Firma Pink Faun to jedna z tych manufaktur, które oparte są całkowicie o jedną osobowość, człowieka będącego właścicielem, konstruktorem, PR-owcem i wszystkim, co się da, jednocześnie. To, że produkt Pink Faun znalazł się w naszych rękach nie jest przypadkiem. Pamiętają Państwo odtwarzacz E-Sound CD-5E zmodyfikowany przez East West Audio Shop? Jeśli nie, to proponuję przeczytanie go w tej chwili (test TUTAJ), ponieważ będzie to właściwe wprowadzenie do świata Mattijsa de Vries – właściciela Pink Faun i jednocześnie firmy Machmat, odpowiedzialnej za nowy stopień analogowy we wspomnianym odtwarzaczu. Jeśli są już Państwo już po lekturze, przejdźmy do właściwej prezentacji tego niezwykle interesującego jegomościa. Jak zwykle, najlepiej z kimś porozmawiać. Z takiej rozmowy z Mattijsem wyłonił się poniższy obraz: „Pasja do sprzętu audio ODSŁUCH Holenderski przedwzmacniacz ma swoją wyraźną osobowość. Podobnie jak urządzenia Kondo czy Audio Note, a w dużym stopniu także Zandena (proszę zwrócić uwagę na to, że wymieniłem jednym tchem trzy firmy japońskie, bo to one przyszły mi do głowy jako pierwsze), tak i Fettle został wyszlifowany w niesamowicie wyrafinowany sposób, jednak nie we wszystkich kierunkach. Takie dążenie do perfekcji w obranym kierunku zawsze wiąże się z mocną osobowością konstruktora i jest odbiciem jego poglądów na dźwięk. Bo Pink Faun tworzy genialny, do tej pory zarezerwowany dla bardzo drogich urządzeń lampowych, efekt dużego i ciepłego dźwięku, z postawieniem na głosy. Nigdy, przenigdy w ślepym teście nie powiedziałbym, że to gra tranzystor. Pełny, duży bas, ładna, dźwięczna, lekko słodka, choć niezbyt mocna góra i ów środek – ciepły, mocny, gęsty, jakby wprost z trzewi lamp 6SN7. Jednak zmulić, docieplić, uprzyjemnić itp. dźwięk za pomocą lampy jest bardzo łatwo. Z lampami jest to naprawdę niezwykle proste. Daje to bardzo przyjemny, gęsty dźwięk. Czyli taki jak w Fettle? Absolutnie nie. Schody zaczynają się bowiem, kiedy dochodzimy do wyższej jakości dźwięku. Dźwięk ciepły i przyjemny wcale nie musi bowiem oznaczać, że mamy do czynienia z wysoką jakością. Załóżmy, że rzeczywiście, chcemy uzyskać dźwięk maksymalnie naturalny, fizjologiczny. Pierwszym krokiem może być ocieplenie. I jest git. Następnym krokiem musi być jednak poprawa rozdzielczości, dynamiki oraz zachowanie dobrego balansu tonalnego. A te trzy rzeczy najczęściej kłócą się z ciepłotą i „fizjologią”. Kiedy bowiem chcemy powalczyć z rozdzielczością konieczne okazuje się dążenie do jak najlepszej równowagi tonalnej i momentalnie wyskakujemy z przyjemnej koleiny, do której wcześniej wpadliśmy. Należy oczywiście trzymać rękę na pulsie, żeby nie przesadzić i nie odchudzić zbytnio dźwięku, bo to też wcale nie gwarantuje dobrej rozdzielczości, a jest często jeszcze bardziej denerwujące niż ocieplenie i jest w dodatku zupełnie niefizjologiczne. Stąd dobre urządzenia, w których udało się w jakiejś mierze połączyć te dążenia. Fettle jest jednym z rządzeń, w których udało się połączyć ogień z wodą. Trzeba za to zapłacić cenę, jednak – jak w przypadku wspomnianych urządzeń japońskich – jest to charakter, który nie będąc ultra-neutralnym, jak w Reference 3 Audio Research czy VK-51 SE BAT-a, jest absolutnie akceptowalny i w którym można się zakochać. O co w nim chodzi? Na płycie Noviki Tricks of Life” (Kayax/EMI, KAYAX-13, CD) z muzyką klubową mieliśmy niski bas, bez specjalnej kontroli na samym dole. To w „Depend on You”. W „Tricks” z kolei miał podobny charakter, jednak charakter niskich dźwięków był znakomity – pełny, z wykopem. Od razu dała o sobie znać także barwa średnicy, której później obsesyjnie szukamy w innych produktach. Fagot, czy cokolwiek to jest, brzmiał w wyrafinowany sposób, z wielowarstwowymi planami, fakturami, łącząc ze sobą plan instrumentów i głosów. Pokazane one zostały wprawdzie w odpowiednich proporcjach i miejscach, jednak nie było między nimi dystansu charakteryzującego najczęściej nagrania wielościeżkowe, z różnym, często nieprzystającym do siebie nawzajem otoczeniem akustycznym. Nagranie zabrzmiało jak jedność, niemal tak spójnie, jak zapamiętałem z genialnego, absolutnie referencyjnego odtworzenia tej płyty za pomocą systemu Jadis JD1 MkII/JS1 MkIII. Nie było wprawdzie tak otwartej średnicy (o czym jeszcze powiemy), jednak to był ruch w tę stronę. Bezpośrednie podłączenie odtwarzacza Prime do końcówek mocy BAT-a VK-250 BAT-PAK i Theta Dreadnaught II oczyszczało wyższą średnice, otwierało ją, a także pozwalało pokazać mocniej górę. Nie dawało natomiast tak dobrze nasyconego środka, tak koherentnej sceny i prawdę mówiąc nie brzmiało to już tak przyjemnie. A środek na płycie Noviki był w centrum uwagi. Był przyjemny i nasycony harmonicznymi, choć słychać było, że nie wszystkie utwory mają równie dobrze nagrany wokal, jakby pochodziły z różnych sesji, nagrywanych przez różnych inżynierów. Tak było np. w „See-Saw” – tutaj sybilanty były podkreślone, podane zostały jednak bez występującego zazwyczaj drażniącego syku. Okazuje się bowiem, że pomimo grania do jednej bramki w dziedzinie barwy, Fettle charakteryzuje się bardzo dobrą rozdzielczością. Stąd też wrzucając na odtwarzacz (proszę spojrzeć na zdjęcie Lektora Prime i będą wiedzieli Państwo, dlaczego NA, a nie DO) sampler firmy Stockfisch Records „Closer To The Music” (SFR 357.4006.2, SACD/CD), nagrany w niezwykle ciągły, chciałoby się powiedzieć „analogowy” sposób, z tendencją do ciepłego traktowania góry i środka, nie otrzymaliśmy wzmocnienia tych tendencji, nałożenia się ich na siebie – Fettle po prostu grało swoje, pokazując przy tym dobrze jak została nagrana płyta. Mieliśmy więc wiele plastycznych planów, bardzo, bardzo niski bas oraz uwagę skupioną na wokalach. Pomimo ich supremacji i ciepłego charakteru nie były one jednak wypychane przed głośniki, nie były w sztuczny sposób wyolbrzymiane – holenderski preamp pokazywał je dokładnie tam, gdzie powinny być, czyli ciut bliżej niż przy bezpośrednim połączeniu Prime’a z końcówkami, jednak nigdy zbyt blisko, tuż za linią kolumn. Ich obecność była podkreślana przez ich głębię i „namacalność”. Ta ostatnia cecha nie była jednak prostą konsekwencją projekcji blisko słuchacza, co w przypadku części wzmacniaczy lampowych się zdarza. Brała się za to z dobrej rozdzielczości (choć z narzuconym na to ciepłem) i swego rodzaju „kompletności” głosów. Tak było np. przy znakomitym nagraniu Eugene Ruffolo „The Same Kind Words”. Także i tutaj bas był duży i nieco miękki, jednak na samym dole nie był tak dobrze kontrolowany jak przez przedwzmacniacz w Primie, jak we wspomnianych preapmach AR i BAT, a nawet jak w doskonałym pod tym względem przedwzmacniaczu Audionet PRE 1 Gen 2 + EPS. Co ciekawe, było to słychać przede wszystkim z kolumnami Dobermann Harpii Acoustics, których w tej chwili używam, a przy innych kolumnach, które nie schodzą tak nisko, było to mniej ewidentne. Wprawdzie nawet w podstawkowych Reference 3A Dulcet (test w przygotowaniu) przydałoby się ciut lepszy atak tego zakresu, jednak tutaj można było to puścić mimo uszu, ponieważ nie wpływało to na ogólne wrażenie. Ważne, że taki charakter basu wymusza ostrożny dobór wzmacniacza. Mattijs przygotowuje właśnie końcówki tranzystorowe (SE w klasie A), które być może będą najlepszym dopełnieniem tego przedwzmacniacza, jednak jeśli będziemy chcieli połączyć go z czymś innym (a warto, bo taką kombinację cech trudno gdzie indziej ustrzelić), to – uwaga! Wspomniana Theta i A-30 Accuphase odpadają. Takiej kombinacji słuchali u mnie goście z Ostrawy, którzy wraz ze Zdenkiem, czeskim dystrybutorem Oyaide i Lebena, nawiedzili mnie przy okazji krakowskiego koncertu Van Den Graaf Generator jednogłośnie chwalili to zestawienie za koherencję, jednak brakowało im otwarcia góry i zwarcia basu. I nawet przy dość jasno zrealizowanych remasterach Petera Hamilla (ostatecznie to miała być rozgrzewka przed koncertem), które otrzymały wsparcie w postaci zrównoważenia balansu tonalnego, połączenie okazało się na dłuższą metę nie do przyjęcia. BAT, z pewnymi zastrzeżeniami, zabrzmiał lepiej. Jego mocny, muskularny niski zakres nie dawał sobą rządzić, jednak znowu średnica nie była tak otwarta jak z mojego Lebena CS300. I, prawdę mówiąc, z żadną końcówką, z którą preamp był grany problem ten nie został do końca rozwiązany, jednak znaczący krok naprzód zanotowałem z A-45 Accuphase’a. Zdyscyplinowany, dokładny dźwięk tej końcówki ustawił Fettle w najlepszym świetle. Testowany egzemplarz został przygotowany jako preamp liniowo-gramofonowy (dla wkładek MC). I jako przedwzmacniacz gramofonowy jest chyba jeszcze lepszy niż jako liniowy. Chociaż charakter sekcji liniowej pozostał niezmieniony i nałożył się na sekcję prostującą krzywą RIAA, to jednak przewaga Holendra nad wszystkim poniżej 5000-6000 zł pod kątem rozdzielczości barwy winyli była ewidentna. Podłączając fajny przedwzmacniacz LAR MCP-02 równolegle z wbudowaną sekcją, dotrwałem do drugiej minuty pierwszego utworu płyty Madeleine Peyroux „Careless Love” (Rounder/Mobile Fidelity, MFSL 1-284, Special Limited Edition; promo copy; 180 g LP). To nie było porównanie, a masakra. Jakby ktoś pozwolił muzyce oddychać, dodał całości dynamiki i barwy. Jednak i tutaj zabrakło nieco otwarcia średnicy. Fettle to realizacja pewnego marzenia – marzenia Mattijsa o dźwięku idealnym. Takie cechy jak obecność, naturalność, gęstość itp. zostały dopieszczone do maksimum. Także rozdzielczość, choć to akurat staje się jasne po jakimś czasie, jest bardzo dobra. Dwie cechy każą z niecierpliwością czekać na nowy przedwzmacniacz Pink Faun, który mamy obiecany, a także na partnerującą mu końcówkę: kontrola basu i otwarcie średnicy. Wykonanie urządzeń jest bardzo dobre, chociaż przełącznik regulujący siłę głosu jest dla mnie nieco zbyt twardy, przez co nie mamy poczucia obcowania z luksusowym produktem. No i brak pilota – pewne rzeczy są jednak przy tak niewielkim marginesie zarobku (a proszę mi wierzyć – części użyte w Fettle są piekielnie drogie) nieosiągalne. BUDOWA Fettle holenderskiej firmy Pink Faun jest przedwzmacniaczem liniowy i gramofonowym. Zazwyczaj pisze się o preampach liniowych z wejściem gramofonowym, jednak w tym przypadku to dwa niezależne przedwzmacniacze umieszczone w jednej obudowie. Urządzenie podzielono na dwie części: główną, z układem oraz zasilacz. Obydwie są niewielkie i przypominają swoimi gabarytami produkty włoskiego AudioNemesis, jak przetwornik D/A DC-1 czy przedwzmacniacz gramofonowy PM-1, a dalszym planie Cello. Proporcje są bardzo dobre, a znakomita obudowa każe dobrze myśleć o wnętrzu. To, co przykuwa uwagę