch końcówek o różnej czułości wejściowej. Obok wejścia MM jest zacisk gramofonowy, a skrajnie w rogu gniazdo dla kabla z zasilacza. Kabel ten jest przyzwoity, choć bez przesady, jednak gniazda i wtyki są bardzo dobre – metalowe, zakręcane. Cały układ połączony został punkt-punkt. Podstawą montażową jest duża metalowa płyta, posadowiona na elastycznych, poddających się naciskowi elementach, odprzęgających ją od obudowy. Elementy układu znajdziemy po obydwu jej stronach. Od spodu mamy kondensatory – metalizowane polipropyleny, m.in. od Nichicona – oraz oporniki siatek, zaś po drugiej lampy, oporniki katodowe oraz kondensatory, bardzo ładne Elny, ostatecznie wygładzające napięcie zasilające. Ciekawe są oporniki w tej sekcji i oporniki katodowe – są bardzo duże i wyglądają na NOS-y. Ale mogę się mylić. Kondensatory wyjściowe owinięto metalizowaną taśmą, aby je dodatkowo ekranować. Lampy zamknięto w ekranująco-chłodzących ekranach. W układzie liniowym pracują dwie podwójne triody 6CG7 General Electric (NOS) w układzie SRPP (Series Regulated Push-Pull), gdzie katoda jednej z lamp i anoda drugiej z lamp zastępują stosowane zwykle w tym miejscu oporniki. Układ ten ma bardzo duże wzmocnienie, co skrzętnie wykorzystano. Klasyczne przedwzmacniacze lampowe, jak np. BAT, oferują na wyjściu do 40 V, zaś Leben aż 80 V! Pozwala to wysterować równolegle każdy możliwy wzmacniacz. Są jednak minusy tego rozwiązania – szum na wyjściu jest znacznie wyższy niż zazwyczaj i z większością końcówek regulacja siły głosu będzie się odbywała w początkowym położeniu ślizgacza potencjometru. Wyjściem może być skorzystanie z wyjścia regulowanego. Obok znajdziemy lampy przedwzmacniacza gramofonowego – dwie 12AT7 General Electric certyfikowane przez J.A.N.(Joint Army & Navy). Jak pisze się szeroko w materiałach firmowych, układ ten jest szczególny, ponieważ zamiast typowego układu, gdzie krzywą RIAA uzyskuje się w układzie sprzężenia zwrotnego, tutaj mamy układ typu CR, całkowicie bez sprzężenia zwrotnego (stosowany był np. we wzmacniaczu Harmana/Kardona Citation IV). Dobór elementów i lamp pozwolił przygotować preamp o niedokładności krzywej RIAA poniżej 3 %. Zasilacz zbudowany jest wokół dużego transformatora z klasycznych blach transformatorowych. Prostowaniem napięcia anodowego zajmuje się lampa 5Y3 WGTA (NOS), zaś żarzeniem klasyczny mostek prostowniczy. Jest tu też bank kondensatorów Elny. Niestety nóżki obydwu elementów są kiepskie – to plastikowe krążki z warstwą filcu. Już mam na ich miejsce podstawki Ceraball Finite Elemente, jednak będę musiał nieco rozwiercić otwory pod śruby do nich. I na koniec rzecz naprawdę ważna – przedwzmacniacz nie posiada pilota. Tak, znam wszystkie za i przeciw takiego rozwiązania, jednak muszę powiedzieć, że jest to poważne utrudnienie, a najlepsze przedwzmacniacze, jakie słyszałem, m. in. VK-52SE BAT-a pilot posiadają i im to w niczym nie przeszkadza.
|
||||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B |