PRZETWORNIK D/A / PRZEDWZMACNIACZ LINIOWY

MANLEY
WAVE

WOJCIECH PACUŁA







Manley Wave. Przedwzmacniacz/przetwornik D/A, czy raczej przetwornik D/A/procesor? Wbrew pozorom, to nie jest pytanie bez sensu, a nazywanie i klasyfikowanie nie jest zajęciem jałowym i jedynie dla skostniałych uczonych. Czy tego chcemy, czy nie, nasze postrzeganie świata kształtowane jest przez język. Jedną z największych zasług Derridy (może nawet jedyną, dla mnie chyba tak, ale to sprawa dyskusyjna) było zwrócenie uwagi na „odklejenie” się znaczeń od związanych z nimi pojęć. Takie „odklejenie się” wprowadza w język przestrzeń niedookreśloności i w gruncie rzeczy anarchii. Anarchii rozumianej nie jako brak ograniczeń, a jako bałagan. Wiem, że także w języku potrzebna jest pewna swoboda, bez której to, co „modernizujące” przepada, jednak trzeba zachować przynajmniej minimum wspólnej płaszczyzny znaczeniowej, dzięki której to, co piszę, zostanie zrozumiane w miarę możności tak, jak ja to rozumiem. A do tego nazywanie i klasyfikacja, nawet wstępna, podlegająca dyskusji, jest niezbędna. I właśnie dlatego w czasie kiedy jeszcze prowadziłem w „Audio” Audioszołki (które, nawiasem mówiąc, skończyły się m.in. z powodu totalnego braku pomocy ze strony dystrybutorów) tak dużą wagę przykładałem do uporządkowania pojęć podstawowych. Przynajmniej próbowałem. Stąd pytanie dotyczące „tożsamości” produktu Manleya nie jest wcale bezpodstawne. A jak się zaraz okaże, doprowadzi to do całkiem zgrabnej odpowiedzi.

Urządzenie firmy Manley Labs. o nazwie Wave – nazwa wzięta z podobieństwa świecących się na jego froncie niebieskich lampek – to bowiem dwa urządzenia w jednej obudowie: przetwornik D/A oraz przedwzmacniacz liniowy. I choć tak naprawdę na Wave’a składają się dwa pudełka, bo w osobnym umieszczono zasilacz, to chodzi o to, że obydwa urządzenia są pełnoprawne, tj. i przetwornik posiada wszystkie atrybuty osobnego DAC-a, i przedwzmacniacz ma wejścia i wyjścia, jakby z cyfrą nie miał nic wspólnego. Z punktu widzenia sygnału określenie przynależności urządzenia jest proste – najpierw trafia do przetwornika, a potem do preampu. Inaczej jest, jeśli nie korzystamy z przetwornika, a tylko z sekcji analogowej. Jednak wówczas taki zakup nie ma sensu i lepiej kupić „czysty” przedwzmacniacz. Wydaje się więc, że Wave jest właśnie przetwornikiem zintegrowanym z przedwzmacniaczem. I tak naprawdę to jedna z bardziej widocznych zmian w postrzeganiu „dzielenia” wśród urządzeń hi-endowych. Klasycznie system dzielony jest na końcówkę mocy, przedwzmacniacz, przetwornik i transport. Równie często spotykamy podział na końcówkę, preamp i odtwarzacz CD. A od niedawna coraz częściej podział przebiega inaczej: mamy oto odtwarzacz CD ze zintegrowanym przedwzmacniaczem i końcówkę mocy, albo transport, przetwornik ze zintegrowanym przedwzmacniaczem i końcówkę. Do tej pierwszej kategorii zaliczymy niedrogiego Quada CD-P, Wadię 861 (i wszystkie nowe odtwarzacze SACD tej firmy), a także Lektora Prime Ancient Audio. Druga kategoria jest znacznie bogatsza – mamy tutaj i Wadię 27 ix, Wadię Model 9, i odtwarzacze dCS-a (wszystkie), EMM Labs-a (wszystkie), i Lektora Grand Ancient Audio, i wiele, wiele innych. Z najnowszych np. Nagrę CDP i Cyrusa DAC XP. I choć często np. o Wadii mówi się jak o odtwarzaczu z regulowanym wyjściem, to od strony funkcjonalnej jest to odtwarzacz/przetwornik z przedwzmacniaczem. To samo dCS. Tak więc Wave pomimo dość dziwnej na pierwszy rzut oka proweniencji, okazuje się typowym dla naszych czasów produktem. Z tym że w przeciwieństwie do wszystkich wymienionych urządzeń żadna z jego sekcji nie została „okrojona”.

