Nagra to synonim szwajcarskiego audio. Chociaż z kraju bankierów pochodzą także inne, nie mniej ciekawe firmy, np. Goldmund czy Ensemble, to jednak właśnie Nagra jest ich najlepiej rozpoznawalną marką. A przecież to wcale, a wcale nie Nagra jest typowym producentem audiofilskim, jeśli przez to pojęcie rozumiemy niewielką manufakturę, drogą sercu każdego zagorzałego audiofila. Jeśliby spróbować sformułować kierunek, w którym Szwajcarzy się poruszają, to można by raczej powiedzieć, że chodzi o solidność, wierność i rzetelność. Wbrew pozorom konfiguracja takich cech zdarza się niezwykle rzadko. Żeby do niej doprowadzić, trzeba było jednak ponad pięćdziesięciu lat bezbłędnej, uczciwej pracy. Należąca do Kudelski Group Nagra została bowiem założona w roku 1951 przez Polaka, Stefana Kudelskiego, który prowadził ją żelazną ręką przez następne czterdzieści lat, do roku 1991, kiedy to stery przejął jego syn, André Kudelski. Firma kojarzona jest przede wszystkim przez pryzmat swoich magnetofonów, które począwszy od pierwszego – Nagra I – aż do Nagry IV, wszystkie były obiektami westchnień reporterów wojennych, terenowych itp. Od początku postawiono bowiem na niezwykłą wytrzymałość i precyzję. Ostatecznie to Szwajcaria… Wyświechtany nieco stereotyp, ale jakże w tym przypadku trafny, jakby skrojony na potrzeby firmy Kudelskiego. Od początku Nagra związana była ze światem audio. Jednym z ważniejszych punktów na jej historycznej mapie był jednak, zaprezentowany w 1992 roku (myślę, że emerytura „analogowego” Stefana Kudelskiego rok wcześniej nie jest bez związku z tą datą), szpulowy magnetofon cyfrowy Nagra D, następnie w wersji DII (24/96 x 4) został szybko uznany za punkt odniesienia dla innych konstrukcji. Niezbyt wygodny w obsłudze, w czasach, kiedy Pro-Tools umożliwia nagrywanie, miksowanie itp. na maleńkim nawet laptopie, mógłby się wydawać anachronizmem. A jednak… Od początku lat 80. Kudelski Group, w swoim oddziale Nagravision, afiliowała ze światem wizji, w tym cyfrowej, wiążąc się mocno np. z Canalem+. I to dla tego świata skonstruowała rekorder wizyjny, który także nie był zbyt wygodny, a jednak został uznany za punkt odniesienia. Wygoda dla Kudelskich jest bowiem tylko czymś pochodnym, służebnym wobec podstawowych wymagań, a więc: wierności i solidności. Jak by nie było, Nagra zaproponowała odtwarzacz CD w czasach, w których mówi się o śmierci fizycznych formatów, w dwadzieścia pięć lat po ogłoszeniu standardu Compact Disc. Być może jednak, że szczytowe przedstawienia danej filozofii powstają w czasach schyłkowych (przynajmniej jeśli chodzi o rynek konsumencki). Nagra zaproponowała zresztą odtwarzacz od razu w trzech wersjach: jako transport – CDT – jako odtwarzacz ze stałym wyjściem (gdzie można jednak wybrać jego maksymalną wartość: albo 1 V, albo 3,5 V) – CDP – oraz testowaną wersję CDC, gdzie mamy z odtwarzaczem zintegrowany przedwzmacniacz, wzmacniacz słuchawkowy i dostajemy przepiękny, nadający całości nagrowego sznytu, modulometr. Wspominałem o napędzie: już szybki rzut oka na cennik uświadamia pewną rzecz: najważniejszymi elementami, stanowiącymi 90 % wartości urządzenia jest obudowa, zasilacz oraz właśnie napęd. Różnice w cenie między wersją podstawową i najbardziej wypasioną są bowiem stosunkowo niewielkie. Mogłem się o tym zresztą przekonać w czasie przedpremierowych pokazów, kiedy to