Holenderska firma East West Audio Shop powinna być dla czytelników HFOL przynajmniej znajoma. W numerze 28 (sierpień 2006) "HIGH Fidelity OnLine" testowaliśmy bowiem, dystrybuowany przez nią, odtwarzacz CD-E5 SE chińskiej firmy E-Sound(test TUTAJ), znakomity przykład na to, jaka moc drzemie w projektowanych z sercem i uważnie produkowanych urządzeniach zza Wielkiego Muru. Niewysoka cena, skojarzona ze znakomitym, bezbłędnym (no, dobrze - niemal bezbłędnym) wykonaniem zaowocowała przyznaniem tej konstrukcji Nagrody Roku 2006 w kategorii "Odtwarzacz CD" (Nagrody Roku 2006 TUTAJ). Urządzenie ujmowało nie tylko solidnością, ale także czytelną konstrukcją. Było więc tylko kwestią czasu, aż ktoś spróbuje po swojemu "podrasować" odtwarzacz - a to dając nowe nóżki, a to zmieniając kondensatory itp. Ron Wevers, właściciel East West, postanowił jednak pójść krok dalej i zasponsorował prace nad całkiem nową "edycją" CD-E5. Jak informuje napis na górnej, przezroczystej, wykonanej z akrylu (zresztą przy pomocy polskiej firmy Audionova, o której jeszcze za chwilę), za edycją o nazwie East West Audio Edition stoi firma Art Speak, z właścicielem Louisem Raatjesem, który w stopniu wyjściowym wykorzystał kompletny, symetryczny, pracujący w klasie A bez sprzężenia zwrotnego moduł firmy MachMat. Prace trwały trzy miesiące. Ron, spytany o rodzaj zmian wymienia jednym tchem:
Pierwsza uwagę przyciąga przezroczysta ścianka górna, z wygrawerowanymi napisami mówiącymi, kto, co i jak (tutaj też napis "Powered by AudioNova"). Z jednej strony chodziło zapewne o to, żeby móc rzucić okiem do wnętrza, bo to jest naprawdę piękne i przyprawia każdego, choć trochę obeznanego audiofila o szybsze bicie serca. Ważniejsze były chyba jednak efekty soniczne. Nie jest rzeczą nową, ani nie jest to wiedza tajemna, że większość urządzeń gra lepiej z odkręconą ścianką górną. Zazwyczaj firmy o tym nie piszą, ponieważ taki zabieg grozi porażeniem prądem (każdy robi to na swoją odpowiedzialność!), jednak ma to związek z magnetyzowaniem się metalu, prądami wirowymi itp., rzeczami, które wtórnie wpływają na sygnał w środku. East West zaproponowała więc kompleksowe rozwiązanie: wymianę ścianki górnej (stara, metalowa jest dostarczana w komplecie). Oczywista jest także sprawa stopnia wyjściowego - MachMat przygotowała tę sekcję przy wykorzystaniu pięknych, koszmarnie drogich (ok. 50 euro za sztukę!) i dość rzadkich kondensatorów NOS amerykańskiej firmy Sprague Vitamin Q. To kondensatory olejowe, ze szklanymi bokami, produkowane w latach 50., przez wielu uważane za znacznie lepsze niż kondensatory Jensena. A to tylko początek modyfikacji. Rzecz w tym, że otrzymaliśmy zupełnie nowy odtwarzacz, jednak z zupełnie nową ceną - niemal 1000 Euro wyższą od oryginału. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę koszty takiej przeróbki (same kondensatory wyjściowe kosztowały 200 euro!), to wydaje się to niemal okazyjną zamianą. ODSŁUCH Dźwięk CD-E5 EWAE jest niesamowicie gładki i płynny, żeby nie powiedzieć - szlachetny. A zresztą, dlaczego "nie powiedzieć", kiedy to najlepszy kwantyfikator, jaki przychodzi do głowy w pierwszej godzinie odsłuchu. Niesamowicie, jak pod względem barwy urządzenie przypomina (z ograniczeniami, ale to ostatecznie trzykrotna różnica w cenie) mój odtwarzacz Ancient Audio Lektor Prime (test TUTAJ). Wydarzenia podawane są dość blisko. Tak więc głos Aimee Mann z jej płyty "Lost in Space" (Super Ego Records/Mobile Fidelity, UDSACD 2021, SACD/CD) był duży, namacalny, nieco bliższy niż z Lektora, podobnie zresztą jak inne instrumenty z tego dysku. Przekaz był ultra-analogowy, tj. kompletnie pozbawiony chropawości cyfry (w czym przypomina właśnie Lektora), podawany był bez pośpiechu, w nieco dostojny sposób. W pierwszej chwili, szczególnie po przejściu z uniwersalnego odtwarzacza Bladelius Freja MkII (test również w tym wydaniu HFOL), ma się wrażenie, że góra jest nieco zaokrąglona, nieco wycofana. Tak jest bowiem zwykle, kiedy w pierwszym momencie myślimy o CD: "analog". Absolutnie nie - już pierwszy utwór z bardzo dobrze zarejestrowanej płyty Allana Taylora "Hotels&Dreamers" (Stockfish, SFR 357.6028.2, CD) pokazał, że góry jest sporo, nawet dużo, jest jednak znakomicie prowadzona, bez rozjaśnienia wyższej średnicy i bez akcentowania jej ataku, ma fantastyczną barwę i - o czym już wspomniałem - pozbawiona jest cyfrowych naleciałości. W obydwu przypadkach wokale same z siebie są podawane dość ciepło, jednak mimo że dźwięk odtwarzacza także miał quasi-ciepłą barwę, nie zlał się w pulpę, nie była to gęsta zupa meksykańska, z której trzeba wyławiać co lepsze kawałki. Tutaj też dała się zauważyć cecha, która po fantastycznym początku E-Sounda, po którym człowiek zapytuje sam siebie, po co istnieją droższe urządzenia, przywraca w nie wiarę i wiemy już za co w takim przypadku płacimy. Dopóki bowiem rzecz szła o górę (mowa o barwach) i średnicę, wówczas E-Sound grał jak rasowy, hi-endowy odtwarzacz, ze szlachetnym tembrem i delikatnymi szmyrnięciami miotełek, albo dzwonnymi uderzeniami rozwścieczonego pałkarza. To, oraz bardzo dobra przestrzeń muszą robić wrażenie. Piętą achillesową urządzenia z Holandii jest natomiast bas. Gitara basowa na płycie Taylora została zarejestrowana niesamowicie nisko i w bardzo mięsisty, "fizycznie" odczuwalny sposób. To w takich okazjach najlepiej słychać, że odtwarzacz CD-E5 (EWAE) ma nieco zrolowany, nie do końca konturowy zakres niskotonowy. Jego barwa jest bardzo ładna, jednak w porównaniu z Lektorem, a także z Bladeliusem, gdzie bas także nisko nie schodzi, ma jednak bardziej zwarty atak, zakres ten może z nie dość szybkimi kolumnami lub wzmacniaczem zabrzmieć kluchowato. Także z romantycznie brzmiącymi urządzeniami, jak np. Unisound Research wynik nie był do końca satysfakcjonujący. Znakomicie sprawdził się natomiast w zestawieniu z szybkimi, czystymi urządzeniami, jak Cambridge Audio 840A (niedługo test w "Audio" - to znakomity, niedrogi wzmacniacz!), z którym można go połączyć w formie zbalansowanej, a jeszcze lepiej było z Modelem 5 Avantgarde Acoustic oraz z CS-300 Lebena (test TUTAJ). Przypomina w tym urządzenia Arcama, przede wszystkim wzmacniacze, ale także odtwarzacze CD, które często mają taki właśnie przyjemny, choć nie do końca rozdzielczy dół. Mam wrażenie, że odtwarzacz projektowany był albo przy wykorzystaniu monitorów, bez niskiego basu, albo ze wzmacniaczem lampowym, który z niższym basem nieszczególnie sobie radził, więc nie zwracano nań uwagi. A zresztą - może się mylę... Może po prostu jestem przewrażliwiony i jest to wina zbyt dokładnych, zbyt przezroczystych Harpii, model Marcus (test TUTAJ). W każdym razie trzeba zadbać o resztę toru tak, aby tego typu tendencje się na siebie nie nałożyły - wtedy będzie dobrze. Od Lektora CD-E5 odróżnia także mniejsza rozdzielczość. Jeśli jednak porównamy go z Bladeliusem czy Arcamem, a więc urządzeniami ze zbliżonego przedziału cenowego, wówczas okaże się, że rezolucja jest co najmniej bardzo dobra, tyle że manifestuje się nie wykrajaniem instrumentów z tła, nie akcentowaniem ataku, a "niemieszaniem" barw, przez co każdy z instrumentów ma charakterystyczny "sound", jest słyszalny inaczej, także w dziedzinie dynamiki, przez co jest prezentowany wyraźnie i bez zamglenia. Należy bowiem wciąż pamiętać o tym, że barwy urządzenia są lepsze niż większości urządzeń do 10 000, a nawet 15 000 złotych. Blachy na fenomenalnie zarejestrowanej płycie "Music from the Hearts of the Masters" duetu Jack de Johnette&Foday Musa Suso (Golden Beams Productions, GBP 1112, CD - recenzja w tym numerze HFOL, w dziale Muzyka) zabrzmiały na tym odtwarzaczu po prostu pięknie. Zakres wysokotonowy przechodzi w równie wysmakowany zakres średniotonowy, dźwięczny i głęboki, a ten w mięsisty i pełny bas (o jego niskim zakresie już powiedzieliśmy kilka cierpkich uwag, czas więc na pozytywy). Przez gęstą średnicę, głosy są podawane dość blisko słuchacza, a instrumenty otoczone są masą powietrza, wpompowanego do naszego pokoju wprost z ciepłego, letniego wieczora. BUDOWA Podstawą East West Audio Edition jest odtwarzacz CD-E5 w wersji Signature Edition firmy E-Sound. Ponieważ testowaliśmy go jakiś czas temu (test TUTAJ), tam można znaleźć szczegółowy opis budowy wersji podstawowej. Przypomnijmy tylko, że obudowa jest niezwykle solidna, bardzo dobrze wykonana z grubych aluminiowych paneli. W wersji EWAE zmieniono górną ściankę z metalowej na akrylową. Od razu widać więc zmiany, jakie zaszły wewnątrz. Całą dolną ściankę wyklejono matą bitumiczną, podobnie zresztą jak fragmenty "mostu" na którym zawieszony jest krążek dociskowy dla płyty. Za napędem jest duży transformator toroidalny, który został pochylony pod kątem kilku stopni tak, aby generowane przezeń pole elektromagnetyczne w jak najmniejszym stopniu zakłócało pracę pozostałych układów. Płytka zasilacza, wciąż niesamowicie rozbudowana, otrzymała zupełnie nowe kondensatory. Ich pochodzenie to tajemnica producenta, ponieważ zostały dobrane "na słuch", co zajęło sporo czasu... Aby ładniej wyglądały, naciągnięto na nie siateczkę, taką samą, jaką naciąga się na kable połączeniowe. Siateczkę otrzymały także kable wewnątrz urządzenia, które dodatkowo zaekranowano - ekran otrzymały niemal wszystkie, oprócz biegnących z transformatora do zasilacza i kabli z gniazda sieciowego IEC do umieszczonego na ściance przedniej wyłącznika (myślę, że bardziej elegancko byłoby zastosować jakiś przekaźnik i nie ciągnąć kabli przez cały odtwarzacz). Jak wspomniałem, poprawiono elementy zasilania elementów fotooptycznych w głowicy napędu, jednak prawdziwa rewolucja objęła stopień wyjściowy. Oryginalnie umieszczony na tej samej płytce co przetwornik, oparty o układy scalone, wyglądał znakomicie i trudno było spotkać drugi tak dobry w urządzeniach za te pieniądze. Nowy przyćmiewa wszystko, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę wzrost ceny CD-E5. Moduł wyjściowy został przygotowany przez holenderską firmę MachMat i umieszczony na osobnej, przykręconej piętrowo nad starym wyjściem, płytką. Wprost z wyjścia przetwornika C/A - w tej roli Crystal CS4390 - srebrnymi drucikami Art Speak trafiamy do minimalistycznego układu tranzystorowego, pracującego w klasie A bez sprzężenia zwrotnego. W wersji SE wyjście sprzęgane było układem DC-Serwo, z którego tutaj zrezygnowano na rzecz kondensatorów. Układ jest w pełni zbalansowany, mamy więc cztery znakomite, olejowe kondensatory NOS (z lat 50.) Vitamin Q amerykańskiej firmy Sprague. Są one przez przekaźniki łączone z gniazdami XLR Neutrika i RCA (sygnał pobierany jest z pinu dodatniego). Co istotne, sekcja ta ma własny zasilacz, oparty m.in. na znakomitych kondensatorach Black Gate. Warto jeszcze wspomnieć, że i tak ładny, kompensowany temperaturowo i odsprzęgany mechanicznie zegar został dodatkowo opakowany w materiał absorbujący wibracje. Całość jest znakomita. Aby nie było wątpliwości, o jaką wersję chodzi, na przedniej ściance naklejono tabliczkę z napisem "East West Audio Edition". Nie wygląda ona bardzo, ale przy tej okazji pominięto wymianę płytki zaślepiającej szufladę, elementu, który przez swoje wykończenie jednoznacznie kojarzy E-Sound z Chinami. Jeśliby udało się napis przenieść na ten element, a może nawet go zastąpić, wówczas urządzenia "za Chiny" - że tak powiem - nie dałoby się odróżnić od drogich, hi-endowych urządzeń z Wielkiej Brytanii czy USA - tak pod względem budowy, jak i jakości dźwięku.
|
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio |