Japońska firma Leben znana jest wszystkim, którzy interesują się techniką lampową bardziej niż na odległość rzutu kamieniem. Częściowo jest to zasługa znakomitych recenzji w wielu światowych magazynach, jednak przede wszystkim to zasługa człowieka, który za nią stoi, pana Taku Hyodo. Odpowiedzialny za projekty i produkcję najsławniejszych wzmacniaczy lampowych w firmie Luxman, po przejęciu jej przez Alpine i przeniesieniu produkcji do północnej części Japonii, w roku 1979 (miał wówczas 30 lat) założył własną firmę Kouri Denki Co. (KDC), produkującą płytki PCB oraz komponenty elektroniczne. Ciężko jednak pozbyć się starej natury, można się było więc spodziewać, że prędzej czy później ręce zaczną go świerzbić i lampy znów zaczną się dla niego żarzyć. Zaczął skromnie, jakby "na boku", składając wzmacniacze dla zaprzyjaźnionych kawiarni, klubów itp. - tym razem pod marką KHF. Powoli, powoli, w roku 1991 wrócił do branży na dobre, kiedy to powstał pierwszy komercyjny wzmacniacz Triode 33 z lampami 3C33. Firma Leben powstała rok później. Bo pan Hyodo, oprócz tego, że jest inżynierem i muzykiem, kolekcjonuje także rzadkie typy lamp. Dlatego wzmacniacze Lebena są na życzenie wyposażane w unikatowe lampy NOS, których odpowiednia ilość (na wymianę) jest przechowywana dla każdego sprzedanego wzmacniacza. W tej chwili właściciel Lebena jest jedną z najsławniejszych osób w świecie lamp. W roku 2004 japoński magazyn "Analog" opublikował listę ośmiu najsławniejszych inżynierów audio w Japonii i firm, z którymi są związani. Byli to (w kolejności alfabetycznej):
A urządzenie swoim wyglądem przeszło moje wszelkie oczekiwania. Zdjęcia nie oddają nawet w małej części jego powabu i czaru. Niewielkie, wysokość płyty CD, szerokość - dwie płyty CD, idealnie wykonane, wszystko ma na swoim miejscu i każdy element został w nim dziesięć razy przemyślany, wypróbowany i zaakceptowany. Całość ma specjalny smak i szyk, jaki mają tylko japońskie, prawdziwie japońskie urządzenia, pomimo że przedni panel złoci się i mieni. Ponieważ jednak z boku są drewniane panele, a złoto przełamuje zieleń, zupełnie to nie przeszkadza, a wręcz poprawia nasze samopoczucie. A będąc przy złocie, trzeba powiedzieć, że coś takiego w tym kolorze jest, że Japończycy często i chętnie go stosują w urządzeniach audio, żeby wspomnieć chociażby Accuphase'a, Luxmana, STAX-a, Marantza i inne, wykończone na "szampańsko" Denony. Poza tymi konotacjami, następna wiąże się z inną legendą amerykańskiego hi-endu, wspomnianą firmą Marantz. Celowo mówię o "amerykańskiej", choć firma jest japońska (jak mówił Ken Ishiwata w Berlinie w czasie wystawy IFA 2006, z której właśnie wróciłem, okazuje się, że koncern D&M swoją siedzibę ma teraz w Japonii, a nie w Hong-Kongu), ponieważ mowa o designie, który charakteryzował firmy produkowane za czasów jej założyciela, Saula Marantza i później pod zarządem Intersope, kiedy nad marką Marantz powiewała jeszcze gwiaździsty sztandar. Ponieważ od tamtych czasów minęło już kilkadziesiąt lat, można powiedzieć, że projekt plastyczny na włos się nie zestarzał, a nawet, że dzięki kilku zmianom, został przez Lebena odświeżony. CS-300 należy do najtańszych urządzeń Lebena i chociaż cena ok. 10 000 zł, jaką trzeba zapłacić za wzmacniacz tak nieduży, oparty o tak "nieaudiofilskie" lampy jak EL84 wydaje się wysoka, to japońskie firmy przez długi czas od wprowadzenia go do sprzedaży nie mogły przebaczyć panu Hyodo tego, że tak dramatycznie zaniża ceny swoich urządzeń, kiedy mógłby wziąć za nie dwa, trzy, a nawet cztery razy więcej, a i tak by się dobrze sprzedawały. Wzmacniacze Lebena nie posiadają pilotów, wyposażone są jednak w wyjście do nagrywania, wyjście słuchawkowe z selektorem pozwalającym wyciszyć albo kolumny, albo słuchawki, balans kanałów oraz tzw. "booster", podbijający bas o 3 lub 6 dB, przydający się przede wszystkim przy kolumnach szerokopasmowych, gdzie basu zawsze brakuje. Lampy stosowane w danym modelu zawsze zależą od zamawiającego. Jeśli jednak nie jest znany odbiorca w CS-300 stosuje się w końcówce markę Sovtek (pentody EL84M), a w driverze i przedwzmacniaczu amerykańskie 5757 General Electric - "wypasioną" wersję podwójnej triody małej mocy 12AX7A. Dodatkową pomocą jest selektor impedancji na tylnej ściance: 4-6-8 Ω, pozwalający uniknąć wielu dodatkowych gniazd głośnikowych i ułatwiający wypróbowanie każdego z położeń. ODSŁUCH Wzmacniacz Lebena kosztuje w Europie ok. 2250 Euro, a więc mniej-więcej tyle samo co mój Avantgarde Acoustic Model 5 i jest przy tym o połowę słabszy mocowo, ponieważ po naprężeniu się oferuje 2 x 12 W w klasie A push-pull. Od razu pierwsze porównania pokazały, że mamy do czynienia z czymś szczególnym. Krótki odsłuch z TRI TRV-300SE (test TUTAJ) potwierdził, że ogólnie, Leben jest lepszy i chociaż nie zachowuje tej unikalnej spójności harmonicznej na bardzo niskich poziomach, to jednak oferuje większą rezolucję i dynamikę. Ale, ostatecznie, TRI jest o 4000 zł tańszy i czaruje innym zestawem cech. Głównym punktem odniesienia do 10 000 zł pozostał więc Model 5. Po przejściu z niemieckiej maszyny na japońską słychać, że dźwięk w tej ostatniej jest nieco większy i podawany jest nieco bliżej. Rysowanie naturalnych rozmiarów urządzeń, namacalnych w swojej głębi i poczuciu swego rodzaju "zgodności" wszystkich podzakresów było w "300" fenomenalne. Jednak dopiero odsłuch po tygodniu grania obudził bestię, najwyraźniej urządzenie było funkiel-nówka i musiało pograć. CS-300 potrafi bowiem zagrać niesamowicie dynamicznym dźwiękiem o pełnym spektrum - od dołu do najwyższej góry. Najniższy dół jest nieco miększy niż w Modelu 5, jednak ma tę miękkość wkalkulowaną w cały dźwięk, nie dałoby się pokazać tak rozbudowanej harmonicznie średnicy bez cienia twardości i zaraz obok szybki, krótki bas. Takie rzeczy dzieją się dopiero, kiedy zapłacimy za wzmacniacz 100 000 zł. Najtrudniejsze dla urządzeń są zwykle utwory muzyki klasycznej, bo nie dość, że wymagają bardzo dobrej mikrodynamiki, to jeszcze dynamika w skali makro musi być równie duża. No i - równowaga tonalna. Takim bardzo wymagającym nagraniem jest "Mandala Symphony" japońskiego kompozytora Toshiro Mayuzumi (Naxos 8.557093, CD), genialnie zarejestrowana i bardzo dobrze zagrana. Od razu słychać było bardzo dobrą rozdzielczość dźwięku, ponieważ instrumenty nie zlewały się w duże plamy, a raczej w ruchome i zwinne grupy grające w danym momencie razem. Coś jest w takich małych urządzeniach z wielkim sercem, ponieważ potrafią one przekazać emocje bez sugerowania, że mamy do czynienia z mechaniką. W muzyce elektronicznej, nawet tak mocnej jak z płyty "Violator" Depeche Mode (Mute, DMCD7/584332, Collectors Edition, SACD/CD/DVD-A) dynamika jest znacznie, znacznie gorsza, jednak tutaj z kolei o odbiorze utworów decyduje motoryka i to, jak urządzenie radzi sobie z przesterowaniem cyfrowym i błędami realizatorów. Trzeba powiedzieć, że Leben nie stawia się przed muzyką. Błędy realizacyjne, jak zbyt cienki i ostry głos Gahana, czy nie do końca homogeniczne pogłosy zostały pokazane wyraźnie, jednak słychać było, że urządzenie stara się (wiem, wiem, że nie powinno się antropomorfizować przedmiotu badania, jednak nie udawajmy, że nie jesteśmy z nim emocjonalnie związani - to utopia) wniknąć w to, o co ludziom w studio, także muzykom, chodziło. A motoryka? Znajomi, którzy słuchali Lebena szukali po pokoju subwoofera, którego tam oczywiście nie było. Ultra-niskosprawne monitory Harpia Acoustics (84 dB) grały głośno i w piekielnie pełny sposób. Stopa z utworu rozpoczynającego płytę zabrzmiała mocno i pewnie, zachowując, nawet przy wysokich poziomach dźwięku gęstą, leciutko ocieploną, ale naprawdę leciutko, barwą. A w ogóle, średnica sprawia niespodzianki: z jednej strony mamy genialną harmonię, jaką słychać z naprawdę bardzo dobrych urządzeń, a z drugiej krawędzie, atak potrafią zabrzmieć ciut mocniej. Wszystko zależeć będzie od płyty i od odtwarzacza, jednak nie dało się przewidzieć, kiedy i jak Leben zagra. Trzeba powiedzieć kilka słów o górze, ponieważ zupełnie nie zachowuje się jak we wzmacniaczu lampowym. Przy dużej dozie złej woli można powiedzieć, że najwyższa jej część jest nieco wycofana, ale mówię to bez przekonania. Cała pozostała część jest jednak mocna i wyraźna, mocniejsza nawet niż w Modelu 5, który do słodkich nie należy. Gdyby nie duża ilość informacji i ich wewnętrzna spójność można by mieć nawet obawy o to, czy nie będzie w systemie za jasno. Razem z mocnym prowadzeniem góry idzie jednak, jak powiedziałem, jej bogactwo. Słuchając Modelu 5 ma się nawet wrażenie, że chociaż jest ciut bardziej rozdzielczy i ma lepiej wybudowane najwyższe częstotliwości, to jednak zakres wysokotonowy jest nieco "szczuplejszy" i mniejszy. Co bym więc wybrał? Nie wiem - być może obydwa. Model 5 lepiej grał przy niskich poziomach głośności, gdzie muzyka bardziej pulsowała i "żyła". Z kolei - choć powinno być odwrotnie - Leben był lepszy przy mocniejszym graniu, wychodziła z niego prawdziwa bestia, a kiedy trzeba, jak przy genialnym remasterze K2HD płyty Sonny'ego Rollinsa (Contemporary Records/JVC, VICJ-613376, K2HD, CD) prawdziwie liryczny gość. Prawdę mówiąc, nie dało się określić raz na zawsze, do najdrobniejszego szczegółu dźwięku japońskiego wzmacniacza, ponieważ co i raz zaskakiwał a to głębokim, plastycznym tłem, a to mocnym uderzeniem, a to gęstą średnicą. Jedną z właściwości funkcjonalnych CS-300 jest obecność wyjścia słuchawkowego. Ponieważ w urządzeniu nie ma właściwie przedwzmacniacza i jest tylko w postaci potencjometru na wejściu, sygnał do niego dostarczany jest z transformatorów wyjściowych. Przełącznik umożliwia wybór między głośnikami i słuchawkami, tę drugą opcję w danym momencie wyciszając. I Leben jako wzmacniacz słuchawkowy okazał się jednym z nielicznych urządzeń, w których opcja ta nie była zwykłą błyskotką, a pełnoprawnym uczestnikiem gry. Dźwięk miał niesamowitą głębię i plastykę, nie przesadzał z bliskością źródeł pozornych i był bardzo dobrze rozseparowany. Jednak trzeba było spełnić jeden, podstawowy warunek: dobrać słuchawki. Moje ulubione Ultrasone PROLine2500 (test TUTAJ) odpadły w przedbiegach - zbyt dużo basu, za mały dystans do wydarzeń. Genialnym połączeniem okazały się przygotowywane do testu słuchawki AKG K701 (niesamowite konstrukcje!) oraz wiekowe, acz wciąż nie do zdarcia Beyerdynamiki DT-990 PRO (test TUTAJ), które pokazały wszystko nieco bliżej, w trochę ocieplony, acz niesłychanie miły, relaksujący sposób. Nawet mój wzmacniacz Perreaux SV-1, który do najtańszych nie należy, musiał powędrować na ten czas na półkę. Piękny, pięknie grający wzmacniacz dla tych, którzy nie lubią spać przy muzyce. BUDOWA O budowie już sporo powiedzieliśmy, więc zreasumujmy: urządzenie jest niewielkie, lampy są zamknięte wewnątrz obudowy wykonanej z aluminiowych blach, anodowanych na złoto (przód i tył) lub lakierowanych na kość słoniową z domieszką złotego pigmentu (góra). Wraz z moletowanymi, złotymi gałkami przypominającymi lata 70. i 80. daje w sumie genialnie zwarty, przyjemny dla oka produkt. Na ściance przedniej do dyspozycji mamy dużą gałkę siły głosu, przełącznik wejść liniowych (pięć sztuk), pokrętło balansu oraz "booster" podbijający niskie częstotliwości o +3 lub +6 dB. W czasie testu nie był potrzebny i znajdował się w neutralnym położeniu 0 dB. Poniżej mamy dwa przełączniki - osobno włączający wejście szóste wejście liniowe tape (to jest dopiero anachronizm!) i do wybierania między słuchawkami i głośnikami. Z tyłu - rząd gniazd RCA, w tym wyjście do nagrywania, gniazda głośnikowe (choć nie wyglądają na porządne, to, jak mnie zapewniono, są i tak sporym ukłonem w kierunku europocentrycznych odbiorców, bo zazwyczaj japońskie firmy montują w tym miejscu zwykłe śruby. Są zresztą złocone. Koło nich jest selektor obciążenia 4-6-8 Ω. W środku idealny porządek. Urządzenie na wysokości 1/3 podzielone jest metalową płytą, do której przymocowane są wszystkie elementy elektroniczne. Na górze mamy lampy - dwie pary EL84M firmy Sovtek, pracujące w końcówce mocy (klasa A, push-pull) oraz dwie podwójne triody 5757 General Electric (ECC83). Obok nich znajdziemy dwa ładne transformatory wyjściowe oraz zasilający - wszystkie nawijane samodzielnie - tak przynajmniej mówią opisy na nich - w Lebenie. Pod spodem mamy układ elektroniczny typu punkt-punkt z ładnymi elementami biernymi, m.in. z bezindukcyjnymi opornikami, kondensatorami Elny i potencjometrami Alpsa typu niebiesko-zielonego, większymi i lepszymi niż popularne "Blue Velvet" tejże firmy.
|
||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio |