KILKA PROSTYCH SŁÓW Rozmowa z konstruktorem wzmacniaczy TRI, panem Junichi Yamazaki Wojciech Pacuła: Gdzie, kiedy i kto? Junichi Yamazaki: Koshigaya-shi Saitama, Japonia, firma wystartowała w grudniu 1996 roku. Odpowiedzialny za mechaniczną i elektryczną część jestem ja - Junichi Yamazaki. WP: Ile kosztuje TRI TRV-A300SE? JY: Cena sklepowa - 8400 zł WP: Lampy jakiej firmy pan preferuje? JY: Moją ulubioną firmą jest japońska Okaya i ich lampa 300B. WP: Może Pan powiedzieć coś więcej o tej firmie? JY: Prawdę mówiąc o samej firmie nic nie wiem, chociaż w Japonii jest znana i mnie się podoba jej "sound". WP: Parę słów o waszych transformatorach? JY: Nie ma w nich nic magicznego - używamy zwyczajnych materiałów, ponieważ przy dużym wolumenie produkcji dostajemy transformatory dużo taniej, niż gdybyśmy zamawiali niewielkie ilości. WP: A co ze sprzęganiem międzystopniowym? Kondensatory, transformatory? JY: Najczęściej używamy sprzężenie kondensatorowe - rekomendujemy niemieckie kondensatory Mundorfa. WP: Jakie źródło dźwięku pan preferuje? JY: W moim przypadku jest to 50% analogu (LP) i 50% CD. WP: A SACD i DVD-Audio? JY: W ogóle - myślę, że formaty te mają przed sobą krótki żywot. WP: Jak pan myśli - czy lepszej jakości elementy poprawiaj dźwięk? JY: Najważniejsze są transformatory wyjściowe, bo to one w największej mierze kształtują dźwięk wzmacniacza lampowego. ODSŁUCH Odsłuch wzmacniaczy w rodzaju TR-300SE zawsze jest sporym przeżyciem. Mamy oto do czynienia z inkarnacją legendy: wzmacniacza SET z lampą 300B w stopniu końcowym. I kropka. Przez długi czas lampy tego typu zarezerwowane były dla bardzo wąskiego kręgu odbiorców, ponieważ oparte na nich wzmacniacze były bardzo drogie i pochodziły najczęściej z bardzo egzotycznych firm. Aż tu - bang! Chińczycy robią to samo za jedną dwudziestą ceny. Nie od razu dało się toto porównać do zachodnich produkcji, jednak ich twórcy błyskawicznie się uczyli i w krótkim czasie urządzenia "Made in China" stały się całkiem dobre, a niektóre bardzo dobre, czego przykładem był testowany u nas wzmacniacz Dareda właśnie na lampie 300B, który kosztował 4000 zł (test TUTAJ). Wtedy rozpoczął się szturm na wyższe rejony cenowe, a cała branża audio poczuła się zagrożona. I okazuje się, że konkurencja wszystkim wyszła na dobre. Jeszcze ze trzy lata temu było niemal nie do pomyślenia, żeby japoński wzmacniacz z małej manufaktury kosztował mniej niż 10 000-15 000 zł. Po chińskiej inwazji wszystko się zmieniło. Okazuje się, że da się, gdy chce się. W postaci TR-300SE dostajemy pięknie wykonany, autentycznie japoński, tj. tam zaprojektowany i własnoręcznie polutowany przez pana Junichi Yamazaki, który kosztuje jakieś 6000 zł (1500 Euro), a który oparty jest na lampach 300B. Oczywiście, jest różnica w jakości wykonania, dźwięku i podzespołach między nim i wytworami Kondo, jednak urządzenie to wpisuje się w pewien sposób na dźwięk osiągany przez duet składający się z Japończyków i 300B. Zaczyna się jakbyśmy czytali receptę na "japoński" dźwięk: góra urządzenia jest nieco zaokrąglona i nie tak mocna jak np. z Modelu 5 Avantgarde Acoustic czy nawet w innych lampowych urządzeniach z tego przedziału cenowego. Także bas nie jest tak zwarty jak z Modelu 5, a już zupełnie nie przystaje do tego, co prezentuje końcówka mocy Monster Power MPA 2250 SS. A jednak... Pomimo to, a może właśnie wykorzystując to do swoich własnych celów, TRV-300SE przedstawia dźwięk bardziej naturalny, bardziej "prawdopodobny", że tak powiem, sposób niż wszystkie wymienione wzmacniacze i wszystko co słyszałem poniżej 15 000 zł. Nie jestem zakręconym zwolennikiem lamp, ani nawet lamp 300B, chociaż jeden z trzech