Manley to amerykańska firma, która w swoim portfolio, obok wielu interesujących produktów ma jeden, dziki któremu już teraz przeszła do historii - przedwzmacniacz gramofonowy Steelhead. Michael Fremer, "bóg analogu", jak mówią jedni, dla innych "co najmniej śliski gość", w każdym razie człowiek, który o świecie czarnego krążka wie wszystko, albo niemal wszystko, używa właśnie Steelheda (test w HFOL wkrótce), podłączonego do kosztującego 100 000 Euro gramofonu firmy Continuum Audio Labs . Ale nie o tym chciałem właściwie mówić, a raczej zwrócić uwagę na to, jak jeden, nawet znakomity produkt, jest w stanie przysłonić inne produkty. Słuchając kolejne, coraz droższe wzmacniacze Manleya (Stingraya testowałem w "Audio", a test monobloków Snapper TUTAJ; tam też niezwykle ciekawe wprowadzenie Ann Manley, właścicielki i spiritus movens firmy) doszedłem mianowicie aż do szczytu w postaci monobloków Neo-Classic 250, przedmiotu tego testu i każdy, każdy pojedynczy produkt prezentował sobą niesamowity potencjał i znakomity dźwięk. Jak gdyby Ann miała wyłączność na dobre pomysły. A może zresztą ma... W każdym razie "250" przybyła do mnie już od nowego dystrybutora, który wydaje się bardzo zaangażowany w tę firmę, najwyraźniej kocha ten sprzęt i jest duża szansa, że to nie jest działalność wysychająca okresowo jak Nil, ale na poważnie. Mam tym większą nadzieję, że tak właśnie jest, ponieważ w dystrybucji firmy Moje Audio znajdują się także niezwykle w USA cenione kolumny Joseph Audio, które regularnie zdobywają nagrody w kategorii "najlepszego dźwięku wystawy" na największych tego typu imprezach za Oceanem. Czas więc, aby i po tej stronie Wielkiej Wody zamieszały. Odsłuch przeprowadzony był z kolumnami Reference 205 KEF-a , Davis Nikita (test w tym miesiącu), a także z genialnymi Avantgarde Acoustics Picco (test TUTAJ), przegląd był więc spory. Jako źródło posłużył mój Lektor Prime (test TUTAJ) z wbudowanym fenomenalnym przedwzmacniaczem, komplet EMM Labs CDSD SE/DCC 2 SE, także z przedwzmacniaczem, jak również odtwarzacz Accuphase DP-78 z nowym flagowym przedwzmacniaczem tej firmy C-2810. Kable, jak zwykle to referencyjny Velum. Towarzystwo było więc co najmniej niezłe. ODSŁUCH Manley pokazuje, jak może brzmieć wzmacniacz o wysokiej mocy tak, żeby w wielu aspektach było go słychać jak z niewielkiego wzmacniacza SET. Wszystkich rzeczy nie da się przeskoczyć, jednak wiele - a i owszem. Jak zauważył jeden ze znajomych, takie duże , skomplikowane urządzenia nie mogą się równać subtelnością góry i głębią precyzyjnej sceny z lampami 300B, jednak chyba nie o takie porównania tutaj chodzi. Ostatecznie Manley posiada w swojej ofercie także wzmacniacze oparte o te kosztowne triody, czekające na wybór kupujących. Małe moce wymuszają określoną ścieżkę postępowania, zarówno jeśli chodzi o kolumny, jak i rodzaj odtwarzanej muzyki. Z SET niskiego basu nie ma i nie będzie, nawet ze skutecznych kolumn. Wyjątkiem są Avantgarde'y, ale tutaj mamy aktywną sekcję niskotonową. Z małymi mocami najlepiej więc udawać, że poniżej 60 Hz na płytach nic się nie dzieje i jest gites. Mam jednak nieodparte wrażenie, że "250" została zaprojektowana do pracy z realnymi kolumnami w sporych pomieszczeniach (zarówno ze względu na moc oddawaną do kolumn, jak i do atmosfery). To wzmacniacz dla tych, którzy nie są w stanie zaakceptować ograniczenia siły głosu i pożądają niskiego basiska, jeżeli takowe w nagraniu się znalazło. Jeśli tak, to Manley spełni te oczekiwania z nawiązką. Przepiękny dźwięk. Jeśli chodzi o barwę to jest to szkołą dźwięku Accuphase ze wzmacniaczy A-30 i A-60, tylko z lepszą rozdzielczością i większą dynamiką. Kontrola niskich częstotliwości też tutaj jest lepsza. Brak podbarwień na basie, a przy tym jego znakomita kontrola to główne cechy dźwięku Manleya. To wciąż nie jest wprawdzie absolutne panowanie nad niskotonowcami, jakie zapewnia Gryphon Diablo, jednak jest i tak bardzo dobrze. Zresztą, barwa tej części pasma jest w Manleyu przyjemniejsza, bardziej "ludzka". Ma ona pełnię, bogatą barwę, a przy tym jest mięsista i zwinna. Słychać to szczególnie dobrze w nagraniach, gdzie mamy sporo warstw, jak np. w "Washington Street" Laurie Anderson z płyty "Life on a String" (Nonesuch 79539, HDCD), gdzie wszystko pokazane zostało ze znakomitą plastyką, głębią i będąc tuż, na wyciągnięcie ręki nie było rzucane na twarz. Wspominałem o górze. Naprawdę łatwo zapomnieć o SET-ach, szczególnie, jeśli nie porównujemy z nimi amerykańskiego wzmacniacza łeb w łeb. Trzeba wprawdzie powiedzieć, że góra nie jest tak rozdzielcza jak w najlepszych wzmacniaczach 300B, np. Ancient Audio Grand Mono, jednak nigdy nie usiłuje wyskoczyć ponad to co potrafi i nie wybija się bezsensownie na pierwszy plan. Dźwięk w Manleyu po prostu stanowi całość i raz usłyszany niechętnie poddaje się analizie. Łatwiej mówić o nim jako o komplecie, pełni niż o jego składowych. To bowiem właśnie fenomenalna koherencja i ciągłość tworzą coś, w co jesteśmy w stanie uwierzyć, na chwilę zawiesić podejrzliwość człowieka stojącego w obliczu artefaktu - wiemy, że to sztuczne, odtworzone, że to płyta, a jednak wchodzimy w to bez mrugnięcia okiem (albo mrugamy oczarowani). Ma przy tym "250" właściwość, która różni go od innych amerykańskich potworów, a mianowicie nie przegina, nie stara się za wszelką cenę pokazać, że potrafi, że umie i po prostu może. Manley gra mianowicie mocnym, pełnym basem, jednym z najlepszych, jakie w moim systemie rezydowały (poza Gryphonem Diablo i Anthemem P5 i Halcro dm38 test TUTAJ), jednak nie pokazuje go za wszelką cenę, nie pręży muskułów tam, gdzie nie trzeba, po prostu gra swoje. A że robi to z fantazją? Taki ma po prostu sposób na życie... Poza tym wzmacniacz nie preparuje, nie upiększa dźwięku, a mimo to przekaz jest ładny i zachęca do sięgania po kolejne płyty. Jedną z nich był Wes Montgomery "California Dreaming" (Verve/Universal [Japan], UCCU-9245, CD). Ależ muzyka, ależ dźwięk! Po przejściu z nowoczesnego grania na płycie Anderson na ten zarejestrowany w 1966 roku krążek, momentalnie słychać ograniczenie pasma, mniejszy bas itp., nie było dodawania czegoś, czego w muzyce nie ma. Jednak koherencja brzmienia, jego naturalność i wiarygodność wzrosła niepomiernie. Gitara Wesa miała naturalne rozmiary (chodzi właściwie o piec, do którego była podłączona) i charakterystyczny dla przesterowanych, pracujących w klasie B lamp, dźwięk. A pierwsze takty z płyty "Revolver" The Beatles (Toshiba-EMI, TOCP-51117, CD), od pierwszych sekund, od odliczania: "one, two, three, four..." był tak namacalny, jakby się siedziało za szybą wraz z Martinem i miksowało materiał. Może trochę przesadzam, ale nieświadomie. Dźwięk nie przynosił bowiem poszczególnych wydarzeń, szczegółów, itp. ale pełnię - wszystko w niej było, chociaż, jeślibyśmy mierzyli z linijką w ręce, to rezolucja mogła się wydawać mniejsza niż we wzmacniaczach SET. Manley nie jest bez wad. Nie ma tej aury, bezkompromisowego wniknięcia w miks, jaki dają wzmacniacze na lampie 300B. Nie ma też tak precyzyjnej, tak daleko w głąb wybudowanej sceny. Pomyślmy jednak o tym w kontekście wspomnianych wyżej zalet, a obraz się zmieni i będziemy mogli zadecydować, czy to jest to, czego szukamy. Nie wspominałem o tym w głównej części testu, ale oczywiście wypróbowałem obydiwa tryby pracy urządzenia. Myślę, że tryb triodowy będzie odbierany jako przyjemniejszy, bardziej plastyczny. Proponuję jednak dłuższe posłuchanie w trybie tetrodowym, ponieważ daje on lepszą kontrolę dźwięku (w całym paśmie) i lepszą rezolucję. BUDOWA Wzmacniacz Neo-Classic 250 amerykańskiej firmy Manley jest końcówką mocy i ma formę dwóch monofonicznych monobloków. Jego nazwa wskazuje na dwa istotne elementy: moc oraz koncepcję plastyczną. Zacznijmy od tej drugiej: front urządzenia został wykonany z grubego płata aluminium, w którym następnie wycięto szereg otworów, z zaokrąglonymi rogami itp. z których część zakryto od tyłu srebrną siateczką. Pośrodku umieszczono duże, podświetlane białymi diodami LED logo firmy i moc wzmacniacza. Wraz ze specyficznym krojem czcionki użytej do opisu urządzenia - na dużej, czarnej płytce oraz kolorem (navy blue), odnosimy wrażenie, że przenieśliśmy się wprost w lata 50., kiedy Marantz i McIntosh święcili swe pierwsze triumfy. Podobieństwo nie jest idealne, ponieważ dodano szczyptę ducha Art-Deco, jednak trzeba powiedzieć, że - w ramach przyjętej stylistyki retro - urządzenie wygląda wspaniale. Po rozpakowaniu - z pomocą znajomego, ponieważ dla jednej osoby to dość spore wyzwanie - nie można było nie westchnąć, tak dobrze te amerykańskie bestie wyglądają. Panel przedni wykończony został w atrakcyjnym kolorze, który najbliższy jest chyba navy-blue, czyli stalowo-niebieskim. Z boków wystają duże, czarne i błyszczące rączki, które wraz z otworami pozwalającymi zamocować Manleya w racku studyjnym sugerują takie przeznaczenie urządzenia. Trochę to sprawa przyjętego projektu plastycznego, jednak z tego co wiem, to rzeczywiście sporo urządzeń Manleya pracuje w renomowanych amerykańskich studiach. Blisko dolnej krawędzi umieszczono szereg przełączników hebelkowych - wyłącznik sieciowy (z maleńką, czerwoną diodą), przełącznik 'soft-star', który działa jak 'standby', zmniejszając napięcia doprowadzane do lamp o połowę, redukując zużycie prądu i lamp, a pozwalając utrzymywać wzmacniacz gotowy do użycia w każdej chwili. O tym, że jesteśmy właśnie w tym stanie, informuje migająca, zielona diodka. Po drugiej stronie plakietki z logo firmy mamy kolejny przełącznik, którym zmieniamy tryb pracy urządzenia. Do wyboru mamy tryb triodowy (siatki są wówczas zwierane), albo tetrodowy (zwierana jest jedna siatka) - Manley w niemal wszystkich swoich wzmacniaczach, w których stosuje pentody, wykorzystuje je właśnie jako tetrody. W trybie triodowym producent gwarantuje 125 W/8 Ω (tutaj firma podaje dwie różne wartości - nną na stronie www, a inną w instrukcji), zaś w tetrodowym budzące uznanie 250 W/8 Ω (obydwie wartości przy THD = 1,5 %). Obok jest jeszcze mały przełącznik, także z diodą, 'mute'. Za przednią płytą mamy bardziej znajomy układ, tj. z przodu lampy, a za nimi dwa potężne transformatory - sieciowy i głośnikowy oraz równie wielkie (po 3 800 µF /400 V każdy) kondensatory amerykańskiej firmy Cornell Dubilier, firmy, której Manley jest wierny od lat. Lampy normalnie ukryte są pod siatką i prawdę mówiąc, wzmacniacz tak wygląda najlepiej. Mieści się tam aż dziesięć lamp EL34, dwie 12BH7 oraz jedna ECC801. Lampy mocy dobierane są (komputerowo) dla Manley przez firmę Groove Tubes, każda z własnym certyfikatem i stosownym logo firmy na bańce i na cokole. A sprawa parowania jest o tyle ważna, że trzeba utrzymać w ryzach aż dziesięć lamp, kiedy z dwoma są kłopoty... Końcowe regulacje odbywają się przez zmianę biasu - dostęp do potencjometrów jest zapewniony po odkręceniu dużej plakietki z przodu urządzenia. Lampy też nie są byle jakie, ponieważ chociaż nominalnie EL34, pochodzą tylko od trzech firm (nigdy nie wiadomo, jakie otrzymujemy, ponieważ oryginalne oznaczenia są usuwane, a nanoszone własne): Sovteka (EL34G, EL34G+, EL34WXT), Electro-Harmonics (EL34EH) oraz JJ (EL34GT). Każda z nich ma nieco inną charakterystykę, jednak mają także wiele cech wspólnych i to właśnie w oparciu o te konkretne przykłady zostały opracowane modele Neo-Classic. Lampami końcowymi sterują dwie lampy 12BH7 (takie same jak we wzmacniaczu RCM Bonasusa - test TUTAJ, gdzie także sterują EL34), jeszcze z jugosłowiańskiej fabryki Ei. Na wejściu znajduje się z kolei fantastyczna, ultra-niskoszumna lampa Siemensa ECC801. Przyłącza umieszczono nie na górze, ani z tyłu, a pod kątem, co bardzo ułatwia instalację okablowanie. Złocone, masywne gniazda WBT, model 0765, umieszczono skrajnie z lewej strony, tuż za trafem głośnikowym, zaś gniazdo sieciowe skrajnie z prawej, tuż za trafem sieciowym. Blisko wyjść głośnikowych mamy dwa wejścia - zbalansowane Neutrina oraz nizbalansowane RCA. Wybieramy pomiędzy nimi przełącznikiem hebelkowym. Do wnętrza dostajemy się po odkręceniu dolnej, ażurowej ścianki. Ciekaw byłem przede wszystkim tego, czy Manley ma budowę w pełni zbalansowaną, jak to sugerował rozkład lamp na ściance górnej, podzielonych wyraźnie na dwie gałęzie - osobno dla dodatniej fazy sygnału i osobno dla ujemnej. Niestety - okazuje się, że Neo-Classic 250 to wzmacniacz niezbalansowany od początku do końca. Tuż za wejściem XLR sygnał jest zamieniany na niezbalansowany w niewielkim transformatorze desymetryzującym firmy... Manley. Stamtąd, dość długimi przewodami, owiniętymi w srebrzystą folię, sygnał biegnie do przełącznika mute na przedniej ściance i potem na wejście lampy ECC801, a potem do driverów. Skąd taka decyzja? - Nie wiem. Być może, że po prostu źle odczytałem układ.
|
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio |