WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

NAD
MASTER M3

WOJCIECH PACUŁA







Z firmą NAD (akronim od: New Acoustic Dimension) sprawa od jakiegoś czasu nie jest tak prosta jak niegdyś. Ta brytyjska, powstała w roku 1972, firma jest jednym z synonimów wysokiej klasy urządzeń budżetowych. Legenda zbudowana na modelu 3020, najlepiej sprzedającym się wzmacniaczu zintegrowanym na świecie, kontynuowana była w następnych latach w kolejnych inkarnacjach tego urządzenia. Myślę, że wszystkie z nich, a słyszałem znaczącą większość, potwierdziła, że to nie był przypadek i NAD rzeczywiście znalazł patent na dobry dźwięk za niewielkie pieniądze. Nieprzypadkowo oryginalne wzmacniacze 3020 – i ich odmiany – są dziś wciąż w cenie, a ich dźwięk, choć w pewnych aspektach nieco anachroniczny, wciąż robi duże wrażenie.

Dwie informacje z powyższego akapitu są według mnie kluczowe: ‘budżetowość’ NAD-a oraz jego ‘brytyjskość’. Nie znaczy to, że je cenię najbardziej, akurat to nie ma jakiegoś większego znaczenia, a o to, że to one decydowały o odbiorze marki i o jej imidżu. Pierwsza cecha stępiła swoje ostrze wraz z serią Silver. To były porządnie zbudowane urządzenia, dobrze grające, myślę jednak, że podstawowa linia była na tyle dobra, że wcale aż tak od tej nie odbiegała, a była znacznie tańsza. Brytyjskie korzenie marki także nie całkiem przetrwały próbę czasu. NAD Electronics jest bowiem obecnie własnością kanadyjskiej firmy Lenbrook International, która posiada również zasłużoną, świetną markę głośnikową PSB Loudspeakers (zresztą, też kanadyjską). Lenbrook to powstała w 1978 firma dystrybucyjna, która na tyle urosła w siłę, że w pewnym momencie postanowiła kupić firmy, których dystrybutorem na rynku północnoamerykańskim była. Połączenie NAD-a z PSB okazało się strzałem w dziesiątkę, tym bardziej, że firmy na swoich terenach są natychmiast rozpoznawalne. Obydwie marki otrzymały wolną rękę w projektowaniu, a firma-matka zajęła się sprzedażą. Coś jednak zaczęło się zmieniać, a pierwszą jaskółką tego stanu rzeczy, przynajmniej dla mnie, było maleńkie, niepozorne pudełeczko przedwzmacniacza gramofonowego NAD-a PP-2, które zostało w całości zaprojektowane w Kanadzie.

I, prawdę mówiąc, należało się tego spodziewać. Oto bowiem wraz z nową serią Platinum zaprojektowaną w PSB przez jej właściciela Paula Bartona, powstała konieczność zapewnienia jej napędu. Zasadą dobrej sprzedaży w sektorze audio jest bowiem swego rodzaju „kompletność” oferty. Znają to dobrze dystrybutorzy i sprzedawcy, którzy preferują właśnie takie propozycje. I, tak mi się przynajmniej wydaje, stąd poszedł impuls do prac nad nowym projektem. O serii Master, która jest owocem tych zabiegów, rozmawiałem dwa lata temu z szefem Lenbrooka, panem Robertem A. Brownem, który mówił o niej ze szczególnym entuzjazmem, nie kryjąc się z tym, że to jego ukochane dziecko. Oto bowiem NAD z serii Master został zaprojektowany od początku do końca w Kanadzie. Budowany jest, podobnie jak pozostała oferta, w Chinach, jednak projekt, prototyp i „strojenie” dźwięku miało miejsce gdzieś za Oceanem. Nie ma to dla mnie większego znaczenia, jeśli bowiem gwarantuje to lepszy dźwięk, to znaczy, że decyzja była jedynie słuszna, zmienia jednak raz na zawsze narodowość NAD-a.

ODSŁUCH

Jest w tej chwili kilka wzmacniaczy zintegrowanych z okolic 10 000 – 12 000 zł, które będąc świetnymi propozycjami, różnią się między sobą charakterem, zespołem cech itp. i to często dość diametralnie. Są to (w kolejności alfabetycznej): Accuphase E-213, Avantgarde Acoustic Model 5 (niestety już nieprodukowany – mój egzemplarz jest do sprzedania), Bladelius Thor Mk II (test w tym miesiącu), Leben CS-300 oraz Luxman L-505f. Wszystkie testowałem, wszystkie w tym samym systemie (systemach) i myślę, że wiem o nich sporo. Prezentują zbliżoną klasę, jednak różnią się od siebie w dość znaczący sposób.

Brzmienie urządzeń, generalnie, można analizować z kilku, różnych punktów widzenia. Każdy jest równorzędny i dopiero ich korelacja daje całościowy obraz. Jeśliby na przykład określić ich rozdzielczość, to najwyżej znajdowałby się Leben, tuż pod nim Avantgarde, potem krótka przerwa i następnie Luxman, NAD i Accuphase, wszystkie z niewielkimi dylatacjami. Jeśli z kolei spróbowalibyśmy określić temperaturę ich dźwięku, to trzeba by przyjąć istnienie pionowej osi, oddzielającej leżące na lewo tereny „ciepłe” i na prawo „zimne” (proszę pamiętać, że to umowne rozróżnienie). Długość osi w lewo i prawo można by przyjąć jako skończoną i podzielić, powiedzmy na 10 części: im bardziej w lewo, tym brzmienie cieplejsze i im bardziej w prawo, tym chłodniejsze. Na tak skonstruowanym wykresie Leben leżałby dwie działki, zaś Avantgarde cztery działki po prawej stronie. Dla porównania, powiedzmy, że np. odtwarzacz dCS-a P8i leżałby na szóstej działce po prawej, a Accuphase DP-800/DC-801 na szóstej działce po lewej. Pozostałe wzmacniacze umieściłbym po lewej stronie: trzy działki od centrum byłby Luxman, sześć działek NAD i siedem Accuphase. Wciąż przypominam, że to orientacyjna skala porównawcza. A to tylko dwa punkty oceny. Podam jednak jeszcze jedną cechę, która dobrze zacznie ten test: łatwość akceptacji dźwięku. Na tym wykresie, na samej górze znalazłby się NAD, pod nim Bladelius, niżej Luxman wraz z Accuphasem, a potem Leben z Avantgardem. Nie oznacza to, że taka jest ich stratyfikacja, a chodzi tylko o to, który wzmacniacz w pierwszych minutach odsłuchu zdobędzie większą przychylność słuchającego. Po jakimś czasie się to zmienia, jednak pierwsze wrażenie pozostaje na długo.

W każdym razie, chciałem przez ten przydługawy wstęp powiedzieć, że NAD gra niesamowicie łatwo akceptowalnym, fantastycznie przyjemnym dźwiękiem. Nie jest to dźwięk neutralny, raczej dość daleko mu do tego, jednak przykrojony jest w ten sposób, żeby gładko „wchodził”. M3 ma bowiem świetnie nasyconą średnice – podstawę całego grania. Monofoniczne nagrania Picture of Heat Cheta Bakera (Pacific Jazz/Blue Note/EMI, 94106, SBM CD) oraz Penthouse Serenade Nat „King” Cole’a (Capitol Jazz/EMI 94504, SBM CD) fantastycznie zremasterowane przez Michaela Cuscuna w formacie Super Bit Mapping ukazały bowiem niezwykłą organiczność tych rejestracji, niedostępną (niemal, bo np. First Impression Music pokazuje, że można w tej mierze wiele zdziałać) dla realizacji wykonanych po latach 50. (ma to wiele wspólnego z rozbudową toru nagraniowego, rozwojem nagrań wielościeżkowych itp.). NAD jakby postawił sobie za cel pokazać ich pełnię, harmoniczne itp. w możliwie najlepszy na świecie sposób. Stąd zarówno sekcja dęta na płycie Bakera (m.in. Art. Pepper na saksofonie tenorowym), jak i głos Cole’a w dodatkowych utworach na jego płycie (oryginalnie był to LP z muzyką instrumentalną) były przepięknie rysowane, tuż przed nami, na wyciągnięcie ręki. Nie było to proste ocieplenie, chociaż na tym także ów trick polega, a coś w rodzaju gęstego przekazu skomplikowanych, stanowiących fundament tej muzyki, powiązań barwy, przestrzeni (mowa o wymiarze w głąb) i dynamiki. M3 robi genialne wrażenie właśnie przez to, że ukazuje instrumenty i głosy we właściwej dla nich barwie, a nawet dodając im nieco więcej „naturalności”, a raczej czegoś, co się nazywa „obecność”. Chcecie mieć wykonawców na wyciągnięcie ręki? – Proszę bardzo: nie ma się nad czym zastanawiać, bo NAD robi to genialnie. Męskie głosy wcale nie są tu wyjątkiem, bo słuchane zaraz potem urzekające kobiety – Carmen McRae z płyty Carmen McReae (Bethlehem/Charly, CDGR 129, CD) oraz Dinah Washington z płyty Compact Jazz, a z tą ostatnią m.in. Quincy Jones, Clifford Brown i Max Roach (Mercury, 830 700-2, CD) – pokazały, że ta prezentacja rozciąga się także wyżej na skali i nie polega jedynie na dopaleniu niższej średnicy w okolicach 400-600 Hz. Ponieważ na dwu ostatnich płytach są także nagrania stereo (u McRea są to alternatywne wersje), nie chodziło tylko o nadmuchanie głosu w mono, gdzie łatwiej zgasić resztę zespołu, eksponując glos.

Coś jednak na rzeczy jest, bo NAD Master M3 wyraźnie wycofuje górę. Naprawdę wyraźnie, bo płyty Fiction Dark Tranquility (Century Media, 77615-2P, Promo-CD) i najnowszy projekt Lipy Lipnickiego, płyta The Book of Bloo Lipali (Frontmusic, FM CD.002, CD), a więc krążki z ciężkim łomotem, choć zarejestrowane typowo dla tego typu muzyki, a więc z wywaloną górą i jazgotliwą średnicą, zabrzmiały z NAD-em, jakby grały z winylu. Najczęściej muzyka black metalowa i metalowa w ogóle słuchana jest właśnie z gramofonu, bo to eliminuje trudne do wytrzymania zniekształcenia. Z tym wzmacniaczem nie trzeba kupować patefonu, wystarczy zwykły CD (świetnie zagrał w tym zestawieniu wieloformatowy odtwarzacz DU-500 Luxmana), byle dobry i zagramy to od początku do końca. Porównanie z LP nasunęło mi się zresztą w pierwszym momencie, kiedy posłuchałem Cole’a. To było to samo wrażenie zanurzenia w dźwięk, pełnego przejęcia przez muzykę, jakie miałem przy odsłuchiwaniu gramofonu DPS 2, a na nim płyty Nat „King” Cole’a Just One Of Those Things (S&P Records, S&P-508, HQ-180 g, LP #0886), która miała dokładnie taki sam tembr i ciągłość. Zalety te rozciągają się także na muzykę środka, często niezbyt dobrze nagraną. Jednym z pozytywnych zaskoczeń muzycznych ostatniego czasu jest dla mnie krążek Justyny Steczkowskiej Daj mi chwilę (SOS Music/Jazzboy Records, 00060, CCD). Po znakomitych, bardzo dobrze nagranych dwóch pierwszych płytach Justyna Steczkowska oraz Naga, napisanych i wyprodukowanych przez Grzegorza Ciechowskiego, przyszedł spadek formy. I myślę, że dopiero ta płyta stara się doszlusować poziomem artystycznym, przekazem, jakością po prostu tamtym krążkom. W każdym razie, płyta nagrana jest w typowy dla nowych produkcji sposób, tj. nieco jasno, bez integracji poszczególnych instrumentów i planów dźwiękowych w całość. Urządzenia w różny sposób interpretują takie nagrania. Najlepsze pokazując wady, pozwalają widzieć „przez” nie, nie oszukując, na pierwszym miejscu stawiają muzykę. To jednak nie są te przedziały cenowe, o których mówimy. Wprawdzie Leben i Avantgarde idą mocno w tym kierunku, jednak i one nie do końca ukazują całej muzyki. Z kolei NAD, podobnie jak Accuphase, Bladelius i w pewnej mierze Luxman, spaja wszystko idealnie, poświęcając w tym ruchu rozdzielczość. Tutaj na środku sceny nie ma wyraźnego rozróżnienia poszczególnych instrumentów i nie ma mowy o planach. Płyty słucha się jednak przyjemnie, od początku do końca. Może się wydawać, że muzyka jest posklejana, jednak nie jest tak źle i z dwojga złego, jeśli miałyby być wypunktowywane wszystkie wady, to wolę tę wersję.

Za takie granie trzeba zapłacić jednak pewną cenę i to wcale nie małą. Przede wszystkim, jak wspomniałem, góra jest wycofana i to sporo. Najbardziej przy wejściu XLR, mniej przy RCA, jednak to przy pierwszym dźwięk zachowuje integralność i ciągłość, a przy niezbalansowanym jest trochę twardawy na wyższej średnicy. Przy obydwu osłabienie górnej części pasma jest jednak ewidentne i wcale nie subtelne. To dlatego płyty z metalem zabrzmiały jak reedycja dysku Countdown To Extinction grupy Megadeth (EMI/Mobile Fidelity, UDCD 765, gold-CD), a więc przyjemnie, ale bez pazura, ciepło, ale nie dość wyrywnie. Z drugiej strony muzycznego uniwersum było podobnie, bo płyty Bakera, McRae itp. były ciepłe, ze słabo słyszalną sekcją perkusji. Nieco życia wniosła płyta Ros On Brodway (Decca [SKL 4004]/First Impression Music, LIM XR24 017, XRCD24), bo jest nagrana z powerem, ale nawet na niej blachy były zaokrąglone i ocieplone. Powiązana jest z tym sprawa dynamiki, a właściwie jej uspokojeniu. NAD podaje wszystkie płyty w podobny sposób, tj. dość dynamicznie, plastycznie, bez względu na to, jak płyta została nagrana. I na koniec – bas. Ten jest dość mocny, mocniejszy niż powinien i choć na małych kolumnach to będzie plus, bo te wreszcie się odezwą, to jednak na kolumnach podłogowych możemy się spodziewać przesunięcia punktu ciężkości w tę stronę.

Choć jest to więc naprawdę dobry wzmacniacz, trzeba go posłuchać samodzielnie przed podjęciem decyzji. Wiem, że woleliby Państwo jasnej odpowiedzi, jednak takiej nie ma i być nie może. Najłatwiej byłoby dla Czytelników, gdybym robił ranking i dawał urządzeniom punkty. Może to i jest jakiś pomysł, jednak byłby to MÓJ ranking, oparty o mój system i moje preferencje. A tego raczej się unika, starając się wskazać kierunki poszukiwań, bez dawania ostatecznej recepty. I to stąd aż cztery wzmacniacze z przedziału cenowego NAD-a M3, które z czystym sumieniem mogę polecić, które grają jednak inaczej, często całkowicie odmiennie. I to jest właśnie audiofilizm, a nie bałamutne wyrokowanie. Tak mi się przynajmniej wydaje.

BUDOWA

Wzmacniacz NAD-a stoi w jednej linii z Bladeliusem Thor Mk II i Luxmanem L-505f, zarówno pod względem dźwięku, jak i jakości budowy. Podobnie jednak jak brzmienie, tak i projekt plastyczny tych trzech, świetnych urządzeń różni się od siebie w dość znaczący sposób. Masterowi najbliżej jednak w stylistyce do Bladeliusa. Urządzenie zostało bowiem złożone z grubych blach, w dużej części aluminiowych, w naturalnym kolorze drapanego aluminium oraz elementów w kolorze tytanowym.
Front wzmacniacza jest złożony z dwóch warstwa – grubego płata aluminium pod spodem i trzech elementów, pomiędzy którymi są wąskie dylatacje, w kolorze tytanowym, tworzących właściwy front urządzenia. To na nich znajdują się przyciski, niebieski wyświetlacz oraz gałka siły głosu. Z Bladeliusem łączy NAD-a jeszcze jedna rzecz: nowoczesne podejście do projektu – M3 sterowany jest bowiem mikroprocesorowo, a info wyświetlane jest na wyświetlaczu. Stąd przyciski nie są do przerzucania między wejściami, a są częścią rozbudowanego interfejsu użytkownika. Jednym z przycisków zmieniamy słuchane źródło (sześć wejść liniowych RCA – ich nazwy można zmieniać), przycisk wyboru źródła dla wyjścia do nagrywania i do drugiej strefy, przycisk, którym można wejść w tryb mono (albo stereo, albo przycisk lewy, albo prawy), można też regulować barwę dźwięku. Najciekawszy jest jednak przycisk bi-amp. Za jego pomocą wybiera się częstotliwość odcięcia dla filtru górnoprzepustowego, aktywowanego w ten sposób na wyjściu pre-out. Boki wzmacniacza to pięknie wykonane, masywne radiatory z aluminium. Także tył robi wrażenie. Mamy bowiem po dwie pary zacisków głośnikowych, sześć wejść RCAm wyjście z przedwzmacniacza i wejście na końcówkę (spięte zworami – niestety niezłoconymi, dość kiepskimi, warto więc od razu wykonać jakieś bardziej godziwe), drugie wyjście z przedwzmacniacza oraz wyjście do nagrywania/wyjście dla drugiej strefy. Pod tym bogactwem – wszystkie wejścia są zakręcane, wysokiej klasy, choć wyglądają jak WBT to nimi nie są – mamy zbalansowane wejście XLR oraz łącza do sterowania: RS-232, trigger oraz wejścia z zewnętrznych czujek na podczerwień. Będąc przy tych ostatnich trzeba powiedzieć o świetnie rozwiązanym problemie pilota: są dwa piloty – podstawowy jest duży, świetnie wykonany i naprawdę wygodny, zaś drugi jest malutki i ma tylko podstawowe komendy. Górna ścianka, jest sztywną płytą z otworami wentylacyjnymi, wyglądającymi podobnie jak w testowanym w tym samym miesiącu przedwzmacniaczu Cairn Nanda. Po jej odkręceniu okazuje się, że NAD jest naprawdę pięknie zbudowany, kto wie, czy nie najlepiej z przywoływanej trójki, do której dorzuciłbym jeszcze E-213 Accuphase, którego testowałem w „Audio”. Sekcja wejściowa została podzielona na kilka płytek. Sygnał wybierany jest przekaźnikami i trafia do pracujących w klasie A modułółów, które zapakowane są w aluminiowe radiatory, tworzące sztywną klatkę Faradaya. W tańszych NAD-ach sekcja ta umieszczana jest na pionowych płytkach, bez osłony. Wyraźnie nawiązuje tym NAD do modułów HDAM Marantza. Warto wszakże zauważyć, że od jakiegoś czasu ta japońska firma rezygnuje z metalowych Miedziowanych) osłon nad układami, twierdząc, że tworzą się w nich pola wirowe, które wtórnie indukują sygnał w chronionych elementach. W każdym razie te w NAD-zie świetnie wyglądają, a w środku znajdziemy tranzystory JFET. Z „Class A Low Noise Line’Drive Amp”-ów trafiamy do świetnie wyglądającego, dyskretnego tłumika. Został on zbudowany w technice SMD i zawiera drabinkę rezystorową (oporniki mają tolerancję 1 %), w której poszczególne kombinacje wybierane są nie przekaźnikami, ale tranzystorami, aktywującymi konkretne oporniki. Siła głosu jest regulowana z krokiem 0,5 dB w zakresie 87,5 dB. Warto zwrócić uwagę na to, że masa dla każdego kanału prowadzona jest grubymi szynami ze złoconej miedzi. Takie same szyny znajdziemy również na końcówkach mocy, przymocowanych bezpośrednio do radiatorów z dwóch stron wzmacniacza. Ta dwoistość jest zresztą pociągnięta do maksimum. Mamy M3 ma bowiem budowę dual-mono. Z przodu umieszczono bowiem dwa, średniej wielkości transformatory toroidalne w puszkach ekranujących. Partnerują im cztery pokaźne kondensatory z logo NAD-a (po 22 000 μF każdy) i układy stabilizujące dla sekcji sterującej i przedwzmacniacza. Każda z tych części otrzymała zresztą własne uzwojenie wtórne. Układ oparty jest o opracowanie NAD-a o nazwie PowerDrive, polegające na tym, że urządzenie w ciągły sposób analizuje impedancję na wyjściu urządzenia i stosownie do niej reguluje napięcie. Ponieważ to naprawdę zaawansowane pomiary, uwzględniane są w nich także skoki dynamiki, wahania napięcia zasilającego itp. W końcówce pracują cztery komplementarne pary tranzystorów bipolarnych na kanał. Prąd do nich z zasilacza przesyłany jest grubymi, złoconymi szynami… Wspomnijmy jeszcze, że tranzystory sterujące (klasa A) otrzymały własne, sporej wielkości radiatory. Wzmacniacz stoi na masywnych, aluminiowo-gumowych nóżkach. Jak można wyczytać w materiałach firmowych, sprzężenie zwrotne jest bardzo płytkie. Układy wykonała firma Hutech.



NAD
MASTER M3

Cena: 12 430 zł

Dystrybucja: Trimex

Kontakt:
ul. Nałęczowska 31
02-922 Warszawa

tel. (22) 642 46 29
tel./fax: (22) 842 80 10

e-mail: biuro@trimex.com.pl


Strona producenta: Trimex



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B