Firmy z Europy to dla nas normalka. Te z USA i Japonii, choć rzadsze, też należą do folkloru. Jednak urządzenia z Australii (jak prezentowana w "Nowościach" firma Melody ) czy z pogardzanej - mniej lub bardziej świadomie - przez Australijczyków Nowej Zelandii to wciąż terra incognita. Państwo to leżące tak daleko od Polski, że trudno dalej, rozsławione przez kręcone tam zdjęcia do "Władcy pierścieni" znane jest przede wszystkim ze swoich produktów rolniczych, m.in. owoców kiwi i wełny owczej (owiec jest tam więcej niż ludzi). A jednak, Nowa zelandia ma zadziwiająco dobrze rozwinięte zagłębie audiofilskie. Najlepiej znane są chyba produkty Pliniusa - firmy, której nie trzeba chyba przedstawiać. Jednak również z tego odległego lądu pochodzi firma Perreaux , której wzmacniacz E160i jest przedmiotem tego testu (odtwarzacz ECD2 w przyszłym miesiącu). Jeden rzut oka na urządzenia tej firmy i wiadomo, że jej główną zasadą (oprócz - jak zakładam - wysokiej klasy dźwięku i solidnego wykonania) jest oryginalność. Podstawowa zasada każdego biznesu mówi, że trzeba zaproponować coś, co będzie się wyróżniało spośród innych produktów danego typu. Stąd niekończące się zastrzeżone znaki, skomplikowane nazwy prostych rzeczy, ekskluzywne technologie itp. To oczywiście część naszego fetyszystycznego świata audiofili, jednak czasem nadużywana. Czytając materiały Perreaux niczego takiego nie znajdziemy. Prawdę mówiąc niewiele znajdziemy - tylko prosty opis i zdjęcie. Właśnie - zdjęcie. Ktoś, kto powiedział, że zdjęcie starcza za tysiąc słów, miał na myśli chyba właśnie Perreaux. Urządzenia z serii E mają bowiem nieporównywalne z niczym innym fronty, lśniące chromem, z odbijającym się światem w obłych bocznych elementach (dostępne są także wersje czarne). Jak pokazała wystawa w Monachium, ta nowozelandzka firma pójdzie zapewne w kierunku prostszych form (seria E była chyba dość droga w produkcji) i uderzy bardziej w kierunku miniaturowych urządzeń z serii SILLHOUETE (reportaż z Monachium TUTAJ ; informacje o serii TUTAJ ). Poza tym, seria E należy do jednej ze starszych serii dostępnych na obecnym rynku - bez względu na kraj pochodzenia - i zapewne niedługo odejdzie na emeryturę. Przez jakiś czas będzie jednak dostępna (w obniżonej cenie!), a poza tym warto się jej przyjrzeć i zobaczyć, co w niej było takiego, że Perreaux przez tyle lat ją proponował, nie zabiegając o nowy model co roku, albo co dwa. Taka konsekwencja też przecież o czymś mówi... ODSŁUCH Stary, ale jary - od razu rzuca się to na papier, kiedy posłucha się wzmacniacza E160i. Od jego powstania sporo wody w Wiśle upłynęło, jednak najwyraźniej w technice wzmacniania tak wiele wcale się nie dzieje, żeby dobre, starsze produkty nagle okazywały się do niczego. Wręcz przeciwnie - myślę, że E160i postawiony obok wielu najnowszych wzmacniaczy pokaże, co potrafi chłopach z Nowej Zelandii. Moc urządzenia (zakodowana w jego nazwie E160i - chodzi o moc z obciążeniem 8 ?), a właściwie całkowite wzmocnienie objawia się dość szybko, chociażby przez to, że aby osiągnąć podobny poziom dźwięku z tak naprawdę trudnymi do wysterowania kolumnami Penaudio ALBA (test TUTAJ), jak z mojego wzmacniacza Avantgarde Acoustics Model 5 odkręconego niemal na maxa, wystarczyło podnieś poziom tak, żeby alfanumeryczny, zielony wyświetlacz na przednim panelu pokazywał jakieś '45'. To jednak tylko przedsmak tego, co E160i potrafi. Bas jest prowadzony nieco inaczej niż w MODELU 5, ponieważ jest głębszy, mocniejszy, ma więcej masy i jest go po prostu więcej. Po przejściu z purystycznego niemieckiego wzmacniacza słychać, że atak Nowozelandczyka jest nieco zaokrąglony i nie ma tej ilości informacji o barwie kontrabasu, jednak różnice wcale nie były powalające, a co ważniejsze, Perreaux znakomicie sobie poradził z ALBAMI, z którymi '5' miał spore kłopoty. Bas otwierający wraz ze stopą utwór "Psychobabble" z płyty "Eye in the Sky" The Alan Parsons Project (BMG/Classic Records, HDAD 2011, DVD-A 24/192) był więc fizycznie odczuwalny, miał prawdziwe pchnięcie, jak z dużego głośnika estradowego. Dźwięk podawany był przy tej okazji dość blisko, w nieco ciepły, nasycony sposób, był jednak przy tym bardzo klarowny i dokładny (dla porównania, Arcam FMJ A32 grał znacznie mniej przejrzystym dźwiękiem). Definicja średnicy i góry także byłą nieco gorsza niż w MODELU 5, jednak znowu - całość byłą dźwięczna, miała dobrą głębię i nawet przez moment nie sugerowała, że brakuje jej mocy czy dynamiki. Dźwięk jako całość miał bardzo ładnie ustawioną barwę. Góra była mocna i dźwięczna, z lekko "lampowym" nalotem, pokazującym blachy nieco bardzie złote niż są w rzeczywistości. Wraz z mocnym basem i nasyconą, chociaż bez przesady, średnicą dało to emocjonujący, skrzący się, pełen wigoru dźwięk. Takie szczegóły, jak cicho grający, właściwie tylko przygrywający Milesowi Davisowi i Julianowi Adderleyowi na płycie "Somethin' Else" Julian "Cannonball" Adderley (Blue Note/Classic Records, HDAD 2009, DVD-A 24/192) był ładnie artykułowany, nie był przykrywany przez mocne wejścia trąbki czy niżej grającego saksofonu. Tak, jakby muzyk chciał zaznaczyć, że stanowi równorzędny składnik zespołu i w każdym momencie, jeśli tylko poczuje "feeling" zagra improwizowaną solówkę. Miał swoje wyraźne miejsce w tej układance i nawet cichy, miał naturalną łatwość przeniknięcia przez mocniejsze wejścia kolegów z zespołu. Bardzo, bardzo ładnie - mocno i dźwięcznie, pokazany został chór z płyty "Cantate Domino" (Proprius, XRCD7762, XRCD2) . Miał duży wolumen i towarzyszył mu pogłos o dobrej barwie, długi, dźwięczny (to słowo często się pojawiało w moich zapiskach) słychać było, że akustyka kościoła Oslarskyrkan, w którym dokonano nagrania (w 1976 roku) jest palce lizać - ma głęboki tembr, wiele odbić, ale nie nakładających się na siebie bez ładu i składu, ale tak, jakby ktoś je poustawiał i komenderował: teraz ty, a teraz tamta. To przy tej okazji mocniej dały się także słyszeć ograniczenia urządzenia. Przede wszystkim należy uważać przy doborze kolumn, które mają skłonności do nosowego grania, albo które mają nieco podkreśloną niższą średnicę. Perreaux gra bowiem te elementy nieco mocniej, wciąż dźwięcznie, z dobrą rozdzielczością, jednak mocniej. Górą i środkiem nie ma co się przejmować, bo E160i ich nie rozjaśni, ani nie zagra nieprzyjemnym, skrzekliwym dźwiękiem, jednak zakres przełomu niskich i średnich tonów trzeba pilnować. Także sprawa sceny dźwiękowej nie wszystkim wyda się rozwiązana tak, jakby sobie tego życzyli. W pierwszym momencie, kiedy chór zaczyna śpiewać utwór Haendla "Dotter Sion", wydaje się, że stoi w potężnym pomieszczeniu i wzmacniacz idealnie to pokazuje. Rzeczywiście, jak wspomniałem, rozdzielczość urządzenia pozwala na uzyskanie spektakularnych efektów, a pomaga w tym niebanalna moc, jednak scena nie jest specjalnie głęboko wybudowywana, a to co słychać to w dużej mierze pogłos, a nie realna przestrzeń. Sprawa nie jest narzucająca się, jednak odróżnia E160i od droższych wzmacniaczy. Warto jednak posłuchać nowozelandzkiego wzmacniacza już choćby dla jego znakomitej barwy i rozdzielczości. Przy materiale 'live' z płyty Anny Marii Jopek "Farat" (Universal Music Polska 981 387, CD) już w pierwszym utworze pokazała się poruszająca umiejętność generowania mocnego, pełnego bitu. Jeśli mamy w swojej kolekcji sporo płyt rockowych, pop, elektronikę itp., E160i pokaże, ile na naszych dyskach jest rytmu i związanych z nim podprogowych emocji. Stopa i bas były potężne, co utwór "Wszystkie cnoty" pozwoliło pokazać z nowej, mniej lirycznej, a bardziej "plemiennej" strony. Także tutaj słychać było dopalenie wyższego basu, a głos Jopek był nieco nosowy, ale nałożyła się na to barwa mikrofonów estradowych i sam wzmacniacz, więc można powiedzieć, że Perreaux tylko wydobył to, co na płycie i tak było. Co ciekawe, MODEL 5 pokazał tę płytę nieco jaśniej, z podkreślonymi sybilantami. E160i nie ma wycofanej góry, jednak dźwięk był spokojniejszy - być może dzięki mocniejszej podstawie basowej, będącej dobrą przeciwwagą dla góry. Stary, ale jary - nawet jeślibyśmy tę konstrukcję przepakowali i sprzedawali jako nowa, byłaby czymś, czym warto się zająć. BUDOWA Urządzenia nowozelandzkiej firmy Perreaux Corporation mają bardzo, ale to bardzo charakterystyczny wygląd, nadany im przez rzeźbę ścianki przedniej. W modelu E160i mamy do czynienia z grubym płatem chromowanej stali, na który nałożono z dwóch stron wypukłe elementy, pozostawiając płaski środek, gdzie w eliptycznym, nieco secesyjnym wycięciu (przypominającego to, z czym mamy do czynienia przy MODELU 5) ulokowano wyświetlacz - na diodowy, bladozielony LED - przyciski pozwalające na zmianę poziomu siły głosu i zmianę odsłuchiwanego źródła. Piątym przyciskiem można wyłączyć urządzenie z sieci. Na lewym "skrzydle" głęboko wyfrezowano logo firmy. Nazwa urządzenia brzmi "Dual Channel Integrated Amplifier", jednak jego twórcy chcieli także zaznaczyć niezależne potraktowanie sekcji przedwzmacniacza i końcówki mocy. Jeśli bowiem spojrzymy na tylną ściankę, do dostrzeżemy hebelkowy przełącznik, którym rozłączamy obydwie sekcje - możemy wtedy niezależnie używać przedwzmacniacza albo końcówki - lub łączymy i wtedy mamy wzmacniacz zintegrowany. W części przedwzmacniacza mamy do dyspozycji pięć wejść liniowych, z czego dwie są pętlami z wyjściami do nagrywania oraz jedno wejście "Direct", przeznaczone dla zewnętrznego procesora, będące w istocie wejściem na końcówkę (o czułości 1,5 V dla pełnej mocy 160 W). Zaletą takiej konfiguracji jest to, że można uaktywnić to wejście za pomocą pilota. Warto wszakże zauważyć, że w takim przypadku sygnał będzie biegł nieco dłuższą ścieżką niż wejścia "Main In" przeznaczonego dla wejścia z zewnętrznego przedwzmacniacza. Mamy także oczywiście wyjście na końcówkę mocy. Głośniki podłączamy do plastikowych, ale bardzo wygodnych, złoconych zacisków głośnikowych, ustawionych pod kątem (sprytne!), tak, że sztywne kable (jak moje Velumy) zwisają swobodnie i bez naprężeń. Problemem jest tylko to, że zaciski powinny być przekręcone o 90°, ponieważ teraz ułatwiają wpięcie kabli, ale tylko wtedy, jeśli do lewego wyjścia podłączylibyśmy prawą kolumnę i odwrotnie... Kabel zasilający jest odłączalny (z jakiś powodów w partnerującym wzmacniaczowi odtwarzaczu CD jest inaczej), a obok gniazda IEC umieszczono przełącznik hebelkowy, którym można odłączyć żyłę uziemiającą. Obudowa jest sztywna i solidna, ponieważ ścianki boczne stanowią spore radiatory, z zaokrąglonymi brzegami, a górna ścianka to sztywny kawałek blachy. Odkręcamy drania i... naszym oczom ukazuje się całkiem miły widok. Pośrodku przykręcono duży transformator toroidalny firmy Toroid z wieloma uzwojeniami wtórnymi. Osobno zasilany jest przedwzmacniacz, sekcja sterująca (na płytce przy przedniej ściance) oraz końcówka mocy. Chociaż wzmacniacz ma w nazwie "Dual", to nie jest to budowa dual-mono, ponieważ mamy wspólne zasilanie dla obydwu końcówek, z dwoma dużymi kondensatorami po 10 000 µF każdy. Przedwzmacniacz oraz sterowanie mają własne, stabilizowane zasilacze. Preamp pracuje w klasie A i składa się z dwóch części. Na płytce za wejściami (złoconymi) mamy przekaźniki oraz scaloną, analogową, sterowaną mikroprocesorem drabinkę rezystorową Crystal Semiconductor CS3310. Stąd, skręconymi, nieekranowanymi kabelkami sygnał biegnie do niewielkich płytek przykręconych do radiatorów, gdzie jest właściwy przedwzmacniacz, tranzystorowy, ze scalakiem w sprzężeniu zwrotnym. Stąd już tylko centymetr do końcówki mocy, też na płytce (obydwie płytki spełniają normy dla wykonań militarnych). Na końcu pracują po trzy pary MOSFET-ów na kanał (ich oznaczenia zostały wymazane), przykręconych nie bezpośrednio do radiatorów, a do grubych, aluminiowych płaskowników, a dopiero te do radiatorów. Firma deklaruje sporą moc początkową w klasie A i płynne przejście do klasy AB. Elementy bierne są niezłe, bo są to polipropylenowe kondensatory Wimy i precyzyjne (miniaturowe) oporniki. Kabli w środku jest dość dużo i trochę niepokoi to, że zostały spięte razem - np. zasilające z sygnałowymi. W ten sposób wygląda wszystko ładniej i urządzenia są powtarzalne, jednak dla dźwięku lepiej byłoby je chyba rozpiąć (byle nie samemu, bo grozi to porażeniem prądem!). Fantastycznie wygląda pilot zdalnego sterowania (systemowy), z guzikami pod "membraną", takimi jak przy wzmacniaczu KRELL-a. Urządzenie stoi na maleńkich, gumowych nóżkach, które warto zastąpić czymś lepszym.
|
|||||
© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio |