Primare, marka szwedzkiej firmy Primare Systems AB po raz pierwszy na tych łamach pojawiła się dopiero miesiąc temu, w numerze 39, z lipca 2007 roku. Nie była to jednak moja pierwsza sesja z tymi pięknymi urządzeniami, ponieważ testowałem już niemal wszystkie produkty z poprzednich serii (w tym poprzednika testowanego I21, model A20 Mk II), tyle, że do innych magazynów. Także I21 przewinął się już przez moje ręce. Ponieważ było to jednak ze dwa lata temu (test ukazał się w „Audio” w numerze 8/07), a od tamtej pory przesłuchałem przynajmniej setę wzmacniaczy, postanowiłem skonfrontować tę konstrukcję z obecnym stanem wiedzy, z doświadczeniem dnia dzisiejszego. Nie bez znaczenia były też częste pytanie od Państwa (w dziale „Kto pyta…?”), wskazujące na to, że ten zakres cenowy (3500-4500 zł) jest niezwykle popularny. ODSŁUCH Kiedy myślę o Primare, przychodzi mi na myśl: ciepło, klasa, nieco lampy i nieco tranzystora. Myślę o nich – nomen-omen – ciepło, ponieważ każde kolejne urządzenie potwierdzało swoją wartość. Nie są to produkty bez właściwości, bo mają swój wyraźny charakter, jednak nawet wyrazista osobowość nie zaburza podstawowych relacji opisujących dobry dźwięk. Po wielu, wielu kolejnych testach w znaczącej większości ta ocena się potwierdza, dochodzą jednak pewne elementy, które rozszerzają opis wzmacniacza. Precyzja w rysowaniu elementów nie jest tak dobra jak w Lebenie, a nawet jak w fenomenalnym Xindaku XA6200, ale należało się tego spodziewać. Dźwięki rysowane są raczej przez obecność i podtrzymanie niż przez atak, bo ten jest trochę zaokrąglony. Stąd głosy, choć duże i przyjemne, nie są tak wyraziste i namacalne. W dużej mierze zależeć to będzie od nagrania, ale nawet na tak rewelacyjnie zrealizowanej płycie, jak „Dreamland” Madeleine Peyroux (Atlantic, 82946, HDCD) wspomniane elementy słychać, jak opisałem, szczególnie w utworze „Hey Sweet Man”, otwieranym przez bluesową gitarę w stylu Muddy’ego Watersa. Gitara ta miała bardzo przyjemną, wypełnioną barwę, jednak jej góra, tworząca sporą odpowiedź pomieszczenia, była przez Primare ograniczona, a przez to sama gitara miała głębszy sound i była cieplejsza. Scena dźwiękowa nie jest specjalnie rozbudowana. Nieco wpływa na to lekkie osłabienie rozdzielczości środka, jednak przez intensywność przełomu środka i góry trochę się taki odbiór niweluje. Energia pierwszego planu jest bowiem duża i to on przyciąga uwagę. Kiedy gramy jednak stare kawałki, jak z płyty „The Genius Sings The Blues” Raya Charlesa (Atlantic/Warner Music, 73524, Atlantic Masters, CD), przekaz jest nasycony i pełny. Ma wewnętrzną koherencję i moc. Głos Charlesa był prezentowany w pełny, duży sposób, ze szczegółami rejestracji, jak niskie ‘p’ obecne w tym nagraniu, uderzane mocniej i niżej niż np. w Rotelu. BUDOWA Model I21 jest zintegrowanym wzmacniaczem szwedzkiej firmy Primare. Jak zwykle u tego producenta, jego linia jest ręcz genialna, tj. prosta, a jednocześnie niesłychanie elegancka – dlaczego tak niewiele w audio jest dobrze przygotowanych od strony projektu plastycznego urządzeń? Nie wiem… W każdym razie, front wykonano z grubego płata aluminium w kolorze tytanowym, pośrodku której mamy niewielką gałkę siły głosu z polerowanej stali nierdzewnej. Jej kształt odsyła do klasycznych urządzeń studyjnych, a w naszym (pół-)światku do Cello , Teaca (Tascam) i Passa. Inaczej niż tam jej front nie jest jednak płaski, a półokrągły, co do tego niemal chirurgicznego kształtu wnosi element miękkości i przyjazności. Ten sam kształt powtórzony jest zresztą w umieszczonych obok przyciskach z tego samego materiału. Delikatne muśnięcie, a zmienia całkowicie wygląd urządzenia. Wspomnieliśmy o przyciskach – wybieramy nimi między czterema wejściami liniowymi i przerzucamy wzmacniacz w stan oczekiwania (standby). Jak to w Primarze, front jest oddzielony od głównej obudowy przewężeniem, w którym umieszczono elektronikę sterującą wyświetlaczem i przełącznikami. To dobrze, ponieważ w ten sposób skutecznie ją zaekranowano. A wyświetlacz jest ładny, zielony, z nazwą wejścia i poziomem wysterowania. Mógłby być jednak trochę większy. Zanim dotrzemy na tył, musimy przebyć długą drogę po górnej ściance, dość mocno perforowanej i głębokiej. To nie jest mini-system i trzeba mieć dość głęboką półkę, żeby Primare się zmieścił i nie połamał kabli podpiętych z tyłu. Częściowo jest to spowodowane także tym, że górna ścianka wychodzi nieco poza obrys chassis. Kiedy już będziemy z tyłu, powtórzy się historia z przodu – umiar i porządek. Po obydwu stronach pojedyncze, złocone wyjścia głośnikowe, a między nimi cztery wejścia liniowe i wyjście z pętli magnetofonowej. Jest też wyjście z przedwzmacniacza. Kabel sieciowy jest odłączalny. Dziwne, ale pod wyjściami głośnikowymi umieszczono napis: 8 Ω. Jeżeli byśmy traktowali go serio, to nie moglibyśmy podłączyć do Primare niemal żadnego dostępnego na rynku systemu głośnikowego, bo wszystkie, nawet jeśli ich impedancja nominalna (czyli średnia) wynosi 8 Ω, to i tak impedancja spada miejscami do 3 Ω i niżej. Najwyraźniej więc napis naniesiono na wszelki przypadek, żeby się ustrzec przed reklamacjami… Jak zwykle, Primare posadowiono na trzech nóżkach – dwóch z przodu i jednej z tyłu. Pilot jest plastikowy, systemowy i nijak nie pasuje do eleganckiej linii wzmacniacza. Co jakiś czas przy opisie Primare’a mówimy o umiarze. Ten sam opis odnosi się do wnętrza. Blisko frontu mamy bardzo, naprawdę bardzo duży transformator toroidalny, zaś całą elektronikę pomieszczono na niewielkiej płytce przy tylnej części obudowy. Takie samo myślenie znajdziemy także w Bladeliusie (test wzmacniacza Thor Mk II w tym miesiącu) – i nieprzypadkiem, ponieważ Bladelius przez dłuższy czas pracował w Primare, a przedtem w Passie…
|
||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B |