Granice na planecie audio biegną wzdłuż różnych obszarów rynków, wytwarzających dla niego artykuły, rodzajów zastosowań tych artykułów, koterii producentów, recenzentów, odbiorców itp., i jest tak, chociaż myślenie audiofilocentryczne skłania do przykładania szczególnej wagi do elementów różnicujących, będących w istocie niewiele znaczącymi odpryskami – chodzi mi tu o lampy, tranzystory itd. Główny podział biegnie bowiem nie między rozmaitymi technologiami, a między rozmaitymi światami. Dosłownie – między światem konsumenckim i światem profesjonalnym. Z pierwszym z nich mamy do czynienia na co dzień, za każdym razem, gdy otworzymy audiofilskie pismo lub klikniemy na stosowny link w komputerze (jak na przykład www.highfidelity.pl...). To ta strona produkcji dźwięku (wiem, że to nieładne słowo, ale najlepiej oddaje pragmatyczne podejście do tej dziedziny życia), którą można nazwać „pasywną”. Nie chodzi o sposób odbioru muzyki jako takiej, bo ten może być niezwykle aktywny, ale o stopień zaangażowania w powstawanie produktu, który nazywamy nagraniem. Pod tym względem nie ma bardziej pasywnego zajęcia jak słuchanie. Jego przeciwieństwem jest aktywna działalność w studiach nagrań. Kiedy spotyka się z ludźmi tam pracującymi, rozmawia się z ludźmi z innej planety (z punktu widzenia audiofila). Z kolei, kiedy nagraniowcy próbują się porozumieć z audiofilami, mają wrażenie, że stoją przed kimś, czyje procesy myślowe są nie do końca uporządkowane. Tak jest i tak będzie. Pomimo wysiłków ludzi stojących z obydwu stron lustra, jak np. mającego stałą rubrykę w „Stereophile’u” Johna Marksa, inżyniera dźwięku, właściciela firmy płytowej, a jednocześnie zajadłego audiofila, nie da się tego przeskoczyć. Właśnie ze względu na kompletnie różny sposób angażowania się w muzykę obydwu stron. I tak jak różni się dźwiękowiec od audiofila, tak różnią się ich poglądy na temat tego, jaki powinien być dźwięk „idealny”. To z kolei przekłada się na podejściu do sprzętu odtwarzającego: dla audiofila jest to część łańcucha w aktywny sposób uczestnicząca w kreowaniu dźwięku, ostateczne tchnienie, ważny – a właściwie najważniejszy – element wchodzący w skład muzyki. Dla dźwiękowca – wprost przeciwnie; to narzędzie, coś w rodzaju szkła powiększającego, pozwalającego śledzić proces rejestracji, masteringu itp. Dlatego nie są częste przypadki przenikania się tych dwóch światów. Są jednak wyjątki. Powiedzmy o najbardziej znanych – kolumny B&W Bowers & Wilkins, używane do masteringu w wielu najlepszych studiach nagraniowych, m.in. w Abbey Road. To w TAMTĄ stronę. Afiliacje w drugą stronę wydają się częstsze, z JBL-em na sztandarze i z firmami typu Lipinski Sound (rozmawiałem właśnie z panem Andrzejem Lipińskim, wydaje się, że coś z tego będzie – proszę być czujnym…) czy A.D.A.M., której kolumny właśnie testujemy – również. Bo o ile inżynier dźwięku to człowiek pragmatyczny i dość zachowawczy w swoich wyborach, o tyle audiofil, chociaż deklaratywnie bardziej otwarty na nowe rzeczy, stale się uczący „dźwięku”, to jednak tak naprawdę istota mało praktyczna, a kierująca się przede wszystkim emocjami i upodobaniami. W tamtą stronę rzecz jest więc prosta, o ile produkty konsumenckie spełnią oczekiwania użytkowników. Z kolei w tę stronę, po tej stronie Rubikonu, sprawa się komplikuje, bo dźwięk jest tylko jednym, często wcale nie najważniejszym czynnikiem. ODSŁUCH Kiedy odpaliłem ADAM-y, przez jakiś czas musiały pracować, żeby się wygrzać. Ponieważ przyjechały do mnie zupełnie nowe, więc wymagały mocnego grania. Jestem pewien, że i tak okres ten był zbyt krótki i że zagrają jeszcze lepiej. W czasie wygrzewania kolumny pracują zwykle z radiem, DVD i bajkami oraz z telewizorem – chodzi o to, żeby transmitowały możliwie najbardziej zróżnicowany sygnał. Najwięcej czasu „zajmuje” im radio. Słuchając „Trójki” (PRIII, Kraków - 99,40 MHz) miałem wrażenie, że jej brzmienie jest nieco zbyt zachowawcze, że górę dawkuje za oszczędnie. Podbiłem więc soprany o 1,5 dB i zniesmaczony szybko wróciłem do neutralnego położenia. Najwyraźniej nie tędy droga. Dopiero ze stosem płyt koło siebie, kawą i pączkami (to taki zestaw obowiązkowy… Będę musiał przygotować tekst o wpływie nadzienia pączka na dźwięk :-) usłyszałem, o co w tym wszystkim chodzi. Okazuje się, że kolumienki są znakomicie zestrojone, a wcześniej zauważony charakter dźwięku wynika z braku agresji wyższej średnicy i zupełnego braku kompresji góry. Najlepiej zagrają, jeśli pozostawimy im płaską charakterystykę częstotliwościową. I właśnie od równowagi poszczególnych zakresów należało by zacząć ten test. Wprawdzie wypadało by tego oczekiwać, bo ostatecznie to domowa wersja monitora studyjnego, jednak „studio” rymuje się zazwyczaj z „jasny”, co już na wstępie odrzuca. W przypadku HM2 nie ma mowy o żadnym rozjaśnieniu, natarczywości itp. Łączy się z tym wspomniane wrażenie lekkiego przyciemnienia dźwięku – najwyższa góra rzeczywiście jest nieco słabsza niż z kopułki Seasa w Marcusach Harpii Acoustics, jednak nie wpływa to szczególnie na ogólną równowagę, a taki charakter zawdzięczamy dość stonowanemu prowadzeniu wyższej średnicy. To zazwyczaj ona daje po uszach, krzykliwie dowodząc, że jest najważniejsza. ADAM-y mają ją pod kontrolą. Dźwięk z dość ciepłej płyty Alana Taylora „Hotels&Dreamers” (Stockfisch, SFR 357.6028.2, CD) miał więc bardzo dobrze wyważone akcenty, położone na duży, pełny wokal Taylora i gęste, dość wyraziste gitary. Kiedy zaś w utworze „Frenchtown” wchodzi na chwilę Hammond, to ma znakomitą klarowność i fakturę, plastycznie przemykając między pozostałymi dźwiękami. Generalnie płyta została zagrana w pełny i gładki sposób. I tak można by określić dźwięk tych kolumn w ogóle. Jest gładki i pełny, płynny i bez cienia wyostrzenia. Instrumenty mają dobrą wagę i „gęstość”, jakby masa atomowa poruszanych przez nie cząsteczek powietrza była dwukrotnie wyższa niż podczas współpracy z innymi kolumnami. Nie chodzi przy tym o „dociążenie” dźwięku, daleko od tego, ale o „wagę” poszczególnych detali. Niesamowicie zabrzmiała więc płyta Marii Peszek „Miasto mania” (Kayax/EMI, 007/44678, CD), zwykle nieco „techniczna” w wyrazie, choć bardzo poprawna w warstwie dynamiki i czystości. Tutaj zero ograniczania ekspresji i dźwięk był niesamowicie plastyczny. Puszczamy utwór „Mam kota” z jakąś dobrą lampą i kolumny kupione. Głos Marysi i gitara w ciepły, bardzo namacalny sposób wypełniają przestrzeń, roztaczając