Włoskie buty, włoskie samochody i Włoszki (melomanki mogą to wykreślić i wkleić Włochów) - niekoniecznie w tej kolejności, ale zawsze piękne, gorące i z klasą. Niezależnie od tego, co powiemy o produktach czy ludziach którzy za nimi stoją, Włochy wydają się jedną z ostatnich ostoi elegancji i smaku. Nieprzypadkowo kraj ten od lat pozostaje niekwestionowanym liderem w dziedzinie wzornictwa przemysłowego. W audio rzecz ma się dokładnie tak samo, do czego dodatkowo dochodzi wyczucie dźwięku w jego pięknym i wysmakowanym odcieniu. Do marek w rodzaju Sonus Faber, Pathos czy Unison Research zdążyliśmy się przyzwyczaić i sądząc z ich frekwencji na łamach specjalistycznych magazynów należą do popularnych marek. Włochy to jednak wciąż dla nas terra incognita, co pokazuje chociażby jedna z ciekawszych europejskich wystaw mająca miejsce w Mediolanie. Pojawia się tam mnóstwo znakomicie wykonanych urządzeń pochodzących z firm o wieloletnim doświadczeniu i ugruntowanej na "bucie" reputacji. Do takich przybyszów należą prezentowany przeze mnie jakiś czas temu w "Audio" North Star Design, a także najnowsza nowość (chociaż już nie do końca, ponieważ w nr. 21 ze stycznia 2006 roku prezentowaliśmy, dopełniający linię odtwarzacz Top-Loader tej firmy; test TUTAJ) firma Monrio. ODSŁUCH System Monrio odsłuchiwany był zarówno w komplecie (z odtwarzaczem), jak i w kawałkach, z innymi urządzeniami. Warto więc powiedzieć, że - to było chyba do przewidzenia - elementy tej włoskiej firmy najlepiej grają ze sobą, uzupełniając się i wspierając. Osobno, ujawniają pewne cechy, które przy mariażu z innymi markami trzeba będzie wziąć pod uwagę. Najbardziej neutralnym elementem toru wydaje się końcówka MP 2. Ma ona pełny, wypełniony dźwięk z bardzo niskim, mocnym basem, który jednak nigdy nie popada w twardość, łącząc ze sobą szybkość i wypełnienie. Góra w ładny sposób dopełniała dół i słychać było, że pracowano nad uzyskaniem jak najlepszego balansu tonalnego. Mamy więc i mocną górę, i niski dół, i - ponad wszystko - bardzo ładną, gęstą średnicę. Przypomina to nieco sposób grania końcówek mocy North Stara, a także - co jest bardziej zadziwiające - grę niemieckiego Trigona. Jeślibym musiał poszukać gdzieś wśród wzmacniaczy zintegrowanych, to przywołałbym styl gry Primare AI30 lub Accuphase E-213. Wszystkie te urządzenia łączy granie znakomicie fizjologiczną, wchodzącą każdym porem ciała, średnicą, ładną, ciepłą górą oraz dużym base. Spośród nich wszystkich Monrio wyróżnia się jednak tym, że schodzi w zakresie niskotonowym najniżej, jakby nie było dla niego problemem przyspawanie zacisków do kabli głośnikowych. Jego średnica, choć pełna i zwracająca na siebie uwagę, ma bardzo dobrą rozdzielczość, dzięki czemu całość nie wylewa się syropowato z głośników, a ma wewnętrzne napięcie i dramaturgię. Na tym tle przedwzmacniacz ASTY Line wydaje się urządzeniem o bardziej określonym charakterze, cieplejszej barwie, z bardziej perlistymi, chociaż już nie tak dokładnym blachami i jeszcze bardziej wypełnioną średnicą. Jeślibym nie wiedział, że w środku jest lampa, to po krótkim odsłuchu optowałbym właśnie za takim opisem. Dźwięk jest bowiem dość duży, a źródła pozorne nie są ścieniane, ani nie przypominają bibuły, a raczej pełnokrwiste postaci. Rozpatrywany osobno przedwzmacniacz zachwyci pięknymi barwami, naturalną przestrzenią itp., jednak nie zapewni głębokiego wglądu w nagranie. Raczej zawierzy emocjom, wewnętrznemu napięciu muzyki itp. niż informacjom o fakturze, ataku czy ilości harmonicznych. Połączenie tych dwóch urządzeń dało jednak fantastyczny we wszystkich aspektach dźwięk, z delikatnie złagodzoną górą i naciskiem na pełną, nasyconą, niemal gęstą średnicę oraz z bardzo ładnym, niskim basem. Obydwa skraje pasma są nieco złagodzone, a to za sprawą preampu. Z kolumnami w rodzaju KEF Reference czy B&W z najwyższej serii dało to jednak niesamowite poczucie przebywania w studio, ze stale obecnymi szczegółami pozamuzycznymi, bez zapominania, że najważniejsza jest muzyka. System Monrio w bardzo udany sposób łączy dynamikę, precyzję i nieco ciepła. Nie chodzi jednak o ocieplenie, a o sposób konstruowania dźwięku , w którym jego struktura, podstawa wszystkich wydarzeń jest dobrze zarysowana, gdzie nie ma jednak miejsca na mechaniczność i agresję. Najważniejszy jest w tej układance chyba balans tonalny co w połączeniu z dokładną gradacją planów daje plastyczny i realny faksymile dźwiękowe. Nawet w trudnych do odtworzenia nagraniach mono, jak z pięknej płyty After Midnight Nat "King" Cole'a (Capitol/EMI 20087, SBM CD) została pokazana w bardzo wiarygodny, ujmujący za serce sposób. Głos lidera był wyraźnie z przodu, a partnerująca mu sekcja dęta, pomimo relatywnie większej energii, stała grzecznie za nim. Warto więc przypomnieć, że Monrio nie jest dla każdego i w niektórych systemach, nieco ospałych, albo z podkreślonym dołem może pojawić się problem: Monrio nie prześwietla bowiem nagrań jak niektóre inne urządzenia. Prześwietlanie ma jednak dwa oblicza - prześwietlone zdjęcie jest zbyt jasne, traci barwy i kolory, co jest jego wadą, może też jednak dokładnie pokazać wszystko co jest wewnątrz utworu, jego konstrukcję, instrumenty itp. Monrio unikając pierwszej opcji, grając pełnym kolorów, plastycznym dźwiękiem, nie jest na tyle selektywne, żeby pokazać definicję każdego dźwięku, wydarzenia itp. Jeżeli szukamy właśnie czegoś takiego, należy rozglądnąć się za czymś innym. Jeżeli miałbym oceniać poszczególne składniki systemu, to trzeba by powiedzieć, że pomimo różnego charakteru mają dość zbliżony, wysoki poziom. Przyciśnięty do muru wskazałbym jednak najpierw na MP 2, potem TOP LOADER-a i dopiero na ASTY Line. I odtwarzacz, i przedwzmacniacz trzeba by posłuchać w swoim systemie, czy się tam wpasują. Końcówka jest jednak strzałem w dziesiątkę niezależnie od tego na czym i gdzie gramy. BUDOWA Prezentowany system (wraz z testowanym niegdyś odtwarzaczem Top-Loader), chociaż wewnętrznie koherentny i zbudowany z myślą o pozostałych komponentach, nie powstał od razu jako całość. Urządzenia wzmacniające, Asty Line oraz MP 2 zostały szerzej zaprezentowane w roku 1997 (firma istnieje od 1991 roku), zaś odtwarzacz TOP LOADER jest świeżutki, bo zaprezentowano go w roku 2005. Preamp i końcówka mocy są co roku nieco usprawniane, wraz z nowymi doświadczeniami, jednak nie da się ukryć, że mają już osiem lat. Giovanni Gazzola, właściciel i główny projektant firmy twierdzi jednak, że raz - nie zamierza ich szybko wycofywać, a dwa - jak coś jest dobre, to nie mas sensu tego zmieniać. Od corocznych zmian są firmy zajmujące się elektroniką masową. Wspólną cechą wszystkich urządzeń jest stylistyka przedniego panelu wykonanego z aluminiowego płata i zaprojektowanego w oszczędny, powściągliwy sposób, z dwoma frezami biegnącymi przez całą jego szerokość. Różnice zachodzą w wysokościach urządzeń, i głębokościach. Przedwzmacniacz opisano jako jako "Tube Preamp", jednak bardziej prawidłowym określeniem będzie "Hybrid preamp", ponieważ, jak się wydaje, w układach wzmocnienia pracują tranzystory, zaś pojedyncza, wspólna dla obydwu kanałów, podwójna trioda 6922 (ECC88) na wyjściu jako bufor. Z przodu znajdziemy trzy gałki, których kształt jest nieco inny niż standardowy - dla potencjometru głośności, selektora źródeł oraz wyłącznika standby. Wybierać możemy wśród 5 wejść liniowych. Z tyłu, obok nich znajduje się jeszcze wyjście do nagrywania (ciekawe, kiedy wyjścia "record" zaczną znikać - statecznie już mało kto nagrywa po analogu) oraz dwa wyjścia na końcówki mocy. Cały układ podzielony został na dwie duże płytki. Z wejść RCA (niezłoconych) trafiamy do umieszczonego blisko przedniej ścianki selektora wejść i tuż obok niego zmotoryzowanego granatowego potencjometru Alpsa. W rozmieszczeniu obydwu elementów widać głęboki namysł i celowość: nie zostały umieszczone przy przedniej ściance, a na wysokości wejścia, umieszczonego na drugiej płytce, układu wzmacniającego. Proste i skuteczne. Tranzystory znalazły się w towarzystwie precyzyjnych oporników i niewielkich kondensatorów Wimy, jednak to nie one przyciągają wzrok i to nie na nie poszła większość funduszy, a na elementy partnerujące lampie. Jako elementów sprzęgających użyto sporych czeskich kondensatorów połączonych z polipropylenowymi kondami Audyn-Cap o cienkiej folii. Na wyjściu pracują zaś absolutne sławy w postaci M-Cap Mundorfa. Są to kondensatory polipropylenowe, metalizowane, gdzie elementem metalizującym jest w 99,99% srebro, a w 0,1% złoto, zanurzone w oleju. Ich cena jest dość wysoka, bo za pojemność 1µF (jak tutaj) należy zapłacić ponad 30 USD. Bardzo rozbudowano układy zasilające. Toroidalny transformator jest wprawdzie jedne, ale z licznymi uzwojeniami wtórnymi - osobno dla niskich napięć, wysokiego napięcia anodowego, żarzenia oraz układów dla zdalnego sterowania. Wszystkie napięcia są stabilizowane, a prostowniki odsprzęgnięto kondensatorami Wimy (zmniejsza to szumy powstające przy przełączaniu diod), podobnie jak znajdujące się w zasilaczu kondensatory bipolarne (to z kolei, aby poprawić ich liniowość w zakresie wysokich częstotliwości). Budowa jest przemyślana i bardzo ładnie przeprowadzona. Stereofoniczna końcówka mocy jest największym, najcięższym urządzeniem tego testu. Masa MP 2 jest na tyle duża, że trzeba się dobrze przymierzyć do jego podniesienia. Uważajmy więc, na czym go stawiamy - kolce wbiją się momentalnie we wszystko co jest od nich słabsze. Na potężną masę składają się grube, stalowe blachy obudowy i dwa spore transformatory toroidalne wewnątrz. Kolosa zbudowano jako układ dual-mono od wejścia do wyjścia. Kanały są od siebie maksymalnie oddalone, więc i przesłuch międzykanałowy powinien być niewielki. Końcówki umieszczono na średniej wielkości płytkach przykręconych do nie tak znowu dużych radiatorów z karbowanymi piórami. Chodziło przy tym chyba o zachowanie w miarę kompaktowych wymiarów, a nie o brak ciepła, ponieważ urządzenie nagrzewa się pieruńsko i trzeba zostawić wokół niego sporo wolnej przestrzeni. Klasycznie dla Monrio układy końcowe oparte są o układ quasi-komplementarny, gdzie w obydwu połówkach push-pullu pracują tranzystory tego samego typu - tutaj po trzy pary bipolarnych (NPN) tranzystorów 2SD1047 na kanał. Oznacza to konieczność odwrócenia fazy, czym zajmują się tranzystory bipolarne (PNP) Sanyo 2SB631K, pracujące również w sekcji sterującej. Cały układ zbudowany jest z użyciem elementów dyskretnych, z wyjątkiem scalaka TL071, który najwyraźniej użyto w SZ. Na każdej płytce końcówek znajdziemy dwa zasilacze - dla każdej połówki sygnału osobny (z pojemnościami po 2 x 10 000 µF odsprzęgniętymi polipropylenami Wimy).. Napięcie dla sekcji wejściowej jest stabilizowane. Sygnał pobierany jest z niezłoconych wejść RCA i biegnie do dzielnika na precyzyjnych opornikach. W układzie, oprócz zasilacza, niemal nie ma kondensatorów i nie zdziwiłbym się, gdyby było to układ DC-coupled, bez pojemności w torze sygnału. Do zacisków głośnikowych biegną króciutkie kabelki, a na zewnątrz wychodzimy porządnymi, złoconymi zaciskami, które jednak estetów i miłośników błyskotek swoją funkcjonalną prostotą nie zachwycą. Podsumowując, trzeba powiedzieć, że w budowie wszystkich urządzeń Monrio widać pomysł na każdy z nich, dobrą inżynierię i bardzo dobrą egzekucję. Jedyne czego nie mogę zrozumieć (a dotyczy to, niestety, większości, nawet drogich urządzeń to stosowanie najtańszych, niezłoconych gniazd RCA, w których dla oka pozłocono tylko styk masy.
|
|||||
© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio |