Z włoską marką Monrio mieliśmy już możliwość zetknięcia się przy okazji testu wzmacniacza zintegrowanego ASTY ST&PH. Od tamtego czasu minął ponad rok. W świecie masowej elektroniki, gdzie co roku firma, żeby miała co reklamować, musi wydać na świat kolejne zastępy "rewolucyjnych" i "jedynych w swoim rodzaju" urządzeń. W przypadku firmy takiej jak ta, pośpiech prowadzi najczęściej donikąd. Dlatego kolejne modele wprowadzane są powoli, stopniowo, dopiero wtedy, kiedy poprawki i usprawnienia starszego modelu zaszły już na tyle daleko, że uprawnione jest nadanie modelowi nowej nazwy. ASTY wciąż pozostaje w cenniku tam, gdzie rok temu i nic nie wskazuje, żeby w najbliższej przyszłości miało się coś w tej mierze zmienić. Wzmacniacz pozostawił w redakcji na tyle dobre wspomnienie, że naturalne były testy innych urządzeń. Czas, a właściwie jego brak weryfikuje jednak każde zamierzenie, więc kolejne produkty musiały czekać z prezentacją aż do dzisiaj. W tym miesiącu proponujemy przyjrzenie się topowemu odtwarzaczowi - nomen-omen - TOP LOADER, a w przyszłym systemowi składającemu się z przedwzmacniacza ASTY Line oraz końcówki mocy MP 2. Wtedy też zobaczymy, jak odtwarzacz gra w rodzinnym systemie. Ponieważ test ASTY ST&PH był pierwszym spotkaniem czytelników "High Fidelity OnLine" powinien zawierać szczyptę historii firmy i krótką charakterystykę jej filozofii. A nie zawierał. Chcąc uchodzić (przynajmniej przez chwilę) za ludzi na poziomie musimy ten brak uzupełnić. Co niniejszym czynimy. Teraz przedstawimy "Krótki zarys historii Monrio w podpunktach", a w przyszłości poprosimy o kilka zdań na temat filozofii firmy jej właściciela, pana Giovanniego Gazzolę. KRÓTKI ZARYS HISTORII FIRMY MONRIO W PODPUNKTACH
ODSŁUCH Jak widać, o ile wzmacniacz Asty ma za sobą długą i dość burzliwą historię, o tyle TOP LOADER (Monrio pisze tę nazwę wersalikami) jest produktem świeżutkim, któy dopier-co został wypuszczony z rąk sympatycznych Włochów. Pomimo to, słychać, że w dziedzinie obróbki cyfrowej Monrio beniaminkiem nie jest (pierwszy odtwarzacz powstał dziesięć lat temu). Brzmienie włoskiego odtwarzacza łączy ze sobą, często pozornie rozbieżne, cechy. Najwyższa góra jest perlista i nośna, nie jest wprawdzie tak bogata w harmoniczne jak to ma miejsce w droższych urządzeniach, ale jak na ten przedział cenowy jest bardzo dobra I jest lepsza niż góra np. odtwarzacza SACD Marantz SA-11S1. Ma przy tym nieco ciepły, lampowy charakter. średni zakres góry, tam, gdzie przypadają sybilanty jest nieco podniesiony. Daje to poczucie świeżego, aktywnego dźwięku, bez stępienia czy okrągłości. W nie do końca perfekcyjnie zrealizowanych nagraniach jak z płyty "Blue Lines" Massive Attack (Virgin 86228, CD) sybilanty, i tak bez tego całkiem mocne, zostały nieco wyeksponowane. Podobnie będzie przy mocniejszej muzyce rockowej, jak w "Presence" Led Zeppelin (Swan Song, WPCR-11618, CD). Dzięki trochę lampowemu charakterowi góry - chodzi w tym miejscu o barwę - nie było jednak w dźwięku nieprzyjemnego świszczcenia, przerysowań itp. Cecha ta była jednak na tyle słyszalna, że trzeba ulokować TOP LOADER w sprzyjających warunkach, ze wzmacniaczem i kolumnami, które nie będą same z siebie jasne. Interesujące, ale ze starszym materiałem dało to bardzo dobre efekty. Płyty w rodzaju "Smokin' at the Half Note" Wes Montgomery (Verve 03476, Master Edition CD) miały znakomicie rozbudowaną górę, aktywną, bez częstego w urządzeniach o ładnej barwie złagodzenia ataku blach. I właśnie chyba atak dźwięku z tej części pasma był wizytówką góry. średnica jest bardzo równa, nieco ciepła, jednak bez sklejania poszczególnych dźwięków i zawsze aktywna, głównie przez mocniejszą obecność wyższego basu. Zarówno gitary z płyty Jimmiego Halla "Concierto" (Mobile Fidelity, UDSACD 2012, SACD), jak i wcześniej gitara Montgomery'ego brzmiały bardzo ładnie - w ciepłej manierze, jednak wyraźnie, z bardzo dobrze zaznaczonym miejscem na scenie. Wspomniałem o wyższym basie - w kategoriach absolutnych jest on nieco podkreślony. Dociążyło to trochę brzmienie syntezatorów ze wspomnianego krążka Massive Attack, jak również przesunęło dół barwę z płyty Marii Peszek "Miasto mania" (Kayax 007, 44678, CD). Bas nie gra jednak sam, a jest tylko częścią całego pasma. Mówiliśmy na wstępie o górze - mocnej i dokładnej. Kombinacja takiego basu i takiej góry okazała się wyjątkowo dobra. Bardzo dobra okazała się np. rytmiczność urządzenia i jego umiejętność do rysowania wiarygodnych rozmiarów instrumentów. Taki charakter jest wprost wymarzony dla muzyki jazzowej, ponieważ każda kolejna płyta, czy to były "Chwile" Bogdana Chołowni (NotTwo, MW 715-2, kopia CD-R z master tape) czy przepiękna płyta Freddiego Cole'a (brata Nat "King" Cole'a) "Waiter Ask the Man to Play the Blues" (Dot Records/Verve, DOT DLP 25316), z w obydwu przypadkach muzyka brzmiała porywająco - z mocnym dołem, który pomagał kreować wiarygodne wydarzenie muzyczne, bez cienkiego dźwięku, i dokładnymi, wyraźnymi blachami, które pozwalały docenić wirtuozerię realizatorów obydwu krążków. W muzyce pop tak ukształtowany dźwięk nie zawsze sprawdzi się w 100%. Okazjonalnie może się wydać nieco twardawy w swoim niższym zakresie, a z gorzej zrealizowanymi nagraniami - ofensywny. Jednak jazz, klasyka - palce lizać! Najniższy zakres jest mocny i schodzi nisko - to w ogóle jedna z mocniejszych cech TOP LOADERA - kontrabas czy gitara basowa będą prowadzone z rozmachem, pełnią i mocą, czyli tak, jakby sobie chyba życzyli grający na nich muzycy. W brzmieniu tego zakresu była zarówno dobra selektywność, wspomagana twardszym wyższym basem, jak i wyśmienite rozciągnięcie tego zakresu. Scenę dźwiękową należy ocenić jako zdyscyplinowaną, w dobrym tego słowa znaczeniu, a właściwie - najlepszym. Pod tym względem Monrio może w tym zakresie cenowym uchodzić za wzór. Takie stwierdzenie, jeśli słuchamy Monrio po raz pierwszy, padnie zapewne nie od razu. Przez jakiś czas będzie brakowało rozdętej, efektownej, ale nie do końca naturalnej sceny znanej z innych urządzeń. Kiedy nagranie brzmi niemal jak monofoniczne, jak na przywołanym krążku "Concierto", wówczas słychać je prawie mono. Kiedy z kolei instrumenty są rozłożone w sporej przestrzeni, dostajemy dużą, stabilną scenę, z wyraźnie zdefiniowanymi punktami orientacyjnymi. Jedyne, czego nieco brakuje, za co trzeba będzie jednak sporo dopłacić, to więcej powietrza wokół wykonawców. I ponownie jak przy barwie, tak i przy scenie taka prezentacja przyda się przede wszystkim w przypadku jazzu, gdzie nie ma mowy o manipulacji przestrzenią czy innych oszustwach. Przy muzyce mocniej zelektryfikowanej, z syntezatorem, jak na przykład na płycie Marii Peszek, gdzie dla oddania pełnego efektu potrzebny jest "show", scena Monrio może się wydać zbyt zdyscyplinowana: w utworze "Moje miasto", na przykład, rozłożony za pomocą manipulacji fazą głos wokalistki był nieco zbyt słabo rozciągnięty na boki i TOP LOADER dawał po prostu stabilny obraz z dwóch stron kolumn. TOP LOADER nie jest więc dla wszystkich. Kiedy jednak słuchamy jazzu, kameralnej klasyki, wówczas na jaw wychodzą wszystkie zalety włoskiego odtwarzacza. Warto też dodać, że przez dłuższy czas używałem Monrio w roli napędu dla przetwornika AudioNemesis DC-1 i było bosko! Nie ma wątpliwości, że dobrze zaaplikowany napęd Philipsa Pro2, tak jak w Monrio, jest chyba najlepszym napędem na świecie. WP BUDOWA Odtwarzacz Monrio, jak sama nazwa wskazuje jest top-loaderem. Obudowę wykonano z niemagnetycznego materiału, jakim jest aluminium, podobnie jak suwaną ręcznie klapkę. Przód ukształtowano typowo dla Monrio, tj. z płata aluminium, z wyfrezowanymi dwoma bruzdami wzdłuż dolnej i górnej krawędzi. W wyfrezowanych podcięciach umieszczono również niewielkie metalowe przyciski. Wyświetlacz należy do kompletu z napędem i ma typowy dla Philipsa zielonkawy odcień. Koniecznie trzeba powiedzieć, że polski dystrybutor Monrio zdecydował się wyposażyć wszystkie urządzenia tej firmy w znakomite (używam ich od trzech lat) kolce Tara Labs, bez podnoszenia ceny. Ponieważ urządzenie, które trafiło do testu było właściwie egzemplarzem sygnalnym, kilka elementów wykończenia (środek jest idealny) będzie innych, jak np. pilot, który będzie metalowy, a nie plastikowy. W środku ład i porządek. Z przodu napęd Philipsa Pro2 wraz z układem sterującym pod spodem, zawieszony na sprężynach - jest to całość, którą kupuje się w Philipsie. Z prawej strony (patrząc od tyłu) umieszczono rozbudowany zasilacz, z osobnymi transformatorami dla napędu (klasyczne EI) i części audio (toroid). Dla napędu przeznaczono aż trzy uzwojenia wtórne, najwyraźniej rozdzielając zasilanie dla servo, silnika i oprogramowania. Również część audio ma rozdzielone sekcje zasilania, dla części cyfrowej i analogowej. W wygładzeniu napięcia pomaga sześć kondensatorów po 2200 µF każdy. Na wejściu, tuż za gniazdem sieciowym umieszczono filtr typu podwójne Pi. Przetwornik D/A to kość Cirrus Logic CS4390. Jest to układ 24-bitowy o częstotliwości próbkowania do 50 kHz, dynamice 106 dB, architekturze delta-sigma 4. rzędu i nadpróbkowaniu x128. Nie jest to układ najnowszy jednak w rękach dobrych konstruktorów działa znakomicie. Konwersja I/U, filtry i wzmocnienie odbywają się w układach dyskretnych. Na wyjściu, jako wzmocnienie końcowe i bufor pracują układy scalone Burr-Browna OPA604, po jednym na kanał. Aż do tych układów układ wydaje się zbalansowany. Elementy bierne są dobrane pod względem ważności spełnianych zadań - np. tuż za przetwornikiem widać drogie oporniki Dale. Gniazda wyjściowe RCA są ładne, zakręcane, złocone. Gniazdo cyfrowe - już nie. Prowadzi do niego dość długi, niezbyt wysokiej jakości przewód.
|
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by SLK Studio |