Przyczepiłem się do Edgara. Sam to widzę, jednak wszystkim Państwu, którzy pytają się o tę małą obsesję na jego punkcie dziękuję, czuję się dobrze. Podobnie jak w przypadku Oyaide, tak i przy każdym nowym produkcie słowackiej firmy serce bije mi prędzej i krew szybciej krąży. A to oznacza jedno - mniejsze ryzyko zatoru, a przez to dłuższe życie. Okazuje się więc, że zajmowanie się Edgarem to dla mnie czynność profilaktyczna, podobnie jak dla innych jeżdżenie do wód czy krioterapia. Poza tym, firma ta to trochę moje "dziecko" - sam ją wynalazłem (nota bene w Monachium podczas wystawy High End), kupiłem jej dzielony system na długo zanim ktoś jej nazwę po raz pierwszy przy mnie wymówił, no i - i to wcale nie jest najmniej ważny powód - poznałem i bardzo szanuję ludzi, którzy tam pracują, w tym nieocenionego Lubora Grigorescu, który będąc formalnie tylko "twarzą" firmy, człowiekiem od kontaktów z zagranicą, do takiego, a nie innego dźwięku wielu produktów w jakiś sposób się przyczynił. I mam jakieś nieodparte wrażenie, że prezentowany przedwzmacniacz gramofonowy TP 305 jest niemal w całości jego pomysłem. Może się mylę, ale chyba niewiele. Podczas naszych okazjonalnych rozmów telefonicznych wspominał, że chodzi mu po głowie pomysł na wysokiej klasy preamp RIAA i jednym tchem rzucał: Lundahl, lampy, lampy, lampowy zasilacz itp. I tak słowo oblekło się w ciało. Trzeba powiedzieć, że na tle obecnej linii Edgara TP 305 jest dość egzotycznym przybyszem. Nie ze względu na filozofię, bo ta wciąż mówi tylko o lampach i wysokiej klasy produkcie za niewysokie pieniądze, ani też technologię, tutaj z kolei wyłącznie lampy, gdzie to tylko możliwe i drewno w roli głównego elementu zdobniczego i - chociaż ten aspekt zazwyczaj się pomija - znakomitego materiału pochłaniającego wibracje. Inność nowego produktu polega na jego cenie. Trzeba powiedzieć, że stopień zaawansowania konstrukcji i w pewnej mierze, chociaż nie do końca, cena przypisują TP 305 do wyższej kategorii urządzeń niż np. wzmacniacz TP 101 czy nawet dzielony system, który niedługo doczeka się następcy (lampowe zasilanie, monobloki itp.). Są dwie możliwości i obydwie stanowią część tej samej prawdy. Po pierwsze TP 305 wydaje się spełnieniem osobistych ambicji Lubora, taki wyskok, na który właściciele Edgara mu pozwolili. Po drugie, jest zapowiedzią nowej, wyższej linii tej słowackiej manufaktury. Trochę ujawniam szczegóły, które miałem zachować dla siebie, ale trudno - czytelnicy też ludzie, prawda? W przygotowaniu są dwa urządzenia: wzmacniacz pracujący na lampach 300B i odtwarzacz typu Top-loader, obydwa o cenach dwukrotnie wyższych od dotychczasowych. Tak więc, chociaż TP 305 wzorniczo pasuje do obecnej oferty (nowe klocki mają wyglądać całkowicie inaczej), to jest przeznaczony do współpracy z urządzeniami właśnie z półki wyżej. A że cena, patrząc z tej perspektywy, wcale nie taka wysoka? No cóż - to przecież Edgar... I jeszcze dla wszystkich, którzy chcieliby poczytać poprzednie testy Edgara, mała ściągawka: TP 101 Mk II- TUTAJ, SH-1 - TUTAJ, "Nagroda roku" dla SH-1 - TUTAJ, TP 105 VR - "Audio" 2/06. ODSŁUCH Trochę byłem zaskoczony, kiedy po podłączeniu Edgara do systemu z głośników popłynęły pierwsze dźwięki. To jest kompletnie inny dźwięk niż wszystkich innych produktów, które wyszły spod rąk Słowaków. Od razu słychać, że swoimi umiejętnościami plasuje się znacznie wyżej, niczego pozostałym klockom nie ujmując, ale także charakteryzuje się innym rodzajem dźwięku. Wszystkie wymieniane przeze mnie urządzenia grały mocnym, szybkim, bezpośrednim dźwiękiem, bez cienia lampowości w dźwięku, jeśli synonimem lampy jest dla nas złagodzenie, podbarwienie, i bez wad tranzystorów, jeśli widzimy je w twardości i braku koherencji. Dźwięk TP 305 jest niesłychanie plastyczny i w miejsce szybkości i ataku największy nacisk położono na barwę. Chociaż mówiąc o zastąpieniu uderzenia czymś innym trochę nieostro się wyrażam. Atak innych urządzeń Edgara pozostał, nie jest już jednak tak dominujący, nie woła o rozpoznanie i ujawnia się tylko kiedy zostanie do tego przywołany sygnałem z płyty. Ponieważ jednak najważniejszym zakresem dla TP 305 jest średnica, rzeczywiście można odnieść wrażenie, że urządzenie ma nieco miększy i łagodniejszy dźwięk. Wybuchowy, dynamiczny charakter cudownej, wydanej przez niemiecki magazyn "Image HiFi", płyty Bert Kaempfert "From the Original Mastertapes - Four Hits On 45" (Image HiFi, LP 007, 45 RPM, 180 g) [test w przygotowaniu] był więc trzymany nieco na wodzy. Dynamika na tej płycie jest niesamowita i tylko "Misty" jest w stanie jej dorównać, a i to nie we wszystkich aspektach. Nie dość, że odtwarzana z prędkością 45 RPM, to jeszcze nagrania na nią nie były wcześniej edytowane, a wzięte z taśmy-matki - tak jak zostały zarejestrowane w czasie sesji nagraniowej. Nie mówi się o tym, ale edycja i przygotowanie kolejności utworów na płytę wymaga przegrania materiału na taśmę-matkę 2. generacji i pocięcie jej. Tutaj ecetat został wykonany bezpośrednio z taśmy-matki, bez edycji. Ale do rzeczy - rzeczywiście ma się wrażenie, że TP 305 delikatnie łagodzi górę. I chyba tak jest w rzeczywistości. Nie ma to jednak nic wspólnego ze złagodzeniem dynamiki. Tutaj wszystko było jak trzeba, wybuchowe, z atakiem dęciaków i bardzo niskim dźwiękiem kotłów. Kąśliwe uderzenia sekcji dętej może i nie były tak fizycznie odczuwalne jak np. ze Stealheada Manleya, ale z Manleyem w tym względzie konkurować trudno. Interesujące, ale na tle znacznie tańszych preampów, jak np. LAR-a MMP-02 również atak góry wydawał się złagodzony. To tutaj w pełni było jednak słychać, co dostaliśmy, i że nie jest to rozmiękczenie. Działo się za to coś innego. Instrumenty zajęły swoje miejsca w ramach okna utworzonego przez kolumny, nie były już tak przywiązane do centrum i miały cudowną, śladowo ocieploną barwę. Blachy były perliste i - trzeba to jednak przyznać - nieco zaokrąglone, bez ultymatywnej rozdzielczości i super-dokładnej struktury, charakteryzowały się za to dobrym wypełnieniem i barwą, która idealnie współgrała z pełną, gęstą, wypełnioną harmonicznymi średnicą. Dobra barwa i znakomita dynamika tego zakresu momentalnie spowodowała, że głos Greetje Klauufeld z innej płyty magazynu "Image HiFi", "Greetje Kauffeld&The Paul Kuhn Quintet" (Image HiFi, LP 006, 180 g) słychać było tak jak ze Stealheada, czyli w nieco ciemny, chropawy sposób, pokazując, że został nagrany z blisko ustawionego mikrofonu estradowego (płyta jest zapisem koncertu). Podobnie saksofon, nagrany w tej samej manierze, jednak za pomocą lepszego, wielkomembranowego mikrofonu studyjnego, ale również blisko, był duży i wypełniał przeznaczoną sobie przestrzeń dokładnie, czyli właśnie tak jak przy zbliżeniu mikrofonu do instrumentu. Bardzo dobrze pokazany został również bas. Doskonałe zejścia przy płycie z muzyką Kaempferta, z niskimi zejściami, właściwie tąpnięciami stopy, także i tutaj przełożyły się na ładny kontrabas, bez przerysowań, bez udawania, że jest większy niż w rzeczywistości. Jego barwa znajdowała się nieco po ciepłej stronie. Na szczególną uwagę zasługiwała scena. Już o niej wspomnieliśmy, ale wymaga to uściślenia. Jest bardzo szeroka, ale - co najważniejsze - głęboka, z warstwami sięgającymi daleko w tył sceny. Pomimo że nie zanotowałem cienia rozjaśnienia, bardzo dobrze pokazana została akustyka sali. Koherencja, ciągłość, ale także bardzo dobra rozdzielczość zakresu średniotonowego - to chyba główne cechy, dzięki którym wszystko na scenie było takie jak trzeba (przynajmniej jeśli mówimy o tej półce cenowej). To wszystko były jednak jazzowe pitulenia. Wrzuciwszy na talerz gramofonu "S&M" Metalliki (Vertigo 546 797-1) pierwsze co słychać, to znakomicie uchwyconą, ustawioną z tyłu, za zespołem, orkiestrę. Znajdujące się nieco w drugim planie smyki miały pełnię, ciągłość i precyzję. Głos Hetfielda był nieco rozjaśniony, z podniesionym, krzykliwym wyższym środkiem i nie był całkiem wyodrębniony z miksu. To jednak w największym stopniu wina samego nagrania. A dołożyła się do tego niechęć TP 305 do ściany dźwięku. Przekaz, tak gdzie powinien dmuchnąć w twarz kurzem z podłogi, był nieco zmiękczony i łagodniejszy niż z tej samej płyty odtwarzanej z odtwarzacza dCS P8i (test - "Audio" 2/06). Bas był jednak mocny i pełny. Gitary miały nieco zaokrąglone brzegi, jednak ich barwa była znakomita. I tak było ze wszystkim - z jednej strony bardzo dobre barwy, znakomite rozseparowanie instrumentów w orkiestrze i bardzo dobra, ogromna scena dźwiękowa, a z drugiej zbyt łagodny rysunek kapeli. Przy mocniejszych utworach, jak np. "Until It Sleeps" bas nieco się wycofywał i przekaz nie był dość agresywny. Bo okazuje się, że Edgar TP 305 jest znakomity przy mniejszych składach, przede wszystkim przy instrumentach akustycznych. Wspomniana płyta "Misty" Yamamoto, Tsuyoshi Trio (Three Blind Mice, tbm-30-45, 45 RPM, 180 g) pokazała, że Edgar potrafi zagrać niesamowicie dobrym dźwiękiem, z mocnym, dynamicznym basem. Barwa, mikrodynamika, pełnia - mieliśmy to podane jak na tacy. I nawet nie chodzi o odrzucenie rocka jako takiego, bo "Communique" Dire Straits (Vertigo 6360 170) zabrzmiała bardzo dobrze, z mocnym, sprężystym basem i znakomitymi gitarami otoczonymi długim, czystym pogłosem. Chodzi raczej o to, że preamp nie za bardzo nadaje się do brutalnej, agresywnej muzyki gdzie barwa schodzi na drugi plan przed zwierzęcą siłą. A tej Edgar nie ma za grosz. TP 305 jest fantastycznym urządzeniem, które jednak nie ze wszystkimi wkładkami zagra jak trzeba. Pomimo rozbudowanych regulacji (pojemność dla MM i wzmocnienie dla MC), trzeba uważać na napięcie wyjściowe wkładek. Nieco powyżej 2 mV z Sumiko EVO III (MC HO) okazało się zbyt małym napięciem i trzeba było wzmacniacz mocno odkręcić, żeby coś było słychać. Dźwięk był jednak zbyt mało dynamiczny i anemiczny. Lepiej będzie z wkładkami MC, ponieważ maksymalne wzmocnienie na poziomie 66 dB było w sam raz nawet do ultra-cichej wkładki Dynavectora Karat 23R. Urządzenie jest też szalenie wrażliwe na interkonekt prowadzący od gramofonu (wyjście było nieco mniej kapryśne) i pokazywało jego zmiany bardziej niżby to wynikało z porównania cen poszczególnych modeli. BUDOWA Urządzenie Edgara jest pięknie zbudowane. Obudowa to duże chassis z grubej stalowej blachy i drewnianej, ładnie wykończonej czołówki (o grubości 2,5 cm), gdzie widać duży wyłącznik sieciowy i podświetlane na niebiesko logo firmy. Górna ścianka jest w całości ażurowa, a to dlatego, że lamp w środku nie brakuje i ich ciepło musi się gdzieś podziać. Wnętrze podzielono na trzy części grubymi ekranami, które dodatkowo usztywniają konstrukcję. W jednej przegrodzie umieszczono zasilacz, a w dwóch pozostałych osobne płytki prawego i lewego kanału. Taki układ odbija zresztą wygląd tylnej ścianki, z ładnymi gniazdami RCA i dwoma wejściami - osobno dla wkładek MM i MC. Trzeba zaznaczyć, że wejścia są dość daleko od siebie i jeśli interkonekt jest wykonany w postaci pojedynczego biegu, mogą być kłopoty z sięgnięciem do gniazd obydwu kanałów. Co gorsza, zacisk uziemiający umieszczono nie - jak by to wynikało z logiki - pośrodku, pomiędzy wejściami, ale skrajnie z lewej strony. Zasilacz zbudowano przy użyciu dużego transformatora toroidalnego i lampowego prostownika dla sekcji anodowej. Pracuje tu lampa EZ 81 JJ. Wspomagają ją kondensatory o średniej pojemności. Z trafa wychodzi też osobne uzwojenie dla sterowania (po włączeniu Edgara, przez jakiś czas miga logo na przedniej ściance - to napięcie andodowe załączane jest z opóźnieniem, wydłużając dzięki temu żywotność lamp) i żarzenia. Stabilizacja napięcia dla tych dwóch ostatnich wykonana została na stabilizatorach scalonych. Płytki z układami wzmacniającymi wykonane zostały na bardzo wysokiej jakości PCB. Elementami wzmacniającymi są trzy lampy (na kanał) - dwie oktalowe i jedna miniaturowa: na wejściu 6SL7 (rosyjska lampa 6H9C Sovteka (właściwie Reflectora, bo nosi jeszcze rosyjskie oznaczenia i logo), potem 6SN7 Electro-Harmonics i wreszcie, na wyjściu 6922 ponownie Electro-Harmonics. Oporniki są niewielkie, ale metalizowane i precyzyjne (1%). Kondensatory to polipropyleny, w tym Philipsy MKT i duże Wimy na wyjściu. Układ korekcyjny jest podzielony na dwie części - pierwsza jest pomiędzy lampami oktalowymi, a druga pomiędzy 6SN7 i 6922. Pomiędzy wejściami MM i MC przełącza się za pomocą małego przełącznika hebelkowego aktywującego przekaźniki. Wejście MM można ustawić z pięcioma wartościami pojemności - 22 pF, 100 pF, 220 pF, 470 pF i 1000 pF, zaś MC z trzema poziomami wzmocnienia - 54 dB, 60 dB i 66 dB, wszystkie z innymi impedancjami wejściowymi (400 Ω, 100 Ω i 25 Ω), a to dlatego, że na wejściu zastosowano (znakomite) transfromatory wejściowe Lundahla LL9206 . Szkoda tylko, że pojemności przy MM to zwykłe kondensatory ceramiczne. Wydaje się też, że wzmocnienie układu, jako całości jest ociupinkę zbyt niskie. Przełączanie między nastawami odbywa się za pomocą złoconych pinów na tylnej ściance i jest dość niewygodne.
|
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by SLK Studio |