Japoński C.E.C. w środowiskach konstruktorów jest znany głównie z dwóch powodów: dzięki opracowaniu i stosowaniu w niemal wszystkich swoich odtwarzaczach (oprócz najtańszych linii) napędu paskowego oraz dlatego, że należy do jednej grupy kapitałowej wraz z firmą Sanyo. Pierwsza sprawa - wiadomo: swego czasu jedynie amerykański Parasound miał podobny odtwarzacz, a teraz jedynie niemiecki Burmester. I tyle. A nie jest prosto sterować za pomocą paska układem, który musi mieć jednocześnie bardzo małą bezwładność, a przez to powinien być łatwy do kontrolowania, a jednocześnie musi mieć na tyle dużą bezwładność, aby zapewnić stałą prędkość liniową płyty. Liniową, ponieważ inaczej niż na LP, w napędzie CD początek odtwarzania (od środka płyty) i koniec mają inne prędkości kątowe (płyta wiruje z różną prędkością). To jedno. A Sanyo? No cóż - pewnie nie wszyscy wiedzą, ale jakieś 90-95 % soczewek używanych obecnie w odtwarzaczach CD, SACD i DVD pochodzi właśnie z tej japońskiej firmy. Nawet egzotyczny Esoteric, choć oficjalnie przecież nikt tego nie przyzna, także korzysta z oferty Sanyo. A braterstwo broni z tak wyspecjalizowaną firmą musi przynosić same korzyści, chociażby przez zamawianie soczewek o ściśle określonych parametrach. TL51XR to najtańszy model C.E.C.-a z napędem paskowym. To zresztą nie wszystko, na co go stać. Jest to top-loader, z ciężkim mosiężnym dociskiem płyty, wyposażony zarówno w wyjścia niezbalansowane RCA jak i zbalansowane XLR. Wprawdzie zbalansowany tor, jak pokazał testowany w zeszłym miesiącu odtwarzacz E-Sound CD-E5 SE (test TUTAJ) nie musi być wcale domeną drogich urządzeń, jednak wraz z napędem paskowym i wysoką jakością wykonania składa się to na coś więcej niż kolejny, zwykły odtwarzacz CD. Przypomnijmy jeszcze, że jakiś czas temu na łamach HFOL testowaliśmy wzmacniacz AMP3300R C.E.C.-a (test TUTAJ). ODSŁUCH C.E.C. pokazuje muzykę w spokojny, opanowany sposób. Dźwięk jest pokazywany raczej z dystansu niż z wchodzeniem na scenę w raz z muzykami, a tych ostatnich do pokoju. Jeśli wchodzą, to raczej do pokoju za kolumnami, a nie między głośniki. Daje to sporo możliwości, wśród których najważniejsza łączy się z dopracowaną mikrodynamiką. Jeśli odsuniemy się od źródła dźwięku, to owo wydarzenie w pewien sposób się rozpręża, jest nieco cichsze, ale przez to bardziej plastyczne, nie zamienia się w ścianę dźwięku, w której wszystko jest równie głośne. Trudno to będzie jednak docenić, jeśli pozostały tor będzie słabszy od odtwarzacza. Co więcej: w porównaniu "salonowym", gdzie trzeba się raczej sprężać z czasem, będzie duże prawdopodobieństwo, że japoński odtwarzacz przegra ze słabszymi urządzeniami, które zagrają bardziej bezpośrednim, mocniejszym dźwiękiem, ponieważ to taka prezentacja w krótkim odsłuchu robi większe wrażenie. W porównaniu z nimi może się wydawać, że C.E.C. gra w zbyt bezpieczny, zdystansowany sposób, w którym nie ma miejsca na "dramę", napięcie i namiętności. A co jest na pewno? Na pewno TL51XR dysponuje znacznie lepszą rezolucją tła, lepiej rysuje drobne szczegóły, z którymi większość odtwarzaczy z tego przedziału cenowego, jak np. QUAD CDP-2 czy Primare CD31 tak dobrze sobie nie radzą. Kiedy np. w utworze tytułowym z niezwykle dobrze, jak na rock, nagranej płyty "Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków" polskiej grupy Coma (Sony&BMG 85298, CD?) co jakiś czas wchodzi wokal, przy odtwarzaczu E-Sounda nie słychać, że wraz z nim wchodzi nieco szumu. Mikrofon to w tej chwili "wąskie gardło" systemów nagraniowych jeśli chodzi o szum, który jest stałą składową dźwięku. Podczas zgrywania utworu ścieżka z danym fragmentem wokalu jest podgłaśniana tylko w momencie, kiedy jest na niej dźwięk, czyli kiedy człowiek śpiewa. Pomiędzy tymi momentami ścieżka jest wyciszana, co pozwala uniknąć sumowania szumów z wielu ścieżek. Efekt może być mniej lub bardziej subtelny, a na płycie Comy jest bardzo dobrze ukryty. Odtwarzacz C.E.C.-a pokazał jednak moment wejścia bardzo ładnie, nie zapominając przy tym, że jest to tyko rzecz któraś-tam-planowa, a nie główne wydarzenie. Nie słuchamy oczywiście szumów, a muzykę, jednak pokazuje to, że rezolucja odtwarzacza jest naprawdę dobra, chociaż w pierwszym momencie wcale tego nie słychać. Wspomniałem o czasie, jaki jest potrzebny japońskiej maszynie, aby nas przekonać. Być może jest to związane także z kolorystyką tonalną urządzenia. Wydarzenia malowane są bowiem pastelowymi barwami z rozbudowanymi półcieniami i wieloma odcieniami szarości, bez ostrych, bijących barw i bez jarzeniówek. Słuchając kolejnych płyt, jak np. znakomitego krążka Nguyena Le Duos "Homescape" (ACT 9444-2, CD; recenzja TUTAJ), który jest bardzo dynamicznym kolarzem sampli i żywego grania o mocnych barwach i fakturach, nie mogłem przestać myśleć o tym, co mawia mój przyjaciel, porównując odtwarzanie mechaniczne muzyki do Teatru Telewizji: niby oglądamy spektakl telewizyjny, a jednak nie mamy pełnej swobody jak w teatrze, ponieważ nasza uwaga skupiana jest na konkretnym wycinku sceny, aktorach itp., podczas kiedy w teatrze sami wybieramy co nas interesuje i na kogo patrzymy. I tak gra znakomita większość odtwarzaczy. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, ale wydaje się, że ma to coś wspólnego z samą zasadą rejestracji dźwięku. TL51XR stara się odejść od tego i pokazuje wszystko jednym, płynnym ujęciem, bez zbliżeń, cięć i kadrowania. Zresztą nie tylko płyta "Homescape" tak brzmiała (została wydana w marcu 2006 roku), ale także płyty sprzed półwiecza, jak "Concertgebouw" Oscar Peterson Trio, wydana pięknie przez Japończyków z okazji 80 rodzin mistrza (Verve/Universal [Japan], UCCV-9220, CD). Bez cienia wątpliwości, dzięki takiemu graniu japoński odtwarzacz bardzo dobrze różnicował każdy półton, drgnienie dźwięku, choć całość wydawała się bardziej stonowana, jakby więcej wydarzeń otrzymało ważne zadanie do wykonania. Płyta Petersona jest dość kiepsko nagrana i nawet cudowne japońskie ręce, "które leczą", nie potrafiły tego zmienić. Wady słychać nawet na niedrogich odtwarzaczach. Jednak C.E.C. pokazał dokładnie o co chodzi: a to dropy na taśmie-matce, a to przydźwięk w jednym kanale, a za chwilę w obydwu, ale cichszy i o innej częstotliwości. Niby nic, ale całość nabierała jakiegoś bardziej naturalnego, bliższego naszym wyobrażeniom o prawdziwym graniu charakteru. Jednego, czego może trochę brakować, chociaż to będzie prawa gustu, to mocnej góry, która jest minimalnie łagodzona, a także niskiego basu. Odtwarzacz po prostu konsekwentnie grał swoje, starając się nie wypaść z roli, jednak w mocniejszych fragmentach płyty "Power of Nine" Anthony Wilson Nonet (Groove Note, GRV1035-3, SACD/CD; recenzja TUTAJ), np. w utworze tytułowym, przydałoby się nieco więcej agresji, uderzenia - ostatecznie to przecież nonet grający unisono! Odtwarzacz pokazał wszystkie instrumenty bardzo ładnie, wyraźnie, jednak z dystansem, który tutaj połączony był z lekkim przyciemnieniem góry. Także feeria barw z genialnej płyty japońskiej pianistki Akiko Grace "Momentum" (Jroom/Columbia [Japan], COCB-53547, CD) była lekko utemperowana i bardziej pastelowa niż zazwyczaj. Tak więc odtwarzacz C.E.C.-a będzie wymagał starannego, spokojnego odsłuchu. Jest fantastycznie zbudowany, ciężki, z myślą technologiczną gdzie indziej nie spotykaną. Jego powściągliwy charakter nie każdemu przypadnie jednak do gustu, pomimo że ilość mikroinformacji jest tutaj bardzo duża. BUDOWA Urządzenie, chociaż wcale na to nie wygląda, jest bardzo ciężkie. A przecież ma gabaryty podobne, jak większość tańszych odtwarzaczy Denona czy Marantza. Przód wykonano z niegrubego płata aluminium, z przewężeniem na wysokości 1/3 i rzędem okrągłych guziczków sterujących pracą napędu. Nad nimi umieszczono wyświetlacz - niezbyt duży, a przez to niezbyt czytelny. Nie ma natomiast szuflady - CEC jest bowiem klasycznym top-loaderem, z ręcznie otwieraną szufladą z przyciemnianego akrylu. Płyta dociskana jest do osi napędu dużym i ciężkim kółkiem dociskowym. A sam napęd nie jest tuzinkowy, ponieważ, jak informuje stosowne logo na froncie urządzenia, odtwarzacz posiada napęd typu belt-drive, w którym - podobnie jak w gramofonach - moment obrotowy przenoszony jest z silnika na oś z płytą za pośrednictwem paska. Cały układ oś-soczewka został zawieszony na sprężystych podporach, tak więc nakładając krążek dociskowy (nie ma tu magnesów) całość się lekko ugina, jak w gramofonach LINN-a i Thorensa. Tył jest całkiem zatłoczony, ponieważ mamy tam aż cztery wyjścia cyfrowe - TOSLINK, koncentryczne i AES/EBU, a także firmowe łącze o nazwie Superlink oparte o gniazdo komputerowe RS-232. Obok umieszczono wyjście analogowe - zarówno w formie niezbalansowanej RCA, jak i zbalansowanej XLR. Zdejmując górną ściankę widać, że dużą wagę przyłożono do tłumienia drgań. Służą temu zarówno zwarta, sztywna budowa mechaniczna, z prowadnicami dla pokrywy, spinającymi przód i tył i dodatkowe ekrany dublujące właściwie górną ściankę (wraz z bocznymi). Dodatkowo na bocznych ściankach zewnętrznej powłoki i górnych wewnętrznej naklejono płaty tłumiącego materiału (który działa także jako ekran RF). Układy podzielono między kilka płytek. Za napędem znajdują się płytki ze sterowaniem oraz wyjść cyfrowych, z lewej strony płytka z zasilaniem, tutaj m.in. zapuszkowany transformator toroidalny oraz sekcja zasilania napędu, a po prawej stronie płytka sygnałowa z elementami zasilania, w tym 10 kondensatorami o sporej pojemności. Filtr cyfrowy zakupiono w AKM i jest to układ AK4124. Nie on jest jednak ciekawy, ale niewielki układ DSP Atmela umieszczony tuż obok - czyżby urządzenie wyposażono w upsampler? Być może - ostatecznie, użyte w dalszej części ścieżki dwa stereofoniczne układy Burr-Browna PCM1796 akceptują sygnały 24/196. Poza tym są odporne na jitter, a to dzięki wbudowanym pamięciom, buforującym napływający sygnał. Podejrzenie o upsamplowanie jest zaraz potwierdzane przez mały napis na brzegu płytki. W dalszej części widać dwie duże, plastikowe, czerwone puszki firmy CCTech (CC80-CI), identyczne jak w innym odtwarzaczu C.E.C.-a, modelu CD3300. Są to zintegrowane, dyskretne układy złożone w technice SMD o bardzo dobrych parametrach. Tutaj pracują w sekcji konwersji I/U oraz wyjściowej. Materiały firmowe mówią, iż jest to układ single-ended (chyba chodzi o każdą z gałęzi), pracujący w klasie A, bez sprzężenia zwrotnego. Wyjście sprzęgane jest nieco inaczej, niż to teraz w zwyczaju, a więc nie przez DC-Servo, a przez cztery (po jednym na gałąź) kondensatory (foliowe). Wszystkie wyjścia są złocone.
|
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio |