Firma Radicon to dość niezwykłe zjawisko na polskiej scenie audio. Będący jej mózgiem pan Tomasz Burski należy do grupy najbardziej doświadczonych konstruktorów w Kraju Nad Wisłą. Wykorzystując doświadczenie, wiedzę i zapał skonstruował wzmacniacz o nazwie Amplifikator (2000), który następnie gładko wyewoluował w ładniejszą, nieco poprawioną wersję Amplifikator 2003 (test TUTAJ). Jak to bywa z niewielkimi firmami, gdzie wszystko składane jest ręcznie, w niewielkich ilościach, na sukces trzeba sobie zapracować nawet nie produktem, a cierpliwością i rozsądnym budowaniem linii. Model 2003 (w dwóch odmianach kolorystycznych 'B' i 'S') jakiś czas temu zosta wycofany z produkcji, a na jego miejsce wszedł Model S (droższy od poprzednika o 1000 zł) oraz zupełnie nowa konstrukcja, Model G (cena 7900 zł). Ofertę dopełniają kolumny głośnikowe Etera Allumina (test TUTAJ ) i Etera Fibra (test TUTAJ) oraz następny nowy element - przedwzmacniacz gramofonowy Pre Amplifikator. Obydwa wzmacniacze czerpią niemal niezmieniony projekt plastyczny z modelu 2003, który ze swoimi gałkami w wycięciach płyty przedniej nieco przypomina konstrukcje Cello i Passa, a więc obraca się w dobrym towarzystwie. W czasie testu nie miałem możliwości porównania starszego i nowszego projektu, jednak mam wrażenie, że pomimo niezmienionego wyglądu ścianki przedniej, poza znacznie większym, lepszym wyświetlaczem, jej wykończenie jest lepsze. Poprzednio też wszystko było w najlepszym porządku, jednak nawet niewielkie poprawki dają często nową jakość. Tak jak teraz. Złoty kolor ścianki przedniej (stąd nazwa Model G; poprzednio symbole w nazwie różnicowały jedynie jej kolor, nie modele; teraz oznaczają zarówno kolor, jak i model) znakomicie koresponduje z czerwonym wyświetlaczem. Dodajmy też, że wzmacniacze dostarczane są z nowymi pilotami - wciąż są plastikowe, ze sporą ilością nieużywanych przycisków, ale są o niebo lepsze od starszych. Model G już od pierwszego momentu budzi zaufanie, a to za sprawą bardzo dużej masy - pochodnej pancernej obudowy - oraz wielkich transformatorów zasilających. A w każdym wzmacniaczu zasilanie to podstawa. Trzeba też wspomnieć o bardzo przyjaznym interfejsie użytkownika. Wspomniany pilot pracuje nawet pod bardzo dziwnymi kątami, nie trzeba więc celować w okienko odbiornika podczerwieni we wzmacniaczu. Pilot może leżeć koło ręki i w razie potrzeby wystarczy nacisnąć głośniej-ciszej i będzie działało. Także sposób wyświetlania informacji jest czytelny i widoczny nawet z dużej odległości, a w nocy, kiedy potrzebna jest większa intymność można wszystko przyciemnić. ODSŁUCH Zaskakujące, jak bardzo mogą się od siebie różnić dwa wzmacniacze tranzystorowe. A przy tym każdy ma rację. (Absolutnie nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że istnieje jedna i jedyna PRAWDA. Najczęściej twierdzą zresztą, że to oni ją posiedli. PRAWDA w dźwięku oczywiście istnieje i jest jedna jedyna, a jest nią dźwięk naturalny. Każda próba jego reprodukcji jest jedynie próbą, jedną z dróg dojścia do Dźwięku Absolutnego). Po przejściu z Modelu 5 Avantgarde Acoustics przez dłuższy czas wydaje się, że Amplifikator gra ciszej. Czterokrotna różnica w mocy, na korzyść Modelu G, a tu ciszej, pomimo że poziom wyjściowy obydwu urządzeń został ustalony za pomocą pomiaru napięcia na wyjściach głośnikowych. Rzecz idzie więc nie o fizykę, a o psychoakustykę. Na takie odczuwanie dźwięku składa się kilka rzeczy, z których najważniejsza to moc urządzenia i jego barwa. Posłuchajmy dłużej Modelu G, przełączmy na Model 5, porównajmy z innym dobrym, mocnym wzmacniaczem (jak np. testowanym w zeszłym miesiącu Perreaux E160i) i będziemy wiedzieli, że moc Amplifikatora nie wyraża się w liczbach na papierze, a w realnym działaniu. Wzmacniacz bowiem znakomicie kontroluje kolumny. 