najlepszych wzmacniaczy, jakie w życiu słyszałem, Silver Grand Mono Ancient Audio (premierowy odsłuch TUTAJ) bazuje właśnie na tych bańkach. Ale to wyjątek, ponieważ pozostałe dwa, w tym fantastyczna Viola (test TUTAJ) i genialna Nagra (porównanie Silver Grand Mono i Nagra MPA TUTAJ) są wzmacniaczami tranzystorowymi. Wystarczy jednak krótki odsłuch Tri z dobrej klasy sprzętem towarzyszącym, żeby usłyszeć coś w rodzaju faksymile pomieszczenia, genialnie naturalnego w braku mechaniczności, w braku denerwujących zniekształceń, które z większości wzmacniaczy robią piękne urządzenia hi-fi, które jednak z hi-endem nie mają nic wspólnego. Bo Tri TRV-300SE należy w całości i z kopytami do elitarnego klubu 300B. To nie są już próby w rodzaju Dareda, ani nawet wielu innych, droższych urządzeń, ale pełnoprawne uczestnictwo. Jeszcze bez platynowej, a nawet złotej karty, ale np. z prawem do darmowych drinków i wstępem na basen. Podstawą brzmienia wzmacniacza jest bowiem wyraźnie ukształtowane kreowanie brzmienia. Jeślibyśmy porównali dźwięk, chociażby wspomnianego Monstera MPA 2250 SS, swoją drogą bardzo udanego wzmacniacza, do budowania szkieletu, kośćca, to Tri zajmuje się wypełnianiem wszystkich miejsc tkanką. To w ogóle dwie drogi dochodzenia do "dźwięku absolutnego". Tranzystory idą od szkieletu i powoli, pnąc się na skali jakości i w cenniku, zabudują to tkanką. Lampy z kolei - najpierw rzucają tkankę i dopiero im wyżej, tym mocniejszy wstawiają kościec. W Tri nie ma więc genialnego trzymania basu za mordę, ani wyraźnych, ale też wyraźnie kreowanych krawędzi instrumentów. Wręcz przeciwnie - przez jakiś czas po przejściu ze wzmacniacza tranzystorowego wydaje się, że Tri jest zbyt mało szczegółowy, że przez swoje nieco ciemniejsze brzmienie gdzieś gubi wgląd w nagranie (identyczne wrażenie mamy słuchając przez pierwszy tydzień fenomenalnego przetwornika Audio Nemesis DC-1 - test TUTAJ). A przecież jest dokładnie odwrotnie: TRV-300SE sięga w głąb nagrania znacznie dalej i lepiej niż Model 5 i inne tranzystory. Robi to jednak inaczej. Zamiast nieco artefaktowego rysowania brzmienia przez podanie wyraźnego ataku, podaje bogactwo harmonicznych, owej tkanki, która sprawia, że nagle słyszymy prawdziwy saksofon, czy trąbkę. Że perkusja, choć bez genialnego ataku i feerii, jak np. z płyty Akiko Grace "Momentum" (Jroom/Columbia [Japan], COCD-53547, CD), jest bardziej tu i teraz, że jej barwa, choć w pierwszej chwili nieco zaokrąglona i ciepła, jest bardziej naturalna, nie drażni, a raczej zachęca, zaprasza do wsłuchania się w jej grę. Nie da się ukryć, że jako pierwsze w odtwarzaczu wylądowały małe składy. Po Akiko zagrała jednak płyta "Power of Nine" Anthony Wilson Trio (Groove Note, GRV1035-3, SACD/CD), z dużą sekcją dętą i - nomen-omen - "powerem" w brzmieniu. Pierwszym utworem był wolny numer z gościnnym wokalem Diany Krall. I genialna obecność głosu, jego pełnia, naturalna barwa, aksamitność, bez wyostrzeń, ale i z dokładnym oddaniem artykulacji, wszystko to zdawało się potwierdzać predylekcję japońskiego wzmacniacza do takiego kameralnego grania. Jednak mocny, pełen werwy tytułowy utwór z tej płyty, utwór, który ma wykazać siłę drzemiącą w nonecie pokazał, że i owszem, wolumen dźwięku, jego szybkość spadła, nawet w porównaniu z Modelem 5 (27 W, klasa AB), ale nagle saksofon tenorowy zagrał swą partię w pełny, płynny sposób i był słyszalny nawet pod zmasowanym atakiem sąsiadów z innych ścieżek. Szybka wymiana płyty na dość wiekową, ale wiele pokazującą płytę "Blue Train" Johna Coltrane'a w znakomitej wersji Classic Records (HDAD, DVD-A 24/192) i to samo - pięknie pokazany saksofon, a pod nim, z tyłu trąbka i