Rogue Audio to jedna z niewielu amerykańskich firm produkujących wzmacniacze lampowe, która najwyraźniej przetrwała chińską inwazję w zdrowiu i urodzie, bez przenoszenia produkcji z USA, skąd pochodzi, do zamorskich źródeł taniej siły roboczej – Tajwanu czy Chin. To duże osiągnięcie, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Rogue znana była przede wszystkim ze swoich droższych produktów, a teraz, w ramach serii Atlas, proponuje także szeroką gamę niesamowicie przystępnych cenowo urządzeń, które składane są ręcznie w Stanach Zjednoczonych. To ewenement, pokazujący jednak, że da się, gdy chce się. I ma się pomysł. Ponieważ testowałem już produkty tej firmy – wzmacniacz zintegrowany Cronus w „Audio”, a w HFOL przedwzmacniacz gramofonowy Stealth, więc jako-tako do testu M-150 byłem przygotowany. A właśnie te monobloki odkąd znam firmę były dla mnie jej ikoną. Z jakiegoś powodu ich projekt plastyczny szczególnie dobrze mi „leży” i po prostu bardzo mi się podobają. Zarówno koncepcja, jaka stoi za jego konstrukcją mechaniczną, dzieloną np. z Ongaku Audio Note, jak i proporcje – wszystko to szczególnie mocno apeluje do mojego poczucia estetyki i technicznej „podświadomości”. ODSŁUCH Kiedy jeden ze znajomych właścicieli salonu audio, wiedząc, że testuję M-150, spytał o to jak grają, a ja w żołnierskich słowach nakreśliłem sytuację, ten zdziwił się: „To znaczy, że nie gra jak KT88? Nie jest szybka, nawet chłodna?” Wtedy ja się zdziwiłem. I tak zdziwieni rozstaliśmy się (tj. rozłączyliśmy się – właśnie przeczytałem powieść – mój promotor nie cierpiał, kiedy używałem słowa ‘książka’, bo przecież każdy produkt literacki jest jakimś typem książki, np. powieścią, opowiadaniem, esejem itp. – Stephena Kinga „Komórka”, więc staram się skracać rozmowy do minimum…). Lampa KT88 nigdy nie brzmiała dla mnie chłodno. Wręcz przeciwnie – zarówno w nowych, jak i starszych konstrukcjach McIntosha (jak model MC275 Commemorative Edition), testowanym właśnie wzmacniaczu Melody SP9, a i innych, drogich i tanich konstrukcjach KT88 (np. Unison Research) zawsze brzmiała dla mnie ciut ciepło – niesłychanie plastycznie, dynamicznie, ale nigdy chłodno. Co innego konstrukcje na lampach 6550. Ta „przemysłowa” wersja KT88 jest czystsza, precyzyjniejsza, jednak nie ma uroku średnicy tej ostatniej. Stąd moje zdziwienie. Tym bardziej, że byłem po pierwszych odsłuchach M-150, które potwierdziły przynależność tego wzmacniacza do rodziny KT88. W przypadku tego wzmacniacza mamy możliwość wpływania w pewnym stopniu na dźwięk, ponieważ możemy wybrać między pracą w trybie triodowym i ultralinearnym. Dystrybutor zarzucił temat mówiąc, że u siebie gra na M-150 zawsze w tym pierwszym. Moje doświadczenia z urządzeniami Manleya, np. potężnymi końcówkami Neo-Classic M-250, ale również mniejszymi końcówkami Mahi, które testowałem dla „Audio” (2/07) – obydwa również dają możliwość przełączania, w ich przypadku między triodą i pentodą – sprowadzają się do tego, że w trybie triodowym pentody (jak EL34) i tetrody (jak KT88) grają przyjemniej, charakteryzują się lepszymi barwami średnicy, jednak w trybie ultralinearnym są dokładniejsze i mają lepszą rozdzielczość. Nie inaczej jest i z M-150 Rogue Audio. To oczywiście zawsze jest ostatecznie kwestia osobistych preferencji i systemu, jednak przy dokładnych kolumnach, a Marcusy i Dobermanny Harpii Acoustics do takich bez wątpienia należą, dla0 mnie zawsze ostatecznie lepszym wyborem była praca ultralinear. Nie, żebym nie doceniał wagi barwy – wprost przeciwnie, jestem od niej uzależniony i kiedy trafiam na tak genialne urządzenia jak DC-1 Audionemesis czy JD1 MkII/JS1 MkIII Jadis, to nawet jeśli nie są to mistrzowie rozdzielczości, to jednak wchodzę w to. Podstawą musi być jednak to, że rezolucja (jeden z Czytelników skarcił mnie za używanie tego słowa i choć uważam je za uzasadnione, to nie chcąc nikogo irytować, zrezygnowałem z niego. Czasem jednak nie ma wyjścia…) musi być co najmniej bardzo dobra – nie genialna, ale po prostu wystarczająca. M-150 należy do tego ekskluzywnego grona. Z urządzeniami audio jest różnie – jedne od razu ukazują swoje możliwości i wciągają w swój świat, na inne trzeba trochę poczekać, bo jeśli różnią się od tego, co dotychczas słuchaliśmy, to trzeba się „oczyścić” przed ich odsłuchem, wyzbyć się uprzedzeń. Są też oczywiście urządzenia, które mimo najszczerszych chęci jakoś nie „podchodzą” – czy to z powodu niezbyt dobrego dźwięku, niedopasowania do systemu, czy też wreszcie ze względu na jakąś denerwującą słuchającego cechę, która przesłania pozostałe aspekty brzmienia. Już pierwszy takt z kawałka „Fancy Robot” z płyt „Soft Rock” Justine Electra (City Slang/Sonic Records SLANG1037982-2, promo copy CD-R) i wiadomo, że monobloki Rogue Audio należą do pierwszej grupy. Kawałek ten potwierdza też wcześniejszą diagnozę: wzmacniacz gra mocnym, soczystym dźwiękiem z niskim basem i lekko złagodzonym atakiem. Cechy te są szczególnie wyraźne w trybie triodowym, gdzie słychać też lekkie wycofanie wyższej średnicy i zaokrąglenia na basie. Daje to fajny, łatwo akceptowalny dźwięk, szczególnie z płytami bardziej komercyjnymi, właśnie jak wspomniany „Soft Rock”. Przejście w tryb ultralinearny poprawia kontrolę basu i podnosi nieco poziom wyższej średnicy. I choć może barwy nie są tak soczyste jak przy „triodzie”, to jednak bez dwóch zdań jest to dla mnie poprawniejszy dźwięk. W trybie tym znacznie lepsza jest bowiem rozdzielczość urządzenia. Wokale w triodzie są wprawdzie nieco wypchnięte do przodu, nieco większe i wydają się przez to bardziej wyraziste, jednak to złudzenie, a tak naprawdę mają nie tak wyraźną strukturę i faktury. Dla mnie więc, przy współpracy z Lektorem Prime Ancient Audio i Wadią 27ix (test w tym numerze HFOL), w trybie ultralinearnym M-150 grały lepiej, bo prezentowały się jako bardzo dokładne monobloki o bardzo dobrej barwie i znakomitej kontroli basu. Od strony wyrównanego balansu tonalnego M-150 pokazał się także na referencyjnej dla mnie płycie Adama Makowicza „Unit” (Polskie Nagrania, PNCD 935, Polish Jazz vol.35, CD). Średnica w momentach, w których operuje piano Fendera nie była może tak rozdzielcza jak z Lebena CS-300, ale prawdę mówiąc niewiele urządzeń z tego przedziału cenowego (jeśli w ogóle) potrafi mu w tym względzie dorównać. Już jednak góra, a niech mnie, w M-150 była lepsza. Umiejętność pokazania detali i krawędzi stała na podobnym poziomie, jednak Rogue potrafił lepiej oddać zróżnicowanie ciężaru blach, ich „fizyczność”. To chyba pochodna wspomnianego wcześniej rozmachu w przekazywaniu skali instrumentów, tutaj mającego dopełnienie w postaci bardzo realnych blach. Także drugi kraniec skali, bas, jest znakomity. W „War Song” z płyty Makowicza, z mocną stopą perkusji Rogue staranował słabiutkiego Lebena i go rozjechał. Przynajmniej z Dobermannami. Z Marcusem, kolumną o wysokiej skuteczności (92 dB) było nieco inaczej, ale i tam ekstra kontrola na niższym basie się przydała. To wszystko przy sterowaniu wejścia M-150 z wyjścia regulowanego (właściwie zintegrowanego przedwzmacniacza) odtwarzacza Prime, a także wyjścia przetwornika Wadii. Kiedy podłączymy przedwzmacniacz, zniknie nieco separacji instrumentów. Nieco dynamiczniej pokazywana będzie średnica, jednak gdzieś zniknie przezroczystość wzmacniacza. Trzeba będzie też dopasować M-150 do charakteru preampu. Z Manleyem Wave, na przykład, amerykański wzmacniacz znacznie lepiej zagrał w trybie triodowym, choć góra była wówczas nieco wycofana i nie tak dokładna jak wcześniej. Wydaje się więc, że M-150 powinny więc współpracować bez przedwzmacniacza. A przecież, przypomnę, nie zawsze tak jest, bo np. fenomenalna końcówka mocy Accuphase’a A-45 bez zewnętrznego przedwzmacniacza, tylko z Primem, w ogóle nie chciała się „odezwać”. Także scena dźwiękowa, wcześniej głęboka i wyraźna, z przedwzmacniaczem była nieco płytsza, z mocniejszym pokazaniem pierwszego planu. To wszakże może być ciekawą propozycją – może nie do końca neutralną, ale bardzo przyjemną i jeśli w muzyce szukamy ukojenia, emocji czy barw, to może właśnie przedwzmacniacz będzie najlepszą propozycją. Jeśli jednak chcemy do maksimum wykorzystać możliwości M-150, a te są naprawdę spore, to podepnijmy go do odtwarzacza z regulowanym wyjściem, najlepiej Lektora Prime, z którym grał znakomicie. BUDOWA Wzmacniacze mocy M-150 mają postać monobloków. Obydwa prezentują się znakomicie, przynajmniej takie jest moje zdanie, głównie dzięki zachowaniu dokładnych proporcji. Jeśli za jednostkę przyjmiemy jakiś odcinek, to każdy ze wzmacniaczy będzie miał pięć jednostek głębokości, dwie wysokości i trzy i pół szerokości. Co więcej – jego bryła podzielona została w stosunku 3:2, gdzie trzy jednostki to przednia, zakryta stalowymi blachami część, a dwie pozostałe, to okryta jedynie ażurową osłoną tylna część z lampami. Przód wykonano z grubej płyty aluminiowej, w której głęboko wyfrezowano (wycięto?) logo firmy. Pośrodku mamy z kolei okrągłe zagłębienie z aluminiowym guzikiem wyłącznika sieciowego i niebieską diodą. Po odkręceniu górnej pokrywy okazuje się, że transformatory nie dość, że są potężne, to jeszcze przykręcono je do dużej, grubej płyty aluminiowej i dopiero tę do dna obudowy. Układ pomieszczono na jednej, dużej płytce drukowanej. Wydaje się, że to jest układ zbalansowany, ponieważ na wejściu, przed lampą 12AX7 mamy transformator symetryzujący Jensena JT-11P-1HPC o szerokim paśmie przenoszenia (do 80 kHz) i małych zniekształceniach, przeznaczony dla wejścia RCA. Oprócz niego w układzie wykorzystano znakomite elementy bierne, bo oporniki Dale, a do sprzęgania lamp końcowych kondensatory polipropylenowe MCap firmy Mundorf. Szkoda więc, że lampy małej mocy sprzęgane są bardziej prozaicznymi kondensatorami foliowymi.
|
||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by SLK Studio |