PHILIPS Potentaci rynku audio, tacy jak Sony czy Philips kojarzą się najczęściej z lajfstajlowymi gadżetami, kinem domowym i - często - masówką. Ostatecznie to na takich rzeczach robi się prawdziwe pieniądze. Za tym asortymentem, na który najczęściej kręcimy nosem, stoją jednak potężne ośrodki badawcze i najzdolniejsi inżynierowie. I dlatego, co jakiś czas, jakby sprawdzając własne umiejętności, na światło dzienne wypuszczane są wysmakowane i dopracowane urządzenia, które bez kompleksów można zaliczyć do górnej półki. Takie jak słuchawki Philipsa SBC HP1000. Pomimo "referencyjnej" orientacji w ramach firmy, HD1000 nie są bardzo drogimi słuchawkami. Pomimo to znajdziemy w nich kilka, bardzo interesujących rozwiązań. Na szczególne zainteresowanie zasługuje system pozwalający na "oderwanie" dźwięku od głowy. Można to przeprowadzić na drodze elektronicznej lub mechanicznej. HD1000 występują również w zestawie z procesorem dźwięku pod nazwą HD1500, w którym symulacja przestrzeni dokonywana jest w układach DSP z wykorzystaniem HRFT, a więc zależności dźwięku od ułożenia głowy słuchającego. HD1000 występują jednak "solo" i dlatego przeprowadzono w nich korekcję mechaniczną. Membrany zostały mianowicie ustawione pod kątem, tak, żeby znaleźć się nieco z przodu słuchacza, tak jakby ustawione przed nim były mocno skręcone kolumny głośnikowe. ODSŁUCH Philipsy, pomimo różnicy w klasie miedzy nimi i Ultrasone 2500 (wynikającej jednak z trzykrotnej różnicy w cenie) potrafiły zaczarować otwartym, delikatnym dźwiękiem. Blachy perkusji w ich wykonaniu są nieco słabsze i nie mają "wagi", charakteryzują się jednak niesłychanie przyjemnym, perlistym, można by powiedzieć - złocistym brzmieniem. Cały zakres średnio-wysokotonowy jest pozbawiony efektu "przykucia" do uszu, w czym najwyraźniej pomogła budowa słuchawek. Saksofon Stana Getza ("Pure Getz", Concord Jazz, SACD-1000-6, SACD) był lekki, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, to jest nie miało się wrażenia, że ktoś go nam włożył prosto do głowy. Kontrabas nie zejdzie tak nisko jak w Ultrasone, już za to porównując z AKG K271 Studio okazywało się, że jest go całkiem sporo. Najwyraźniej, jest on prowadzony w nieco inny - nawiązujący nieco do góry - sposób. Philipsy nieco bowiem "poprawiają" świat. Jak mój ulubiony redaktor radiowy, Piotr Kaczkowski, wolą pokazać to, co w nim dobre, piękne, a brudem i fałszem się nie zajmować, bo szkoda nań czasu. Wszystko w HP1000 jest poukładane, ładne, podane bez pośpiechu i ma jakiś sens i muzyczny, i akustyczny. Miotełki i uderzenia w kocioł otwierające płytę "The Girl in the Other Room" Diany Krall (Verve 8 62046, SACD) były delikatne, bez ostrych krawędzi, miały jednak w zamian coś "ekstra" - harmonię i gładkość, dobrze komplementującą się z gładkością medium, z jakiego muzyka była odtwarzana. Taki dźwięk ma cechy plastyczności i przestrzeni. Blachy świeciły złotym blaskiem i sypały delikatnymi iskierkami. Trzeba przyznać, że zabiegi konstruktorów mające na celu wyeliminowanie zjawiska grania "w głowie" dały dobry rezultat, ponieważ scena lokowana była nieco dalej niż zazwyczaj i na pewno nie skupiała się w głowie. Instrumenty rozstawione zaś były wyraźnie szerzej, mogąc oddać wrażenie "prawdziwej", to znaczy "głośnikowej" stereofonii. Philipsy sprawdzą się przede wszystkim przy materiale jazzowym, pop i wszędzie tam, gdzie ich "miękkość" i zakrywanie wad urządzeń towarzyszących oraz płyt może się przydać. Dopiero przy materiale z muzyką klasyczną słychać, że ich dźwięk jest nieco spowolniony, ponieważ dynamiczne wejścia z części "Gnomus" z "Obrazków z wystawy" Mussogorsky'ego, pięknie wydanych przez PentaTone Classic (5186 116, SACD, dyr. Edo de Waart) zostało zmiękczone i oddane bez tej bezpośredniości, jaką się charakteryzuje. Z drugiej jednak strony, jeśliby porównać je z innymi słuchawkami z tego przedziału cenowego, to Philipsy zaskoczą niejednego swoją kompetencją i komfortem odsłuchu - nawet długie godziny z HP1000 na uszach nie spowodują irytacji czy przemęczenia. Za to ostatnie odpowiedzialny jest nie tylko dźwięk, ale również ich budowa. Trzeba powiedzieć, że są to jedne z najlepiej dopasowujących się, najlepszych do noszenia konstrukcji słuchawkowych, jakie znam. Jedynie Sennheiser HD650 (1600 zł) jest w stanie konkurować z nimi w tej dziedzinie. Muszle są tak doskonale miękkie, zaś opatentowany sposób regulacji docisku o nazwie FlexiFit na tyle efektywny, że noszenie ich jest prawdziwą przyjemnością. Wojciech Pacuła BUDOWA Pełna nazwa słuchawek brzmi: "Pure HiFi Headphones. High Definition Neodymium Speakers". Ich budowa jest dość skomplikowana. Wykonano je z plastiku, zaś kabłąk ze stalowej, sprężystej taśmy, której krawędź, tam, gdzie idą kabelki do drugiego przetwornika, schowano w pasku plastiku. Do głowy przylega część wykonana z dwóch plastikowych elementów z miękkimi poduszkami, spiętymi grubą gumą z logo Philipsa. Cały ten zespół przykręcony jest z boków, za pośrednictwem pasków twardego plastiku do zaczepów. Za ich pomocą można ustalić, skokowo w pięciu krokach, nacisk na górną część głowę, a więc dopasować je do jej wielkości. Słuchawki mają budowę półotwartą, typu circumaural. Ich muszle zostały ukształtowane w taki sposób, że powtarzają krzywizny głowy - dolna część zachodzi nieco dalej niż górna. Muszle wykonano z grubej, wyjątkowo miękkiej gąbki obleczonej niesłychanie miękkim materiałem. Membrany wykonano z mylaru, zaś ich napęd z neodymu (N40). Sygnał do nich doprowadzany jest bardzo giętkim przewodem w atrakcyjnym czarnym materiale (nie siateczce, ale prawdziwym materiale) - ciekawe, dlaczego inni nie mogą czegoś takiego zrobić. Kabel Philipsów wygląda lepiej niż w jakichkolwiek innych słuchawkach. Wpina się go z jednej strony za pośrednictwem mini-minijacka (o średnicy 2,5 mm) Z drugiej strony mamy klasyczny mini-jack (3,5 mm)z przejściówką na dużego jacka (6,3 mm). Całość przychodzi w ładnym, wyściełanym czymś w rodzaju jedwabiu, pudełku. PHILIPS |
© Copyright HIGH Fidelity 2005, Created by SLK Studio |