Wave składa się mianowicie z przetwornika D/A z czterema wejściami cyfrowymi oraz wyjściem i ze zbalansowanego przedwzmacniacza analogowego o czterech wejściach i trzech wyjściach. Sekcja cyfrowa ma swoje korzenie w przetworniku opartym niegdyś o 20-bitowe przetworniki UltraAnalog, reduktor jittera AES-21 oraz dekoder HDCD. Na początku 2002 roku dokonano dużej zmiany, ponieważ od podstaw opracowano płytkę cyfrową – odpowiedzialny za nią był Fred Forssell. I tak pozostało.

ODSŁUCH

Test Manleya Wave przypadł na szczególny okres „zagęszczenia” dobrymi źródłami cyfrowymi w moim systemie. Dzięki temu można go było wypróbować z różnymi transportami i porównać z różnymi przetwornikami. Od razu na samym początku trzeba potwierdzić sprawę, która zaskoczyła mnie podczas testu systemu Jadis JD1 MkII/JS1 MkIII, a mianowicie wyższość dobrego kabla AES/EBU i tego łącza nad światłowodem ST. Choć bowiem teoretyczne przewagi tego ostatniego są bezdyskusyjne, to okazuje się, że jeśli nie ma do tego osobnego kabla ST z zegarem, jak w Wadii 27 ix, to zbalansowany kabel cyfrowy 110 Ω w rodzaju genialnego Furutecha Reference III Series „zagra” lepiej. I tak było w przypadku Manleya – zarówno z transportem Jadis, Nagry jak i Ancient Audio (okazuje sie, że Harry – Andrew Harrison, zastępca redaktora naczelnego „Hi-Fi News” - używa go jako swojego wzorcowego napędu), Wave zabrzmiało najlepiej połączone kablem AES/EBU. I tylko z odtwarzacza Arcama FMJ DV29, użytego jako transport dla płyt DVD 24/96, trzeba było wyjść kablem S/PDIF, bo innego wyjścia tam nie ma. W tym przypadku zapewne najlepszy byłby również Furutech, ale bardzo dobrze sprawdził się Oyaide DR-510.

A urządzenie Manleya brzmi niezwykle przyjemnie – muskularnie, nieco ciepło, z wypełnionymi planami, bez cienia „technicyzmu”. To w porównaniu z nim słychać, że w Wadii 27 ix być może ciut przeholowano z „czyszczeniem” dźwięku. Pomimo rozpoznawalnego po jakimś czasie lekkiego „lampowego” nalotu (z pewnym zażenowaniem, ale jednak odwołuję się do stereotypu, ale to też środek porozumienia) jego średnica, także wyższa, jest dokładna i mocna i wcale nie od razu wiadomo, że to urządzenie lampowe. Góra jest delikatniejsza niż w Primie i Wadii, a nawet niż w Jadisie. Nie jest też tak rozdzielcza. A jednak potrafi przyłożyć, przede wszystkim dzięki temu, że pokazywane przez nią blachy mają dobrą „wagę” i są treściwe, tj. nie cykają tylko gdzieś w tle. Wave rysuje mocny i pełny pierwszy plan z bardzo dobrze zaznaczonym otoczeniem akustycznym. Nawet, jeśli to jest sztuczny pogłos, jak na płycie „Soft Rock” Justine Electra (City Slang/Sonic Records SLANG1037982-2, CD), Wave pokazuje go po prostu dokładnie, ładnie i w pełny, nasycony sposób. To nie jest krótkie echo jak w większym kiblu, za przeproszeniem oczywiście, ale porządny pogłos z czegoś dobrego, np. Lexicona 480L. Raz usłyszane – zawsze pozostaje w pamięci jako genialna symulacja pogłosu.

