Amerykański Parasound znany jest z dwóch rzeczy: wzmacniaczy mocy i paskowego napędu CD. Czas rewolucji audiowizualnej zakłócił jednak przyjęte reguły zachowania, dlatego nawet takie firmy jak Parasound musiały nieco zmienić kierunek rozwoju. Jak jednak przystało na szacowną firmę, nie od razu rzucono się w wir kina domowego, ponieważ w tej chwili tylko najdroższe urządzenia są z tym medium związane, a po prostu unowocześniono linię i zmieniono projekt plastyczny produktów. Kiedy po raz pierwszy, w czasie CES 2002 ujawniono nowe oblicze firmy, dla wielu był to szok, ujrzeć zazwyczaj czarnego, nieco topornego Parasounda występującego w lśniących srebrem, opływowych szatach linii Halo. I wprawdzie stare wraca w postaci linii Classic, to jednak był to krok w dobrą stronę. Testowany tuner nie jest wcale dodatkiem do linii, jak w wielu innych firmach. Przygotowano go od początku do końca z taką samą starannością i zaangażowaniem jak inne elementy serii. Czujemy to już wyciągając go z pudełka, ponieważ 10-kilogramowe klocuszki kojarzą się bardziej z niewielkimi integrami niż z tunerem. Obudowa jest bardzo solidna, zaś z tyłu czeka niespodzianka - obok gniazd RCA, wyjście zbalansowane. I jeszcze pilot. Widać, że T3 stworzyli ludzie, dla których radio nie jest pustym słowem, a raczej jednym ze źródeł muzyki, być może nawet głównym. A na pewno równorzędnym. Jak dla mnie. W przypadku tunerów, podobnie jak i wkładek gramofonowych do najważniejszych zmiennych należą elementy zewnętrzne, w tym przypadku - antena i jej lokalizacja. Tak więc kilka słów o warunkach testu. Tuner odsłuchiwany był w mieście, jednak zabudowa w okolicy jest mieszana (niskie budynki jednorodzinne i znacznie dalej budynki wielopiętrowe). Parasound przesłuchiwany był zarówno z załączaną anteną (a właściwie kawałkiem drutu) oraz z anteną zbiorczą w budynku wielorodzinnym, umiejscowioną na jego dachu (cztery kondygnacje). Był to model Dipol 1RUZ B o ustawieniu zoptymalizowanym dla nadajników o polaryzacji poziomej (stacje średniej i dużej mocy). Nie było możliwości, aby ustawić ją pionowo, wobec czego część stacji lokalnych (często nadających z polaryzacją pionową) nie miała optymalnych warunków odbioru. Od gniazdka ściennego do tunera prowadził przewód 75 Ω XLO VDO ER-2. Wiem, że przy korzystaniu z instalacji zbiorczej to trochę przerost formy nad treścią (inaczej, jeśli korzystamy z własnej anteny), jednak lepiej się w ten sposób czułem. Tak więc - same korzyści... Nie testowaliśmy jakości zakresu AM. ODSŁUCH Tuner Parasounda jest wyjątkowo czuły. To cecha typowa dla amerykańskich produktów tego typu, ponieważ przy tak potężnych odległościach jak tam sprawa umiejętności wyłapania nawet najmniejszego sygnału jest kluczowa. Tuner dostrajał się do krakowskich stacji nawet bez żadnej anteny, zaś z anteną łapał (czysto) stacje z Katowic, Kielc, Zakopanego i Słowacji. Lokalne nadajniki brzmiały czysto i bez cienia szumu. Gorzej z umiejętnością tłumienia blisko położonych sygnałów. Poza miastem nie jest to cecha dokuczliwa, jednak wśród zwartej zabudowy, gdzie ilość odbić i interferencji jest koszmarna, a do tego dochodzi potężna ilość stacji lokalnych i blisko położonych spoza miasta, tam możemy mieć kłopoty. Jeśli jednak dostroimy się do najczęściej słuchanych stacji, to wszystko będzie OK. Jeśli będziemy chcieli słuchać dalej