Jak pisałem w numerze 40, w teście wzmacniacza L-505f, Luxman właśnie nabiera rozpędu. Po wieloletniej „niewoli” w firmie Alpine Corporation, wreszcie się wyemancypował. Nie da się jednak w jedną noc zbudować całej oferty od nowa, stąd część najciekawszych rozwiązań zaczerpnięto z poprzednich lat, modyfikując je pod kątem wymagającego odbiorcy. Oprócz nich pojawiają się także, powoli, acz stale, nowe produkty. Pierwsze były monumentalne, monofoniczne końcówki mocy B-1000f i towarzyszący im przedwzmacniacz C-1000f, urządzenia przygotowane na 80-lecie firmy. Niedługo po nich w sprzedaży pojawiła się końcówka mocy M-800A. Korzystając z rozwiązań flagowca, jak np. nowatorki układ sprzężenia zwrotnego Only Distortion Negative Feedback, ze strojonej mechanicznie, pod kątem dźwięku, obudowy, miedzianych szyn do przenoszenia napięcia z trafa do tranzystorów, specjalnych nóżek z wysokowęglowej stali (coś jak w Accuphasie), dodano coś ekstra: pracę w czystej klasie A. Przy wadze 48 kg dało to zaledwie 2 x 60 W, jednak przy 4 omach 2 x 120 W, przy 2 240 W i genialne 480 W przy 1 omie, przy którym to obciążeniu wzmacniacz wciąż stabilnie pracuje. Z większym bratem M-800A dzieli jeszcze jedno – paskowe wskaźniki wysterowania typu bargraf. I jest to jedyna rzecz, jaka w tej konstrukcji nieco mi nie pasuje – taki wskaźnik nie ma żadnego praktycznego znaczenia i jest denerwujący. Na szczęście można go wyłączyć lub przyciemnić... Jak by nie było, wydaje się, że dopiero z tym urządzeniem zaglądamy do kuchni z najnowszymi koncepcjami Luxmana. A już niedługo dostępny będzie dopasowany do tej końcówki przedwzmacniacz C-800f oraz komplet C-600f + B-600f. Najwyraźniej interes się kręci. Końcówka Luxmana przyleciała do mnie w potężnej, drewnianej skrzyni i miała pozostać przez podobny czas, co pozostałe urządzenia. Będąc po odsłuchach, pracujących w klasie A, wzmacniaczy Accuphase’a (test A-30 TUTAJ ; A-45 TUTAJ; relacja ze spotkania, gdzie grały A-55V TUTAJ) wiedziałem, czego mniej-więcej należy się spodziewać. I nie zawiodłem się. Poza wspomnianym wskaźnikiem mocy, do którego żadną miarą nie mogę się przyzwyczaić, Luxman pokazał, że za stosunkowo nieduże – jak na top hi-end – pieniądze da się przygotować urządzenie, które konkuruje z najlepszymi. Co z tego wyniknęło – patrz część Odsłuch. ODSŁUCH Pierwszą rzeczą, jaką trzeba wzmacniaczowi zapewnić to sporo miejsca wokół niego. Luxman grzeje się bowiem jak diabli. I to bez względu na to, czy gramy muzykę, czy nie – tak działa klasa A. Myślę, że poziom grzania jest zbliżony do tego, jaki mamy z potężnymi lampami 845. Warto więc zawczasu pomyśleć o tym, żeby końcówka stała gdzieś na samej górze szafki, albo – jeszcze lepiej – na osobnym standzie, tylko dla niej. Druga sprawa dotyczy wyboru wejścia. Jak wynika ze schematu blokowego, Luxman jest urządzeniem w pełni zbalansowanym, jednak – identycznie jak Nagra czy Accuphase – wejście jest niezbalansowane, a sygnał jest następnie symetryzowany. Nie wiem, czy poprawnie odczytałem schemat – nie jest specjalnie precyzyjny – ale tak to wygląda. Być może jednak gdzieś tam tkwi błąd, ponieważ bez cienia wątpliwości, za każdym razem, kiedy podłączałem Luxmana do źródeł, czy przedwzmacniaczy preferowałem wejście zbalansowane. Nawet kiedy w systemie wpięty był odtwarzacz Nagry CD-P, który jest urządzeniem niezbalansowanym, a dla wyjścia XLR urządzenie przygotowuje sygnał balansując go i nadając charakterystyczną impedancję 600 Ω. Od tego zaczynam test, ponieważ jest to ważne dla zrozumienia charakteru brzmienia urządzenia. Wejście RCA gra bowiem łagodniejszym, bardziej powściągliwym na górze dźwiękiem. Można właściwie powiedzieć o pewnym wycofaniu tego zakresu, być może wynikającym ze zmiękczenia ataku. Szybkie przełączenie między wejściami, pamiętając o dopasowaniu poziomu (wyjścia XLR w urządzeniach zbalansowanych są o 3 dB wyższe, bo mamy do