Najlepiej zagrany został materiał 24/96. To nie przypadek, bo wiem, że „gęste” PCM jest po prostu lepsze, a tylko odtwarzacze DVD-Audio najczęściej nie pokazują jego wszystkich zalet. Góra jest wprawdzie jeszcze łagodniejsza niż z materiału CD, jednak rozdzielczość, naturalna „miękkość”, rozumiana jako umiejętność bezszwowego „przejścia” między planami, instrumentami i otoczeniem, stała na bardzo wysokim poziomie. Znakomita była np. głębia sceny – instrumenty z płyty Jona Coltrane’a „Blue Train” (Blue Note/Classic Records, HDAD 2010, DVD-A 24/192 + 24/96) pokazane zostały głębiej, prawdziwie trójwymiarowo i w gładszy, bardziej zbliżony do rzeczywistości sposób niż z Arcama DV29, a także jego następcy – Arcama FMJ DV139. Jedynie, z tego co pamiętam, równie dobrze obszedł się z nimi odtwarzacz Theta Compli (mój test w „Audio”) i w pewnym zakresie LINN Unidisk 1.1 (test wkrótce w „Audio”).

Niski zakres Manleya jest mięsisty, niski i dobry, schodzi niżej niż w Wadii, choć kończy się nieco wcześniej niż grany z Lektora Prime. Pierwsze takty z „World in my Eyes” z płyty „Violator” Depeche Mode (Mute/EMI, DMCD7, Collectors Edition, SACD/CD + DVD-A 24/48) i wszystko jasne - piękny, niski i zwarty syntetyczny bas, rytmiczny i dokładny. Pewnym problemem może być jedynie to, że trochę utwardza wyższą część basu i część niższego środka. To stąd tak dobry rytm i spoistość krawędzi, jednak Wave ten element nieco podkreśla. Przy płycie DM było to szczególnie rozpoznawalne, ponieważ taki charakter ma samo nagranie, jednak daje się zauważyć także przy referencyjnych nagraniach. Na szczęście, nie stanowi to wtedy większego problemu. I cóż – teraz chyba wiem, dlaczego dystrybutor Manleya, firma Moje Audio, przestawia monobloki Neo-Classic 250 i Neo-Classic 500 w tryb triodowy: Wave znakomicie się z nim komponuje i choć traci się wówczas trochę na dokładności i rozdzielczości, to jednak Wave nie pozwala na to, aby bas był zbyt rozwlekły. To samo było bowiem przy współpracy urządzenia Manleya z końcówkami innej amerykańskiej firmy, a mianowicie Rogue Audio M-150, które też w tym zestawieniu zgrały przełączone z trybu ultralinearnego na triodowy.

W porównaniu z najlepszymi odtwarzaczami z przedziału do 40 000 zł, jak Gryphon Mikado czy Pathos Endorphin (naprawdę piękny odtwarzacz!) Manley prezentuje się co najmniej bardzo dobrze. Ma bowiem bardzo dobrą barwę, dzięki czemu kojarzy się z Pathosem, i znakomity bas, co sprawia, że przypomina w tej mierze Gryphona. W kategoriach absolutnych rozdzielczość nie jest tak dobra jak z Prime’a czy Mikado, ale jest wystarczająca na tyle, że znakomite barwy powinny to w wielu przypadkach zrekompensować. Scena nie jest prowadzona daleko w głąb i jedynie z płytami 24/96 odrywa się daleko, hen. Przy CD najmocniejszy jest pierwszy plan, z wyraźnie podawanymi pogłosami. Plastyka przekazu stoi na wysokim poziomie, ale nie spodziewajmy się bardzo szczegółowych faktur instrumentów. Tylna ściana studia, tam, gdzie ją oczywiście słychać, jest dość blisko, ale w obrębie między nami i nią wszystko jest klarowne, a i mięsiste. Bardzo pomocny okazał się przycisk „phase”, zmieniający fazę absolutną sygnału, bo w większości dobrze nagranych płyt jedno z położeń dawało wyraźnie lepszy dźwięk. Niestety, prowokowało to do niekończących się eksperymentów, które odciągają od muzyki… Bardzo dobrze zachowuje się sam przedwzmacniacz, szczególnie w trybie zbalansowanym. To on daje owo „mięcho” i rytm. Jego rozdzielczość jest tylko dobra, ale owo ‘tylko’ to i tak rasowy hi-end.
I jedyne, czego mi zabrakło, to… wzmacniacz słuchawkowy. Wraz z nim mielibyśmy do czynienia z naprawdę znakomitym, wielofunkcyjnym urządzeniem – o własnym charakterze, nie przeczę, ale charakterze przyjemnym i takim, z którym łatwo się zaprzyjaźnić.

BUDOWA

Model Wave amerykańskiej firmy Manley Laboratories Inc., to urządzenie niezwykłe, przede wszystkim ze względu na pełnione funkcje – to przetwornik D/A oraz pełnoprawny przedwzmacniacz liniowy. Obydwie sekcje pomieszczono w jednej obudowie, jednak zasilacz, jak to w zwyczaju Manleya, znalazł się w osobnym, solidnie wykonanym pudełku (jego obudowa wygląda niemal identycznie jak ta od zasilacza Steelheada). Jednostka główna to duże i bardzo solidnie wykonane urządzenie. Jego ścianka główna, z grubej, aluminiowej i anodowanej na stalowo-niebieski kolor płyty aluminiowej, na środku „nosi” czarną gałkę siły głosu, zaś wszystkie pozostałe funkcje aktywuje się dużymi, podświetlanymi na niebiesko guziami. Ich punkt aktywacji jest wyraźny i pewny, ponieważ Manley jedną nogą stoi w obozie profesjonalistów, a drugą w „domówce”. Stąd też w Wavie otwory umożliwiające zakręcenie urządzenia w studyjnym racku. W każdym razie funkcji jest sporo. Lewa strona ścianki przeznaczona jest dla sekcji cyfrowej – możemy skorzystać z jednego z czterech wejść – AES/EBU, RCA (S/PDIF), TOSLINK oraz ST (jest też wyjście RCA z S/PDIF). Można także zmienić fazę absolutną sygnału. Obok mamy cztery maleńkie niebieskie diody, wskazujące częstotliwość próbkowania sygnału cyfrowego. Jedna z nich – 32 kHz – świeci się także, jeśli częstotliwość podstawowa jest podwojona (x2), łącząc jedną diodą wskazania dla 44,1 kHz i 88,2 kHz, a także 48 kHz i 96 kHz. W pewnym stopniu ogranicza to ich czytelność i funkcjonalność. Nie ma niestety odczytu długości słowa, co w sprzęcie w pewnym stopniu studyjnym jest brakiem. No i na koniec – mnie osobiście brakuje dekodera HDCD.
Wejść analogowych także jest cztery, przy czym dwa z nich są zbalansowane, na ładnych, złoconych gniazdach Neutrika, zaś dwa niezbalansowane, na złoconych RCA. Jest także pętla nazwana tutaj ‘insert’, będąca zwykłą pętlą z obejściem sekcji wzmocnienia. Można dzięki niej podłączyć Manleya do systemu kina domowego. Wyjścia na końcówki mocy są trzy – dwa niezbalansowane na RCA i jedno zbalansowane XLR. Dwa z nich – RCA i XLR są aktywowane osobnymi przełącznikami, podczas kiedy wyjście nr 1, tj. RCA, jest cały czas aktywne. Nie da się jednak wybrać jednocześnie wyjścia 2 (drugie wyjście RCA) i 3 (XLR). Ostatecznie mamy więc do dyspozycji w jednym czasie dwa wyjścia. Ważną informacją jest to, że Wave jest sterowany z pilota zdalnego sterowania, a w dodatku, że możemy sterować z niego niemal wszystkimi funkcjami. Pilot nie jest piękny, ale funkcjonalny i wygląda bardzo solidnie (jest metalowy i ma duże przyciski).

Jak wspomniałem, obudowa jest bardzo solidna – wykonano ją z grubej stalowej blachy, zaś ściankę górnę wytłumiono ciężkimi płatami jakiegoś materiału. Wnętrze przedstawia się bardzo interesująco. Już na pierwszy rzut oka widać, że to dwa osobne urządzenia, którym zdarzyło się funkcjonować „pod jednym dachem”. Po lewej stronie mamy płytkę z cyfrą. Wejścia do niej kluczowane są przekaźnikami. Za wejściami AES/EBU i RCA mamy transformator dopasowujący i najwyraźniej symetryzujący sygnał cyfrowy. Od tego momentu sygnał ten jest bowiem w pełni symetryczny. Zaraz po transformatorze widać dwie kości Crystala CS8420. To niezbyt nowy, ale bardzo dobry, stosowany w drogich urządzeniach stereofoniczny czip, łączący w sobie odbiornik cyfrowy oraz upsampler zamieniający sygnał na postać 24 bity/96 kHz. Także sekcja D/A nie jest najnowsza, ale to znakomite, niestety już nieprodukowane przetworniki Burr-Browna PCM1704. Układy te potrzebują zewnętrznego filtra – i jest nim, jak to zwykle w tym otoczeniu bywa, układ DF1704 tej samej firmy. W sekcji konwersji I/U pracują z kolei równie dobre kości AD823 Analog Devices. Obok nich ulokowano dwie zwory, którymi można uaktywnić układ deemfazy, jeśli mamy w swoich zbiorach dwie albo trzy płyty z wczesnych lat 80., kiedy stosowano tę technikę. Wszystkie elementy na tej płytce zmontowano w technice SMD, więc nie ma tu zbyt wyrafinowanych kondensatorów i oporników. Uwagę zwraca natomiast znakomity zegar taktujący. Płytka przetwornika łączy się z większą, zatłoczoną płytką przedwzmacniacza za pomocą szerokiej taśmy komputerowej.

Część analogowa jest wyjątkowo rozbudowana. Wejścia kluczowane są znakomitymi przekaźnikami Magnecraft, zaś wyjścia klasycznymi przekaźnikami ze złoconymi stykami. Z wejściami łączą je sporej długości kabelki. Jeszcze dłuższe biegną z poczwórnego potencjometru Alpsa ulokowanego przy przedniej ściance. Do niego z kolei, tym razem krótsze, kable biegną z sekcji wzmocnienia. Jak to u Manleya, ta oparta jest o lampy próżniowe. Na wejściu pracują duże, podwójne triody 7044 General Electric, zaś na wyjściu piękne, podwójne triody Siemensa ECC801S. Układ wygląda na w pełni zbalansowany, o czym zdają się świadczyć duże, ładne transformatory symetryzujące własnej produkcji na wejściu. Nie wiem tylko, dlaczego po nich są tylko dwa, wprawdzie wielkie, bardzo ładne, ale właśnie tylko dwa kondensatory Mundorfa. Być może jednak, że są to kondensatory zakładane na katodzie – świadczyłaby o tym ich duża pojemność (30 μf). Wyjście jest sprzęgane małymi kondensatorami foliowymi. Oporniki są metalizowane, precyzyjne, a część z nich to ładne Dale. Wspomnijmy jeszcze, że na płytce jest też poro stabilizatorów, ostatecznie wygładzających napięcie.

Zasilacz znalazł się jednak w osobnej obudowie i łączy się z główną jednostką za pomocą długiego, ekranowanego kabla, zakończonego „wojskowym”, zakręcanym wtykiem. Pomimo, że to „tylko” zasilacz, także i on posiada aluminiowy, gruby front, z niebieską diodą. Wewnątrz znajdziemy dwa średniej wielkości transformatory zasilające (EI) oraz sześć niezależnych zasilaczy, z ładnymi kondensatorami z logo Manleya (napięcie anodowe) oraz Nichicona (niskie napięcia – żarzenie, sterowanie). Część z nich jest na miejscu stabilizowana, a służą do tego m.in. duże stabilizatory firmy ST w obudowach TO-3, przykręcone do tylnej ścianki, pełniącej rolę radiatora.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
Czułość wejściowa: 494 mV (-3,9 dBu)
Maksymalne napięcie wyjściowe: 9,75 V rms na wejściu daje na wyjściu 19,86 V (1 kHz) przed clippingiem (+22 dBu daje +28,18 dBu/1 kHz)
Maksymalne wzmocnienie: 12 dB
Maksymalne wyjście: +30 dBu, 25 V rms (70 V P-P) (+31 dbu/1,5 % THD); +8,25 dBu przy pełnym wysterowaniu wejścia cyfrowego (2,0 V Rms)
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz +/- 0,5 dB; 8 Hz - 45 kHz +/- 3 dB
THD+N: 0,015% (20 Hz – 20 kHz)
Szum: -88 dB (20 Hz - 20 kHz; -90 A-Weight)
S/N: 120 dB analog (96 dB digital)
Parowanie kanałów: 0,2 dB (od -50 do max)


MANLEY
WAVE

Cena: 36 000 zł

Dystrybucja: Moje Audio

Kontakt:
Moje Audio
Ul. Powstańców Śląskich 118
53-333 Wrocław

Tel.: 0 606 276 001

Strona producenta: MANLEY LABS.



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by SLK Studio