Niby życie recenzenta, a właściwe redaktora jest klawe. Nie zaprzeczam. Nie jest jednak prosto zorganizować wszystko tak, żeby urządzenia przychodziły na czas, żeby test trwał tyle, ile trzeba, żeby… po prostu żeby wszystko szło, tak jak to sobie wymyślimy. Do tego testu zaplanowane były monobloki Enterprise amerykańskiej firmy Theta Digital, ale się skisiły. To znaczy chyba sprzedały. Nie jestem pewien, ponieważ nie dość, że Theta doszła w ostatnim momencie, żeby był jeszcze sens ją umieszczać w tym numerze, to jeszcze przyszło jedno pudełko, a w nim zupełnie co innego, niż ustalaliśmy z dystrybutorem. Proszę więc wybaczyć, jeśli testujemy nie to, czego się Państwo spodziewali. Na szczęście nie ma nad czym ronić łez, bo Dreadnaught II jest świetnym wzmacniaczem, ale na okładce (było za późno, żeby ją zmienić) widnieje inne urządzenie niż wewnątrz numeru. „Ce la vie”, jak mawiają Francuzi, albo „No i w pizdu”, jak mawia Siara. Jak by nie było, każde kolejne urządzenie tej firmy, które odsłuchuję, okazuje się niezwykle kompetentnym, przygotowanym według wyraźnej receptury urządzeniem. Testowany jakiś czas temu w „Audio” przeze mnie odtwarzacz uniwersalny Compli okazał się znakomitym playerem, bez względu na to, jaka płytę do niego wrzuciliśmy. Ci z Państwa, którzy wzięli udział w prowadzonym przeze mnie pokazie w czasie Audio Show 2006, dotyczącym porównania różnych tłoczeń płyt i różnicą między standardem PCM 16/44,1 i PCM 24/192, mieli okazję to potwierdzić, ponieważ jako źródło użyty został właśnie ten odtwarzacz. Kiedy już przyzwyczaiłem się do myśli, że testujemy właśnie to urządzenie i przestałem patrzeć na nie z byka, okazało się, że od pierwszego momentu – niewygrzane, podpięte bezpośrednio do regulowanego wyjścia Lektora Prime Ancient Audio (za pomocą super-dokładnych kabli Velum NF-G SE Blues, następnie wymienionych na krótko na Wireworldy Gold Eclipse 5², które dały inny, nieco bardziej masywny dźwięk) pozwoliły zidentyfikować Thetę jako Thetę właśnie. Wzmacniacz miał wypełniony, lekko ciepły, niesamowicie gęsty dźwięk ze znakomitym basem. Dopiero teraz, po kilku miesiącach odkąd oddałem Compli po teście, po przesłuchaniu kilku topowych odtwarzaczy uniwersalnych, zaczynam dostrzegać, że nawet jeśli trafnie opisałem wówczas jego brzmienie, to chyba go nie doceniłem na tyle, na ile by zasługiwał. Wprawdzie odtwarzacz bardzo mi się podobał, wiedziałem, że jest wysokiej próby, jednak pewne odstępstwa od zupełnej neutralności, jak lekkie ocieplenie przełomu basu i średnicy oraz złagodzenie góry odbieram teraz znacznie bardziej pozytywnie niż wówczas i już nie tak ochoczo je wytykam. To wciąż te same cechy, jednak ich interpretacja, przynajmniej na ten moment, zmieniła się. I właśnie dlatego, a za każdym razem namawiam do dokładnego czytania testów, to z tego powodu wciąż nie zdecydowaliśmy się na oceny punktowe i nie piszemy krótkich podsumowań. Test jest bowiem z jednej strony rozrywką – jeśli nie zamierzamy słuchać danego urządzenia, a jedynie chcielibyśmy się zapoznać z opinią o nim – a z drugiej interaktywnym działaniem, które wymaga (współ)pracy Czytelnika. ODSŁUCH Kupując Thetę, kupujemy tak naprawdę dwa urządzenia, w zależności od tego, w jaki sposób ją będziemy użytkować. Nieco inaczej gra bowiem podłączona bezpośrednio do wyjścia regulowanego odtwarzacza (Lektor Prime Ancient Audio i Wadia 27 ix), a inaczej z przedwzmacniaczem (Accuphase C-2810 i Pink Faun Fettle). O różnicach zaraz, ponieważ mimo wszystko da się wyróżnić kilka wspólnych elementów, które konstytuują dźwięk tego urządzenia. W największym skrócie można powiedzieć, że jest to szkoła dźwięku A-30 Accuphase i w znacznej mierze VK-250 Bat-Pak BAT-a. Mamy więc niesamowicie nasycony, pełny przekaz, z mocnym, gęstym basem. Ten ostatni schodzi wyraźnie niżej niż w A-30, ostatecznie to trzykrotnie wyższa moc, jednak na