Pro-Ject Audio Systems, właściciel marki Pro-Ject, od dawna przywoływany jest jako przykład wzorcowego producenta niedrogiego sprzętu, który dzięki konsekwencji, wysokiej jakości produktom i wstrzeleniu się w „swój” czas odniósł sukces. Można nawet powiedzieć, że sukces niebywały. Gramofony tej austriacko (właściciel) – czeskiej (produkcja, projektowanie) firmy opanowały rynek niemal nie zostawiając miejsca dla innych. Dobrze pamiętam rozmowę z właścicielem niemieckiej firmy Audio Agile (test odtwarzacza Step CD TUTAJ) sprzed dwóch lat. Firma ta od dłuższego i czasu produkowała kilka modeli świetnych, zaawansowanych gramofonów. Kiedy byłem z wizytą w fabryce, właśnie kończyły się wstępne przygotowania do wdrożenia prototypu nowego, niedrogiego modelu do produkcji, który jednocześnie odchodził do historii. Wbrew pozorom to wcale nie jest sprzeczność. Okazało się bowiem, że w bardzo krótkim czasie – pomiędzy decyzją o opracowaniu, a gotowym prototypem – PJ na tyle opanował rynek, że konkurencja z nim na niskich pułapach cenowych zdawała się niemożliwa. Nie chodziło nawet o jakość dźwięku, choć ta była całkowicie OK., a o rozpiętość oferty oraz o ceny. Potwierdzeniem była zresztą decyzja Regi o zaprzestaniu produkowania najtańszego modelu P2, który miał być od tej pory jedynie produkowany w nieco zmienionej formie dla Goldringa. A przecież to właśnie Rega przed „erą” Pro-Jecta była synonimem, ikoną niemalże, niedrogich, znakomicie grających gramofonów. Ponad rok zajęło innym otrząśnięcie się z poczucia niemożności i jakiś czas temu widzieliśmy powrót Regi do niskich przedziałów cenowych z najtańszym modelem P1. Na odpowiedź PJ nie trzeba było długo czekać. Do niedawna najtańszymi produktami było gramofony serii Debut (teraz z wersji III). Oto jednak przeciwwagą dla P1 ma być należący do prestiżowej serii RPM model ‘1’. Żeby odpowiedź miała swoją wagę i była usłyszana, szczególnie jeśli rozmawia się z wytrawnym, znanym graczem, jakim Rega z pewnością jest, trzeba jednak mieć do powiedzenia coś interesującego, być może innego. I z takim właśnie projektem wystąpił Pro-Ject. RPM 1 to bowiem twórcze rozwinięcie i przekształcenia pomysłu z RPM5 (test modelu RPM5 SuperPack TUTAJ). Jest to konstrukcja ze sztywnym zawieszeniem, ze szczątkowym subchassis w kształcie bumeragna. Powiem jednak coś w tajemnicy – dokładnie taki kształt miało mieć chassis hi-endowego gramofonu RPM 11 lub 12 (nie pamiętam), projekt, który nie wszedł do produkcji w PJ, a ostatecznie został przygotowany dla Clearaudio – współpraca miedzy tymi dwoma firmami jest dość ścisła. W każdym razie, cięcia kosztów wymusiły maksymalne uproszczenie budowy. Paradoksalnie, to może być atut. Oto bowiem chassis, które w tanich produktach wpada w drgania, jest szczątkowe, a także dostajemy zupełnie nowe ramię 9c. W zamyśle uproszczone, w kształcie S, ma jednak kilka elementów, które czynią je szczególnie interesującym. Pierwsza w oczy rzuca się nietypowo umieszczona przeciwwaga, w której otwór został wykonany nie na osi, a z offsetem. Dzięki temu punkt ciężkości jest na poziomie igły, a więc niżej niż zwykle, a to zawsze poprawia odczyt. Dodajmy, że tego typu przeciwwagę otrzymywaliśmy we wszystkich najważniejszych apgrejdach ramion RB250 i RB300 Regi, np. Incognito. Drugim elementem jest wykonany z odlewu, sztywny element podtrzymujący ramię. W RPM5 i w droższych modelach jest to element z drutu, który najsolidniej nie wygląda. I na koniec niespodzianka – pomimo tak niewysokiej ceny udało się umieścić silnik na osobnej „platformie”, odsprzęgając go w ten sposób od ramienia i talerza. I jeszcze słowo – gramofon wygląda niezwykle atrakcyjnie, znacznie lepiej niż Debuty i P1-3 Regi. ODSŁUCH W świecie nie ma nic za darmo. Dobrze sobie o tym przypominać, kiedy ludzie od PR-u mówią nam inaczej. Prawdziwą sztuka jest bowiem nie poobcinać koszty jak najbardziej, a zrobić to tak, żeby wyrządzić jak najmniej szkód. Prawdziwych profesjonalistów poznaje się więc nawet nie po tym, jaki dźwięk w swoich budżetowych produktach osiągnęli, a po tym, jak udało im się wybalansować miedzy różnymi słabościami tak, aby uwypuklić przede wszystkim zalety. Bez wątpienia ludzie z PJ to prawdziwe fachury. W jednej sekundzie słychać, że to niedrogi produkt, a jednak wcale nie psioczymy, a nawet zaczynamy się zastanawiać, jak im się udało coś takiego zrobić, przy tak niewielkim budżecie. Kiedy już sobie z tym poradzimy i wreszcie odpalimy płytę, będziemy jednak zaskoczeni znakomitą integralnością brzmienia. Bo pierwsze co zwraca naszą uwagę to właśnie ten element, a nie słabości. A RPM 1 wcale nie miał łatwego zadania, bo w systemie zastąpił znakomity model LaRoccia (test TUTAJ) Transrotora, a napięcie wzmacniał genialny preamp RCM Audio Sensor Prelude IC (test TUTAJ). Gramofon pokazywał bowiem to, co w winylu najlepsze, czyli gładki, koherentny dźwięk. Słychać to było przy każdym rodzaju muzyki. Odsłuch rozpocząłem od świetnie wytłoczonej płyty Love The Beatles (Apple/EMI, 379 808, 180 g LP; recenzja wersji CCD/DVD-A TUTAJ). Wersja winylowa charakteryzuje się głębokim, pełnym, rasowym brzmieniem. PJ pomimo niewielkiej ceny z łatwością pokazał te zalety. Gitary miały ładną barwę, zaś głosy podawane były z dużym wolumenem. Bardzo ładnie zachowane zosatły proporcje miedzy poszczególnymi instrumentami. Równie satysfakcjonujący okazał się odsłuch właśnie przybyłej płyty Ultra Depeche Mode (Mute/EMI, STUMM148, 180 g LP), bo mieliśmy energetyczne, mocne brzmienie i dobrze rysowaną głębię. Bardzo ładnie, jak za te pieniądze, ustawiony został balans tonalny, ponieważ żaden zakres nie był w wyraźny sposób uwypuklany, czy wygaszany. Nie dostaliśmy oczywiście niskiego basu – lepiej o nim zapomnieć, ale przy tak prostych gramofonach nie ma na to szans. Dobrze zabrzmiała góra. Słychać to było już przy Beatlesach, jednak dopiero przy tak mocnym graniu, jak z Depeche Mode okazało się, że wprawdzie atak blach jest wygładzany (co zresztą nie pozwalało na nieprzyjemne rozjaśnienia), jednak energia tego zakresu jest utrzymana na absolutnie satysfakcjonującym poziomie. Zresztą niezależnie od płyty góra ukazywała się w wielu kolorach, nie była monochromatyczna i nie sprawiała wrażenia „wypranej” w proszku do białych tkanin. Muzyka miała dzięki temu drive i dobrze trzymała tempo. Wspomniałem o balansie – to oczywiście nieduże pieniądze i nie można mówić o precyzji Transrotora czy Acoustic Signature. Dlatego brzmienie średnicy było przeniesione nieco wyżej niż normalnie. Nie było więc nasyconej, masywnej niższej średnicy. Co ciekawe, wcale nie przeszkadzało to świetnie rysować wokali. Bitle – świetnie, Dave Gahan z DM – równie dobrze, przy czym, pomimo że był głębiej w miksie, nie został wprasowany w instrumenty. Największe wrażenie robiły jednak nagrania z samplera Stockfischa Vinyl Collection (Stockfisch, SFR 357.8006.1, DMM, 180 g LP) oraz znakomite nagrania z krążka Nat „King” Cole’a z nowo wznowionej płyty Just One Of Those Things (Capitol/S&P Records, S&P-508, 180 g LP, #0886). Głosy były bowiem autentyczne w swojej ekspresji, naturalne w balansie tonalnym. Nawet nieco wyżej zagrany duet z nagrania Louis Capart & Duo Balance Au Large Du Gueveur, chociaż bez wyraźnego zakotwiczenia niższą średnicą, nie był krzykliwy, wrzaskliwy. Wprost przeciwnie – prezentował ten sam rodzaj pełni i ciągłości, co reszta pasma. Największą bolączką tego typu produktów, a RPM 1 nie czyni tutaj cudów, jest zmniejszenie dynamiki nagrania. Trochę to słychać tak, jakbyśmy gdzieś po drodze wpięli kompresor. Porównanie jest o tyle wadliwe, że nie chodzi o dynamikę w skali makro, a mikro. Kiedy bowiem na płycie Cole’a uderza big-band, genialnie prowadzony przez Billy’ego Maya, mamy naprawdę uderzenie, spiętrzenie dęciaków, perkusji itp. Nie ma z tym problemu. Jednak wszystkie nagrania są mimo to nieco wycofane i zdystansowane, nie ma aż tak wyraźnego napięcia wewnętrznego, jakie powinno występować. Także niski zakres nie należy do mocnych punktów tego gramofonu. Jest przetwarzany dość mocno, ale zupełnie bez różnicowania barwy, szczegółu itp. Chwilę temu mówiłem o doświadczeniu konstruktorów – być może to w tym miejscu uwidoczniło się najlepiej, ponieważ pomimo – w skali bezwzględnej – słabej rozdzielczości tego zakresu, nic w głośnikach nie buczy, nie wlecze się itp. Nawet mocno rysowany bas na płytach Stockfischa, zwykle dający po garach, tutaj trzymany był całkiem dobrze. Pomaga w tym zapewne fakt, że najniższego basu nie ma w ogóle, ale zapewne trzeba było nieźle się nagimnastykować, żeby brzmiało to w ten sposób. Ogólna rozdzielczość też nie należy do najlepszych, chociaż tutaj nie ma na co narzekać, bo dzięki zachowanej strukturze harmonicznych, gładkości i płynności brzmienia, jest ono efektowne i niczego w nim nie brakuje. Sporą zmianę przyniosło wymienienie stożków na podstawki Finite Elemente. Kosztowna operacja, jednak z wielu powodów warta przynajmniej wypróbowania, ponieważ pokazuje, że da się coś więcej z tej konstrukcji wycisnąć. Z FE momentalnie spadła swego rodzaju mora, która w nagraniach wcześniej była obecna. Utwory mają większą głębię i znacznie lepsze skupienie. Być może nie wszystkim to przypadnie do gustu, ponieważ lepiej kontrolowana jest także energetyczność średnicy, przez co spada żywiołowość grania na plastikowych stożkach. Największy postęp słychać jednak w dziedzinie szumu przesuwu i trzaskach – obydwu elementów jest bowiem wyraźnie mniej. I już chociażby z tego powodu warto pomyśleć o czymś w przyszłości. Tu i teraz bezwzględnie trzeba zrobić jednak jedną rzecz: podłożyć pod stożki podkładkę podklejoną gumą. To momentalnie poprawia skupienie dźwięku. Ponieważ jednak podnosimy wówczas gramofon o jakieś 2-3 mm, trzeba też pomyśleć o jakiejś podkładce pod silnik. I w ogóle im stabilniejsze podłoże, tym lepiej gramofon zagra. Największą zaletą RPM 1 jest koherentność brzmienia i bezstresowe odtwarzanie każdego typu muzyki. Jeślibym miał porównywać go do urządzeń cyfrowych, to wprawdzie lepszą rozdzielczość ma chociażby CD C-06 Xindaka, jednak jeśli chodzi o tak rasowe granie jako całość, tj. wysublimowane współbrzmienia, głębokość dźwięku (bo już sceny nie bardzo), to dopiero Carat C57 czy przetwornik D/A Audionemesis DC-1 są w tej dziedzinie lepsze. I to też nie na 100 %. BUDOWA Gramofon RPM 1 to klasyczny przykład gramofonu ze sztywnym zawieszeniem. Nie ma bowiem odsprzęgniętego subchassis, a nawet subtalerza. Ponieważ to niewielkie pieniądze, wszystkie możliwe elementy wykonano z okleinowanych na czarno płyt MDF – mówimy tu o talerzu, chassis oraz platformie dla silnika. Talerz zamontowano pośrodku, między dwoma ramionami. Łożysko to stalowy pręt z utwardzanym końcem, zaś łoże to utwardzany brąz, zakończony elementem z polerowanej stali. Od góry łożysko przedłużone jest w stalowy szpindel, wykończony na ładny, srebrzysty, matowy kolor. To nie przypadek, ponieważ zaraz okazuje się, że gumowy pasek o okrągłym przekroju, przenoszący moment obrotowy z osi silnika na talerz ma kolor biały. Wygląda to nadspodziewanie dobrze. Wspomnieliśmy o silniku – to synchroniczny model 12 V AC, zamocowany na małej płytce z MDF-u, wzmocnionej przy gnieździe zasilającym metalową płytką. Niespodziewanie dobrze wykonano osłonę silnika – ma on od góry toczoną, grubą płytę z metalu oraz metalowy (wreszcie!) krążek, na który zakłada się pasek. Całość posadowiono na miękkich, małych nóżkach. A jeśli mowa o gnieździe, to napięcie dostarczane jest ze ściennego zasilacza 12 V. Silnik wkłada się w wycięty w ramieniu otwór tak, aby nie dotykało ścianek. Na drugiej „wypustce” zamocowano ramię. Jest to nowa konstrukcja o kształcie S, o długości 8,6”, z odłączalną (ale tylko do celów serwisowych) główką. Wewnętrzne okablowanie to srebrzona miedź OFC. Rurkę oraz osłonę łożysk wykonano z aluminium, jednak element, na którym mocowana jest przeciwwaga, o obniżonym punkcie ciężkości, z plastiku. Same łożyska wykonano z elementów z utwardzanej stali. Dźwignia podnosząca ramię oraz łoże po którym się ono ślizga, wykonane jest z aluminiowego odlewu. Nowością jest możliwość regulacji VTA (wysokości kolumny ramienia) tylko za pomocą jednej śruby. Nie jest to super-wygodne rozwiązanie, ale przynajmniej jest – w Redze nigdy nie było mowy o VTA... Całość stoi na trzech plastikowych stożkach, które dobrze pamiętam ze wzmacniacza niestety zapomnianej, czeskiej firmy Aura. Gramofon został wyposażony w niezłą wkładkę MM Alpha Ortofona. Powtórzę to jeszcze raz – pomimo śmiesznie niskiej ceny gramofon wygląda naprawdę rasowo. Wydaje się też, że można najpierw posadowić wszystko na platformie antywibracyjnej Pro-Jecta, z której i ja korzystam. Należy także przejść z plastikowych nóżek na coś bardziej wyrafinowanego – szczytem byłyby stożki Ceraball Finite Elemente. Dobrym ruchem będzie także zakupienie zewnętrznego kontrolera obrotów, najlepiej w wypasionej, sterowanej kwarcowo, wersji Speed Box SE II. I na koniec można wypróbować jakąś matę, np. korkową – ponieważ możemy zmienić VTA, nie będzie problemu z dopasowaniem wysokości kolumny.
|
||||||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B |