dyspozycji dwa razy wyższy poziom: sygnał dodatni i z odwróconą fazą), pokazuje znakomicie, że wejście XLR jest przez to znacząco bardziej rozdzielcze. A rozdzielczość to jedna z rzeczy, bez której nie można mówić o hi-endzie. To oczywiście tylko jedna ze składowych, jednak niesamowicie ważna. Pod tym względem wzorcami są dla mnie, przynajmniej tu i teraz, dwa wzmacniacze (chodzi o te, które dobrze znam, najlepiej z mojego systemu) nowy wzmacniacz Silver Grand Mono firmy Ancient Audio oraz Krell EVO 402. Pierwszy jest lampowy, na 300B (z węglową anodą), zaś drugi tranzystorowy. Pierwszy ma moc 18 W, zaś drugi 400 W. Ancient jest niezbalansowany (to urządzenie SET), zaś Krell – jak najbardziej. Grają inaczej, jednak obydwa to niezwykle, niebywale zaawansowane konstrukcje, reprezentujące genialną rozdzielczość. Nie mam żadnych preferencji jeśli chodzi o walkę lampa-tranzystor, co, mam nadzieję, widać. Krell lepiej różnicuje zakres basowy i niskiej średnicy, zaś Ancient – średnicę i górę. Jeślibym miał porównywać do nich Luxmana, to muszę powiedzieć, że od Ancienta jest nieco gorszy jeśli chodzi o rozdzielczość zakresu, w którym ta krakowska konstrukcja góruje, zaś od Krella w niższych zakresach. Sprawę z górą bardzo dobrze słychać przy nagraniach z lat 50-60. Wprawdzie same rejestracje mają obcięte pasmo bardziej niż przy nowszych płytach, jednak tylko tam pozostały niezachwiane, niezniszczone relacje fazowe, które tak naprawdę budują realne wydarzenie. Samo rozciągnięcie pasma jest tylko małym kroczkiem i może dać nawet znacznie gorsze efekty niż przy węższym. Weźmy dla przykładu płyty CCD, zabezpieczane przed kopiowaniem (nową informacją jest to, ze EMI z początkiem tego roku zarzuciło stosowanie kodu antypirackiego!!! Oznacza to, że na płytach znowu pojawi się logo Compact Disc – np. w remasterach serii Rudy Van Gelder). Ich największą wadą jest dramatycznie zła góra i wyższy środek. Góra na tych płytach (weźmy dla przykładu Thunderbird Cassandry Wilson i Love The Beatles) jest pozbawiona skupienia, jakby rozpryśnięta między głośnikami. Nie ma mowy o ataku – dźwięcznym i energicznym elemencie, który na dobrych płytach kreuje otwarty dźwięk. Jeśliby ten zakres już na etapie produkcji nieco wycofać, wpiąć wtyczkę lampową itp., byłoby znacznie przyjemniej. W każdym razie nie da się w tym przypadku mówić o ciągłości dźwięku, o tym, że instrumenty są i precyzyjne, i naturalne. Starsze nagrania charakteryzują się po prostu ciągłością. Teraz sprawa drugiego skraju pasma. Krell jest tutaj królem. Absolutnym i niepodzielnym. Nigdzie w życiu, może poza topowym systemem Evolution One i Evolution Two, nie słyszałem lepszej artykulacji, focusowania i kontroli. Nie chodzi o ilość basu, bo moc urządzenia nie została przekształcona w buczenie, a w jakość. Po przepięciu z Krella na Luxmana zniknęła owa bezkompromisowość basu. Nie był już tak dobrze kontrolowany i słychać było, jakby leciutkie poluzowanie tego zakresu (ale pamiętajmy, że mówimy o hi-endzie, więc ‘poluzowanie’ ma odniesienie jedynie w najlepszych urządzeniach), jakby japoński wzmacniacz nieco starał się to nadrabiać animuszem. A jednak owe 60 W Luxmana dało zadziwiająco zbliżony efekt. W kategoriach absolutnych Krell rządzi, jednak jeśli na chwilę zejdziemy ze szczytów na „zwykły” hi-end, to okaże się, że Luxman gra niesłychanie organicznym, mięsistym basem, z dobrą kontrolą i świetną barwą. Violator Depeche Mode (Mute, DMLP 7, 180 g LP) grany z winylu, m.in. dzięki świetnemu preampowi RCM Audio Prelude Sensor IC, z otwierającym go utworem World In My Eyes, a także Tour The France Kraftwerku (EMI 591 708 1, 2 x 180 g LP) zabrzmiały pięknie. Duży, głęboki i zwarty basiurek, świetnie połączony ze średnicą, a średnica z górą. Tak – to, co odróżnia to urządzenie, to obok rozdzielczości, wybitna ciągłość dźwięku, granie całym obrazem, bez dzielenia wszystkiego na górę, środek i dół. Nawet nie ma się chęci analizowania tego osobno. Kiedy porównamy bezpośrednio najlepsze nagrania kontrabasu, jak np. z płyty Pasodoble Larsa Danielssona i Leszka Możdżera (ACT 9458-2, CD) na Krellu i Luxmana słychać, że większa moc pozwala na głębsze, bardziej trójwymiarowe rysowanie instrumentu. Nie są to duże różnice, jednak jeśli chodzi o to, co jest najlepsze możliwe do osiągnięcia to należy się temu uwaga. I wreszcie średnica. To najtrudniejszy do odtworzenia zakres i w tym przypadku jej jakość jest ściśle powiązany ze sposobem podłączenia końcówki. Napędzana bezpośrednio z wyjścia Lektora Prime’a Ancient Audio grała najbardziej dźwięcznym, najbardziej przezroczystym, genialnie niepodbarwionym dźwiękiem. Tak samo zresztą zabrzmiała z Markiem Levinsonem No. 390S, z tym, że tutaj więcej było nieco podbajerowanego wyższego basu. Pewnym problemem była jednak ciut za mało wypełniona niższa średnica. I nie chodziło chyba nawet o sprawy z barwą. Podpięcie przedwzmacniacza Accuphase C-2810 wypełniło bowiem ten zakres, wzmocniło bas, jednak jednocześnie zniknęła wcześniejsza rozdzielczość. Góra w pewien sposób wyszlachetniała, tj. była nieco bardziej miodowa, jednak nie miała wcześniejszego „otwarcia” i uderzenia. Tutaj chodzi chyba o dopasowanie, buforowanie, jednak bez zmiany barwy, bez utraty rozdzielczości. Bo kiedy np. na chwilę podpiąłem do Luxmana przedwzmacniacz Majik Kontrol LINN-a, od razu wiadomo było, ze jest dobrze. Nie można było mówić o wyrafinowaniu Accuphase’a czy precyzji bezpośredniego wyjścia z CD, jednak barwa niższego środka była wspaniała. Czyli, że da się to wyprowadzić. Najlepiej byłoby, gdybym wypróbował M-800A z przedwzmacniaczem C-1000f tej firmy, jednak przylot tego ostatniego wciąż i wciąż się opóźniał (urządzenia składane są na zamówienie). W każdym razie wiadomo, że to nie wina samej końcówki, a potrzeba odpowiedniej jakości przedwzmacniacza. Musi spełniać on dwa warunki; być ultra-przejrzysty i jednocześnie nie może być podbarwiony. Dwie rzeczy – scena i dynamika – są bezpośrednio związane z opisywanymi powyżej zależnościami. Dynamika jest bowiem genialna. Każdy drobny element ma soje własne otoczenie, sposób artykulacji itp. Najlepiej słychać to na wspomnianym krążku Danielssona i Możdżera, z wybitnym fortepianem, ale być może jeszcze większe wrażenie robiła płyta Midnight Sugar Yamamoto, Tsuyoshi Trio (Three Blind Mice/Cisco Music, TBM-31-45, 2 x 45 rpm, 180 g LP, #0080/1000), gdzie młoteczki fortepianu uderzały wprost w membrany Dobermannów Harpii. Trzeba tylko uważać, żeby preamp tego nie zdusił. Przestrzeń z kolei wydawał się lepsza z przedwzmacniaczami. Być może rysunek poszczególnych instrumentów był nieco lepszy bez nich, jednak łączność, plany i ich konsystencja wyraźnie zyskiwały z dobrym przedwzmacniaczem w torze. Pierwszy plan podawany jest bardzo dobrze, bo tuż za linią głośników, a scena sięga daleko w tył. Nie jest to scena typu ekspansywnego, jak w urządzeniach Accuphase’a, która – z innej beczki – może oczarować namacalnością i aksamitnością faktur – a raczej promowane są delikatniejsze pociągnięcia pędzlem. Końcówka Luxmana jest genialnym urządzeniem. Nie gra ani jak tranzystor, ani jak lampa. Z jednej strony jest ciut za najlepszymi wzmacniaczami tych obozów, jednak tamte skupiają się raczej na swoich mocnych stronach, a Luxman potrafi zagrać wszystko na równie wysokim poziomie. Problemem jest to, że wymagany jest wysokiej klasy przedwzmacniacz. Ale to chyba dobrze – wbrew pozorom. Fabio Camorani, właściciel i konstruktor firmy Audionemesis (test DC-1 TUTAJ, PH-1 TUTAJ), podczas wizyty u mnie w czasie ostatnich wakacji, zdefiniował swój pogląd na to, który sprzęt jest lepszy, a który gorszy, Jego zdaniem rozróżnienie jest proste: to urządzenie, przez które słychać więcej zmian przed nim, w tym przypadku chodziłoby o płyty, odtwarzacz/gramofon i przedwzmacniacz/kable, jest lepsze. I chyba jest coś na rzeczy. Może się zdarzyć, ze pewne rzeczy są uwypuklane, jak w urządzeniach studyjnych, które są często jak szkło powiększające i wyolbrzymiają pewne zmiany, jednak można przyjąć, że to jedna z ważniejszych cech różnicowania produktów audio. Zarówno pod tym kątem, jak i pod kątem czystej przyjemności ze słuchania muzyki jest wzmacniacz Luxmana czymś szczególnym. I kto wie, być może to jest końcówka, której szukałem... BUDOWA Luxman M-800A to potężna, niesamowicie ciężka bryła metalu, ważąca niemal 50 kg. Jego zewnętrzna powłoka jest wykonana z niesamowitą dbałością o szczegół, z bardzo grubych płyt aluminiowych, pod którymi są grube płaty stalowej blachy. Krawędzie przedniej ścianki są z boku zaokrąglone, co nadaje jej lekki wygląd. Najważniejszym elementem plastycznym tej części jest jednak wydzielony fragment z podcięciami, które jarzą się żółtawym światłem. Okazuje się, że jest to linijkowy bargraf. Ponieważ nie ma on żadnego praktycznego zastosowania (nie jest wyskalowany), jeśli kogoś denerwuje, może być wyłączony. Płytka wewnątrz wydzielonej części jest wykończona inaczej niż reszta obudowy – polerowane i satynowane aluminium – ponieważ jest drapana, odbija się wyraźnie na tle czołówki. Znajdziemy tam trzy diody – jedna wskazuje, czy wzmacniacz został mostkowany, kolejna (niebieska) czy wybraliśmy wejście zbalansowane, a trzecia (żółta) wskazuje standby. Na ściance mamy jeszcze tylko wyłącznik standby oraz dwa guziczki – jednym wybieramy między wejściem XLR i RCA, a drugim wyłączamy podświetlenie czołówki. A środek wygląda przepięknie – jak wzmacniacze Accuphase’a, a może nawet lepiej. Podzielono go ekranami na kilka sekcji – po bokach końcówki, pośrodku zasilacz. Końcówki, pracujące w klasie A, w trybie push-pull. Na kanał przypada szesnaście tranzystorów Toshiby 2SC5200+2SA1943, a więc tranzystorów bipolarnych. Zazwyczaj stosuje się tutaj MOSFET-y ze względu na ich przyjemniejsze, podobne do lampowego, brzmienie. Tranzystory unipolarne są jednak niemal nie do sparowania – nie da się złożyć push-pullu z idealnie takim samym tranzystorem z kanałem N i P. Niektóre firmy, jak np. Creek, stosują więc układ quasi-komplementarny, w którym dochodzi jednak problem z odwracaniem fazy. W każdym razie, końcówki są w pełni tranzystorowe , a w prowadzeniu masy posłużono się grubymi, miedzianymi szynami. W ogóle miedź i elementy miedziowane są tutaj gęsto używane. Zasilacz ukryto pod dodatkową warstwą metalu, zaś na zewnątrz widać filtr wejściowy napięcia AC oraz zasilanie stabilizowane dla części wejściowej i sterującej. Transformator dostarcza osobne napięcia dla końcówek, obydwu kanałów przedwzmacniacza i układów logicznych, a napięcie dla sekcji prądowej pobierane jest z trafa miedzianymi szynami. Elementy są metalizowane i precyzyjne, chociaż kondensatory do jakiś odlecianych nie należą. Jak dowiadujemy się z materiałów firmowych, M-800A to zeskalowana wersja flagowych monobloków B-1000f. Podobnie jak tam, zastosowano w nim układ sprzężenia zwrotnego nazwany ODNF - Only Distortion Negative Feedback, w którym nie stosuje się kompensacji fazy, ani klasycznej pętli sprzężenia zwrotnego używanej w ścieżce sygnału. Luxman posiada wiele patentów dotyczących tej materii, a wśród nich teraz niezbyt dobrze widziany, ale wówczas rewolucyjny patent dotyczący... Global Negative Feedback dla wzmacniacza końcowego, a którego już nie stosuje. Dzisiaj firma używa nowego opracowania dotyczącego redukcji zniekształceń, które polega na wyizolowaniu zniekształceń i szumu na wyjściu urządzenia i zamknięciu pętli zwrotnej tylko dla tego wyizolowanego sygnału. Dzięki temu – jak czytamy – nie wpływa się na sygnał muzyczny, a pochodną właściwością to, że nie trzeba stosować układu DC-servo (nie ma także kondensatorów sprzęgających).
|
||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B |