iluzję, że to gra się tylko dla NAS. Przy tej płycie słychać było, że kolumny potrafią zagrać z wysokimi poziomami dźwięku i ze względu na brak wyostrzeń można bez obaw podpinać do nich wzmacniacze tranzystorowe. Bez problemu – wolna droga. Kiedy jednak usłyszymy je z godziwą lampą, nie wrócimy już do półprzewodnika. Najlepiej było z Lebenem CS-300, maleńkim, o niewysokiej mocy, jednak o fenomenalnej dynamice i rozdzielczości, jednak także pięknie – nie tak dokładnie, jednak z jeszcze cieplejszą średnicą było ze wzmacniaczem Melody SP9 (test w przygotowaniu, szykowany na maj). Dźwięk z tymi urządzeniami był energetyczny i namacalny. Jeśli miałbym z czymś, co już testowaliśmy, ADAM-y porównywać, to najbliżej byłoby im do kolumn Dynaudio Focus 140, które kosztują zresztą bardzo zbliżoną sumę pieniędzy. Podobny był gęsty wyższy bas i średnica. Niemieckie kolumny od duńskich dzieli jednak precyzja tego zakresu – te pierwsze nie „dopalają” go, nie wypychają przed szereg, trzymając w ryzach. Jeśli zaś chodziłoby o porównanie samej góry, to z jednej strony wskazałbym na Esotara Dynaudio, z nieco ciemniejszą barwą, a z drugiej na znakomitą kopułkę berylową w kolumnach JMLab-a Electra 1007 Be, jednak z lepszą „treściwością” i wagą uderzenia. Nie jest to wszakże kolumna idealna. Takiej nie ma, tym bardziej, że jak na tej klasy dźwięk ADAM-y kosztują bardziej niż uczciwe pieniądze. Nie mamy bowiem tak dobrego ataku dźwięku, z jego wręcz niewiarygodną mikrodynamiką, jak ze wspomnianych Marcusów. Wiem, to prawie dwukrotna różnica w cenie, jednak podobnie grają tańsze kolumny Harpii Acoustics. Myślę, że wysokotonowy przetwornik w HM2 nie jest tak szybki jak SEAS w Marcusach, podobnie zresztą jak niskośredniotonowy Eton. Ten ostatni wydaje się jednak mniej podbarwiony niż głośniki Dynaudio. Jeśliby rozważać dźwięk w kategoriach absolutnych, tj. w porównaniu z tym, jak wyobrażam sobie dźwięk realny, to trzeba by powiedzieć, że HM2 są ciut zbyt mało rozdzielcze. Posłuchajmy ich jednak koniecznie – to nie jest wielki problem, biorąc pod uwagę zalety tych kolumn. Nie wspominałem jeszcze o basie, ale ten jest bardzo dobrze wypełniony, bez wycienienia, z mocnym atakiem i wypełnieniem, gra szybko i rytmicznie. Nie schodzi jednak zbyt nisko, co z jednej strony jest dobrą informacją, bo większość kolumn podstawkowych stara się nadrobić swoje gabaryty podrasowaniem pewnych zakresów, a z drugiej, nie ma co liczyć na niskie zejścia. Kiedy jednak słuchamy realnej muzyki, jak np. z płyty Arvo Pärta „A Tribute” (Harmonia Mundi USA, HMU 907407, CD), w której co jakiś czas wchodzi niski, bardzo mocny akord organów, to okaże się, że dzięki znakomitej reprodukcji wyższych harmonicznych, bez ich rozmywania, wydaje się, że kolumny schodzą niżej niż w rzeczywistości – i to bez podkreślania czegokolwiek. Przypomnijmy, że to był jeden z elementów, który budził kontrowersje przy Focusach 140 Dynaudio, a w czym ADAM-y zbliżają się do bardzo dobrych w tym względzie kolumn Dynaudio Special Twenty-Five. Bo HM2 to po prostu bardzo dobre kolumny, o własnej wizji świata, które chyba tylko w wierności prawdzie (jakkolwiek ją rozumiemy), przypominają kolumny studyjne. BUDOWA Kolumny HM2 firmy A.D.A.M. należą do „domowego” skrzydła tej firmy, a w jego ramach do serii Home Monitor (HM), będącej łącznikiem z jej profesjonalną stroną. W serii tej znajdziemy również mniejsze monitory HM1 oraz głośnik centralny HM3. Kolumny prezentują się znakomicie, dając przedsmak tego, co w dziedzinie trwałości, solidności i swego rodzaju „bezpieczeństwa” oferują produkty profesjonalne. HM2 to całkiem spora, podstawkowa, dwudrożna kolumna (pasywna) z podwójnym wylotem bas-refleksu na przedniej ściance. Obydwa zastosowane głośniki należą do przetwornikowej arystokracji i ezoteryki zarazem. Na górze pracuje bowiem niemiecki patent z roku 1972 dr. Oskara Heila, nazwany A.R.T. (Accelerated Ribbon Technology). Jak mówią materiały firmowe, jest to odmiana oryginalnego konceptu "Air Motion Transformer". Mówiąc w skrócie, jego działanie polega na tym, że cienką folię z odmiany folii plastikowej z napyloną warstwą przewodzącą (podobnie jak w przetwornikach magnetostatycznych) zwija się w harmonijkę i poddaje działaniu silnych, neodymowych magnesów. Daje to określone efekty w postaci zwiększonej powierzchni czynnej (jest czterokrotnie większa niż typowej kopułki), przy zachowaniu minimalnej masy własnej. Głośnik w HM2 otrzymał bardzo solidny, odlewany front z charakterystycznymi „poprzeczkami”. Także głośnik niskośredniotonowy jest szczególny, ponieważ zastosowano przetwornik firmy Eton (7-360 Hex b) z membraną o nazwie HexaCone (średnica – 177 mm). Wykonano ją z dwóch warstw włókien kevlarowych, pomiędzy którymi mamy sztywną strukturę, uformowaną w kształt maleńkich, sześciokątnych „komórek”, przypominających plaster miodu (będący zresztą inspiracją dla projektantów). Taka kombinacja ma zapewnić sztywność, dobre tłumienie własne oraz małą masę. Membranę osadzono na gumowej, odwróconej fałdzie z gumy butylowej, a tę przyklejono do solidnego odlewanego kosza głośnika. Napęd zapewnia bardzo duża, 39-mm, cewka oraz silny magnes. Obydwa głośniki znalazły się w obudowie z solidnej warstwy MDF, ze ścianką przednią o podwójnej grubości. Trzy krawędzie wokół głośnika A.R.T. ścięto bardzo mocno, przez co zminimalizowano ugięcia fal, a co pomogło także poprawić sylwetkę kolumny, która jest znacznie „lżejsza” optycznie, niż by to wynikało z wymiarów dość szerokiej przedniej ścianki. Środek wytłumiono, ale nie bardzo mocno. Zwrotnicę przykręcono na tylnej ściance – są tam dwie cewki powietrzne i jedna rdzeniowa (proszkowa) oraz duże kondensatory polipropylenowe. Podwójne, niezłocone zaciski głośnikowe przypominają te, które stosuje forma KEF w serii iQ (właściwie są identyczne), podobnie jak łączące obydwie sekcje zwory. Inaczej niż zwykle, gdzie zwory wykonywane są z blachy konserwowej, pokrytej dla zmyłki warstewką złota, tutaj jest to solidna plecionka ze srebrzonej miedzi i złoconymi widełkami. Na tej samej plastikowej wytłoczce, gdzie zamocowano zaciski, umieszczono także trójpozycyjny przełącznik, za pomocą którego możemy regulować ilość wysokich tonów w zakresie 3 dB: -1,5/0/+1,5 dB. Całość wygląda niezwykle solidnie, co podkreślane jest przez ładnie położony, wyglądający jak samochodowy, srebrny lakier.
|
||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by SLK Studio |