położonych, to będzie to zależało tylko od tego, czy przypadkiem w pobliżu na skali nie nadaje ktoś inny. A dźwięk tunera jest super. Taki właśnie kolokwializm pierwszy przychodzi na myśl po jego podłączeniu do sieci i anteny. Najłatwiej przyrównać go do brzmienia... kabli Cardasa. Najwyraźniej coś w amerykańskiej duszy jest, co jest wspólnego dla wielu konstruktorów. Uwagę przykuwa potężna dynamika i mocny, czysty bas. W przypadku bezlitośnie kompresowanego (we wszystkich stacjach, już na etapie obróbki sygnału) sygnału taka właściwość będzie jak błogosławieństwo. Dla Trójki (PRIII - FM 99,40; wszystkie częstotliwości dla Krakowa) oznaczało to połączenie typowej dla tej stacji gładkości, kultury i pewnej miękkości z żywiołowością T 3. Znajome do bólu glosy Kaczkowskiego, Niedźwiedzkiego czy Barona (tego ostatniego w związku z wczesnoporannymi zajęciami) brzmiały w świeży i ekscytujący sposób. Muzyka z Trójki miała lekko wycofany środek, jednak nie na tyle, żeby mówić o jego stłumieniu czy zgaszeniu. Być może sprawiła to mocna, bardzo mocna obecność średniego i wyższego basu. Tam, gdzie większość tunerów coś pobrzękuje, tam Parasound uderzał i miażdżył. Dawało to głosom pewien "radiowy" sznyt, z mocniejszą podstawą i klarowną, dokładną wyższą średnicą. Znakomicie zabrzmiało Radio Jazz (FM 101,00), zazwyczaj odbierane dość płasko. Z tak dobrym tunerem (bo Parasound okazuje się świetnym urządzeniem - im dłużej go słuchamy, tym łatwiej przychodzi zapomnieć o jego cenie i tym częściej zastanawiamy się, dlaczego do tej pory słuchaliśmy tak nudnego radia) okazuje się, że radiostacja ta charakteryzuje się po prostu wyrównanym, dobrym graniem, jakby nie musieli walczyć na to "kto głośniej, heja". I rzeczywiście - poziom głośności z RJ był najniższy ze wszystkich odbieranych w Krakowie. Hiper-niski bas przetoczył się przez pokój i utknął gdzieś pomiędzy pierwszym piętrem i parterem, kiedy włączyłem Radio Planetę (FM 101,30), z muzyką dance, hip-hop, RAP itp. Dźwięk był wybuchowy i dynamiczny, jednak słychać było, że w studio podkręcono bas tak, że brzmi jednostajnie i bardzo długo wybrzmiewa. Bardzo płasko zabrzmiało z kolei Radio Roxy FM (FM 103,80) z muzyką rockową - skompresowane bardziej niż Radio ZET. Różnice między sposobem nadawania przez różne stacje są bowiem przez Parasounda szybko wyłapywane i naświetlane, w imię wierności. Za każdym razem, kiedy tylko radiostacja na to pozwalała, ukazywana byłą jednak ogromna, piękna przestrzeń. To cecha, którą T 3 bije wszystko, poza najdroższymi urządzeniami Sequerry, Dynalaba czy McIntosha, a z tańszych może się bić jedynie z Cyrusem FM X (z zasilaczem PSX). Najlepiej było to słychać na stacjach z muzyką klasyczną. Dwójka (PR II - FM 89,40) okazała się przy tym najlepiej nadającym radiem, z wyrównanym pasmem, bez irytujących podbarwień. Można więc było usłyszeć (najlepiej to było słychać przy transmisjach na żywo) autentyczną akustykę wnętrz, relacje przestrzenne między muzykami, szczegóły gry, a także pozamuzyczne. T 3 pokazuje mocny atak dźwięku, jednak z pełnym, wibrującym wypełnieniem. Jedyna uwaga dotyczy basu, który tutaj nie był tak podkreślany jak wcześniej, który jednak brzmiał minimalnie głośniej niż reszta pasma. Poza tym - znakomicie. Podsumowanie tego testu jest proste, ponieważ tuner Parasounda spisał się fantastycznie, dając i wiele uciechy ze słuchania, i będąc wiernym wobec tego, co jest w eterze. Jego najmocniejszym punktem jest nieskrępowana dynamika, która ożywi nawet najnudniejsze słuchowisko. Warto jeszcze dodać, że urządzenie nie wyolbrzymia wad stacji komercyjnych, takich jak ostra góra czy brak dynamiki. Pokaże je, ale bez złośliwości. BUDOWA Przód urządzenia to wygięty łukowato płat aluminium, z plastikowymi "skrzydełkami". Te ostatnie służą do maskowania miejsc na opcjonalne, metalowe mocowania do racka. Po włączeniu zasilania Parasound rozjaśnia się na niebieski, niby-zimny (tak przynajmniej wynika z karty barw), a jednak w jakiś sposób przyjemny i kojący kolor. Oko przyciąga też czerwony punkt loga Parasounda. Pośrodku przedniego panelu umieszczono średniej wielkości wyświetlacz (o innym, wpadającym w malachit, odcieniu), na którym znajdziemy wszystko oprócz... wskaźnika mocy sygnału (o dostrojeniu nie mówiąc). W tak zaawansowanym urządzeniu to duża niedogodność. Dostrojenie odbywa się już jednak klasycznie - za pomocą niewielkiej, metalowej gałki. Poniżej, w jednym rzędzie umieszczono pięć przycisków - sieciowy, pamięci, mono, wyboru między AM i FM (w USA, gdzie odległości między nadajnikami są wyjątkowo duże, zakres AM wciąż jest jednym z ważniejszych) oraz przycisk wyboru opcji menu. Z tyłu - smakowitości. Tuner przystosowano do pracy w zaawansowanych instalacjach tzw. custom, ponieważ można nim sterować przez port RS232, a także z podłączonego kablem pilota (pada). Mamy też wyłącznik trigger. Wyjść analogowych są dwie pary - znakomite, wkręcane i złocone, podobne do gniazd CMC gniazda RCA oraz (niezłocone) gniazda XLR. I jeszcze gniazda antenowe dla FM i AM. Urządzenie stoi na plastikowych nóżkach, jednak otoczonych aluminiową obręczą i ładnie ukształtowanych. Kabel sieciowy jest odłączalny. Jak w dobrym wzmacniaczu, projekt T3 oparto na rozbudowanym zasilaniu. Po lewej stronie (patrząc od przodu), tuż za ścianką przednią umieszczono spory transformator toroidalny, ekranowany polakierowaną na charakterystyczny, bordowo-brązowy kolor puszką. Jej środek został zalany specjalnie dobraną żywicą. Wychodzi z niego jedno napięcie (minus i plus, ze środkiem), jednak każda sekcja tunera otrzymała osobny, kompletny zasilacz. T3 jest tunerem analogowym z cyfrową syntezą częstotliwości, opartym o kości Toshiby TC9257 (pętla PLL) oraz Sanyo - LA3450 (demodulator FM) i LA1266 (właściwy tuner). Cały układ umieszczono na dużej, gęsto upakowanej płytce. Szczególną opieką otoczono wyjście analogowe. Znajdziemy tu po dwa, ładne układy scalone Burr-Browna na kanał - OPA134 i OPA2134. Wyjście jest jednak buforowane tranzystorami. O ile wejście układu wygląda na niezbalansowane, o tyle jego duża część, aż do wyjścia na zbalansowaną wygląda. Tuż przy układzie wyjściowym umieszczono rozbudowany zasilacz z bardzo dobrymi kondensatorami filtrującymi napięcie - Nichicon Fine Gold oraz Elna Silmic II. Oporniki są precyzyjne. Pilot jest dość zatłoczony, jednak można nim sterować także wzmacniaczem Parasounda. Stację można wybierać albo przez strojenie (ręczne lub automatyczne) lub wprowadzając bezpośrednio częstotliwość stacji. Ulubione rozgłośnie można zapamiętać w 60 presetach. Z myślą o rynku europejskim, T3 wyposażono w system RDS (w Stanach raczej nieznany).
|
||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio |