Jeżeli byśmy dzisiaj wybierali najlepiej rozpoznawalny (rzecz obiektywna), najlepiej sprzedający się (rzecz obiektywna) i najlepszy muzycznie (tym razem subiektywnie) album pop, byłby to prawdopodobnie "Brothers in Arms" grupy Dire Straits. Z tym ostatnim stwierdzeniem można się zgodzić, albo nie, jednak dwa pierwsze to fakty, a z faktami dyskutować się nie da. Mark Knopfler, duch i dusza grupy, od samego początku znany był ze swoich audiofilskich pasji, czego wyraz dawał za każdym razem, kiedy wydawał kolejną płytę. Objawiało się to m.in. w stosowaniu najnowszych technologicznych nowinek. W odróżnieniu jednak do wielu innych muzyków, nie chodziło o te, które służyły wygodzie, zabawie itp., a te, które miały się przysłużyć jakości dźwięku. Wersja LP tego albumu ukazała się więc równolegle z kasetą i wersją CD (co wówczas nie było praktykowane), a singiel "Brothers in Arms/Going Home (Live)" był pierwszym komercyjnie wydanym singlem CD (oprócz singli w sklepach wydawane są również single dla rozgłośni radiowych, różniące się zawartością i poligrafią). Nic więc dziwnego, że od dłuższego czasu solowe albumy Knopflera zakodowane są w HDCD, a kiedy tylko nadarzyła się okazja, musyk przeskoczył na płyty hi-rez, wydając swoje solowe albumy "Sailing to Philadelphia" i "Shangri-La" na płytach DVD-A z kodowaniem MLP. NIECO (MOŻE ZBYT DUŻO) TECHNIKI Płyta "Brothers in Arms" była jedną z pierwszych, reklamowanych jako DDD, czyli z zachowaniem cyfrowej ścieżki sygnału, co potwierdzał również napis na okładce "Full Digital Recording". Owo DDD to jednak pewna mistyfikacja. Materiał, nagrany w trzech miejscach - Air Studios w Montserrat i Londynie oraz Power Station w Nowym Jorku został zarejestrowany na 24-ścieżkowym, cyfrowym, szpulowym magnetofonie Sony PCM-3324 w formacie DASH, z parametrami 16 bitów/44,1 kHz (lub 48 kHz - tego nie jestem pewien, jako że rekorder miał przełączaną częstotliwość samplowania). W owym czasie zmiksowanie takiego materiału w domenie cyfrowej, z wysoką jakością, było jednak niemożliwe. Dlatego z wielokanałowego wyjścia magnetofonu sygnał doprowadzony był do analogowej konsoli SSL4400, tutaj - wciąż w domenie analogowej - odpowiednio skompresowany (przy technice wielościeżkowej jest to nie do uniknięcia), poddany korekcji EQ i wzbogacony o efekty i pogłosy. Dopiero po takiej obróbce następowało zgranie na analogowy magnetofon stereofoniczny i przejście z powrotem do domeny cyfrowej. Nie wiadomo na 100%, czy płyta LP została wykonana z taśmy-matki analogowej czy cyfrowej (16/44,1). Pytań jest zresztą więcej, bo materiał na LP został nieco inaczej zmiksowany i poddany innej edycji niż materiał, który ukazał się równolegle na CD. Wiadomo natomiast, że w roku 1996 ukazała się cyfrowa reedycja całej dyskografii dokonana przy użyciu, należącej do Sony, techniki SBM (Super Bit Mapping). W skrócie - jest to cyfrowa obróbka dźwięku, polegająca na odpowiednim noise-shapingu, a więc przeniesieniu szumu kwantyzacyjnego poza pasmo użyteczne, tam gdzie filtry w CD go wytną i w ten sposób zwiększenie rozdzielczości medium do ekwiwalentu 20 bitów (chociaż wciąż jest to regularny Compact Disc). Prawdę mówiąc reedycja ta brzmiała okropnie. Gwóźdź do trumny przyszedł w roku 1998 wraz z reedycją zbioru największych przebojów "Sultans of Swing: The Very Best of Dire Straits" (Mercury Records 558 658-2). Piosenki na ten składak zostały poddane ponownemu remasteringowi, tym razem przy użyciu przetworników HDCD i w ten sposób zakodowane w 20-bitowym High Definition CD. Dźwięk tej wersji był znacznie lepszy i dawał nadzieję na to, że z taśm-matek da się wycisnąć coś więcej. Nawet w tym przypadku nie wiadomo, czy korzystano z taśmy analogowej czy cofnięto się do cyfrowego masteru. W obydwu przypadkach sygnał musiał jednak przejść przez etap analogu, ponieważ SBM i HDCD są formatami, do których transferuje się sygnał WYŁąCZNIE ze źródeł analogowych. I wreszcie przyszedł czas na wersję najbardziej audiofilską z audiofilskich, XRCD przygotowaną przez Japończyków z JVC i wkrótce potem na jej rozwinięcie XRCD2 (Universal Music Ltd., Hong Kong/JVC, CJVC5483572). Nie była to jednak "regularna" płyta XRCD w takim rozumieniu, jak wszystkie inne przygotowywane przez JVC, ponieważ jak płyty Tiny Turner i Diany Krall, tak i ta sygnowana była przez Universal (właściciela Mercury Records i Vertigo - labelu w którym Knopfler nagrywa) i do JVC należała tylko licencja. I okazało się, że nie dość, że jest to najlepsza płyta XRCD Universala (płyta "Private Dancer" Tiny Turner była dramatycznie zła, a "Look of Love" Diany Krall tylko trochę lepsza od oryginału), to jeszcze najlepsza dostępna dotąd wersja tego albumu, wydanie LP włączając. Jakby nie było, wydałoby się, że do masteringu trafiła stereofoniczna, analogowa taśma-matka (lub jej kopia), ponieważ istotą XRCD jest przeniesienie sygnału do domeny cyfrowej właśnie z analogu (stereo). Z "Brothers in Arms" wszystko jest jednak nieco inne niż zazwyczaj. Wiemy, że wielokanałowe taśmy-matki z zapisem tych sesji noszą na sobie zapis cyfrowy. Można sobie więc wyobrazić, że do obróbki trafiła stereofoniczna taśma-matka analogowa. Na tylnej stronie okładki znajdujemy jednak zaskakujące wyznanie, a mianowicie pod znaczkiem wskazującym na proces K2 pojawił się napis "Digital K2". No, o czymś takim to nawet ja nie słyszałem (parafrazując nieco mistrza Leppera). Nieco światła na ten fakt rzuca najnowsza nowość JVC, a mianowicie podzielona na dwa działy technika XRCD24: XRCD - 24 bit Super Analog oraz XRCD - 24 bit Refined Digital. Z przyczyn oczywistych interesuje nas druga odmiana. Zobaczmy, co na jej temat, przynajmniej w najważniejszej w tej chwili sprawie, ma do powiedzenia JVC: "Proces XRCD rozpoczyna się od masteringu. Oryginalna CYFROWA [kapitaliki pochodzą od autora] taśma-matka konwertowana jest do domeny analogowej przy użyciu przygotowanego samodzielnie przez JVC, 24-bitowego przetwornika cfrowo-analogowego K2. Następnie sygnał analogowy jest poddany masteringowi przy użyciu zbudowanej specjalnie na potrzeby JVC konsoli i następnie zamieniony na postać cyfrową w 24-bitowym przetworniku analogowo-cyfrowym K2." Tyle firma. Pomijając, że przy XRCD2 używa się przetworników 20-bitowych i rekodera MO o rozdzielczości 20 bitów, ważne jest to, że dokonuje się w ten sposób pewnego zabiegu, który od lat stosuje Bob Ludwig (który zresztą zrobił to samo przy masteringu wersji SBM), a mianowicie unika się pracy na stole cyfrowym. Pamiętajmy jednak, że musimy dwukrotnie zmienić domenę - raz na analog i z powrotem na cyfrę. I oczywiście, w odtwarzaczu CD. z powrotem na analog. Zalety są jednak na tyle duże, że przewyższają wady tego rozwiązania. Dla nas ważne jest to, że być może BIA XRCD, chociaż nie w formie XRCD24, a "tylko" XRCD2 zostało potraktowane właśnie w ten sposób. Oryginalne rozwiązanie XRCD wynaleziono do masteringu taśm analogowych, przede wszystkim z jazzem z lat 50', jednak rynek wymusza czasem pewne kompromisy. Jest więc mocno prawdopodobne, że master został wykonany na nowo, tym bardziej, że pod masteringiem podpisał się sam guru JVC Hiromichi Takiguchi. Jak to zrobił? Jak a chwilę przeczytacie, taśmy były fatalnie opisane i nie były kompletne. A może właśnie nie, może mastering JVC ograniczył się jedynie do końcowej części procesu, a więc do przeniesienia sygnały na płytę magneto-optyczną, eliminację jittera i tłoczenie bezpośrednio ze szklanych stempli? Jasnej odpowiedzi, póki co, nie ma. Pojawienie się plotek na temat ponownego wydania materiału, tym razem na SACD, zelektryzował światek muzyczno-audiofilski. Pojawiła się bowiem nadzieja na nową jakość. Wszystkie poprzednie wersje korzystały z analogowych taśm i nigdy nie wrócono do oryginalnych cyfrowych taśm DASH. Tym razem praca miała obejmować nie tylko ponowny miks, mastering, ale także miks wielokanałowy. Nad wersją wielokanałową i prawdopodobnie również nad stereofoniczną czuwał Chuck Ainlay, odpowiedzialny za wszystkie solowe płyty Marka oraz ostatnie płyty Dire Straits. Był w każdym razie współproducentem albumu jako takiego, zaś masteringiem wersji stereo zajął się Bob Ludwig, mistrz konsolety, który pracował przy oryginalnym wydaniu BIA. Chuck do pracy przystąpił z 'carte blanche'. Pierwszym krokiem było odszukanie wszystkich taśm-matek (cyfrowych), które były rozproszone po kilku archiwach Universala, a ich część znajdowała się w prywatnym archiwum Knopflera. Okazało się, że są bardzo źle opisane i brakuje większości danych na temat kompresji, EQ, pogłosów itp. - wszystkiego tego, co jest potrzebne do ponownego miksu. Chuck zrobił więc wszystko po nowemu, ustawiając wszystko 'na słuch' i dobierając, gdzie to tylko było możliwe, urządzenia, które wykorzystano przy oryginalnym miksie. Na magnetofon źródłowy wybrano najnowszą stworzoną wersję rekordera DASH, model PCM-3348HR - czyli urządzenie wysokiej rozdzielczości. Szybko wyszło jednak na jaw, że przy nagrywaniu materiału wykorzystano cyfrową preemfazę. Jest to technika polegająca na podniesieniu części wysokich tonów przy nagrywaniu (preemfaza) i takim samym obniżeniu przy odtwarzaniu (deemfaza). Nieco podobna do Dolby, miała za zadanie zmniejszenie błędów kwantyzacji i zmniejszenie szumów. Część wczesnych płyt CD brzmi dzisiaj jasno i ostro, ponieważ preemfazy już dawno się nie stosuje i współczesne odtwarzacze CD często nie mają jej zaimplementowanej. To jednak szczegóły - ważne jest to, że Chuck, po próbach, doszedł do wniosku, że przeprowadzenie deemfazy w domenie cyfrowej, bez przechodzenia na analog nie jest satysfakcjonujące. Stąd, jak przed 20 laty, z magnetofonu cyfrowego sygnał (przez przetworniki Apogee) został przetransferowany do domeny analogowej (D/A) i od razu, w tym samym urządzeniu do cyfrowej (A/D) oraz zapisany na twardym dysku w postaci 24/96. Nie zwiększono w ten sposób rozdzielczości ani pasma przenoszenia, jednak na takim sygnale jest znacznie łatwiej pracować. Tu jednak pojawia się pierwsza wątpliwość: skoro wiadomo było, że końcowa edycja ma mieć postać SACD, dlaczego od razu nie skorzystano z rekordera Sonoma DSD? Okazuje się, że przy produkcji płyty "Shangri-La" Chuck wraz z Markiem Knopflerem wykonali ciekawy eksperyment: sygnał z taśmy-matki został zarejestrowany równolegle w domenie cyfrowej w postaci PCM 24/96, w domenie cyfrowej w DSD, w domenie analogowej na magnetofonie z prędkością 30 ips i z prędkością 15 ips. Następnie odsłuchano nagrania, puszczone jednocześnie, w trakcie odsłuchów przełączając między różnymi źródłami. Okazało się, że format PCM 24/96 był bezkonkurencyjny, następnym była... taśma analogowa 15 ips i dopiero potem DSD i na końcu analog 30 ips. Obydwaj panowie zgadzali się co do tego, że dźwięk DSD (z rekordera, jeszcze nawet bez przejścia na płytę SACD) był nieco zbyt miękki i złagodzony - dążył w kierunku analogu, ale po drodze poświęcał zbyt wiele z definicji dźwięku. Hmmm... Brzmi znajomo, toż takie samo wrażenie miałem podczas testów odtwarzaczy dCS-a w "Audio". Taka mała satysfakcja... Ale dość prywaty. Decyzja była dość zaskakująca: materiał zostanie wydany jednocześnie na płycie SACD oraz DualDisc, z zapisem MLP 24/48 - stereo i wielokanałowym. Porównanie SACD z DVD-A pozostawmy jednak na kiedy indziej i skupmy się nad XRCD. Jeżeli dobrze się przyjrzymy powyższej opowieści, okaże się, że najważniejsza informacja wcale nie dotyczy dźwięku jako takiego, a koncepcji artystycznej albumu. Miksowana od nowa, płyta "Brothers In Arms. 20th Anniversary Edition" jest, przynajmniej z punktu widzenia kreacji, zupełnie nowym albumem, mającym z dotychczasowymi wydaniami tylko częściową łączność. Utrudnia to bezpośrednie porównania, jednak ich nie uniemożliwia. Porównanie odbyło się więc na odtwarzaczu SACD dCS P8i (warstwa SACD i płyta XRCD2) oraz odtwarzaczu Gryphon Mikado (warstwa CD i płyta XRCD2). Nie dało się wykonać obydwu porównań na jednym urządzeniu, ponieważ wersja softwaru w dCS-ie, który miałem do dyspozycji nie pozwalała na przełączanie warstw na płytach SACD. Został przy tym pominięty dość ważny szczegół: warstwa CD w hybrydowym dysku SACD została zakodowana w HDCD. Chociaż na pudełku nie znajdziemy o tym ani słowa, to jednak wystarczy włożyć dysk do komputera z WMP 9 i pojawi się stosowny znaczek. Być może chodziło po prostu o prawa licencyjne (płaci się za logo, a HDCD należy do Microsofta). Żeby porównanie było relewantne i miarodajne, trzeba by dokonać je na urządzeniu najwyższej klasy, wyposażonym w HDCD, a z takich tylko Linn CD12 przychodzi mi na myśl. Porównanie HDCD i nie-HDCD zostawiamy więc na kiedy indziej. Jako punkt odniesienia posłużyła oryginalna płyta LP. ODSŁUCH Wiem, wiem - miało być krótko. Jednak naprawdę technikalia (nie mylić z fekaliami: zostały skrócone do minimum. Ostatecznie można ich było nie czytać. I w pierwszych słowach mego listu chciałbym donieść, że krowa sołtysa się ocieliła w nocy - ups! Pomyliłem notatki. Już mam: warstwa SACD jest znacznie lepsza niż XRCD. Może znacznie to zbyt mocne określenie, ale takie wrażenie ma się już po kilku minutach. "So Far Away" brzmiało detalicznej i miało niżej schodzący bas. W wersji XRCD głos był znacznie dalej i miał dłuższy, obszerniejszy pogłos. W ogóle, całość z japońskiej wersji wydawała się bardziej oddalona i otoczona większym pogłosem. Dźwięk, co dobrze słychać w "Money for Nothing", skupiony był bardziej pośrodku, a gitara brzmiała w trochę chropawy, niewygładzony sposób. Głos Knopflera był zaś nieco przyciemniony i ustawiony dość daleko. Głos Stinga już od pierwszego momentu na SACD pokazany został w pełniejszy, mocniejszy sposób. Największe zmiany dotyczą jednak instrumentów elektronicznych - syntezator był gęsty, mocny i znacznie lepszy niż z XRCD. Bo w ogóle płyta została zmiksowana tak, aby olśnić, otoczyć dźwiękiem (wciąż mówimy o stereo). Być może i otumanić. Jednak ani to, ani pierwsze uderzenie bębenków nie zapowiadało tego, co za chwilę miało nastąpić - wraz z wejściem syntezatora wszystko zaczęło żyć i oddychać, wibrować każdym włóknem nerwowym... Przy następnym utworze, "Walk of Life" słychać było, że sygnał na XRCD jest znacznie bardziej zaszumiony. Czyżby więc potwierdzała się teoria o tym, że JVC nie widziała analogowej taśmy-matki na oczy? Być może. Dźwięk był szczuplejszy, bez tego niesamowitego zejścia jak na SACD, wydawało się jednak, że słychać więcej zakamarków, załamań każdego instrumentu. Na SACD dźwięk wydawał się lepszy, pełniejszy, mocniejszy, jednak rysunek był lekko wygładzony, podretuszowany. W nowej wersji z kolei każde kolejne uderzenie, wejście instrumentu było bardziej dynamiczne, klarowniejsze i bardziej czytelne. Problem z zawężeniem sceny powtórzył się, i to chyba w najmocniejszy sposób, przy utworze "Your Latest Tricks". Wersja SACD była tutaj bezkonkurencyjna. Zaskakujące, ale z płyty SACD na samym początku słychać bardzo cichy, ale jednak czytelny przydźwięk w jednym kanale. Słychać to tak, jakby sygnał XRCD był na tyle słabszy, mniej selektywny, że taki drobiazg ginął w szumach. Również na korzyść SACD świadczyła trąbka - o nieporównywalnie lepszej barwie, klarowniejsza i z mocniejszym bitem. Podobnie i syntezator, ale do tego powinniśmy się już przyzwyczaić: instrumenty klawiszowe otrzymały dodatkową pomoc nie tylko w dziedzinie jakości dźwięku, ale i na poziomie masteru, ponieważ wszystkie zostały przez Ludwiga podane znacznie mocniej niż w oryginale. I chociaż jest to widome odstępstwo od purystycznego podejścia, taka wersja BIA, jak dla mnie, jest bardziej przekonywająca. Problemem, i to też będzie się powtarzało, były blachy wersji SACD. Były perliste, złote i dźwięczne, jednak wydawały się nie tak dokładne jak z XRCD. Przy tej pierwszej miało się wrażenie, jakby ktoś wylał na drewno politurę i przez to dodał mu blasku i klasy, pozbawił jednak nierówności i porów, namacalnej struktury włókien. Pełna średnica, minimalnie ocieplona i jedwabista - to SACD. Wersja XRCD w porównaniu z nią była prostacka, chropawa, cieńsza i odchudzona. I nie chodziło już nawet o lepszą strukturę dźwięku z płyty JVC, ale zwyczajnie o gorszy dźwięk. Nie było po prostu porównania, co potwierdził dialog syntezatora i gitary z początkowego fragmentu, który był jak z innej bajki. Nie wszystko na SACD było jednak idealne. W następnym utworze "Ride Across the River" bas był nieco przesadzony w swojej masie. Dokładnie słychać było, że został on podrasowany przez Ludwiga w czasie masteringu i, nawet na niewielkich monitorach Dynaudio Special 25, był nieco zbyt mocny. Z drugiej strony, schodził znacznie niżej, był pełniejszy, podobnie jak inne instrumenty. I tak dalej, i tak dalej... Gitara dobro z "The Man's too Strong" była na SACD pełniejsza, z lepiej zdefiniowanym pudłem rezonansowym, a w "One World" wersja XRCD wydawała się jaśniejsza (to w ogóle cecha tej płyty), bez tak dobrego basu. Znowu jednak, blachy były chyba lepsze, o lepszym rysunku i 'obwiedni', kształcie i ciężarze. Całkowicie inaczej zmiksowano głos Knopflera, na SACD nałożono nań pogłos o ciemnej barwie, dochodził więc trochę jak z jaskini. I wreszcie "Brothers in Arms". Utwór rozpoczyna się od cichego wejścia, więc szum na początku przy XRCD dawał się mocniej we znaki niż na SACD. A tak w ogóle, cały utwór został na SACD znakomicie zbudowany i przeszedł jak walec po wersji XRCD, ze znakomitymi gitarami w roli kół i burzą (która jest tutaj prawdziwą burzą, a nie mieszaniem herbaty w szklance) w roli balastu. To była warstwa SACD. Trzeba powiedzieć, że warstwa CD niewiele jej ustępuje, co wydaje się zasługą nowego masteru. Nieco słabiej wypada góra, ponieważ pozostaje słyszana na SACD miękkość tego zakresu, jednak zarówno średnica jak i dół - znowu znakomicie. Najważniejsze są bas, gitary i syntezatory. No i głos. No tak - to przecież niemal wszystkie elementy układanki. Można by więc powiedzieć, że jest znacznie lepiej i XRCD wyrzucamy do kosza, prawda? Nie do końca. Obydwie wersje mają swoje zalety i wady, z czego SACD wydaje się mieć więcej pierwszych i mniej drugich. Jest to jednak nieco inna płyta, zarówno dźwiękowo, ale przede wszystkim, artystycznie, z innymi efektami (dobranymi na słuch), innymi proporcjami itp. To jednak nieważne. Po raz pierwszy usłyszałem płytę, która mogła konkurować z XRCD, a w niektórych aspektach ją przewyższała. To naprawdę duże osiągnięcie. Bardzo duże. Cóż więc pozostaje? Jeżeli ktoś po raz pierwszy kupuje BIA - niech kupi wersję SACD. Jeśli ktoś ma wersję SBM - to samo. Jeżeli jednak chcemy zbliżyć się do analogowego oryginału, wówczas trzeba mieć XRCD2. Nie znaczy, że ma lepszy dźwięk, a tylko tyle, że jest wierniejsza oryginałowi, czyli płycie LP. A jeśli oryginał był tylko kompromisem i dopiero nowa technika pozwoliła Knopflerowi i Ludwigowi zrealizować prawdziwy zamysł tej płyty? To niestety jest możliwe. Wtedy trzeba będzie kupić obydwie wersje. WP Dire Straits
Data wydania: 17 maja 1985 r. INFO : Remaster SBM (Super Bit Mapping): 1996 r. Remaster XRCD2: 2000 r. Remaster "20 th Anniversary Edition": 2005 r. Produkcja Mark Knopfler i Chuck Ainley Wersja SACD "20th Anniversary Edition" ukazała się w dwóch wersjach: Wersja DualDisc: |
||
© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by SLK Studio |