KOLUMNY WOLNOSTOJĄCE

SOUND&LINE
PRETORIAN DUO

WOJCIECH PACUŁA









Pierwszy kontakt z kolumnami krakowskiej manufaktury Sound&Line miałem kilka lat temu, a pierwszym produktem, który słyszałem były wolnostojące kolumny… Pretorian. Zaprezentowane przeze mnie w „Audio” na długi czas ukształtowały moje postrzeganie firmy. Następnie, w czerwcu 2004 roku (No 2), a więc na samym początku istnienia pisma, na łamach „HIGH Fidelity OnLine” ukazał się test modelu Centurion, a w grudniu roku 2005 test kolumn o nazwie Guardian. Oprócz łacińskiej nomenklatury z dziedziny rzymskiej wojskowości wszystkie te konstrukcje łączy jedno: zastosowanie linii transmisyjnej. Jest to stosunkowo nowa metoda obciążenia tylnej strony membrany, ponieważ został opatentowany w roku 1965 przez Arthura R. Baileya (mylnie przypisuje się go Arhurowi Radfordowi – podaję za: Hi-Fi Investigation, „Hi-Fi News”, september 2007 [vol 52, No. 09], s. 100-102) o dokładnie opisany na łamach „Wireless Word”: A.R. Bailey, A Non-Resonant Loudspeaker Enclosure Design, Oct 1965, p. 483-486. Na owe czasy rewolucyjny, dzisiaj jednak rzadko stosowany sposób wentylowania obudowy, głównie ze względu na wysokie koszty obudowy i duże jej rozmiary, nijak niepasujące do nowoczesnych, ascetycznych (albo po prostu pustych) wnętrz. Problemem jest także właściwe strojenie linii i pozbycie się pasożytniczych rezonansów, powstających na całej jej długości. Źle zestrojona linia, jak w niektórych starszych kolumnach firmy TDL, może przynieść więcej złego niż dobrego. Z jednej strony otrzymujemy bowiem niski, naprawdę duży bas, z drugiej jednak cała ta masa chodzi sobie, a reszta pasma sobie, jakby grały dwie kolumny, z tym, że niskotonowa przesunięta w fazie.

Już pierwszy odsłuch w firmie S&L potwierdził, że firmie udało się pogodzić niby-nie-do-pogodzenia rzeczy: zwinność basu, wypełnienie i zespolić je z resztą pasma. To wynik pracy „ucha” firmy, pana Marcina. Piszę ‘pana Marcina’, a przecież jesteśmy z Marcinem po imieniu. Chciałbym, żeby to były sprawy jasne i przejrzyste: znamy się, przyjaźnimy i często widujemy. Mam nadzieję, że podarowałem węszącym spiski wszędzie i we wszystkim kilka bezsennych nocy, kiedy będą mogli swobodnie sformułować co najmniej kilkadziesiąt scenariuszy korupcyjnych, z których każdy będzie tyle samo wart co słowo honoru polityka. To mój wkład w polski cyrk. Z jednej strony rozumiem postulat mówiący o tym, że recenzent powinien schować się w schronie atomowym i tam pisać recenzje produktów, których nawet nie będzie widział, żeby nikt i nic nie wpłynęło na jego ocenę. Z drugiej strony trzeba wiedzieć, że z próbami odseparowania badacza od przedmiotu badań rozprawiły się już wszystkie czołowe dziedziny nauki, z takich badań korzystające, z antropologią i filologiami na czele. Po prostu nie da się tego oddzielić. Jedyne, co może zrobić uczciwy badacz-redaktor (a takim chciałbym być jak długo się da), to informować o wszystkim i starać się w swoim wnętrzu oddzielić te dwie rzeczy. Mam nadzieję, ze mi się to udaje. Można nawet powiedzieć, że jeśli testuję produkt kogoś, kogo dobrze znam, to ma on gorzej, bo pięć razy zastanowię się nad każdą pochwałą, sześć razy przesłucham, żeby nie było cienia wątpliwości, a i po tym wszystkim będę się strzegł, aby nie wyglądało na to, że w jakikolwiek sposób faworyzuję daną markę.

W każdym razie, kolejne testy kolumn S&L oddziela spora cezura, ponieważ to firma, która – jak Audiowave – jest wynikiem pasji ludzi, dla których jest to działalność będąca spełnieniem się na gruncie prywatnym, ponieważ zawodowo zajmują się zupełnie czymś innym. Przy takim rozkładzie akcentów nie ma szans, aby kolejne modele powstawały lawinowo. Jeśli tak jest, to lepiej obchodzić je z daleka, ponieważ najwyraźniej są niedopracowane. W manufakturze pokroju S&L projektowanie, strojenie i wreszcie finalizowanie kolejnego modelu to proces rozłożony na kilka lat. Jest więc czas na poprawki, przewartościowanie pierwszych, entuzjastycznych ocen i powrót do pracy „u podstaw”. Naturalna jest też tendencja do utrzymywania udanych modeli jak najdłużej – ostatecznie, jeśli coś jest dobre, to po co to zmieniać. Podczas prac modernizacyjnych w grę wchodzą oczywiście kolejne poprawki, szlify itp. (ostatecznie żaden konstruktor nie usiedzi spokojnie…), ale dopóki nie osiągną masy krytycznej, dopóty nazwa nie jest zmieniana. Taka jest też geneza nowej wersji Pretorianów. Jak wynika z rozmowy od starszej wersji Duo różnią się zmianą kształtu przedniej ścianki, zmianami zwrotnicy (pierwszego stopnia, „6dB/oktawa”), mającymi na celu poprawę fazowania i zmianę częstotliwości podziału oraz na poprawkach w kształcie linii transmisyjnej.

ODSŁUCH

Kolumny S&L są naprawdę duże. Kiedy stanęły obok używanych przeze mnie Dobermannów Harpii Acoustics, kolumn ostatecznie wyjątkowo masywnych, okazało się, że są wyższe i głębsze. Przednia ścianka jest znacząco węższa, ale to ostatecznie zrozumiałe – Dobermanny grają bas z potężnego, 250-mm głośniura, zaś Pretoriany z głośnika o średnicy 155 mm (ten sam pomiar). Bryła kolumn S&L jest więc pokaźna, jednak widać ją dopiero, kiedy stanie się z boku – z przodu wyglądają jak kolumienki podstawkowe na wysokiej podstawce. I, prawdę mówiąc, tak też grają. Głośniki zostały bowiem świetnie zszyte. Dźwięk jest płynny i koherentny w całym paśmie podstawowym. Tak grają dobre monitory. Tutaj mamy jednak coś więcej – oto bowiem wolumen grania jest znacząco większy niż jakiejkolwiek kolumny podstawkowej, a bas jest prawdziwy i mocny. Porównanie z Harpiami pokazuje, że nie schodzi on aż tak nisko, jednak grając np. KEF-y iQ9 słychać, że polska konstrukcja potrafi przyłożyć lepiej niż angielskie, skądinąd świetne, głośniczki. Bas nigdy się nie wlecze, nie jest zmulony i słychać go jak przedłużenie średnicy, bez wrażenia oddzielenia od dźwięku podstawowego. Najładniej pokazało to nagranie Georgia On My Mind z płyty Five Songbirds (First Impression Music, FIM048 VD, HDCD24), rozpoczynające się znakomicie zarejestrowanym kontrabasem. Pretoriany zagrały go w wypełniony, zwarty sposób. Jednak nie tylko pełnię, ale i zwarcie należy szczególnie podkreślić, ponieważ nawet na nieco przybasowanym, pełnym od dołu jak diabli, samplerze firmy Stockfisch Records Closer To The Music (Stockfisch, SFR 357.40006.2, SACD/CD) zakres ten nie wylewał się, kiedy trzeba to był dłuższy, jednak generalnie można było powiedzieć nawet o swego rodzaju pozytywnej powściągliwości.

Drugi kraniec pasma także można nazwać powściągliwym, przez co główny nacisk w tej części pasma przypada na nasyconą, mocną średnicę. Dźwięk zawsze jest dzięki temu przyjemny i każda płyta daje się wysłuchać w komfortowych warunkach. To tak, jakby na żelazne obręcze kół nałożono gumowe opaski. Z jednej strony nie będziemy dokładnie czuli drogi, tj. nie powiemy na 100 %, kiedy i jakie były nierówności, jednak znacznie łatwiej przyjdzie nam podziwiać widok za oknem karety. Pięknie zagrała więc ostatnia płyta Justyny Steczkowskiej Daj mi chwilę (SOS Music/Jazzboy Records/EMI, 00060, CCD), która nie jest popisem kunsztu realizatorskiego, ponieważ ma dudniący bas i często plastikowe brzmienie. Pretoriany z basem poradziły sobie bez trudu, a średnicę pokazały z jej lepszej, cieplejszej i plastycznej strony. Pomocny okazał się także duży wolumen brzmienia, ponieważ dźwięk był chyba taki, jaki sobie założyli realizatorzy, tj. duży, nieco ciepły, intymny. Podobnie zabrzmiała płyta Judy Garland Judy at The Carnegie Hall (Capitol, 27876, 2xCCD), która nagrana została nieco wyżej, z lepszą separacją instrumentów, a która także miała dość intymny charakter.

Bo Pretoriany, jak każde kolumny, mają swój charakter. Ponieważ od długiego czasu gram na kolumnach Harpii Acoustics, przyzwyczajony jestem do niesamowicie czystego, szybkiego dźwięku bez śladu kompresji dynamiki. Dobermanny (a przedtem Marcusy) mają jednak pewną cechę, której nie ma w fantastycznych, choć także mających wady, Uno Pico firmy Avantgarde Acoustic, czy nowej wersji Reference 205/II firmy KEF, a także Pretorianach: przełom średnicy i góry jest w Harpiach nieco odchudzony, nie pozwalając zagrać tak dużym wolumenem (nie chodzi o poziom głosu, a o wielkość rysunku), jak bym sobie tego życzył. Nie ma tam tej soczystości, jaką dają konstrukcje Sound&Line. To jest rzecz, która wraz z charakterem basu i góry powoduje, że spokojnie można postawić Pretoriany obok Marcusów i kazać wybrać – nie ma takiej możliwości, żeby komukolwiek podobały się obydwie konstrukcje. Jedni będą zauroczeni ciągłością i kulturą brzmienia kolumn S&L, a inni nie będą w stanie w imię takiego grania poświęcić szybkości i precyzji Harpii..

Bo Pretoriany grają nieco wolniej niż metalowa konkurencja. Nie jest to spowolnienie per se, a raczej ma się wrażenie, że dźwięk, zanim wybuchnie, jak w nagraniu Austurias z płyty Suite Espańola Albinéza (Decca/First Impression Music, FIM XR24 068, XRCD24) chwilkę się zbiera w sobie. Daje to efekt sporej masy, a orkiestra ma naprawdę duże rozmiary, jednak nie ma tego natychmiastowego uderzenia, jak w Harpiach. Może trochę przesadzam, bo poza wstęgą Revena w nowych kolumnach Ancient Audio oraz głośnikach Wilson Audio, takiej dynamiki i otwartości nie dostaniemy. Pewnie jeszcze tylko kolumny elektrostatyczne w ten sposób potrafią wystartować i wyhamować. Jakiś punkt odniesienia muszę jednak przecież mieć… Także sposób prowadzenia góry, a właściwie wyższej średnicy jest tutaj inny. Poziom tego zakresu jest nieco niższy i nie ma tak dużej energii, jak z kopułki metalowej. Jakość blach, jak na „miękką” kopułkę, jest znakomita, jednak dotyczy to przede wszystkim ich wyższego zakresu. Niższy zakres, na przełomie ze średnicą, jest bowiem nieco matowy i nie tak rozdzielczy. Taka prezentacja będzie jednak – może to zaskakujące – sporym atutem, kiedy przyjdzie do wybierania wzmacniacza. Będzie bowiem łatwiej coś wybrać – byle wzmak był wysokiej próby. Harpie są niezwykle kapryśne, ponieważ „widać” przez nie nawet wkładkę do kanapki, którą jadł człowiek składający odtwarzacz. Pretoriany inaczej – wprawdzie ich rozdzielczość jest całkiem niezła, bo np. różnice w realizacji pomiędzy poszczególnymi nagraniami składającymi się na przywoływaną już płytę Five Songbirds były wyraźne, to jednak mimo wszystko nieco uśrednia dynamikę, a przez to niweluje drobne błędy realizacyjne i wpadki z kompresją.

I może powinienem to powiedzieć (napisać) na początku, ale nigdy za późno: to nie jest rodzaj dźwięku, jaki w tym momencie przemawia do mnie najbardziej. Nie chodzi o to, że to nie są dobre kolumny – o rany, żeby tylko tak to nie zabrzmiało: Pretoriany to naprawdę świetnie zestrojone, grające z ogromną kulturą konstrukcje, które można polecić w ciemno, bo nikomu nie zaszkodzą. Mnie jednak szybkość i otwartość Harpii bardziej „leży”. To równorzędne kolumny (Pretorian i Marcus), jednak o skrajnie różnych osobowościach. Ani jedna, ani druga nie są perfekcyjne i mają swoje słabości. Nie da się ukryć, że i w Marcusach, i Dobermannach da się jeszcze sporo poprawić (myślę o porównaniu z najlepszym dźwiękiem, jaki słyszałem, a więc w pewnym sensie w porównaniu z wydarzeniem na żywo) i nieco nad tym boleję. To z tego powodu myślę czasami ciepło o Reference 205/II KEF-a. Przy tej cenie trudno jednak je za cokolwiek winić, a prawdziwa walka musi być przeprowadzona na poziomie oczekiwań, przyzwyczajeń i preferencji słuchacza. Ja wybrałem, ale w żaden sposób nie powinno to determinować wyborów Państwa, ponieważ to nie jest świat zerojedynkowy, czarno-biały, a ma nieskończoną ilość odcieni szarości. I dlatego audiofilizm jest tak genialnym zajęciem. I wcale nie szarym…

BUDOWA

Pretoriany firmy Sound&Line to kolumny wolnostojące o konstrukcji dwudrożnej i obudowie z linią transmisyjną. Obydwa głośniki pochodzą od Scan-Speaka – kopułka to znakomity „Revelator” D2905-9900 , a nisko-średniotonowy 18W853G100 to piękny głośnik o membranie z niepowlekanego papieru, ponacinanej w charakterystyczną „pajęczynę”. Te przetłoczenia mają za zadanie „rozbić” rezonanse własne membrany. Linia transmisyjna ma budowę wymyśloną przez S&L, a jej wylot, w postaci prostokątnego otworu, znalazł się przy dolnej krawędzi przedniej ścianki. Obudowę wykonano z kombinacji grubej płyty MDF i twardej HDF. Jest ona świetnie wzmacniana przez linię transmisyjną, jest więc wyjątkowo „głucha” na opukiwanie. Sposób wytłumienia na całej długości linii to też patent Sound&Line. Od spodu widoczna jest zamykana komora umożliwiająca dostęp do dolnej części skrzyni i zacisków. Okablowanie wewnętrzne to Tara Labs. Zwrotnica została zalana podatną na nacisk materią, przede wszystkim, żeby chronić własność intelektualną, a także po to, aby zminimalizować drgania elementów. Wspomnijmy, że podobnie robi Sonus Faber. Całość stoi na dużych, mosiężnych kolcach, a okleinowanie wykonano z naturalnych fornirów. Położono je bardzo starannie (co jest immanentną cechą wszystkich produktów Sound&Line), chociaż o ultymatywnej jakości trudno mi coś powiedzieć, ponieważ egzemplarz dostarczony do testu trochę już pojeździł i odbiło się to na nim. I tylko niezbyt ładne wkręty mocujące głośnik niskośredniotonowy powinny być zmienione na coś lepszego. (Wedle zapewnień producenta w kolejnych egzemplarzach śruby mocujące są już „właściwej” jakości). Kolumna nie posiada maskownicy (i nie będzie), jednak egzemplarze do sprzedaży będą miały jeszcze logo firmy z przodu, a z tyłu tabliczkę znamionową.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
Pasmo przenoszenia: 28-20 kHz
Skuteczność: 88 dB
Impedancja znamionowa: 8 Ω
Wymiary: 1075 mm / 230 mm / 510 mm
Waga: 40 kg/szt.


SOUND&LINE
PRETORIAN DUO

Cena: 12 000 zł (para)

Dystrybucja: Sound&Line

Kontakt:
Tel.: (0…12) 422 79 30
Tel. kom.: 600 974 673

e-mail: sound.line@poczta.fm





POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B