ODTWARZACZ CD

AMPLIFIKATOR
BITOFON

WOJCIECH PACUŁA







Amplifikator, marka pod którą wychodzą produkty firmy Radicon, to jeden z najciekawszych polskich producentów. Jako jeden z absolutnie nielicznych, proponuje bowiem pełny łańcuch toru odtwarzającego. Wystartował oczywiście ze wzmacniaczem zintegrowanym, którego dwie kolejne wersje rozwojowe, najpierw Amplifikatora 2003, a następnie jego następcę Model G, poznaliśmy już jakiś czas temu. I właśnie wzmacniacze były od zawsze wizytówką firmy. Jak się jednak okazało, w jej ofercie znajdują się także dwie, niezwykle ciekawe konstrukcje głośnikowe: Etera Alumina oraz Etera Fibra, które poszerzają ofertę. Kiedy zaś doszedł do tego przedwzmacniacz gramofonowy PreAmplifikator do kompletu brakowało już tylko jednego – źródła cyfrowego. Wbrew pozorom, prace nad odtwarzaczem CD ruszyły krótko po tym, jak na warsztat trafił… Amplifikator. A projekt ma już swoje lata. Najwyraźniej jednak, aby zaproponować coś całkowicie sprawdzonego, coś, pod czym można się będzie podpisać obydwoma rękami, tego rodzaju, maleńki producent, którego nie stać na potężne nakłady finansowe, musi zainwestować coś, co jest dostępne: czas i umiejętności. A tych elementów, jak wynika z testów wymienionych produktów oraz z daty startu projektu, panu Tomaszowi Burskiemu, konstruktorowi Amplifikatora, nie brakuje. Wbrew pozorom, najtrudniej zbudować chyba właśnie odtwarzacz CD. Dowodów na to dostarcza samo życie: na rynku jest kilkadziesiąt polskich firm produkujących kolumny, tyleż samo kable, co najmniej kilkanaście proponujących wzmacniacze, jednak odtwarzacze oferują tylko nieliczni – myślę, że dojrzałe projekty dostępne są od firm, które można by policzyć na palcach jednej ręki. Teoretycznie można by doliczyć do nich producentów przetworników D/A, jednak w tych ostatnich widziałbym raczej tylko pewien dodatek. W odtwarzaczu dochodzi bowiem do spotkania mechaniki i elektroniki, a jest to próg, którego nie sposób przeskoczyć, obejść, jakoś się przesmyknąć.

Ponieważ nowy odtwarzacz CD polskiej produkcji to absolutna rzadkość, ponieważ budowanie playera Compact Disc w dwadzieścia pięć lat po „odpaleniu” formatu, w momencie, kiedy w tym czasie przyszły i poszły (mowa o komercyjnych, masowych zastosowaniach) „gęste” formaty DVD-Audio i SACD, w czasach, kiedy na wyciągnięcie ręki są jeszcze gęstsze Blu-Ray i HD-DVD, które są teoretycznie w stanie pomieścić sygnał DXD, a więc wielokanałowy o parametrach 24 bity 384 kHz, w każdym razie w czasach, w których kompakt może się wydawać anachronizmem, krok Amplifikatora może się wydawać bezsensowny. Życie nie jest jednak światem zerojedynkowym, a raczej analogowym, nieprzerwanym półcieni. I dlatego CD jest w tej chwili jedynym masowym formatem dostępnym dla wszystkich na tej planecie, który jeszcze przez co najmniej dziesięć lat będzie „żywy” i który musi obsłużyć miliardy płyt CD, znajdujących się w naszych domach. Dlatego w ostatnim czasie widać renesans kompaktów, a technika, która może się wydawać mocno zapóźniona, wreszcie dojrzała na tyle, że można mówić o dźwięku hi-end. A najważniejsze jest być może to, że konstrukcja BitoFona jest na tyle ciekawa, rozwiązania na tyle niespotykane, że nie można o tym nie mówić.

Patrząc do środka w oczy rzuca się bowiem kilka „patentów”, takich jak transformatory w stopniu analogowym, dawno już nieprodukowane przetworniki Burr-Browna PCM1704, mechaniczna stabilizacja napędu Philipsa, niezwykle rozbudowany zasilacz – żeby pozostać tylko przy najbardziej oczywistych cechach. I właśnie dlatego, widząc ile wyborów, ile decyzji musiało tutaj zapaść, o krótki zarys historii powstania kompaktu poprosiłem jego konstruktora, pana Burskiego:

„Odtwarzacz CD z pracowni konstrukcyjnej Amplifikatora pojawia się w dojrzałej postaci dopiero teraz na rynku, ale ma już dość długą historię. Jakoś nie miał szczęścia do swej komercyjnej wersji… Pierwsze prace rozpoczęły się niewiele później niż odbyła się premiera wzmacniacza Amplifikator 2000, w zasadzie równolegle z dopracowywaniem pomysłu na nowe wzornictwo wzmacniacza, a w perspektywie całego zestawu wzmacniacz – CD. Odtwarzacz bazował wtedy na „szufladkowym” (tackowym) napędzie Philipsa VAE1250, który był wtedy nowością – „for high end audio CD consumer equipment”. Nowością był też wtedy 24 bitowe przetworniki cyfrowo- analogowe (wtedy jeszcze) Burr – Browna typu PCM1704. Moda była wprawdzie na przetworniki Crystala przetwarzające metodą sigma – delta, ale mnie ta metoda przetwarzania (de facto 1-bitowa) nigdy nie przekonywała. Analiza teoretyczna (taka, na jaką było stać inżyniera wykształconego na technice analogowej i do niej przywiązanego), studia literaturowe i intuicja podpowiadały, że do sprzętu audiofilskiego najlepiej nadadzą się przetworniki „potokowe” typu PCM zamieniające wprost 16-bitowe (18-to czy 24-to..) słowo cyfrowe na prąd wyjściowy o odpowiedniej wartości. Są one jednak wielokrotnie droższe od, nawet wysokiej klasy, przetworników typu sigma-delta, ale te ostatnie wykorzystują technikę wielokrotnych sprzężeń zwrotnych i dla zachowania stabilności wymagają stosowania techniki ditheringu, czyli wtrącania zewnętrznego sygnału szumowego w postaci ciągów pseudolosowych.

Przypominają się w tym momencie etapy rozwoju techniki wzmacniania mocy (oczywiście sygnałów akustycznych): najpierw wzmacniacze (lampowe) bez sprzężeń zwrotnych, a później z płytkimi sprzężeniami, następnie tranzystorowe z coraz silniejszymi sprzężeniami zwrotnymi i coraz gorszymi walorami subiektywnymi przy coraz lepszych obiektywnych. I w końcu powrót do linearyzacji toru bez sprzężenia zwrotnego lub przy minimalnej głębokości. [Tak zbudowany został wzmacniacz Amplifikator; model G – tu uchylimy rąbka tajemnicy jego walorów - wykorzystuje dodatkowo nowatorską technikę „predistortion”, czyli takiego kształtowania charakterystyk amplitudowych poszczególnych jego stopni, by nieliniowości wzajemnie się kompensowały, a wypadkowa charakterystyka była „liniowa z niewielkim udziałem kwadratowości” i to w szerokim zakresie mocy wyjściowych. Tu widać echo mych innych zawodowych, czyli radiowych, doświadczeń.]

Wracając do metod przetwarzania cyfrowo - analogowego – wielu producentów próbuje dziś łączyć kompromisowo obie techniki wykorzystując ekonomiczne i parametryczne (szczególnie szumowe) walory metody sigma-delta w połączeniu ze stabilnością PCM i jej odpornością na błąd fazowy czyli jitter zegara taktującego. Moja niechęć do stosowania w torach sygnałowych high end audio wzmacniaczy operacyjnych (może aktualnie coraz mniej uzasadniona...?) – ogromne wzmocnienia i w konsekwencji bardzo głębokie sprzężenia zwrotne - spowodowała, że w prototypowym odtwarzaczu sekcja audio składała się z przetwornika: prąd (przetwornika PCM1704) na prąd źródła pozbawionego istotnych ograniczeń dynamiki napięciowej zbudowanego z elementów dyskretnych tzn. niskoszumnych tranzystorów bipolarnych, pasywnego filtru LC i przetwornika prąd – napięcie w elementarnej i banalnej realizacji, czyli w postaci rezystora (!). Tor zamykał wtórnik emiterowy w klasie A objęty pętlą DC serwo. Zasilacz zawierał wielouzwojeniowy (x8) transformator toroidalny i wiele niezależnych stabilizatorów, głównie opartych na dyskretnych (ze wzglądu na szumy) elementach.

Można powiedzieć, że mimo interesujących walorów pomiarowych i brzmieniowych (mówimy o latach 2001/2002) ten prototyp stał się ofiarą prac nad nowymi modelami wzmacniaczy, zmian opiekujących się nim programistów (założeniem wstępnym było opracowanie własnego sterowania i interfejsu użytkownika, tak by nie korzystać z dostępnych, gotowych kitów) i przedłużającego się procesu decyzyjnego. Powrót do prac projektowych był trudny. Okazało się, że Philips zaprzestał produkcji napędu VAE1250! Konieczna więc była zmiana koncepcji. Czy użyć przewidzianego do odtwarzaczy ładowanych z góry (top loaders) napędu CD-Pro2M, czy tańszego, ale dającego znacznie wyższy komfort obsługi użytkownikom, plastikowego (to pogardliwie) serwomechanizmu tackowego CD1210-65? A jeśli to w istotny sposób obniży jakość dźwięku odtwarzacza? O wyborze zdecydował argument, że jakość mechanizmu (mówimy o różnicach w rozsądnych granicach) nie ma większego znaczenie, jeśli dane z płyty, poprzez serwodekoder, są odczytywane za pomocą tego samego niskoszumnego zegara, którym taktowany jest filtr cyfrowy. Stąd w kolejnej mutacji odtwarzacza (czy jego nazwa własna – Bitofon będzie się dobrze kojarzyła polskiemu odbiorcy?) układ centralnego zegara tzw. master clock, starannie opracowany na bazie kwarcowego generatora Colpitts’a z niskoszumnym FET-em i odpowiednio szybkim układem kształtującym falę prostokątną i z wyodrębnionym zasilaniem. Zdaniem wielu specjalistów takie rozwiązanie zastępuje skutecznie całometalowe napędy posadowione na granitowych płytach nagrobnych i jeszcze pneumatycznie zawieszone w eterze metafizycznym. Ale ja nauczyłem się być ostrożniejszy w wyrażaniu opinii. Zobaczymy...

Sekcja audio nowego odtwarzacza, której zadaniem jest przetransferowanie prądu wyjściowego przetworników na odpowiedniej jakości sygnał w gnieździe wyjściowym odtwarzacza, została również przebudowana. Jest bardziej „pasywna” niż wcześniej, bo zbudowana przy udziale transformatorów przemyślnie połączonych z tranzystorami FET (field effect transistor) w układ nazwany „trafet”. Integruje on funkcje filtru analogowego i przetwornika i/u (w zasadzie i/i oraz R), a w schemacie zastępczym można przedstawić go jako jednostopniowy, acz zbalansowany wzmacniacz prądowy. Układ buforowany jest symetrycznym wtórnikiem emiterowym o niskiej impedancji wewnętrznej. Całość toru – od przetworników po gniazda RCA – pozbawiona jest ogólnej pętli sprzężenia zwrotnego. Mimo to, parametry mierzalne są bardzo dobre. Zasilacz też uległ rozbudowie: w miejscu jednego transformatora są teraz dwa, co ma jeszcze powiększyć izolację miedzy układami cyfrowymi i napędem a analogowymi i przetwornikami C/A. Jest też więcej stabilizatorów, a te do zasilania torów audio są bardziej „dyskretne”, a przez to mniej szumiące i o lepszych parametrach dynamicznych. Poprzedzone są też solidniejszą baterią kondensatorów filtrujących. Obudowa jest aluminiowo – stalowa z dzielonym spodem (koncepcyjnie przypomina obudowę preAmplifikatora gramofonowego) i o dużej wypadkowej sztywności. Serwomechanizm jest w niej zamocowany przy pomocy dodatkowych elementów rozdzielających dwa układy rezonansowe – obudowę i sam napęd.

Przy konstruowaniu takiego urządzenia jak odtwarzacz CD wiele uwagi trzeba poświecić tzw. kompatybilności wewnętrznej, tak by układy analogowe, cyfrowe i zasilające nie zakłócały się wzajemnie. Od tego w dużym stopniu zależą parametry wynikowe urządzenia, przekładające się na walory odsłuchowe. Dlatego tak ważne jest odpowiednie ułożenie układów wewnątrz obudowy, połączenia między tymi układami oraz projekty płytek drukowanych. Ze względu na tekstowy interfejs użytkownika i dostępne z pilota menu (wybór typu filtru cyfrowego, zmiana poziomu sygnału wyjściowego, programowanie listy utworów) pozostawiliśmy (na razie?) dwurzędowy wyświetlacz LCD, ale specjalnie zamówiony: o czarnym tle i z czerwonymi znakami.”

Zapowiada się interesująco, prawda? Ponieważ w tekście padło kilka ważnych stwierdzeń i pytań, na gorąco odpowiem na trzy, dla mnie najważniejsze. Najpierw napęd: według mnie mechanika ma kluczowe znaczenie dla odtwarzacza CD. Ponieważ słuchałem wielu prototypów Lektora Ancient Audio, wiem, że nawet wydzielenie w nowym Grandzie osobnego zasilania dla zasilania soczewki, co teoretycznie nie powinno mieć żadnego znaczenia, znacząco wpłynęło na poprawę dźwięku. Także od strony mechanicznej czeka na nas kilka niespodzianek – jedną z nich ujawnił eksperyment z krążkiem dociskowym odtwarzacza Nagra DCD (test, wraz ze wzmacniaczem PSA w numerze listopadowym, poświęconym wyłącznie hi-endowi), gdzie nawet tak nieznaczący element wpłynął na dźwięk. Ponieważ sprawdzili to też inni ludzie, niezależnie ode mnie i doszliśmy do podobnych wniosków, więc – nawet jeśli narażam się na śmiech – muszę powiedzieć, że jest coś na rzeczy. Szczegóły w listopadzie. Tak więc – napęd jest dla mnie kluczem. Z drugiej strony, stosowany w BitoFonie model Philipsa jest bardzo dobry i choć to nie jest CD-Pro2M, to jednak w ramach swoich ograniczeń potrafi naprawdę wiele. A pan Burski zadbał, aby pracował w maksymalnie komfortowych warunkach. Druga sprawa – nazwa. Moim zdaniem BitoFon brzmi świetnie. Też nie wiem, czy się przyjmie, bo np. użyta niegdyś przez Diorę w jej wzmacniaczu nazwa dyskofon (chodzi o opis wejścia) nie przyjęła się, to jednak tutaj chodzi nie o nazwę kategorii urządzeń, a o nazwę własną. Mnie się podoba. I wreszcie przetworniki. To delikatna sprawa, jako że mój Prime korzysta z DAC-ów sigma-delta i wiem, ile można z nich uzyskać, a jednak w moim sercu jest szczególne miejsce dla modelu PCM1704 – wszystkie odtwarzacze, które z nich korzystały, brzmiały co najmniej ekscytująco. To tyle na początek. Najważniejszy jest bowiem dźwięk.

ODSŁUCH

BitoFon przypomina mi brzytwę. Rzecz wyjątkowo wyspecjalizowaną, która, jeśli nie wiemy, ja się nią posługiwać, przyniesie więcej złego niż dobrego, za to w „świadomych” rękach jest bardziej efektywna niż jakiekolwiek inny, poza depilacją, przyrząd do golenia. Jego charakter w dużej mierze kontynuuje szkołę dźwięku wzmacniaczy tej firmy – mocnego, dynamicznego. Z drugiej strony, można podejrzewać, że odtwarzacz projektowany był przy użyciu do odsłuchów Amplifikatora G (przynajmniej w jednym z zestawień kontrolnych). Po przesłuchaniu BitoFona jestem pewien, że tak właśnie było. Najważniejszym zakresem w tym odtwarzaczu jest bowiem średnica. Inaczej jednak niż np. we wzmacniaczach lampowych, nie chodzi o jej średni i niższy zakres, tworzące charakterystyczne „ciepełko”, a o całość. Dynamika tego zakresu, umiejętność ukazywania różnic w tempie, dynamice i mocy – jednym słowem energii tego zakresu jest ponadprzeciętna. Dla mnie wskaźnikiem takiego grania jest to, jak po podłączeniu nowego źródła do wzmacniacza Leben CS-300 współpracuje on z kolumnami Dobermann Harpii Acoustics. To dość trudne do napędzenia konstrukcje, które największy pobór prądu, a przynajmniej najbardziej słyszalny w postaci zniekształceń, wykazują nie na basie, a na średnicy. Podpinając odtwarzacz, w którym wyższa średnica jest po prostu krzykliwa lub mocna, tak też ją słychać. Tak naprawdę energia w tym zakresie jest w takich przypadkach niewielka, bo spora jest kompresja. Inaczej jest, jeśli ilość informacji gwałtownie wzrasta, podobnie jak ich dynamika – wówczas, przy mocnym wysterowaniu, średnica zaczyna po prostu delikatnie charczeć. I tak było z BitoFonem. Kiedy zaśpiewała Magda Kalmár z płyty z muzyką Vivaldiego Laudate Pueri (Hungaroton Classic, HCD 11632, CD), to w jednej sekundzie słychać było, że na średnicy dzieje się coś, czego w większości innych odtwarzaczy nie ma. Zabawne, ale pewnie nieprzypadkowe (myślę, że nic nie jest przypadkowe, tylko nie umiemy dostrzec powiązań, albo ich nie rozumiemy), ale w identyczny sposób zachowywał się odsłuchiwany równolegle odtwarzacz Nagry CDC: ten sam charyzmatyczny charakter wokali, czystość w wyższych zakresach i potężna dynamika. Nie chodzi o łupanie basem, bo to nie ten zakres, a o coś znacznie bardziej wysublimowanego, czego nie da się tak jednoznacznie określić, bo zwykle tego w odtwarzanym dźwięku nie ma. A jeszcze mocniej było to słychać przy płycie Ros on Brodway z wytwórni First Impression Music (Decca/FIM, LIM XR24 017, XRCD24), na której zarejestrowano olśniewającą dynamikę. Tutaj zarówno na średnicy, jak i na górze co jakiś czas dały się słyszeć ograniczenia Lebena w tym zestawieniu. I dopiero przepięcie odtwarzacza na system Luxmana z końcówką M-800A, a nawet bardziej na EVO 222/402 Krella (obydwa systemy w listopadzie) pokazywało, o co w tym wszystkim chodziło – o energię, niczym nieskrępowaną dynamikę. Dawało to otwarty, pełny wokal. Przy muzyce elektronicznej, jak np. z płyty Anji Garbarek Briefly Shaking (Virgin/EMI Music Norway, 8608022, CCD) powtórzyło się to samo – niesłychanie rzadko słyszane wybrzmienia basu w wyższych partiach pasma, tutaj były dokładne, wykańczając idealnie podstawę basową. To coś, co najłatwiej, może niezbyt elegancko, ale celnie, opisać jako „wypierd”, rzecz, którą czasem można usłyszeć z urządzeń estradowych.

A jednak to nie jest odtwarzacz uniwersalny i trzeba się nim posługiwać umiejętnie. Wspomniana dynamika i umiejętność pokazania każdego odcienia w tempie, dynamice i barwie powoduje, że część płyt może zabrzmieć gorzej niż zwykle. Weźmy dla przykładu wspomnianą Anję (to, nota bene córka TEGO Garbarka): płyta została wydana z zabezpieczeniem przed kopiowaniem, które działa w ten sposób, że przeszkadza układowi odczytującemu w poprawnym odczycie, a co słychać jako ostrość i jasność, jakieś zamieszanie na górze. Amplifikator pokazał je mocniej niż zwykle, bez krępacji. Tak samo było przy każdej kolejnej płycie tego typu. Przy regularnych płytach Compact Disc (jeśli na płycie lub opakowaniu nie ma tego znaczka, to znaczy, że to prawdopodobnie nie jest CD, a CCD) wszystko było OK., bo nawet przy mocno grającej górą płycie Coltrane’a Coltrane. (DeLuxe Edition) (Impulse/Universal, 589 567-2, 2 x CD), choć grzało blachą jak trzeba, to jednak nie była to nieprzyjemna piskliwość i krzykliwość, jak przy Garbarkównie. Nic na to nie poradzę. Pewną zmianę przynosi zmiana filtra cyfrowego. Przetworniki zwykle oferują taką możliwość, jednak firmy rzadko z niej korzystają, ustawiając jeden z dwóch filtrów – ‘sharp’ lub ‘slow’. Pierwszy jest klasycznym filtrem z symetrycznym „dzwonieniem” przed i po impulsie, charakteryzującym się znakomitym tłumieniem obrazów odbitych, tj. ostrym cięciem zaraz za pasmem przenoszenia. Drugi, charakteryzujący się brakiem dzwonienia przed sygnałem, ze znacznie łagodniejszymi filtrami, jest gorszy w tłumieniu zniekształceń, ale pozwala na zachowanie integralności fazowej. W przypadku Amplifikatora możemy między nimi wybierać, i to w trakcie grania płyty, można więc zdecydować, co nam bardziej odpowiada. Dla mnie bezkonkurencyjny jest w tej aplikacji filtr ‘slow’. Wprawdzie góra nie jest tak rozdzielcza jak przy ‘sharp’, jest jej mniej, jednak znika jednocześnie pewna szklistość wyższej średnicy, wszystko staje się bardziej plastyczne, a wokale wiarygodniejsze. Co ciekawe, przy ‘slow’ znacznie lepszy jest bas. Generalnie niezbyt rozbudowany, przy ‘sharp’ jest dość krótki po prostu mi go czasem brakuje. W optymalnym położeniu jest lepiej, chociaż nie jest on zbyt wyrównany – jeśli uderzenie jest mocne, jak z płyty Garbarek, to grane jest w wypełniony, głęboki sposób. Jeśli jednak gra jest subtelniejsza, głównie w średnich zakresach, jak kontrabas z płyty The Route Cheta Bakera i Arta Peppera (Pacific Jazz/Capitol/EMI, 92931, SBM CD), to nieco brakuje ataku i konturu. Najwyraźniej mocniej zaznaczany jest niski, najniższy zakres i wyższy, powodujący, że w niektórych, nieco dosłownych zestawach, urządzenie może zagrać nieco zbyt do przodu, bez plastyki.

A warto zawalczyć, bo barwa środka jest znakomita. Wraz ze sposobem prezentacji sceny dźwiękowej przypomina mi dobre wzmacniacze pracujące w klasie A, z bogactwem harmonicznych, swego rodzaju „podbudową” tonu podstawowego, czymś, co sprawia, że dźwięk jest bogaty. Uderzenie jest mocne, chociaż ma też głębię. Góra jest nieco wycofana, chociaż mocna wyższa średnica nieco odciąga od tego uwagę. Wydarzenia z pierwszego planu są mocne, zaś drugi plan pokazywany jest w równie wyraźny, efektowny sposób. I dopiero dalsze plany są tutaj ściśnięte i nawet przy tak przestrzennych płytach jak Ros… nie słychać wiele z głębi nagrania. Rozdzielczość urządzenia też nie należy do najlepszych. Podobnie jak w Nagrze, efekt „obecności” budowany jest głównie przez różnicowanie dynamiki, nie przez dokładny rysunek. To dźwięk. Obsługa urządzenia jest całkiem wygodna, a możliwość wyboru filtra – znakomitym pomysłem. Jedynym problemem jest wyświetlacz. Miałem się nad nim nie znęcać, ponieważ seryjne egzemplarze będą wyposażone w element o szerszym kącie patrzenia, jednak teraz, nawet patrząc na wprost, kontrast wydaje się dalece zbyt mały. Wystarczy średnio nasłoneczniony pokój i dwa metry odległości, żeby nie wiadomo było kompletnie o co w nim chodzi.

BUDOWA

Odtwarzacz BitoFon firmy Amplifikator zbudowany jest równie solidnie co wzmacniacze tej firmy. Chassis wykonano z grubych blach stalowych, wzmacnianych jeszcze grubszymi płatami aluminium. Z Taką kanapkową strukturę ma też front urządzenia, mający charakterystyczny dla całej linii projekt plastyczny. W miejscu, gdzie we wzmacniaczu mamy gałki, tutaj widnieją cztery przyciski – również nieopisane. Dość szybko można się nauczyć jego obsługi, jednak z początku trzeba się chwilę zastanowić. Wyjściem jest korzystanie z pilota – niezbyt ładnego, niemal identycznego z tym, jaki do swoich odtwarzaczy dołącza Ancient Audio. Ponieważ jest tu także sterowanie głośnością i wybór wejść, zakładam więc, że może on służyć także do obsługi wzmacniacza Amplifikatora. Pośrodku umieszczono szufladę – dość mocno zagłębioną – a pod spodem czerwony wyświetlacz. Ponieważ to egzemplarz sygnalny, więc nie ma jeszcze tak szerokiego kąta odczytu, jaki będzie w finalnej wersji. W każdym razie jest niskoszumny, robiony na zamówienie. Z tyłu wygląd jest równie profesjonalny, bo obok wyjść analogowych XLR mamy też wyjścia RCA oraz cyfrowe – koncentryczne RCA i AES/EBU. Wszystkie gniazda pochodzą od Neutrika, stąd nietypowe, ale niezwykle solidne, gniazda RCA, stosowane np. przez paru absolutnie topowych producentów sprzętu. Jest też oczywiście gniazdo sieciowe IEC. Urządzenie stoi na bardzo dobrych nóżkach z aluminium i gumy.

Wnętrze jest piękne. Pośrodku widnieje napęd Philipsa VAM1210, posadowiony na specjalnie dobranej ramie z aluminium, a ta z kolei na aluminiowych, długich „nóżkach”. Podobne rozwiązanie widziałem wcześniej w odtwarzaczach Xindaka, to jednak wyjątek, ponieważ to kosztowne rozwiązanie i większych firm nie stać na takie ekstrawagancje. Z lewej strony napędu jest zasilacz – oparty o dwa transformatory toroidalne – osobno dla sterowania i napędu oraz części analogowej, z wieloma uzwojeniami wtórnymi. Nad nimi zamontowano płytkę z układami stabilizującymi – jest ich więcej niż w większości wzmacniaczy! Zadbano nawet o takie szczegóły, jak solidny filtr przeciwzakłóceniowy typu 2Pi na wejściu sieciowym. Po prawej stronie napędu umieszczono płytkę ze sterowaniem i układami audio. Sterowanie zostało napisane specjalnie dla Amplifikatora i załadowane do układu Atmela. Część audio to bardzo dobry filtr cyfrowy DF 1704 Burr-Browna, współpracujący z dwoma, pięknymi przetwornikami PCM1704 tejże firmy. Za nimi widać puszki transformatorów, które są częścią konwersji I/U i układów wyjściowych. Te ostatnie oparte są jeszcze o tranzystory FET. Cały układ ma budowę zbalansowaną (symetryczną). Oporniki są wyłącznie metalizowane, precyzyjne o małym ppm. Kondensatory to polipropyleny WIMA, a wyjście kluczowane jest przekaźnikami. Sygnał do wyjść prowadzony jest krótkimi, nieekranowanymi przewodami. Takie same kabelki prowadzą do wyjść cyfrowych – tutaj droga z napędu jest bardzo krótka. Jedyne, co bym jeszcze dodał, to wytłumienie blach obudowy matami bitumicznymi. Może jednak się czepiam, bo urządzenie wygląda naprawdę świetnie.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
Znamionowy poziom wyjściowy:
wyjście niesymetryczne (RCA): 2.1 V (+/- 1 dB)
wyjście symetryczne (XLR): +6 dBu (1,55 V)
Pasmo przenoszenia: 10÷20 000 Hz (+/- 0,5 dB)
Zniekształcenia nieliniowe: <0,01 % dla 0 dB/1 kHz
Odstęp od szumów i zakłóceń: >105 dB
Rezystancja wyjściowaŁ 100 omów
Zasilanie: 230 V/50 Hz
Maksymalny pobór mocy: 30 VA
Wymiary: 435 x 310 x 135 mm
Masa: ok. 7,5 kg


AMPLIFIKATOR
BITOFON

Cena: 6490 zł

Dystrybucja: Albatros Sp. J.

Kontakt:
ul. gen. Bora Komorowskiego 22,
80-377 Gdańsk

tel./fax (058) 553 80 94 tel.(058) 558 40 58

e-mail: albatros@server.pl


Strona producenta: AMPLIFIKATOR



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B