przedstawiciel firmy prezentując player, podnosił go, trzymając za otwartą szufladę… Kompakt Nagry jest bowiem zbudowany w ten sposób, że cały napęd znalazł się w solidnym, aluminiowym bloku, który wyjeżdża w całości tak, jak w normalnych odtwarzaczach wyjeżdżają szuflady. To nie jest pierwsza realizacja tego pomysłu, bo przypomnijmy urządzenia Naima, Pioneera z Stable Platter Mechanizm, czy – chyba przede wszystkim – Sony, która w części swoich produktów z serii QS proponowała swego czasu dokładnie takie samo rozwiązanie: napęd wysuwający się w całości z szufladą, z osobnym krążkiem dociskowym itp. Najwyraźniej to dobry kierunek (warto więc pomyśleć o Soniakach jako o wysokiej klasy napędach, np. dla przetwornika Audionemesis DC-1). Nagra doprowadziła jednak pomysł do logicznego ekstremum. ODSŁUCH Muszę przyznać, że zinterpretowanie dźwięku systemu Nagry nie było łatwe. Powiem jaśniej: w żaden sposób nie potrafiłem znaleźć klucza do swoich odczuć. Od razu było wiadomo, że ma się do czynienia z CZYMŚ, jednak dawało o sobie znać wiele elementów, które świadczyły o konkretnych wyborach, było niemal słychać, jak konstruktorzy krzyczą: „Takie jest MOJE zdanie i JA je podzielam!”… To nie jest bowiem sprzęt, który można by określić mianem ‘neutralnego’. W klasycznym rozumieniu tego słowa, gdzie ma się na myśli ‘brak dodawania od siebie czegokolwiek’, znacznie bliżej do tego stanu urządzeniom Krella czy LINN-a, także testowanym w tym numerze „HIGH Fidelity OnLine”. Nie, Nagra nie jest systemem neutralnym, co może w pierwszym momencie dziwić, jako że to firma brylująca w sektorze profesjonalnym, a co jednak znacznie łatwiej zrozumieć, jeśli ma się jakie-takie obycie z drogimi, hi-endowymi klockami. Po kilku tego typu systemach dostrzega się bowiem pewną stałą, rzecz wspólną dla nich wszystkich: zachowując bardzo wysoki stopień wierności, stopień, który nie jest dla systemów budżetowych nawet małą plamką na mapie Kosmosu, wszystkie stawiają na jakiś zestaw cech, bez porywania się z kijem na słońce i udowadniania, że wszystko potrafią idealnie. Ich konstruktorzy starają się zawsze wykazać, że w dźwięku najważniejsze są elementy X lub Y, że kombinacja Y z Z, a może nawet z Q daje najlepszy efekt. Bo mówiąc o hi-endzie, nie mówimy o neutralności, tej – w wymiarze absolutnym, a o takich systemach przecież mówimy – nie ma. Tak mi się przynajmniej wydaje. Jedyne, co można stwierdzić, to to, czy system brzmi naturalnie, tj. czy fizjologia dźwięku powoduje żywsze bicie serca, gęsią skórkę, wypieki, czy system sprawia, że na chwilę jesteśmy „oszukani”, czy dajemy się ponieść muzyce. Nie ma innego sposobu na hi-end, na muzykę. Tylko jeśli dźwięki płynące z głośników (lub słuchawek) wywołują u nas emocje zbliżone do tych, jakich doświadczamy podczas grania na żywo, tylko i tylko wtedy ma to wszystko sens. Zaskakujące, ale bliższe spotkanie z dobrym, najlepszym sprzętem, pokazują, że wcale nie trzeba do tego dążyć w jeden sposób. Pamiętam sprawę pewnego forumowicza, który przez długi czas nie mógł mi wybaczyć, że odtwarzacz, który testowałem, a który miał nieco „poluzowany bas”, że odtwarzacz ten był według mnie jednym z najlepszych cedeków na świecie. Wprawdzie sam tego nie czytałem, wątku nie śledziłem, ale znajomi co jakiś czas, chyba, żeby mnie rozruszać, wspominali to i owo. Jedno wiedziałem na pewno: człowiek najwyraźniej nigdy nie słyszał żadnego godziwego urządzenia, a w dodatku nie ma pojęcia, jak czytać testy. Wspomnianego odstępstwa od neutralności, podobnie jak odstępstwa Nagry – a te są, oczywiście, że są – w perspektywie sprzętu budżetowego nie słychać, jestem pewien, że uwaga wcale nie byłaby na nie zwrócona, bo dźwięk byłby tej klasy, że można by jedynie zmieniać płyty i marzyć o tym, że kiedyś coś takiego zagra u nas w domu. Sprawa nabiera sensu dopiero, jeśli odnosimy dane cechy do innych urządzeń w danej cenie lub droższych. I tak jest właśnie z Nagrą. Bo i Nagra nie jest mistrzem w kontroli basu – dotyczy to przede wszystkim odtwarzacza, jednak wzmacniacz mu w ty nie pomaga. Być może nie jest to nawet lekkie rozmycie, jakie było udziałem pierwszej wersji Lektora Grand Ancient Audio, a jest raczej wynikiem świadomego wyboru. Bas systemu Nagry jest bowiem potężny, duży i mocny, niezależnie od tego, jaką muzykę gramy – czy to jest kontrabas z płyty The Route Cheta Bakera i Arta Peppera (Pacific Jazz/Capitol/EMI, 92931, SBM CD), czy potężne zejścia syntezatora z Homescape Nguyên Lê Duos (ACT 9444-2, CD). Zawsze bas jest sprężysty i dynamiczny, ale też wyraźnie mocniejszy niż by to wynikało z logiki danej muzyki. Warto więc pomyśleć o kolumnach, które nie grają tego zakresu w zbyt wylewny sposób. Ale, prawdę mówiąc, wcale nie od tego chciałem zacząć. Najważniejszy jest bowiem „klucz”. Od pierwszego momentu doceniając pewne aspekty odtwarzanej muzyki, nie do końca potrafiłem sobie wytłumaczyć pewnych wyborów inżynierów Kudelskiego. Rozwiązanie przyszło z płytą Vivaldi: Laudate Pueri z genialną Magdą Kalmár, w towarzystwie Liszt Ferenc Chamber Orchestra (Hungaroton Classic, HDC 11632, CD). Ta kobieta śpiewa jak bogini. Moim ulubionym utworem, nieodłącznym elementem mojej soniczne edukacji od roku 1994, kiedy płyta ta, dzięki krótkiej pomocy Sony Classic, trafiła do światowego obrotu, jest wybuchowe, absolutnie nieziemskie wykonanie In Furore. To analogowe nagranie pochodzi z roku 1973, jednak brzmi tak, jak klasyczne jazzowe nagrania z lat 50. – z głębią, czystością i łącznością, tkanką łączną wypełniającą cały przekaz. Nagra zagrała ten fragment w olśniewający sposób: wcale nie neutralnie, jednak tak, że siedziałem jak zaczarowany, słuchając poszczególnych utworów jednego po drugim. Nie było wątpliwości, że bas jest nieco mocniejszy niż zwykle, ponieważ kontrabasy nadawały całości pewnej wagi, której nigdy wcześniej nie zauważyłem. Jasne było, że góra nie jest najbardziej rozdzielcza, podobnie zresztą jak średnica. A jednak energia każdego podzakresu, niesamowita czystość w kontrastach dynamicznych i absolutny brak szklistości – pomimo że system gra dość mocną wyższą średnicą – powodował, że sopran węgierskiej śpiewaczki eksplodował w naszym pokoju, mieliśmy ją na wyłączność, choćby na chwilę, na ten krótki moment. Druga zapadka otworzyła się przy płycie z magią innego typu, choć też taka, którą zawdzięczamy kobiecie – wraz z płytą Carmen McRae Carmen McRae (Bethlehem/Charly, CDGR 129, CD). To nagrania mono, w których glos jest jednak niesamowicie pełny i naturalny. I Nagra nie zgubiła żadnego z tych elementów. Tego typu nagrania potrafią w tym wykonaniu zaczarować – właśnie dlatego, że brzmią tak naturalnie. A jednak, mimo to, a może właśnie dlatego, nie jest to sprzęt na każdą okazję, ani dla każdego. Jeśli jego przekaz do nas trafi, to – podobnie jak w przypadku innego specjalisty od swojego „głosu”, Accuphase’a – jesteśmy ustrzeleni i żadne tłumaczenia nie pomogą. Równie prawdopodobne jest jednak, że od razu stwierdzimy, że to nie dla nas. Nie dajmy sobie nikomu wmówić, że jakaś firma zna patenty na wszystko i na wszystkich – to nieprawda! Nagra nie ma bowiem specjalnie rozdzielczego dźwięku. Dotyczy to zarówno odtwarzacza, jak i wzmacniacza. Dźwięki wydają się niezwykle czyste i wyraziste, ale tylko jeśli nie porównamy systemu z czymś naprawdę rozdzielczym, jak odtwarzacz Ancient Audio czy końcówki Luxmana. Dźwięk podawany jest przez szwajcarskie kombo bez wyraźnego ataku, bez czegoś, co można by nazwać falą dźwięku. Od razu dostajemy podtrzymanie, coś, co dźwięk wypełnia. Nie ma przez to jednak klarownego obrazu instrumentów. Weźmy dla przykładu stare nagrania, ale dobre do tego typu prezentacji, a mianowicie płytę Blues grupy Breakout (Polskie nagrania, PNCD 940, mini-LP CD): zarówno pochód basu, jak i uderzenia gitary były w pewien sposób generalizowane, pokazywane w zbliżony sposób. Podobnie było z głosem Nalepy – źle nagranym, który zmienia się jednak z nagrania na nagranie, a który był przez Nagrę pokazywany nieco lepiej niż średnia dla tej płyty, jakby system starał się podać go tak, żebyśmy przesłuchali płytę z maksymalną przyjemnością. I właśnie o to chyba tutaj chodzi – o przyjemność. Jednym z powodów takiego grania jest nacisk na średnicę i lekkie wycofanie góry, jakie przeprowadzono w odtwarzaczu. Wzmacniacz gra tę ostatnią część pasma znacznie mocniej, jednak efekt okrągłej średnicy kodowany jest do przekazu chyba właśnie przez odtwarzacz. W tego typu graniu ogromną podporą jest to, że średnica cedeka jest fenomenalna. Niewątpliwie w zakresie rysowania głębi, pokazywania planów, mikrodynamiki itp. to absolutna czołówka. Nie od razu to słychać, ponieważ góra jest raczej dość generalna i w nie tak mocna jak środek, jednak po jakimś czasie, kiedy przyzwyczaimy się do takiego balansu tonalnego, dostrzeżemy czary, jakie się dzieją w środku. Końcówka z kolei do diabeł dynamiki. Cechę tę słyszałem już wcześniej, przy monoblokach PMA, czyli monofonicznej wersji piramidy w teście, którą przesłuchiwałem dla „Audio” (6/07), jednak tutaj wyszła chyba jeszcze bardziej, jakby jej już nie temperowały kulturalne zapędy monobloków. Uderzenie dźwięku jest w PSA momentalne i jedynie Krell EVO 402, w tej mierze bezkonkurencyjny, gra z większą dynamiką. Nagra dodaje jednak coś jeszcze: plastykę. Nie wiem, jak to zrobiono, bo plastyka bierze się zwykle z osłabienia góry, a jednak szwajcarska końcówka, a wraz z nią cały system, ukazują zdarzenia w plastyczno-dynamiczny sposób. To powiązanie niemal endenemiczne, stąd dźwięk jest tutaj tak atrakcyjny. Czy jeśli powiem, że ważąc za i przeciw, uważam, że stereofoniczna końcówka bardziej mi się podobała od monofonicznej? Pomimo że jest dwukrotnie tańsza? Mam nadzieję że nie – to jest bowiem odpowiednie towarzystwo dla odtwarzacza tej klasy co CDC. To nie jest system uniwersalny, nawet się nie stara. Być może jednak wcale nie o to w życiu chodzi? Wykonanie odtwarzacza jest fenomenalne. We wzmacniaczu nieco razi aluminiowy szczyt, ale to też może sprawa gustu. Razem urządzenia prezentują jednak pewien konkretny, przemyślany obraz świata. To duża rzecz, ponieważ oznacza to, że nie chodzi o ślepy traf konstruktorów, a o doświadczenie i świadome działanie. Pewną przeszkodą przed szeroką akceptacją dla tego systemu jest nie do końca satysfakcjonująca rozdzielczość. To jednak także tylko w porównaniu z najlepszymi, ze state-of-the-art hi-endu. Porównanie z czymkolwiek z zakresu poniżej 50 000 za system zapewne wtłoczy tych Innych w ziemię. A jeśli okaże się przy tym, że właśnie tego w życiu szukamy, wówczas wtłoczy tam i nas. I na koniec, bo już chyba wszystko powiedzieliśmy, wspomnijmy jeszcze o dwóch rzeczach. CDC to wersja nie tylko z aktywnym przedwzmacniaczem, ale i wzmacniaczem słuchawkowym. To bardzo dobry komponent, jednak nie ma szans w porównaniu np. z Lebenem CS-300, Cary CAD-300SEI, jak również z sekcją słuchawkową w preampie samej Nagry, testowanym niegdyś przeze mnie PL-P. To po prostu nie ta liga. A jednak, jeśli porównamy wyjście CDC z Edgarem SH-1, przecież świetnym urządzeniem, to okaże się, że Nagra radzi sobie lepiej. Także i tutaj obowiązują jednak pewne zasady: AKG K701 zabrzmiały zbyt miękko, bez zadziorności, z mocno wycofaną górą. To samo było z Beyerdynamikami DT-990 Pro. Po prostu, jakby ktoś zarzucił nam na głowę koc – ciepło, ładnie, ale nieco nudno. Zupełnie inaczej było z kolei z Ultrasone PROLine2500 - to tutaj było uderzenie, „snap”, góra itp. i w tę stronę bym szedł. Ultymatywną kombinację Nagra stworzy z Ultrasone Edition 9. I druga sprawa – „puk”, czyli krążek dociskowy do płyty. Nie mogłem się zdecydować, czy o tym pisać, bo bałem się śmieszności, ale sprawę sprawdziłem dokładnie i o weryfikację poprosiłem kogoś, kto się na takie wynalazki stuka w głowę. A zaczęło się od tego, że strasznie spodobał mi się krążek dostarczany z Nagrą – płaski, grawerowany, bardzo estetyczny. Patrząc na solidny, ale nie najpiękniejszy krążek mojego Prime’a Ancient Audio, postanowiłem, że postaram się kupić krążek Nagry. Położyłem go na moim odtwarzaczu i posłuchałem kilku kawałków, żeby nacieszyć oko. Nie do wiary – dźwięk znacząco się zmienił! Nie zwariowałem, to wyraźna zmiana w dźwięku. Co więcej – krążek Nagry, pomimo że ma identyczny sposób mocowania co Ancient, spowodował pogorszenie brzmienia polskiego odtwarzacza. U mnie chodziło o złagodzenie krawędzi, na Lektorze Grandzie wyostrzyło dźwięk , zaś w obydwu przypadkach spłaszczyło scenę. Wiem, że to tylko fizyka i jest zapewne jakieś wytłumaczenie, jednak sprawiło to, że z niepokojem wszyscy patrzymy na nasze odtwarzacze: no bo, jeśli coś mogło pogorszyć dźwięk, to znaczy, że wpływa nań na tyle, że być może da się go poprawić… Sprawa jest rozwojowa, poroszę mnie nie skreślać ze swojej listy Czytelniczej, ale kiedyś się z Państwem umówiłem, że będę pisał prawdę i tylko prawdę, nawet jeśli nie będzie zbyt wygodna. Tym razem nie jest wygodna dla mnie. Ale tak to właśnie słyszałem. I niech ktoś powie, że to nie są czary! BUDOWA CDC Odtwarzacz Nagry występuje w trzech odmianach: jako transport CDT, jako klasyczny odtwarzacz ze stałym wyjściem (można wybrać wysoki lub niski poziom) lub jako odtwarzacz ze zintegrowanym przedwzmacniaczem i wzmacniaczem słuchawkowym. Do testu otrzymaliśmy najwyższą wersję. Urządzenie umieszczone jest w niewielkiej, genialnie zaprojektowanej obudowie z grubych, pięknie złożonych elementów aluminiowych. Obudowę tę rozsławiły przenośne magnetofony Nagry wiele, wiele lat temu. W obecnej ofercie sektora hi-end tej firmy korzysta z niej także lampowy przedwzmacniacz PL-P (i liniowa wersja PL-L). Prawdę mówiąc, uwielbiam taki umiar – to dlatego lubię wzmacniacz Lebena CS-300 i Prime’a Ancient Audio. Taka miniaturyzacja w tym przypadku możliwa była przede wszystkim dlatego, że zasilacz, w postaci niewielkiej, aluminiowej puszki, został wyprowadzony na zewnątrz i połączony z urządzeniem ekranowanym kablem, zakończonym pięknym łączem LEMO. Dlaczego tylko Szwajcarzy tak potrafią? Dalibóg – nie wiem… Jak by nie było, w zasilaczu mamy transformator z symetrycznym napięciem 12 V. Wewnątrz jest ono rozdzielane na osiem niezależnych obwodów stabilizacyjnych. Lwią część obudowy, a i płyty czołowej, zajmuje rozbudowany, niezwykle solidny napęd. Jego podstawę stanowi moduł Philipsa CD-Pro2M. Został on jednak umieszczony na specjalnych elementach odprzęgających i niezwykle sztywnej ramie – elementy te zostały poanodowane na piękny, zielony kolor. Jak się okazuje, elementy odsprzęgające, o firmowej nazwie Alpha GEL, zostały dostarczone przez dostawcę pracującego dla NASA, który tego typu niezwykle efektywne odsprzęgnięcie zaprojektował i wykonał dla mini-robota Mars Rover wysłanego z misją na Marsa. Uff – robi wrażenie. Aby do minimum zmniejszyć możliwość drgań, cały napęd umieszczono na wysuwanej, solidnej szufladzie. Jest dość ciężka i wychodzi z idealną precyzją, stąd jej silnik jest dość duży i nieco hałasuje. To jednak pozytywny hałas, czujemy, że to hi-end. Płytę do napędu przyciska się niewielkim krążkiem z aluminium, na którym wygrawerowano logo firmy. I jeszcze jedno – płyta jest podświetlana czerwonymi diodami, dzięki czemu można zmieniać płytę nawet w całkowitej ciemności. Wyświetlacz – wyjątkowo niskoszumny – umieszczono na wyjeżdżającej szufladzie. Do dyspozycji mamy dwie linijki, więc komunikaty są czytelne. Szkoda więc, że nie ma CD-Textu, niby-nic, a bardzo fajne. Obok szuflady mamy cudowny modulometr, wskazujący poziom sygnału tuż po przetwornikach, jeszcze przed regulacją poziomu sygnału. Zaraz obok mamy pokrętło siły głosu, a jeszcze dalej przełącznik sterujący napędem. W pierwszym momencie obsługa nieco konfunduje, bo oprócz dużego przełącznika, mamy też dwa małe przełączniki hebelkowe, sterujące szufladą i umożliwiające przeskakiwanie między utworami. Zamieszanie trwa jednak bardzo krótka – widać, że Nagrę stworzyli profesjonaliści, dla których ergonomia to rzecz święta. A zresztą, zawsze można skorzystać z pilota – metalowego, dużego, całkiem poręcznego.
To oczywiście nie koniec, ponieważ poniżej znajduje się niewielkie pokrętło balansu (także zmotoryzowane), przełącznik pozwalający wygasić całe podświetlenie i wyświetlacz, przełącznik, którym aktywujemy wyjście linowe na tylnej ściance lub słuchawkowe. Wnętrze jest po prostu piękne. Dużą część zajmuje szuflada z napędem. Po jego prawej stronie mamy cztery płytki z poszczególnymi układami. Na samym spodzie umieszczono płytkę ze sterowaniem napędem i odbiornikiem cyfrowym. Tutaj jest także duży układ DSP. Nie służy on jednak do niczego zdrożnego – jak podaje się w materiałach firmowych, nie skorzystano z układów upsamplingu ani interpolacji i bazując na odsłuchach, przetworzeniu D/A poddano klasyczny sygnał 16 bitów, 44,1 kHz, z ośmiokrotnym nadpróbkowaniem. Wydaje się więc, że to część ultra-precyzyjnej pętli PLL, połączonej z bardzo dokładnym, stabilizowanym temperaturowo i mechanicznie zegarem VCXO (Voltage Controlled Crystal Oscillator). Podaje się tam również, że od samego początku sygnał z napędu prowadzony jest w sposób zbalansowany, unikając problemów związanych z masą.
PSA Stereofoniczny wzmacniacz mocy PSA (Pyramide Stereo Amplifier) Nagry ma specyficzną, niezwykle charakterystyczną budowę. Całość wygląda bowiem jak piramida – może nawet nie Cheopsa, a jak piramida-statek kosmiczny z filmu Gwiezdne wrota w reżyserii Rollanda Emmericha. Dzieli się ona na wysokość, w proporcjach 1:3 na szaro-stalową podstawę i aluminiową górę. Niższa część jest specyficznie ukształtowanym radiatorem – niezwykle masywnym i efektywnym. A jest potrzebny nawet nie ze względu na wzmacniacz mocy, chociaż ten ma całkiem wysoką moc wyjściową, a na zasilacz: Nagra we wszystkich swoich wzmacniaczach stosuje bowiem zasilacze impulsowe stabilizowane, sterowanie niezwykle skomplikowanym układem logicznym. Budowa PSA to pełne dual-mono. Widoczne jest to w rozkładzie zasilaczy i końcówek po dwóch stronach piramidy. Wszystkie ścieżki na płytkach drukowanych zostały pokryte złotem, podobnie jak wszystkie miejsca lutu. Montaż niemal w całości jest powierzchniowy (SMD), jednak elementy są duże, wysokiej klasy, a w krytycznych punktach zastosowano bardzo ładne, duże kondensatory WIMY. Także potężne kondensatory w zasilaczu nie wypadły sroce spod ogona, bo to Aerovoxy. Patrząc na tylną ściankę, okazuje się, że do dyspozycji mamy tylko wejście zbalansowane XLR i jeśli chcemy wejść sygnałem niezbalansowanym, należy skorzystać z dołączonych przejściówek firmy Neutrik. Ta sama firma dostarczyła zresztą gniazda XLR i RCA. Piękne gniazda głośnikowe dostarczył z kolei WBT. Sygnał z wejścia na tylnej ściance biegnie bardzo długimi kablami zbalansowanymi (wyglądającymi jak kable Klotza) na przód, gdzie trafiają z dwóch stron na płytkę z przedwzmacniaczem. Oprócz tego łącza i równie długich kabli głośnikowych, ścieżka sygnału jest zadziwiająco krótka. Na wejściu mamy po jednym układzie scalonym OP176 Analog Devices. To bardzo ładny układ łączący zalety tranzystorów bipolarnych i MOSFET-ów. Pewnym problemem jest jednak to, że to układ monofoniczny, a sygnał wejściowy jest zbalansowany. Być może więc, że nie dostrzegłem innych elementów wzmacniających, które gdzieś tutaj są. W każdym razie stąd krótką taśmą sygnał trafia do tranzystorów sterujących, a te umieszczone są wprost przy końcowych – pojedynczej parze tranzystorów MOSFET firmy Exicon. Wyjścia do głośników przykręcone są bezpośrednio obok nóżek tranzystorów, jednak dalej jest jeszcze układ chroniący wzmacniacz przed spaleniem i uszkodzeniem. Patrząc na układ, trudno nie odnieść wrażenia, że lwią część nakładów i miejsca (jakieś 4/5) zajmuje tu zasilacz, a sam wzmacniacz to tylko przybudówka. I, prawdę mówiąc, to lubimy – mniam! Wszystko wygląda bardzo profesjonalnie, to ostatecznie Szwajcaria, jest solidne, i stąd widok stożkowej pokrywy wzmacniacza może się wydać nieco niepoważny. Wykonano ją z cienkiej aluminiowej blachy, zagiętej tak, że miejsce styku wypada z tyłu, która nijak nie przystaje do solidności podstawy i samego układu. Wewnątrz oklejono ją wprawdzie matami bitumicznymi, jednak estetyki to w żaden sposób nie zmienia.
|
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B |