samym dole nie jest tak kontrolowany jak w u BAT-a, a tym bardziej niż u fenomenalnego pod tym względem A-45 Accuphase. Jego przekaz jest jednak tak wciągający, że od pierwszej płyty wielu słuchaczy będzie kupionych. Powiedzmy od razu, że to nie jest szczyt rozdzielczości i góra Thety jest raczej złagodzona, jak we wzmacniaczu lampowym na KT88, jednak muzyka płynie bez przeszkód i nie ma czasu na zastanawianie się na tym, czego nie ma, bo jesteśmy zajęci tym, co jest. Od pierwszej chwili zostajemy bowiem ogarnięci przez ekspansywną, dużą scenę. To cecha charakterystyczna Thety, a i BAT-a. Uzyskiwane to jest przez lekkie dopalenie niskiej średnicy. Tak, jest to odstępstwo od neutralności. Kiedy grają gitary akustyczne z fenomenalnej płyty „New Dawn” Dominica Millera i Neila Stanceya (NAIM, naimcd0066, CD) mają mocny dół i swego rodzaju „pchnięcie”, coś, co powoduje, że mają duży wolumen. W naturze gitary nie są tak wypełnione i mają nieco wyższe strojenie jednak takie granie jest niezwykle łatwe do zaakceptowania. Wiemy, że to nie jest do końca prawda, ale tak jak przy kolumnach Thiela, gdzie został przeprowadzony podobny zabieg, wielu słuchaczy powita to z radością. Niezwykle dobrze brzmią dzięki temu nie tylko referencyjne nagrania, ale także gorzej nagrane, zabezpieczane płyty takie jak „Signs of a Struggle” Mattafix (Virgin/EMI, 39836, CCD), która zagrała w przyjemny sposób, gubiąc gdzieś charakterystyczną dla niej przenikliwość wyższej średnicy. A jeśli, jak na płycie Justine Electra „Soft Rock” (City Slang/Sonic Records SLANG1037982-2, promo CD) zabrzmi niski, syntetyczny bas, to zostanie on oddany z potęgą i w nieco ocieplony, szalenie atrakcyjny sposób. W dużym stopniu dźwięk się oczyszcza, kiedy podepniemy Thetę przez przedwzmacniacz. Bas jest wówczas krótszy, a góra wyraźniejsza. Wyższa część pasma nie jest tak dynamiczna i rozdzielcza jak z A-45 Accuphase, jest jej jednak wyraźnie więcej niż wcześniej. I tutaj słychać, na czym polega czar tej końcówki. Choć dźwięk jest w tej konfiguracji poprawniejszy, to odstępstwa od neutralności są odbierane gorzej niż wcześniej, a znika to, co tak czarowało wcześniej, czyli pełny bas i gęsta średnica. Dźwięk na samym dole skali nie jest tak dobrze definiowany jak u BAT-a czy Accuphase’a i trzeba z rozsądkiem do wzmacniacza dobrać kolumny. Wszelakiego rodzaju dźwięczne, nieco osuszone konstrukcje przeżyją szczytowanie, jeśli je sparujemy z Thetą. W takiej konfiguracji dostaniemy także ładną gradacją planów w przestrzeni. Scena nie będzie szczególnie głęboka, jednak w ramach tego, co słychać, instrumenty będą definiowane nie tylko przez jedną cechę, wskazującą, czy grają bliżej czy dalej, ale przez ich zespół, tj. przez barwę, dynamikę itp. A przecież zawsze – i może od tego powinienem zacząć – głos ludzki będzie numerem jeden. Kiedy śpiewa Frank Sinatra („Songs From The Heart”, Capitol/EMI, 86842, CD), to zawsze jest lokowany przed zespołem, niezależnie czy jest to nagranie monofoniczne, czy stereo. Instrumenty w bandzie, w nagraniach mono, nie są może tak dobrze definiowane, jak w A-45, szczególnie te położone dalej, jednak nic z nagrania nie ginie, jest przekazywane z bardzo dobrą dynamiką i barwą. Szczególną uwagę na Thetę powinni jednak zwrócić miłośnicy mocniejszego brzmienia. Tool i jego „10,000 Days” (Tool Dissectional/Sony&BMG Music Enterteinment, 81991, CCD) brzmiał gigantycznie, gargantuicznie, gitary śmigały w niskich rejonach, a gong rozpoczynający jeden z utworów miał niską, ciemną barwę podkreślającą klaustrofobiczny nastrój tej muzyki. Zresztą każda z płyt z muzyką gitarową, jak chociażby Megadeth z płyty „Countdown To Extinction” (EMI/Mobile Fidelity UDCD 765, gold-CD), brzmiała z rozmachem i z bardzo dobrym oddaniem brzmienia gitar. Te ostatnie nie były może tak „brudne”, jak się do tego przyzwyczailiśmy, bo część charakterystycznych zniekształceń ulokowanych w wyższej średnicy zostało złagodzonych, ale nie ma nic za darmo. To samo powtórzyło się zresztą przy muzyce klasycznej z dużym aparatem wykonawczym, jak „Symphonies No. 2&12” Szostakowicza (MDG 9237 1206-6, SACD/CD), gdzie mieliśmy ogromną przestrzeń i znakomitą dynamikę. Nie tak dobrze było natomiast z mniejszymi składami, bo chociaż Norah Jones z płyty „Not Too Late” (Blue Note/EMI, 82035, CCD) grała bardzo fajnie, to np. genialne duo skrzypiec i klawesynu z płyty Bibera „The Rosary Sonatas” (Harmonia Mundi USA, HMU 907321.22, 2xCD – kupujemy od razu, recenzja w maju!) brzmiało nieco zbyt mało rozdzielczo i ciut za ciężko. I najlepiej pozostać albo przy rocku i elektronice, albo przy klimatach Sinatry, albo Raya Charlesa, którego płyta „The Genius Sings The Blues” (Atlantic/Warner Music, 73524, CD), która choć nagrana fatalnie, to jednak w jakiś sposób zabrzmiała z Thetą niezwykle przekonywająco. Gęsty, pełny dźwięk, z mocnym basem i łagodniejszą górą, ogromną, ekspansywną sceną dźwiękową, to cechy szczególne tej konstrukcji. Dodajmy do tego możliwość rozbudowy, np. do bi-ampingu, w dodatku albo za pomocą monobloków, albo modułu stereofonicznego i wyjdzie, że cena, jaką trzeba za ten wzmacniacz zapłacić jest naprawdę okazyjna. I tylko musimy dokładnie wiedzieć, czego od życia, w tym od muzyki, chcemy. BUDOWA Wzmacniacz Dreadnaught II amerykańskiej firmy Theta Digital jest modułowym wzmacniaczem, do którego można zamontować do pięciu stereofonicznych wzmacniaczy mocy. Testowany egzemplarz był w wersji stereofonicznej, jednak już widzę możliwość łatwego dodania w przyszłości kolejnego modułu i zasilania kolumn w bi-ampingu. Co więcej – można zamówić dwa rodzaje modułów – albo monofoniczne (wówczas mamy pięć kanałów po 225 W/8 Ω oraz 450 W/4 Ω), albo stereofoniczne (ich moc wynosi 2x 100 W/8 Ω). Układ obydwu jest identyczny, a różnią się jedynie ilością tranzystorów na wyjściu. Do testu została dostarczona wersja z modułem stereofonicznym. Ponieważ wewnątrz ma się zmieścić tak dużo układów, obudowa jest ogromna. Płytki wzmacniaczy montowane są poziomo, a łącza, takie jak: gniazda XLR, RCA i gniazda głośnikowe, widoczne są w postaci slotu na tylnej ściance. Pozostałe sloty są zaślepione. Za lwią część wagi odpowiadają dwa potężne transformatory toroidalne, umieszczone, podobnie jak np. we wzmacniaczu MPA 2250 Monstera (test – „Audio” 11/06), z przodu, w osobnej, ekranowanej komorze. Na płytce-matce, do której wpinane są moduły wzmacniaczy, zainstalowano prostowniki dla każdego z nich oraz osobny zasilacz dla logiki. Jednym z założeń przy projektowaniu tego urządzenia była rezygnacja z ogólnego sprzężenia zwrotnego, które zastosowano, w małym stopniu, jedynie lokalnie, stabilizując pracę poszczególnych sekcji. Cały wzmacniacz, od wejścia do wyjścia, jest zbalansowany. Większą część płytki modułu zakrywa potężny radiator, dlatego nie widać, jakiego typu tranzystory zostały użyte. Widać jedynie, że są to dwie pary push-pull Motoroli na kanał. Przy wejściu widoczny jest zaś rozbudowany zasilacz stabilizowany dla części sterującej. Widoczne tam są ładne kondensatory Nichicona, w tym z serii Muse. Osobne kondensatory, tej samej firmy, umieszczono przy transformatorach w przedniej części, gdzie jest prostownik dla sekcji prądowej. Wspomnijmy jeszcze, że urządzenie można wyposażyć w gniazdo RS-232 i w ten sposób wpiąć je w instalację sterowaną komputerowo (np. AMX czy Crestron), a standardowo wyposażone jest w gniazda trigger, którymi może być zdalnie włączane i wyłączane. Przy instalacji wzmacniacza z urządzeniami spoza USA warto pamiętać, że choć nie odwraca ono fazy absolutnej, to gałąź „gorąca” łącza zbalansowanego jest na pinie 2, a nie, jak w Europie i Japonii (np. w Accuphase) na pinie 3.
|
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by SLK Studio |