Firmy istniejące kilkanaście lat są postrzegane jako ustabilizowane, zaprawione w bojach i „przepalone”, tj. świadome tego, co robią. A co byśmy powiedzieli na ponad osiemdziesiąt lat nieprzerwanej działalności? Osiemdziesiąt lat doświadczeń, badań, ponad osiemdziesiąt lat (dokładnie osiemdziesiąt dwa) walki z konkurencją… Jest się czym chwalić. W roku 2005 wprowadzeniem do sprzedaży potężnych monobloków B-1000f osiemdziesiąt lat istnienia świętowała japońska firma Luxman. Kiedy spojrzymy na podstawowe produkty tego producenta, wzmacniacze zintegrowane, zajmie nam około 0,0001 s skojarzenie tego, co widzimy z Accuphasem. Taki sam układ manipulatorów, złoty kolor (chociaż Luxman oferuje również wykończenie srebrne) oraz nade wszystko – duże wskaźniki mocy wyjściowej pośrodku przedniej ścianki. I ten tok myślenia będzie słuszny – Luxman i Accuphase to bezpośredni konkurenci, od powstania w roku 1972 Accuphase’a niemal wrogowie, idący łeb w łeb. Kto od kogo kopiuje? Każda strona wytyka palcem drugą, chociaż wydaje się, że obydwie mają coś na sumieniu. Być może wyjściem z sytuacji mają być nowe topowe urządzenia, wspomniane monobloki, wzmacniacz mocy M-800A (60 W w klasie A) oraz dopasowany do nich stylistycznie przedwzmacniacz C-1000f. I nie można także zapomnieć o jednej z najważniejszych broni Luxmana – wzmacniaczach lampowych. Firma ta ma bowiem piękną kartę w historii związaną z lampami i gramofonami. Powiedzmy od razu, że inżynierami w Luxmanie, ludźmi odpowiedzialnymi za kluczowe produkcji byli założyciele firm Leben - Taku Hyodo - (testowaliśmy wzmacniacz CS-300) i Air Tight - Atsushi Miura oraz Masami Ishiguro… Długa historia oznacza jednak różne koleje losu. Historia obeszła się z Luxmanem nie tak dobrze, jak byśmy sobie mogli życzyć, a do radykalnej zmiany przyczynił się nie kto inny, jak Atsushi Miura, przygotowując się w ten sposób do przejścia na wczesną emeryturę. Dzięki pieniądzom ze sprzedaży zakłada później firmę Air Tight. A oto najważniejsze momenty w historii Luxmana:
ODSŁUCH Powszechne przekonanie o jasno, technicznie grających urządzeniach z Japonii co jakiś czas daje o sobie znać. Jak jednak przekonał test produktów z różnych grup i półek cenowych w „japońskim” numerze „Made in Japan” „HIGH Fidelity OnLine” z września 2006 roku (No 29) – dostępny w dziale „Archiwum”, to kompletna bzdura. Wszystkie firmy odwołujące się do sztuki i ducha Japonii produkują urządzenia, o których wiele można powiedzieć, ale na pewno nie to, że „brzmią technicznie”. Jeślibym już miał je jakoś sklasyfikować, to powiedziałby raczej, że wspólną ich cechą jest swego rodzaju słodycz wysokich tonów i lekkie ocieplenie średnicy (oczywiście nie wszystkie poddają się temu opisowi, bo jak pokazał np. test wzmacniacza mocy A-45 Accuphase’a, a także doświadczenia z przesłuchiwanym właśnie przeze mnie wzmacniaczem M-800A Luxmana, najlepsze urządzenia są absolutnie neutralne, jednak generalizacja wygląda właśnie w ten sposób). Taki był testowany przeze mnie jakiś czas temu wzmacniacz zintegrowany E-213 firmy Accuphase, taki – do pewnego stopnia – jest startowy wzmacniacz L-505f Luxmana. Oto bowiem pełne, niesłychanie koherentne, treściwe brzmienie, uzyskane dzięki wrażeniu, że dźwięk jest skupiony na samym sobie, że to kolejny stopień w medytacji zen. Z jednej strony mamy wyciszoną atmosferę, bez burzy myśli, jednak z drugiej otwierają się przed nami nieograniczone pola introspekcji. Podobne odczucia towarzyszą oglądaniu japońskich wnętrz – niby nic, proste w formie elementy, czyste płaszczyzny, mało ozdobników (mówię o klasycznym wnętrzu), jednak wszystko ma idealnie dobrane proporcje, materiały są najwyższej klasy i w powietrzu czuć powiew luksusu. Bez jednego słowa komentarza. Luxman wydobywa ze słuchacza właśnie takie emocje. Tak było np. przy niby-nieprzystających do takiego podejścia, a przecież mających wspólne duchowe zaplecze, nagraniach Radiohead z płyty „Kid A” (Parlphone/EMI, 77532, CCD). To elektroniczna, świetna płyta, na której nie ma ostrych brzegów, krawędzi, a jest spojrzenie w głąb. A przy tym niesamowity drive i rytm. Introspekcja w tym przypadku nie polega bowiem na bezruchu zewnętrznym, a raczej na oddaniu energetycznego przekazu w absolutnie poukładany sposób. L-505f nieco uśrednia dynamikę w skali makro, bo choć najwyraźniej mocy mu nie brakuje, to jednak kiedy trzeba nie narzuca się z brutalną nieustępliwością, a raczej należy do zjawiska z kategorii bezpieczeństwa (chodzi o zapas mocy), ochrony. Bas jest mięsisty, mocny i dobrze kontrolowany – znacznie lepiej niż przez Thora Mk II Bladeliusa (to była jedyna słaba strona tamtej maszynki) oraz lepiej niż przez E-213 Accu. Słabości wzmacniacza leżą w jego rozdzielczości. Podobnie jak w E-213, średnica jest ciepława i nie ma takiego otwarcia, jak w Lebenie CS-300. Dla wytrawnych słuchaczy nie powinno to być zaskoczeniem, jednak być może dla wkraczających dopiero na ścieżkę audiofilskiego samodoskonalenia to może okazać się prawdziwym szokiem, bo przecież Luxman jest urządzeniem tranzystorowym, a więc obiegowo dokładniejszym, jaśniejszym, a Leben to lampa, która generalnie w niższych zakresach cenowych brzmi dokładnie tak jak Luxman, czyli nieco ciepło. W obydwu przypadkach jesteśmy już jednak na bardzo wysokim poziomie, gdzieś u podnóżka hi-endu, a tutaj regułą jest brak reguł. Jeśli jednak L-505f sparujemy z odpowiednim odtwarzaczem, to zniwelujemy sporą część lekkiego wycofania tej części pasma. I chyba z myślą o tym wzmacniaczu, a może i wyższych modelach (to zobaczymy kiedy indziej, staram się do testu w „Audio” o któryś z pracujących w klasie A) powstał odtwarzacz wieloformatowy DU-50 tegoż producenta. Jego dźwięk jest w wielu aspektach porażająco dobry, a przy SACD i DVD-Audio w dziedzinie rozdzielczości wręcz przywodzi na myśl taśmy-matki. Balans tonalny jednak przesunięto w kierunku wyższej średnicy (takie granie tworzy brzmienie wzmacniacza Luxmana) ważne jednak, by nie dochodziło do ordynarnego rozjaśnienia, i dlatego wymagana jest duża rozdzielczość i usunięcie wąskopasmowych podbarwień. I właśnie ze wspomnianym odtwarzaczem saksofon Colemana Hawkinsa z płyty „The Hawk Flies High” (Riverside/Mobile Fidelity, UDSACD 2030, SACD/CD) zabrzmiał mocno, z twardym atakiem, a więc tak, jak ten instrument brzmi w rzeczywistości. Nie chodzi nawet o rozdzielczość i detaliczność nagrania, bo ta jest raczej średnia, a o doskonałe wydobycie tego, co na płycie, pokazanie nagranego instrumentu tak, jak został zarejestrowany. Ponieważ znam tę płytę z odsłuchów z najdroższymi odtwarzaczami SACD, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jedynie EMM Labs i dzielony Accuphase z serii ‘800’ zagrały nieco lepiej, przy czym wcale nie chodzi o rozdzielczość, a o wypełnianie barw. W każdym razie L-505f z dedykowanym odtwarzaczem potrafi naprawdę sporo. Kiedy np. w „Chant” wchodzi trąbka z tłumikiem, od razu wiemy, że to właśnie ten instrument, możemy się wsłuchać w jego jednostkowe brzmienie, uzyskiwane przez tego, a nie innego muzyka. I tutaj jednak czuć było nieco uspokojoną dynamikę, a rytm podawany był raczej legato, płynnie, bez drobnych zrywów, które Leben lepiej naświetlał. Jako że Luxman standardowo wyposaża swoje wzmacniacze w preampy gramofonowe, wypróbowałem i tej opcji. Ponieważ równolegle testowałem nowy gramofon Pro-Jecta Xperience Comfort (półautomat) z wkładką Denona DL-103, odsłuchy dotyczyły więc głównie tego zestawienia. Dla porównania użyłem preampów Pro-Jecta Phono Box Mk II i Primare R20. I otrzymałem bardzo przyjemny, w znacznym stopniu ciepły dźwięk, z naciskiem położonym na średnicę i wycofanym wyższym zakresem. Dynamika była w dużej mierze uśredniona i nawet PJ lepiej sobie z nią radził. Wszelako brzmienie zawsze było bardzo przyjemne i niedrażniące. Nie są to audiofilskie uciechy, jednak jeśli chcemy od czasu do czasu posłuchać gramofonu i starszych płyt, to spokojnie wystarczy. Również wyjście słuchawkowe zagrało dość spokojnym i jednowymiarowym dźwiękiem. W przypadku sporadycznego słuchania wystarczy; przy częstszych odsłuchach lepiej uzbroić się w coś lepszego. Generalnie jednak Luxman zapewnia sporo uciechy, ponieważ nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu, a z wieloma płytami zabrzmiał świetnie. Poradzi sobie z większością kolumn, bo jak się wydaje, mocy mu nie brakuje, chociaż nie ukaże do końca ich możliwości dynamicznych. BUDOWA Jak wspomniałem, wzmacniacz zbudowany jest w podobny sposób jak wzmacniacze Accuphase’a (przede wszystkim E-213), przynajmniej jeśli chodzi o zewnętrze. Przód wykonano z grubego płata aluminium w kolorze szampańskim, z dużymi, podświetlanymi na żółto-pomarańczowy kolor wskaźnikami wysterowania (w dB). Po bokach mamy spore gałki – przełącznik wejść, działający w bardzo przyjemny, płynny sposób oraz regulację siły głosu, wyskalowaną w dB, a więc od - ∞ do 0 dB. Pod wskaźnikami mamy gałki służące do wyboru źródła do nagrywania (tj. źródła, którego sygnał pojawi się na wyjściach Rec, niezależnie od tego, jakie źródło wybierzemy do słuchania), wybór głośników (mamy dwie pary wyjść, można je wyłączyć i korzystać ze słuchawek, włączyć jedną parę, drugą lub obydwie), tryb pracy (lewy kanał, stereo, prawy kanał i mono – to ostatnie przydatne przy płytach LP mono), kontrolę barwy dźwięku oraz balans. Barwę i balans można odłączyć umieszczonym obok przełącznikiem. Jest także wyłącznik częstotliwości subsonicznych (dla płyt LP) oraz loudness. Po drugiej stronie mamy też gniazdo słuchawkowe. Jednym słowem – bogato. Z tyłu również sporo – widać, że od lat 80. niewiele się w myśleniu zmieniło – dotyczy to zarówno Luxa, jak i Accu. Do dyspozycji mamy sześć wejść liniowych RCA, z czego dwie z pętlami do nagrywania, wejście zbalansowane XLR, wejście gramofonowe (MM/MC), a także wyjście z przedwzmacniacza i wejście na końcówkę mocy, jedno z drugim łączone zworami. Ta ostatnia rzecz to, podobnie jak sprawy związane z nagrywaniem, spadek po dawnych czasach, gdy królowały wpinane w tor sygnału korektory. Normalnie powinniśmy mieć wyjście z preampu i wejście na końcówkę, z niezależnym wewnętrznym połączeniem. W tym przypadku warto pomyśleć o zrobieniu lepszych, np. wykonanych ze srebra zwor. Powiedzmy jeszcze, że podobnie robi także NAD. I na koniec jedna, bardzo pomocna rzecz: czujnik fazy. Dotykając metalowej płytki możemy sprawdzić, czy włożyliśmy wtyczkę w odpowiednią stronę – okazuje się, że nie jest wszystko jedno, który koniec uzwojenia transformatora podłączymy do żyły gorącej, a który do zimnej. Obudowę ekstremalnie wygłuszono – boki w całości wyklejono grubymi warstwami gumy, a górę kwadratami umieszczonymi w kluczowych miejscach. Chociaż optycznie góra i boki stanowią różne elementy, to fizycznie są one ze sobą związane. Co się tyczy środka, to można się było tego spodziewać, ale muszę przyznać, że wykonano go naprawdę pięknie. Jest podzielony grubymi ekranami – które przy okazji usztywniają całość – na sekcje. Z tyłu mamy przedwzmacniacz. Wygląda na to, że selektor wejść wykonano na układach scalonych. Okazuje się też, że wejście XLR jest desymetryzowane. Z preampu dość długimi kablami sygnał biegnie do umieszczonego przy przedniej ściance czarnego potencjometru Alpsa (od tego producenta pochodzi także przełącznik wejść, sterujący scalakami przy wejściach). I stamtąd do końcówek. Te przykręcono do solidnych, masywnych radiatorów umieszczonych po dwóch stronach dużego zasilacza. Są to dwie pary pracujących w push-pullu bipolarów. Niestety nie da się odczytać ich symboli. Końcówki w całości tranzystorowe, zaś do prowadzenie ich masy użyto grubych, miedziowanych łączy. Pośrodku mamy duży, bardzo ładny transformator typu EI, umieszczony na sprężynujących podkładkach. Mamy wiele uzwojeń wtórnych, także dla obydwu kanałów końcówek. Tutaj też są cztery spore kondensatory z logo Luxmana (po 4700 μF każdy). Elementy pasywne są bardzo ładne – to metalizowane, precyzyjne oporniki, rzadkie, drogie kondensatory Elna „Red” Cerafine. Część sterująca końcówki ma mocno regulowane zasilanie.
|
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B |