27-watowy Model 5, nie mając fizycznej możliwości trzymania wszystkiego pod ścisłą kontrolą, gra muzykę nieco bardziej efektownie, z rozmachem, w myśl zasady, że "jak się nie będą ciebie bać, to się będą z ciebie śmiać". Trochę przesadzam, ale chodzi o to, że Avantgarde stara się pokazać większym niż jest w rzeczywistości. Robi to genialnie, jednak pewnych rzeczy nie przeskoczy. Jak chociażby mocy. Model G nie musi niczego nadrabiać miną, bo trzyma bas bardzo krótko, tuż przy pysku. Kontrabas z płyty Voo Voo "XX. Część pierwsza" (Sony&BMG, 520034, CCD?) był więc nieco cichszy i nie tak efektowny jak w Modelu 5. Podobnie było przy najnowszym remasterze płyty "Waterloo" Abby (Polar, POL 549 951-2, CD; 30th Anniversary Edition), gdzie bas sam z siebie jest krótki, nie ma mocnego uderzenia i jest wtopiony w miks. Pomimo to bez zbytniego krygowania się można powiedzieć, że taka prezentacja, jak w Modelu G jest lepsza. Niezależnie od tego, jak bardzo lubię niemiecki wzmacniacz, polskie urządzenie jest w tej dziedzinie znakomite i staje do równej walki z kosztującymi więcej wzmacniaczami, jak np. wspomniany Perreaux, ale także np. dzielonym Parasoundem. Dół w wykonaniu "G" jest lepiej kontrolowany, krótszy, wybrzmiewa chyba tyle ile trzeba, przez co wydaje się jednak, że jest go mniej. Z drugiej strony skali jest podobnie. Blachy Modelu G grają ciszej, są nieco łagodniejsze i przypominają to, co było słychać z lampowego wzmacniacza Art Audio Lab. m25.3. Niesamowite, jak bardzo technika tranzystorowa poszła do przodu. Nie chodzi przy tym o symulowanie papkowatego, obciętego od góry dźwięku, pod jakim czasem rozumie się dźwięk "lampowy", a o granie dźwięcznej, pełnej góry, bez ostrości, szorstkości i mechaniczności. W tym dobra lampa, taka jak wspomniany rosyjski wzmacniacz, jest nie do pobicia, jednak Amplifikator wcale nie był jakoś specjalnie z tyłu. A to dużo mówi o wzmacniaczu tranzystorowym. Blachy z bardzo dobrze nagranej płyty Madeleine Peyroux "Dreamland" (Atlantic/Warner Bros., 82946, HDCD), nie tak dopalone i nie tak ciepłe jak z najnowszej jej płyty "Careless Love", były nieco dalej i głębiej w miksie niż z Modelu 5, ale miały przy tym znakomitą barwę, właśnie jak z lampy. Podobnie grał środek, który jest w Amplifikatorze nieco faworyzowany i w pierwszej chwili to on przykuwa uwagę. Obydwa zakresy nie mają tak dobrej rozdzielczości jak w Modelu 5 (bo to tutaj niemiecki wzmacniacz pokazuje klasę), jednak są na bardzo dobrym poziomie i mają ładną barwę. Z jednej strony mamy rozdzielczość Avantgarde'a, a z drugiej nasycenie harmonicznymi i pełnię Art-a, a Amplifikator plasuje się gdzieś pośrodku, dając trochę tego, trochę drugiego. Nigdy nie ma się jednak wrażenia, że coś jest znacznie lepsze czy gorsze, a różnice są na tym poziomie, że wybór urządzenia będzie bardziej zależał od gustu i urządzeń towarzyszących niż od oceny. Pamiętajmy przy tym, że bas "G" jest taki, że "5" i "25.3" nie widziały się z nim nawet przez szybę. Szczególnie wzmacniacz lampowy. Poza tym dźwięk rozpatrywany jako całość jest znakomity - delikatnie ciepły, ale nie ocieplony, plastyczny, z dobrą dynamiką. Jedyny problem, na jaki możemy napotkać to lekkie wysforowanie wyższej średnicy. Warto więc nieco dłużej posłuchać wzmacniacza z naszymi kolumnami, bo jeśli to samo jest powtórzone w głośnikach, to może być tego za dużo. Za większe pieniądze otrzymamy lepszą separację instrumentów, głębszą scenę i lepszą rozdzielczość. Jednak poniżej 10 000 zł Amplifikator Model G zawalczy z każdym jak równy z równym i wielu pokona. BUDOWA Przód, jak poprzednio, zbudowany jest na kontraście między czarną, aluminiową płytą pod spodem i trzema aluminiowymi, anodowanymi na czarno elementami przykręconymi od przodu. W dwóch wycięciach umieszczono gałki sterujące poziomem siły głosu oraz przełączaniem wejść. Urządzenie sterowane jest mikroprocesorem, stąd posiada sporo zaawansowanych funkcji. Obsługa jest jednak bardzo łatwa i wykonuje się ją za pomocą trzech guzików umieszczonych pod wyświetlaczem. Jeden uaktywnia pętlę magnetofonową (przycisk Monitor wciąż można spotkać w większości wzmacniaczy na całym świecie, podczas kiedy magnetofony, trzygłowicowe w szczególności, już dawno stały się co najwyżej obiektem kolekcjonerskim, a jeśli nawet ktoś je używa, to raczej nie do nagrywania, a do odtwarzania posiadanych już kaset. Ciekawe więc, kiedy funkcja ta zniknie...). Drugi przycisk to Standby, a trzeci Mute. Za pomocą pilota można dotrzeć do ciekawych informacji, takich jak np. temperatura radiatorów (odrębnie dla obydwu kanałów). Pokrętło 'G' jest "inteligentne', tj. kiedy kręcimy nim wolno, wówczas przyrost poziomu siły głosu jest wolniejszy (w zakresie -78 do -47 dB krok wynosi 1 dB, a w zakresie -47 dB do 0 dB wynosi 0,5 dB), a kiedy szybciej - szybszy. Jeśli wzmacniacz wyłączymy ze zbyt mocno odkręconą gałką (powyżej -20 dB), wówczas po włączeniu wzmacniacz będzie miał wzmocnienie -20 dB. Do kompletu mamy regulację poziomu balansu oraz przyciemnienie wyświetlacza. Tył w porównaniu ze starszą wersją wygląda niby tak samo, a jednak inaczej. Główną nowością są lepsze gniazda głośnikowe, złocone, z plastikowymi, przezroczystymi elementami - takie same, jakie stosuje Rotel i Edgar - oraz wejścia zbalansowane. Te ostatnie nie oznaczają jednak, że urządzenie jest zbalansowane, ponieważ sygnał jest za nimi desymetryzowany w ładnym, tranzystorowym układzie. Obok widoczne są wejścia RCA, złocone, ale nie zakręcane. Można dzięki nim podłączyć kolejne cztery wejścia liniowe, a także wyjść sygnałem do magnetofonu lub wzmacniacza słuchawkowego. Obecność łączy XLR, jeśli jest po nich układ desymetryzujący nie jest wcale takie pozbawione sensu. Jeśli korzystamy ze źródła z wyjściem zbalansowanym, to przy dłuższych połączeniach lepiej jest sygnał desymetryzować dopiero we wzmacniaczu. Być może zresztą, że tutaj chodziło także o możliwość podpięcia przedwzmacniacza gramofonowego Pre Amplifikator z wyjściami XLR. Po otwarciu urządzenia widać, że od naszej ostatniej wizyty dużo się zmieniło. Przede wszystkim inny jest fizyczny rozkład elementów, teraz oddający podwójną (dual-mono) naturę urządzenia i poprawiający rozkład naprężeń mechanicznych w obudowie. Ta ostatnia także się zmieniła, ponieważ teraz spód i boki zostały wygięte z bardzo grubej, stalowej blachy. Patrząc od przodu mamy dwa bardzo duże transformatory toroidalne umieszczone na swego rodzaju "podestach". Za nimi dwa prostowniki dla końcówek z własnym radiatorem oraz po dwa kondensatory na kanał (każdy po 15 000 µ). To jednak zasilanie tylko dla tranzystorów końcowych, ponieważ każdy układ Amplifikatora ma swój własny, stabilizowany zasilacz. Zasilaczy jest dziewięć - m.in. dla każdego kanału przedwzmacniacza, dla pracujących w klasie A na MOSFET-ach driverów oraz dla umieszczonego przy przedniej ściance, daleko od układów wzmacniających mikroprocesora. Dlatego na płytce znajdziemy wiele mniejszych kondensatorów bipolarnych. Wzmacniacz w całości został wykonany na elementach dyskretnych, z dwoma parami bipolarnych tranzystorów firmy ON Semi na kanał we wzmocnieniu prądowym. Wejście przełączane jest przekaźnikami, zaś regulacja siły głosu przeprowadzana w bardzo dobrym układzie National Semiconductor LM1972. Jest to analogowa, sterowana cyfrowo drabinka rezystorowa stosowana np. w sprzęcie studyjnym. Elementy bierne są bardzo ładne - precyzyjne, metalizowane oporniki i kondensatory polipropylenowe. Całość, jak to w Amplifikatorach, jest znakomicie dopracowana i solidna. Jedyne, co bym zmienił, a pewnie się czepiam, to wewnętrzne połączenia kabli - tutaj, podobnie jak we wzmacniaczach Linear Audio Research, są prowadzone przez wtyki lub połączenia śrubowe. Tak jest zacznie łatwiej urządzenie serwisować, jednak jest to dodatkowy punkt styku w układzie. Ale to tylko tak, żeby nie było zbyt cukierkowo...
|
||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio |