Kiedy patrzę wstecz, z radością myślę o moich pierwszych kontaktach z włoską firmą Audionemesis. Poznany przeze mnie w czasie monachijskiej wystawy High End 2005 (relacja TUTAJ) Fabio Camorani okazał się świetnym konstruktorem i ciekawym rozmówcą. Chociaż prezentował wówczas – tak mi się przynajmniej wydaje – jedynie niepozorny, niewielki przetwornik DC-1, od razu wiedziałem, że mam do czynienia z czymś WAŻNYM. Potwierdził to test przetwornika (test TUTAJ), a także test przedwzmacniacza gramofonowego PH-1 (test TUTAJ), które skończyły się Nagrodą Roku 2005 dla pierwszego (TUTAJ) oraz Nagrodą Roku 2007 dla drugiego z produktów (TUTAJ). A jednak gdzieś po drodze nastąpił przestój, zabrakło kolejnych gotowych produktów, jak np. zestawu złożonego z przedwzmacniacza i końcówki mocy (wciąż jest obiecywany i wciąż go nie ma) oraz napędu do DC-1 – jakby najpierw świeże małżeństwo, a potem ojcostwo Fabio nie pozostawiło mu na jego pasję (bo to jednocześnie praca i pasja) znacznie mniej czasu niż poprzednio. Trochę żartuję, ale chodzi po prostu o opóźnienia we wdrażaniu nowych produktów. Proszę się nie niecierpliwić tym, że piszę o Audionemesis, a w nagłówku testu jest Bluenote – chodzi o nakreślenie pewnego podłoża dla tego testu. Z jednej strony jestem wręcz na siebie zły, że to nie ja odkryłem także tę ostatnią – to ten sam duch, ta sama pasja i nawet estetyka. Z drugiej strony, patrząc na to, co się działo w czasie ostatniej wystawy High End 2007, a przede wszystkim na prawdziwy wysyp ogromnie ciekawych, świetnie wyglądających produktów z Włoskiego Buta, nie mogę mieć do siebie specjalnych pretensji – wszystkiego zobaczyć się po prostu nie da. Jest też jeszcze jeden związek Audionemesis i Bluenote – oto natura (audiofilska) nie znosi próżni i jeśli czegoś w niej brakuje, zaraz pojawia się w to miejsce coś nowego. I być może pewnym elementem komplementarnym, choć o większej skali produkcji, okaże się Bluenote. Odtwarzacz Mini Koala, któremu chciałbym się przyjrzeć, jest wyjątkowo – jak na Włochów i pozostałą część oferty, tani. I wygląda przy tym nie gorzej niż droższe modele. Chociaż opisywany w Instrukcji obsługi jako ‘odtwarzacz CD’, jest tak naprawdę odtwarzaczem DVD(-V) bez wyprowadzonego wyjścia wideo. Oddaje to zresztą deskrypcja na przedniej ściance ‘Digital Versatile Source’, która lepiej opisuje to, czym ten odtwarzacz w istocie jest. A i też nie do końca. Koala odtwarza mianowicie wszystkie typy płyt CD, w tym CD-R/RW (niestety nie dekoduje HDCD) oraz płyty DVD – tutaj bez płyt DVD-Audio. Taka jego uroda. A będąc przy urodzie nie można nie wspomnieć o bardzo udanym projekcie plastycznym – przód, to (podobnie jak w Audionemesis) płat akrylu, tutaj dość grubego, z okienkiem na niebieski wyświetlacz i wycięciem na szufladę. Obydwa elementy mają ten sam kształt i wielkość, prowadząc do symetrycznego rozłożenia akcentów po obydwu stronach osi, którą wyznacza mały przycisk ‘Eject’. Zanim przejdziemy do właściwego opisu przywołajmy tekst dystrybutora opisujący historię i ofertę Bluenote: „Jest sporo firm z Włoch, które znamy w Polsce od dawna lub bardzo dawna, jednak, jak się okazuje, wciąż istnieją perełki, które da się tam wyszukać. Jedną z nich, być może najbardziej zaskakującą, głęboko ukrywaną niespodzianką jest firma Bluenote. Jej historia sięga roku 1994, kiedy to powstaje firma Bluenote Audio Company, założona przez ludzi zaangażowanych w podwykonawstwo dla wielu znaczących firm europejskich, mających rozległe kontakty z siecią sprzedaży we Włoszech i USA. Pomimo hi-endowych doświadczeń, firma postawiła przede wszystkim na średni przedział cenowy wierząc, że uda się przenieść doświadczenia z topowych przedziałów cenowych na niższe i w ten sposób udostępnić je szczerszemu gronu zainteresowanych. I, jak pokazuje niesłychanie szybki rozwój, udało się. W roku 1997 następuje zmiana nazwy na Bluenote – Industrie Audio Vox (czyli I.A.V.), a w ofercie pojawiają się gramofony, ramiona gramofonowe, odtwarzacze CD, wzmacniacze oraz głośniki – wszystkie zbudowane najpierw pod kątem dźwięku, a następnie optymalizowane tak, alby ich wygląd od razu zapowiadał: Włochy... Pod koniec roku 2000, po trzech latach badań i poszukiwań, Bluenote zaprezentowała ambitniejszą, droższą linię produktów o nazwie Villa, która w dwa lata otworzyła drzwi wszystkich najważniejszych rynków europejskich, amerykańskich, Dalekiego Wschodu i w Południowej Afryce i przyniosła pierwsze poważne pieniądze. Obecnie Bluenote korzysta z miejscowych, włoskich firm, przygotowujących poszczególne podzespoły według dostarczonej przez siebie specyfikacji. Pomimo szybkiego rozwoju, firma pozostaje wierna swoim korzeniom, tj. bliskiemu kontaktowi z odbiorcami końcowymi. Pozwala to na bardzo szybkie reagowanie na potrzeby rynku (własna pracownia prototypów pozwala na sprawne przygotowanie odpowiedniego, nowego modelu) oraz przygotowanie egzemplarzy pod indywidualne, często ekstrawaganckie zamówienia. Człowiekiem, który jest w tej chwili odpowiedzialny za produkty, jest Maurizio Aternini, absolwent uczelni na kierunku inżynierii mechanicznej i materiałowej. Co więcej – to on odpowiedzialny jest również za jej wizerunek, ponieważ odbył również studia z zakresu marketingu. Takie połączenie wiedzy technicznej i marketingowej jest unikalne i pozwala łączyć wymogi związane z dźwiękiem oraz wyglądem (promocją). Po pracy w kilku znanych firmach związanych z mechaniką Maurizio w roku 1992 dołączył do właśnie wyodrębnionego oddziału hi-fi w Blunocie (firma pracowała wówczas jeszcze jako podwykonawca) i szybko awansując, w roku 1997 został jej szefem. Za projekty związane z przetwarzaniem cyfrowym odpowiedzialny jest z kolei Dr.Luigi Ermini, który również, zanim dołączył do Mauriziego, zdobył doświadczenie w wielkich firmach. To on opracował patent Zero-Clock – specjalny, cyfrowy filtr wyjściowy, a także Electro-Power – innowacyjny system elektronicznej regulacji fluktuacji prędkości napędów cyfrowych, stosowanych w urządzeniach Bluenote. W roku 2005 Dr. Aldo Alliata, kolejny specjalista od przebiegów cyfrowych, rozwinął pomysł Zero-Clock oraz Electro-Power, co wywindowało odtwarzacze tej firmy na zupełnie nowy poziom. W chwili obecnej Bluenote oferuje produkty zarówno cyfrowe, jak i analogowe – i odtwarzacze, wzmacniacze, i kolumny, i akcesoria. Wśród źródeł cyfrowych wyodrębniono dwie grupy, skupione wokół odmiennych pomysłów: Stibbert oraz Koala. W roku 2007 zaprezentowana została najnowsza inkarnacja tego pierwszego o nazwie Stibbert Tube. Jego cechą charakterystyczną jest całkowicie odsprzęgnięte chassis, oparte na czterech podporach, podobnie jak w gramofonach. Główna część zbudowana jest z 20-mm czarnego akrylu uformowanego na kształt kierownicy w bolidach Ferrari w Formule 1, zresztą tak samo, jak w topowych gramofonach tej firmy. Taki kształt ma minimalizować drgania w strukturze i poprawić jej sztywność. Przy konstrukcji użyto oczywiście sztandarowych opracowań, jak Zero-Clock i Electro-Power. Jak wspomnieliśmy, pierwszy minimalizuje jitter, zaś ten ostatni to generator prądowy, wygładzający zasilanie stopnia końcowego. Najnowsza wersja EP działa także przy kontroli zasilania układu optycznego i napędowego, minimalizując zmiany prędkości poniżej 0,0001 %. Układ wyjściowy nowej wersji Stibberta zawiera dwie lampy 6922 w symetrycznej aranżacji oraz znakomite elementy bierne, jak np. kondensatory MFCap czy nieindukcyjne rezystory Sfernice. Wzmacniacze zgrupowane są w dwóch głównych grupach: Demidoff, S-3 oraz S-1, każda z kilkoma odmianami. Demidoff to potężny wzmacniacz zintegrowany, w większej części wykonywany ręcznie (od 60 do 85 %, w zależności od odmiany), oparty o stopień końcowy single-eneded w klasie A (50 W; w Demidoff Diamond 100 W; w Demidoff Diamond 100 W). Zastosowano w nim specjalnie opracowany układ przedwzmacniacza nazwany Mirror-Amp, zbudowany wokół układu kaskodowego, różnicowego wzmacniacza ze źródłami prądowymi, który ma zapewnić znakomitą linearność i minimalne zniekształcenia. Zasilanie każdej z inkarnacji tego urządzenia zawiera kilkanaście transformatorów zasilających (w modelu Demidoff jest ich 12), wykonanych według specyfikacji Bluenote. Podstawowym zasilaniem zajmują się cztery transformatory Golden, zaś pozostałe służą do odsprzęgnięcia zasilania przedwzmacniacza. Osobny transformator zastosowano także do zasilania dwóch, niebieskich VU-metrów na przedniej ściance, silnika potencjometru oraz układów zabezpieczających. Obudowa w całości wykonana została z aluminium. Gramofony to oczko w głowie Maurizio. Obecnie dostępne są trzy modele: Piccolo, Bellavista Signature oraz Bellagio. Piccolo jest najtańszym z nich i ma budowę „sztywną”, tj. bez odsprzęgnięcia. Przy jego budowie wykorzystano 20-mm talerz z akrylu na 15-mm podstawie. Jedną z cech charakterystycznych jest aluminiowy krążek napędowy na silniku o specjalnym, opatentowanym kształcie Tulipan, zapewniającym lepszą niż w konwencjonalnych krążkach tolerancję na wahania prędkości obrotowej. Bellavista Signature to również gramofon bez odsprzęganego subchassis, z 22-mm talerzem z poliwinylu. Skomplikowaniu uległa jednak podstawa. Wykonana teraz z dwóch płyt akrylowych, oddzielonych od siebie sześcioma mosiężnymi elementami znacznie lepiej pochłania wibracje. Co więcej – pod talerzem podwieszono dziewięć złoconych elementów, mających za zadanie działać jak koło zamachowe i tym samym stabilizować prędkość obrotową. Bellagio to referencyjna konstrukcja Bluenote. Podstawowe elementy wyglądają podobnie jak w tańszym modelu, jednak zostały doprowadzone do ekstremum. Chassis ma teraz kształt kierownicy bolidu Formuły 1, podobnie jak w odtwarzaczu CD Stibbert. Pod nimi jest jednak dodatkowe chassis, odprzęgnięte od podłoża trzema tytanowymi elementami zawieszeniem sprężynowym.” ODSŁUCH Najważniejsze: Mini Koala nie gra jak odtwarzacz DVD za zbliżone, ani nawet sporo większe pieniądze. To samo słyszałem przy testowanych playerach od Thety (Compli) van den Hula (Six MPF) a nawet LINN-ie Akurate CD, z których dwa pierwsze to były modyfikowane odtwarzacze DVD/wieloformatowe: spokój, ciągłość, koherencja itp. Patrząc do środka urządzenia i widząc, że nie ruszano sekcji wyjściowej (zmieni się to dopiero w droższych wersjach Koali) trudno uwierzyć, że DVD może tak grać. Nie mogłem też uwierzyć w to, że Compli brzmi jak rasowy CD, jednak mogli się Państwo o tym przekonać w czasie Audio Show 2006, kiedy z jego pomocą prowadziłem pokazy. Mini Koala, choć na innym poziomie – to ostatecznie przy Thecie niedrogie urządzenie – robi to samo. Otrzymujemy więc niesamowicie koherentny, kompletny przekaz. Każdy rodzaj muzyki traktowany jest podobnie, co zapewnia konsystencję brzmienia w każdym wypadku. A test rozpocząłem wcale nie od łatwizny, bo od mocnego grania big-bandu z Deanem Martinem na płycie Forever Cool (EMI Music Japan, TOCP-70324, CD+DVD). To podobny projekt, jak w przypadku nowej płyty Raya Charlesa (Ray Sings, Basie Swings, Telarc SACD-63679, SACD/CD) – do głosu z epoki dograno nowy podkład, a w każdym utworze z Martinem śpiewa inny wokalista/wokalistka, tworząc płytę duetów. Ryzykowna gra, ale wyszło całkiem fajnie. Wprawdzie różnica w brzmieniu, barwie i pogłosie między głosem Martina i współczesnych muzyków jest słyszalna, jednak wcale nie tak mocno, jak można by tego oczekiwać. W każdym razie to mocne, pełne granie, z rozciągniętym w obydwie strony pasmem. Włoski odtwarzacz zagrał to z dynamiką, pełnym pokazaniem źródeł pozornych, naprawdę fajnie. Nie było typowego dla DVD ścieniania dźwięku, braku rytmiczności czy czegoś w tym rodzaju. Wprost przeciwnie – bas, choć wcale nie konturowy, tj. bez zaznaczania wyraźnych krawędzi, stanowił motor napędowy grania. Schodził też naprawdę nisko. W nagraniach wykorzystano gitary basowe, które nieco zbyt mocno podkręcono na dole. Na niewielkich kolumnach tego nie będzie słychać i nawet docenimy „wspomaganie” tam, gdzie tego najbardziej potrzebują, jednak przy pełnopasmowych kolumnach, jak przy Dobermannach słychać to momentalnie. I może, gdybym ciągle grał z Lektorem Prime podłączonym bezpośrednio do końcówki mocy Luxmana M-800A, to bym pewnie na to zwrócił uwagę, ale by mnie to tak nie uderzyło. Od jakiegoś czasu w systemie mam jednak preamp BAT-a VK-3iX (najpierw) oraz (teraz) Lebena CX-28. To kompletnie zmieniło system i wreszcie, po raz pierwszy mogę powiedzieć, że idę „w stronę światła”... Ale o tym kiedy indziej. A chodzi o to, że dźwięk u mnie jest teraz nasycony, mocny, pełny, bez żadnych zahamowań na dole. I właśnie przez takie naturalne granie (bo to już nie jest hi-fi) ów mocny bas jest nieco przesadzony. I puenta: Mini Koala pokazał ten zakres, jeśli chodzi o wypełnienie, dokładnie tak, jak potrzeba, w stronę mojego Prime’a i nawet lepiej niż Naim 5x. Podobnie jest też i z pozostałą częścią pasma. Góra jest nieco złagodzona, przez co na plan pierwszy wychodzi średnica. Ten zakres także nie przypomina odhumanizowanego, technicznego grania. Posłuchajmy chóru z Lost Love zawartego na soundtracku do filmu Perfume Toma Tykwera (EMI Classic, 69535, CD) – zabrzmi z Koali pięknie, przez spójność i zachowanie nastroju, ale także przez swego rodzaju „połączenie” z emocjonalną stroną naszej natury. Tak samo zabrzmi gitara, np. Wesa Motgomery’ego z płyty Groove Yard The Montgomery Brothers (Riverside/JVC, JVCXR-0018-2, XRCD). Fenomenalnie zarejestrowana, zagrana i odrestaurowana przez magików z JVC płyta brzmiała w nieco ciepły (wspomniane złagodzenie góry), pełny i swingujący sposób. Kontrabas wciąż był mocny, taki jak powinien i miał świetny puls – słychać to było już w otwierającym dysk Bock to Bock (Back to Back), gdzie stanowi motor napędowy. Odtwarzacz Bluenote z powodzeniem poradził sobie z raczej trudną do poprawnego odtworzenia muzyką Sigur Ròs z podwójnego albumu Hvarf/Heim (EMI, 502566, 2 x CCD). Akordeony wypadły świetnie. Na otwierającym płytę Heim utworze Samskeyti mieliśmy pełnię i głębię. To samo z głosem, który zwykle brzmi dość krzykliwie – tutaj wreszcie rzeczywiście mieliśmy śpiew falsetem, a nie błąd w sztuce. Tutaj też potwierdziły się spostrzeżenia dotyczące skali dźwięku – Koala buduje duże źródła pozorne w dużej przestrzeni. Daje to oddech i dobrą perspektywę przy każdym rodzaju muzyki. Jest jednak oczywiście haczyk, zawsze jakiś się znajdzie. Mini Koala ma tylko średnią rozdzielczość. Chodzi o klasycznie pojmowaną detaliczność, tj. wyodrębnianie instrumentów, zdarzeń spośród innych, podobnych lub położonych blisko na scenie. Chociaż barwa jest świetna, to jednak atak instrumentów jest raczej złagodzony. Jak wspomniałem, o DVD trzeba zapomnieć i choć na pierwszy rzut oka, kiedy się to czyta (a nie słucha), brzmi to jak wada typowa dla tych playerów, jednak nie łączy się z rozmywaniem brzegów. Skupienie nie jest perfekcyjne, jednak nie wynika z rozmazania, a ze złagodzenia ataku. To nie jest urządzenie, które startuje i staje w tym samym momencie. Powoduje to, że dźwięk jest zrelaksowany, jednak bez możliwości dogłębnego rysowania. Wspomniana płyta Peppera i Marsha pokazuje to najlepiej, ponieważ w jednym kanale gra saksofon altowy i tenorowy, a Koala, choć znakomicie rozróżnia ich barwę, nieco je upodabnia dynamicznie, nie pokazuje kontrastów tak dobrze, jak udane odtwarzacze CD z tego przedziału cenowego, np. Cyrus CD 6 SE. trzeba więc samodzielnie zdecydować, czy taki zestaw cech nam odpowiada. Jedno mogę powiedzieć jednak na pewno – kupując Mini Koalę na pewno się nie natniemy, a płyta nigdy nie zagra jasno, ostro, twardo. Dostaniemy świetną plastykę i bardzo ładną barwę. Tyle, że bez specjalnej rozdzielczości i klarowności. BUDOWA O froncie wspomnieliśmy we wstępie, nie będziemy się więc powtarzać. Przejdźmy więc od razu do tyłu – mamy tutaj gniazda analogowe RCA, wyjście cyfrowe S/PDIF oraz gniazdo sieciowe IEC. Jest też zaślepka na otwory pod wyjście zbalansowane XLR, obsadzone w droższych inkarnacjach Koali. Kiedy zdejmiemy sztywną ściankę górną, oczom ukaże się obraz podobny, jak w testowanych przeze mnie odtwarzaczach van den Hula Six, Thety, a także Bladeliusa Freja II - to kompletny odtwarzacz DVD, ze zmodyfikowanym zasilaniem oraz zegarem, bez wyprowadzonej na zewnątrz wizji. Niemal cały układ znalazł się na jednej płytce, która zwykle ląduje pod napędem. Znajdziemy tutaj dużą kość DSP AML 3433 chińskiej firmy AMlogic. To dekoder audio i wideo, z którego sygnał wysyłany jest w dwa miejsca – do wyjścia HDMI (które nie posiada jednak sterującego nim układu DSP) oraz do przetwornika D/A Crystala CS4360. To jest niezbyt nowy, sześciokanałowy przetwornik 24/192 o realnej rozdzielczości 17 bitów. Po nim mamy sześć równoległych biegów, ze scalakami 4558 w filtrze i na wyjściu. Na samym końcu są tranzystory najwyraźniej w układach DC-Servo. Wygląda na to, że sygnał pobierany jest z wyjść kanałów przednich. Nic na płytce nie wydaje się zmienione. Przed nią jest jednakże zasilacz dla zegara i układ stabilizujący jego pracę. To tutaj zrealizowano pomysł Zero-Clock – to opatentowany układ redukcji jittera oraz Electro-Power – układ monitorujący prędkość obrotową napędu, pozwalając na uzyskanie zupełnie wybitnej dokładności 0,0001%. “Patent” ten gwarantuje także precyzję systemu ogniskującego laser. Dzięki takiemu zasilaniu układy odtwarzacza są galwanicznie oddzielone od napięcia zasilającego. Sygnał pobierany jest z napędu DVD. I dopiero przy samej ściance przedniej mamy niewielki zasilacz impulsowy. Przy zasilaczu oraz napędzie widać elementy tłumiące drgania. I tyle. Sygnał do wyjść biegnie dość długim kabelkiem ekranowanym do złoconych, choć nie najwyższej klasy, wyjść RCA.
|
||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B |