na początku, to jednak fenomenalne logo, w różowym kolorze, umieszczone na zasilaczu. Są tam też cztery pomarańczowe diody. Okazuje się bowiem, że Fettle jest całkowicie zasilany z akumulatorów. I to dlatego to pudełko jest bardzo ciężkie. Część z układem jest nieco lżejsza, jednak to w niej znajdziemy prawdziwe cuda. A przecież na pierwszy rzut oka nic na to nie wskazuje – płaska, aluminiowa płyta przednia (szkoda, że aluminium ma inny kolor niż ścianka górna – ażurowa, z logo Pink Faun) z dwoma czarnymi pokrętłami – wyboru wejść (od 1 do 4, przy czym czwarte do wejście dla wkładki MM) i skokową regulacją poziomu głosu. Z tyłu też nic wielkiego się nie dzieje, bo są tam złocone, zakręcane wejścia RCA, złocony zacisk głośnikowy służący do podłączania masy ramienia oraz dwie pary wyjść RCA. No i oczywiści gniazdo dla wielopinowego wtyku kończącego 1,5-metrowy kabel z zasilaniem, biegnący z zasilacza. Kiedy jednak zajrzymy do środka… Same piękności. Układ podzielony jest na kilka specjalizowanych płytek. Jedną z nich, największą, zajmuje przedwzmacniacz gramofonowy, który można zamówić także w wersji MC (dodawane są wówczas transformatory kobaltowe wejściowe Tribure Amorpheous; możliwe jest również zamówienie urządzenia wyłącznie w wersji RIAA, bez sekcji liniowej). Mamy tu niemal wyłącznie kosztowne, dość rzadkie elementy NOS, w tym rezystory Allen Bradley, kondensatory olejowe, odsprzęgające, umieszczone w końcowej sekcji zasilacza (już w na płytce z układem wzmacniającym) kondensatory Rubycon Black Gate FK, kondensatory ze srebrzonymi okładzinami z miką oraz piękne, amerykańskie kondensatory olejowe Sprague Vitamin Q sprzęgające poszczególne stopnie. Układ RIAA zawiera po dwa tranzystory D9505 na kanał, a oporniki łączone są równolegle, aby uzyskać idealnie zadaną oporność. Wyjście tej części jest identycznie takie samo, jak sam układ liniowy. Mamy więc po jednym tranzystorze na kanał, z okrągłym radiatorem. Pozostałe dwie płytki, to elementy zasilacza. Wszystkie płytki zostały przykręcone do sklejki, a ta przez specjalne dampery do bardzo sztywnej, grubej blachy obudowy. Tyl się dzieje, a przecież nie wspomnieliśmy jeszcze o tym, że po wejściu do urządzenia, sygnał biegnie kabelkami własnej produkcji (plecionka w teflonie; każde wejście osobnym kabelkiem) do selektora na przedniej ściance, a potem do pięknego selektora, na którym zalutowano oporniki Dale. W każdym położeniu w torze mamy więc tylko jeden opornik szeregowo i jeden równolegle. A to ważne, bo podobnie jak w przypadku AudioNemesis Fabio Camorani, tak i teraz Mattijs de Vries, właściciel i konstruktor Pink Faun – obydwaj podkreślają potrzebę minimalizowania elementów w torze. Mattijs mówi, iż w Fettle, w części liniowej, znajdziemy jedynie sześć elementów. Na elementy aktywne wybrał zaś specjalnie wyselekcjonowane, wojskowe tranzystory JFET, użyte tak, jak lampy (Mattijs jest znawcą i koneserem lamp NOS i opartych o nie produktów). Układ nie posiada sprzężenia zwrotnego. Urządzenia posadowiono na specjalnych antywibracyjnych nóżkach, które do tanich nie należą. Ogólne wykonanie wskazuje na pochodzenie urządzeń z manufaktury, bo i liternictwo niespecjalnie mi się podoba, i płyta przednia nie jest zbyt dobrze obrobiona. Jednak do testu dostałem urządzenie demo, pierwsze, jakie wyszło spod ręki Holendra. A przecież i tak Fettle robi bardzo dobre wrażenie. No i to logo… Może zabrakło mi jedynie zdalnego sterownia. A co – będę wybrzydzał :-)
|
||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B |