puzon, obydwa wyraźne, koherentne, jakby żywe, a jednak wyraźnie z tyłu, po prostu tło. Kolejna zmiana, tym razem na materiał z dużą ilością sampli połączonych z żywym graniem różnego rodzaju gitar i trąbki z płyty Ngujena Le Duos "Homescape" (ACT 9444-2, CD, recenzja TUTAJ) i jest jeszcze lepiej. Tak zarysowanej przestrzeni, tak wyraźnie ukazanych operacji na fazie sygnału, jak np. w otwierającym płytę utworze, gdzie trąbka goni wokół głowy naprawdę dawno u mnie nie słyszałem. Być może bowiem, że składową tak naturalnego, niemechanicznego grania jest sposób, w jaki Tri pokazuje scenę dźwiękową. Oto między głośnikami otwiera się nowa przestrzeń. Często się mówi, że muzycy stanęli w pokoju, jednak myślę, że trochę w tym ja i moi koledzy po piórze przesadzamy To, co jednak chcemy przez to powiedzieć, to to, że nagle między kolumnami zostaje wyświetlony inny wymiar. Nagranie jest bowiem innym mikrokosmosem, nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością, a jedynie jest swego rodzaju kreacją (nie re-kreacją). Jedyne, co możemy zrobić, to re-kreować właśnie to, co jest zapisane na dysku, a nie rzeczywistość. Oznacza to, że musimy wytworzyć za kolumnami podobiznę świata - nieco inną niż przestrzeń w pokoju, a jednak na tyle naturalną, żeby na chwilę dało się zawiesić "niewiarę", podejrzliwość słuchacza, która pozwala odróżnić rzeczywistość od mechanicznego zapisu. Japońskiemu wzmacniaczowi w dużym stopniu się to udaje. Nie ma jeszcze tego otwarcia, jaki charakteryzuje najlepsze wzmacniacze, nie ma tak dobrej trójwymiarowości i projekcji instrumentów na scenie, jednak scena jako taka, akustyka wnętrza jest na tyle dobra, że "słyszymy" odbicia (albo ich kreację, tego nigdy nie wiemy na pewno) towarzyszące grze. Tak więc mocny bit - i jest dobrze. Naprawdę interesujące było jednak to, że Tri genialnie odegrał płyty rockowe. Prog-rock z płyty Porcupine Tree "Deadwings" (Lava 01130, DVD-A 24/48) zabrzmiał z rozmachem, fantastycznie pokazanym basem (no dobrze - niższy bas był nieco słabszy i wolniejszy) i znakomitą stopą perkusji. Każdy kolejny utwór brzmiał lepiej. I znowu trzy rzeczy pozwalały na takie "coś": barwa z harmonicznymi, fantastycznie pokazane pogłosy oraz umiejętność symulowania prawdziwej obecności instrumentów. Pomówmy o słabościach. Oczywiście, nie wszystko na Tri zagra dobrze i nie wszystkim nieco spokojniejszy, bardziej "analogowy" sposób gry wzmacniacza się spodoba. Nawet zrozumiem zarzuty dotyczące nieco ciemniejszej góry. Trzeba dużo więcej zapłacić, żeby obok wspaniałej barwy mieć także wyższą selektywność. Jednak to wszystko składa się na coś, co pozwala pokazać instrumenty i głosy w niesamowicie naturalny, pozbawiony cech reprodukcji sposób. Wzmacniacz ma porażającą moc 8 W na kanał i z miejsca powinien zostać wpisany do rubryki: kolumny = wysoka skuteczność. I niby rzeczywiście, krótki odsłuch z tubami Avantgarde Acoustic Nano (test w przygotowaniu) pokazał, że zyskuje na tym przede wszystkim bas i góra. Jednak prawdę mówiąc większość czasu wzmacniacz grał z normalnymi kolumnami, a najwięcej z prototypowymi monitorami Harpia Acoustic o skuteczności 84 dB. W moim pomieszczeniu o wymiarach 27 m2 wystarczało to z zupełności, żeby zagrać bardzo głośno. Już któryś raz przekonuję się bowiem, że skuteczność to jedno, a wydajność prądowa i odporność na przeciążenia wzmacniacza to drugie. Nie ograniczajmy się więc wyłącznie do wysokosprawnych kolumn, bo nie o to chodzi - dobrze skonstruowany wzmacniacz poradzi sobie ze znacznie szerszym wachlarzem obciążeń. Tri TRV-300SE kosztuje niewiele i zagra każdy rodzaj muzyki. Wraz z odtwarzaczem E-Sound (test TUTAJ i kolumnami Harpii stworzył system, który w swojej naturalności wpisywał się w to, co zwykle nazywamy hi-endem. I tylko jednego jestem ciekaw: jak zabrzmi to cudeńko, jeśli wymienimy wszystkie elementy na najlepsze możliwe? Czas pokaże, postaram się przygotować taki test. Jednak tu i teraz jest to genialne urządzenie. BUDOWA Wzmacniacz TRI TRV-300SE ma niezwykle małe, jak na wzmacniacz lampowy, gabaryty. Przyzwyczajeni do amerykańskich gigantów patrząc na TRI myślimy: "A gdzie reszta wzmacniacza?" Po jakimś czasie wszystko wraca jednak do normy i zaczynamy doceniać doskonałość niewielkich form, w których japończycy są niekwestionowanymi mistrzami. To trochę tak jak z poezją: weźmy klasyczny wiersz i haiku - obydwa mają to COŚ, jednak haiku ma COŚ zagęszczone, skoncentrowane na mniejszej powierzchni, przez co wydaje się GO więcej. Wzmacniacz ma klasyczną dla lampowców konstrukcję: z przodu wyeksponowane lampy, a za nimi duża "puszka" z transformatorami. Przedni panel, podobnie jak i tylny, wykonano z płatu aluminium. Z przodu został w nim wyfrezowany fragment, w który wsunięto element o tytanowym, matowym poblasku - to tutaj mamy logo firmy oraz wyłącznik sieciowy wraz z niebieską diodką. Z prawej strony umieszczono dwie aluminiowe gałki - jedną służącą do zmiany siły głosu i drogą przełączająca między trzema (trochę mało...) wejściami RCA. Górny panel wykonano z polerowanej stali nierdzewnej, zaś na boki nałożono drewniane elementy. Wykonano je ładnie, jednak pod śrubami, które je z boku mocują (a które za ładnie nie wyglądają) widać małe fragmenty nie pokryte bejcą. Najbardziej widocznymi elementami są lampy i doża puszka za nimi. Lampy to japońskie bańki firmy Okaya, z naniesionym logo TRI - w stopniu wejściowym i sterującym podwójna trioda 6SN7, a w stopniu wyjściowym trioda 300B o nieco mniejszej niż zazwyczaj anodzie. Uwagę wraca kolor puszki z transformatorami, a to za sprawą lakieru - jest to lakier samochodowy metallic w kolorze jasnego burgunda. Z tyłu mamy trzy pary gniazd RCA oraz trzy komplety gniazd głośnikowych (0-6-8 Ohm) - są identyczne, jak te stosowane przez Rotela i Edgara. Po odkręceniu dolnej, stalowej blachy docieramy do wnętrza. A tutaj, jak to w lampach SET - prostota i umiar, a cały układ zmontowany został w technice punkt-punkt, (niemal) bez płytek drukowanych. Okazuje się, że gniazda wejściowe RCA są niezłocone i biegną od nich długie, ekranowane przewody do selektora (otwartego), a następnie do stereofonicznego, czarnego potencjometru Alpsa. Stąd krótkimi nieekranowanymi kabelkami sygnał biegnie do siatek triod. Lampy osadzone są w ceramicznych, ładnych podstawkach, widać tutaj kondensatory PPM Real Cap Mundorfa oraz w kondensatory bipolarne Nichicona. Cała ta część została oddzielona od reszty układu blachą, która ma działać jak ekran, ale także zabezpieczać termicznie przed blisko umieszczonymi gniazdami triod mocy. Z nich króciutkim kabelkiem sygnał trafia do transformatorów wyjściowych. Widać tutaj mały trick, za pomocą którego TRI wydaje się mniejszy niż konkurencja - lampy 300B zostały wpuszczone w do wnętrza obudowy na wysokość ceramicznych baz. Cała ta sekcja zajęta jest przez układy zasilania - są tutaj cztery prostowniki (żarzenie lamp wyjściowych, wejściowych oraz napięcia anodowego), którym towarzyszą grupy kondensatorów Nichicona. I jeszcze dwie sprawy: urządzenie wyposażono w ładne, aluminiowo-gumowe nóżki, a także w klatkę zakrywającą lampy (takie są wymogi Unii Europejskiej). Tę ostatnią oczywiście można zdjąć, a do jej odkręcenia dostarczany jest znakomity śrubokręt krzyżakowy amerykańskiej firmy Eagle. Małe, a cieszy.
|
||||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio |