SZCZYTOWA FORMA 2,8224 MHz Kiedy w roku 1980 Philips, wraz z Sony, wdrażał projekt znany dzisiaj pod nazwą Compact Disc, zapewne nawet nie śnił o tym, że srebrzysty krążek o średnicy 12 cm i zapisie PCM o parametrach 16 bitów/ 44,1 kHz stanie się faktycznym standardem w reprodukcji dźwięku na najbliższe trzydzieści-czterdzieści lat. Zaraz, zaraz - od roku 80' minęło dopiero dwadzieścia pięć lat, więc skąd te dane? Przecież jeszcze moment i SACD i DVD-Audio zastąpią stary, wysłużony CD. Weźmy głęboki wdech: SACD i DVD-Audio są formatami w fazie zamierania, a nie wzrostu. Czy aby nie zbyt pesymistyczne twierdzenie? Chyba nie - od momentu ogłoszenia założeń standardu w dokumencie nazwanym Scarlet Book w roku 1999 minęło już sześć lat, płyta SACD co jakiś czas jest triumfalnie na nowo "ogłaszana" i... nic. To, że płyt SACD i DVD-Audio łącznie sprzedało się w zeszłym roku mniej niż winyli powinno dać do myślenia. Jedynym sposobem na to, żeby jakiś format de facto stał się standardem, jest bowiem jego akceptacja na masową skalę, przez większość użytkowników. Tak jak to się stało w przypadku CD i DVD. Od samych narodzin SACD (pomińmy DVD-Audio) nie było zgody między partnerami - Sony i Philipsem - co do wizji jego rozwoju. Sony zakładało, że będzie to format stricte audiofilski i dopiero zaakceptowany przez to środowisko zostanie zaprezentowany jako następca CD. Pierwsze odtwarzacze japońskiego giganta były więc bardzo drogie, służyły wyłącznie do odtwarzania dźwięki i to w dodatku stereo. Philips rozumował inaczej - wprawdzie jego pierwsza maszyna - SACD1000 - nie była tania, to jednak do najdroższych nie należała, a ponadto od razu była urządzeniem multimedialnym (wraz z wizją) i wielokanałowym, a niedługo potem przyszedł czas na naprawdę tanie urządzenia. Ponieważ serce mam po lewej stronie, instynktownie optowałbym za opcją Sony. W biznesie serce jest jednak przeszkodą, a należy przede wszystkim myśleć. Wydaje się bowiem, że na takie "ekstrawagancje" można było sobie pozwolić dopiero po ustabilizowaniu się formatu. Przeciętny użytkownik nie dba przecież o jakość dźwięku i większości w zupełności wystarcza MP3. Jedynym sposobem, aby "bezboleśnie" przeprowadzić transformację rynku było wprowadzenie do sprzedaży tysięcy tytułów na płytach SACD i wydawanie wszystkich nowych dysków tylko w formie hybryd. Kluczowa wydaje się bowiem kompatybilność wstecz. Wielkim błędem było wydawanie przez Sony, przez długi czas, płyt SACD tylko z warstwą SACD, bez CD. Nikt tego nie chciał kupować. A przecież o tym, jak łatwo sprzedać "gęstą" warstwę można się było przekonać przy reedycji płyt Rolling Stones z katalogu ABKCO, które sprzedawane były jako zwykłe płyty i tylko małym druczkiem można było przeczytać, że są to reedycje DSD. Ludzie kupując zwykłe płyty dostawaliby ukrytą wartość i wystarczyłoby ich zachęcić, żeby po jakimś czasie spróbowali z nich "wycisnąć" coś nowego. Sony, będąc w posiadaniu potężnych katalogów wielu wytwórni, m.in. Columbia, mogło samodzielnie zmienić rynek. Warunkiem było wypuszczenie wszystkich płyt w formie hybryd i to od razu. Nic takiego się nie stało. W roku 2005 sytuacja w niewielki sposób się zmieniła i nic nie wskazuje na to, żeby ktoś miał pomysł na "ożywienie" formatu. A ten jest już niemal martwy. Wystarczy powiedzieć, że za chwilę będziemy mieli nowy format, zapewne oparty o niebieski laser (główni oponenci - Blu Ray i HD-DVD prowadzą rozmowy na temat wspólnego formatu), na którym bezstratne kodowanie dźwięku DTS i Dolby Digital będą obowiązkowe. A to wyrzuci DVD-Audio i SACD poza nawias zainteresowania kogokolwiek. Poza tym - już niedługo muzyka i tak będzie przechowywana w pamięciach stałych, a o dyskach nikt nie będzie pamiętał. Jak wspomniałem, Philips od początku miał swoją własną wizję SACD, jako formatu ogólnie dostępnego, taniego, będącego właściwie dodatkiem do urządzeń multimedialnych. I takie odtwarzacze w jego ofercie dominują, a logo SACD łatwiej zaleźć na zintegrowanych systemach do kina domowego niż na wolnostojącym odtwarzaczu. Kiedy więc pojawił się najnowszy odtwarzacz DVP-9000S serce gwałtowniej nie zabiło, a łza się w oku nie zakręciła. Już w nazwie można było bowiem "wyczytać" jego przeznaczenie: skrót DVP oznacza "Digital Video Player" (ewentualnie Digital Versatile Player), zaś urządzenie należy do serii CINEOS, co z muzyką też niewiele ma wspólnego. Gwoździem do trumny audiofilskich oczekiwań wydaje się zaś wyjście HDMI z rozbudowanym skalerem obrazu. Znając niewysoką cenę tego "kombajnu" - 1599 zł - można było go spokojnie oddać w ręce "kinomanom". Sytuacja zmieniła się, kiedy w materiałach firmowych wyczytałem, że urządzenie ma wbudowany upsampler dla płyt CD i że można sygnał poddać obróbce i upsamplować go do postaci 24 bity/88,2 kHz, a także przekształcić sygnał PCM 16/44,1 do postaci DSD. O rany! Przecież niedawno coś takiego oferował tylko ultra drogi (komplet 138 000 zł) odtwarzacz dCS! Dzięki uprzejmości i dobremu sercu szefowej PR Philipsa, pani Beaty Jedynak, pomimo, że oficjalnie urządzenie nie było dostępne, udało się go zamówić jakiś czas przed oficjalną premierą. ODSŁUCH Ile to formatowi CD zajęło "dojrzewanie"? Dwadzieścia lat? Tak, coś koło tego. Dopiero w nowym wieku można mówić o tym, że większość słabości formatu zostało pokonanych i że płyt CD nareszcie da się z przyjemnością słuchać nawet na niedrogich odtwarzaczach. Ta karencja najwyraźniej nie jest ekskluzywna dla Compact Discu, ponieważ odtwarzacz Philipsa pokazuje, że dotyczy każdego innego formatu. Główne zdanie tego testu brzmi: "DVP9000S jest pierwszym w pełni i całkowicie satysfakcjonującym odtwarzaczem SACD po TEJ stronie 10 000 zł." Następne w kolejności jest: "DVP9000S jest pierwszym urządzeniem, poza dCS-em za 250 000 zł, van den Hulem SixCD za 13 000 zł i Marantzem SA-11S1 za 15 000 zł, który na równie wysokim poziomie odtwarza płyty SACD i CD". Kolejne oświadczenia za chwilę, teraz czas na szczegóły . Philips pokazał, jak powinien brzmieć odtwarzacz nowej generacji. Całe pasmo, poza drobnymi elementami, było znakomicie zbalansowane, a góra zasłużyła na szczególne pochwały. Blachy perkusji były mocne, dźwięczne, miały znakomitą barwę i "wagę". Bardzo dobra była dyskryminacja poszczególnych uderzeń, różnic między blachami itp., gdyż np. na płycie "Companion" Patricii Barber (Mobile Fidelity, UDSACD 2023, SACD) zarówno w utworze "Use Me", jak i "Touch of Trash", nagraniami pod tym względem bardzo wymagającymi, blachy miały niewiarygodną barwę i naturalność. Podobnie było w przypadku monofonicznego krążka Sonny Rollinsa "Plus 4" (Mobile Fidelity, UDSACD 2006, SACD), gdzie perkusja Maxa Roacha, może nie tak rozświetlona i nośna jak na "Companion", to oddana była naprawdę wspaniale, z dobrym atakiem i wypełnieniem. Ta ostatnia cecha pozwoliła po raz pierwszy od długiego czasu dobrze zabrzmieć płycie "Sacred Love" Stinga (A&M Records 606186, SACD) wypełnić jego głos ,zaś instrumentom dodać "body". Być może właśnie tak ta płyta brzmi, a tylko większość odtwarzaczy SACD brzmi "cienko"? Może i tak być. Zarówno żywe instrumenty, jak i sample zagrane zostały w koherentny, zwarty sposób, dając dobre pojęcie o tym, co chciał w ich przypadku osiągnąć realizator. Ma Philips swoje ograniczenia, które słychać na bardzo wymagającym materiale, np. w brzmieniu fortepianu z płyty "Sonaty" Scarlattiego, granej przez Christiana Zachariasa (MDG 940 1162-6, SACD). Dźwięk był ładny, jednak rozmiar pomieszczenia nie był oddany specjalnie dokładnie, gdyż preferowane były dźwięki bezpośrednie. Wydaje się, że wpływ na to miało lekkie wycofanie przełomu średnicy i góry. Scena się przez to nieco przybliża, a dźwięk przywoływał na myśl urządzenia lampowe - z dużym pierwszym planem, plastycznym i przyjemnym, jednak okazjonalnie wychodzącym przed linię łączącą głośniki. Równie entuzjastyczne notatki powstały podczas odsłuchu "regularnych" płyt CD (przy okazji SACD odsłuchiwane były obydwie warstwy). Co ciekawe, po przejściu z SACD balans tonalny w żaden sposób się nie zmienił, zaś nagrania wciąż, jak na ten przedział cenowy, brzmiały fenomenalnie. Pewnemu uproszczeniu uległa góra, już bez tej znakomitej rozdzielczości i perlistości oraz przestrzeń, nieco mniejsza i nie tak naturalna. Wciąż jednak bas miał znakomity atak - dynamiczne wejścia basówki z płyty "Tulipany" Daniela Blooma z udziałem Trio Leszka Możdżera były mocne i pełne. Podobnie jak na "Tulipanach", tak i na pięknej reedycji płyty "Brothers in Arms" Dire Straits, dokonanej przez JVC (Universal Music Hong-Kong/JVC 5483572, XRCD?) bas zawsze stanowił dobrą podstawę utworów, był ich motorem i ozdobą. Jedynym odstępstwem przy płytach CD było lekkie wycofanie środka. Wszystkie elementy, które mogłyby podlegać "oprotestowaniu" są jednak, jak dla odtwarzacza CD w przedziale cenowym do 3000 zł normalne i zazwyczaj spotykane. Biorąc pod uwagę, że to jest DVD i to za połowę tej ceny, należy o nich spokojnie zapomnieć. OBRAZ I chociaż nie stanowiło to głównego przedmiotu testu, to po tak dobrym wstępie nie mogłem sobie odmówić przyjemności oglądnięcia kilku filmów i puszczenia kilku ulubionych koncertów. Nie zdziwię się, kiedy ktoś powie, że Philips został stworzony dla obrazu, ponieważ jak na tę cenę, zapiera on dech w piersiach, zaś CD i SACD wydają się tylko dodatkiem. Wszystko będzie zleżało od punktu patrzenia. Obraz - dla kinofili - jest bowiem z tej samej "półki" co dźwięk - dla audiofili. Skaler działa wyśmienicie, zaś obraz jest krystalicznie ostry i wyraźny. Machina czasu z filmu "Tomb Rider" była trójwymiarowa i wyraźna, zaś ślady rdzy i nacieków na jej powierzchni doskonale widoczne. Obraz na obrazie kontrolnym z kołami, pozwalającymi sprawdzić m.in. pasmo przenoszenia był lepszy zarówno niż w odtwarzaczu Pioneera DV-565, jak i KISS PD-558. Już jednak plansza z pasami kolorów pokazała, że przejścia pomiędzy nimi mogłyby być nieco lepsze. To na wyjściu analogowym. Przez HDMI wszystko było naprawdę znakomite. Jak zwykle u Philipsa, obraz był nakierowany raczej na kolory niebieskie niż na czerwone, jednak głębia tych ostatnich pozwalała zapomnieć o ich nieco mniej nasyconym charakterze niż np. w Pioneerze DV-868Ai. RESZTA Philips został wyposażony zaskakująco dobrze. Można zarówno przyciemnić w trzech krokach wyświetlacz, wyłączyć układy z obrazem ("Pure direct"), jak i zapisać osobne ustawienia opóźnień i poziomów głośników dla filmu i muzyki. W tym ostatnim trybie można wybrać punkt odcięcia dla subwoofera: 60, 80, 100 i 120 Hz i nachylenie zbocza: 12/18 lub 24 dB na oktawę. Trzeba powiedzieć, że jest to dużo nawet jak na amplituner, zaś w odtwarzaczach jest to jeden z nielicznych przykładów pełnego "zarządzania" basem. Philips jest również jednym z niewielu odtwarzaczy DVD, w których znajdziemy procesor Dolby ProLogic II. Można więc ze spokojem nastawić się np. na zakup wielokanałowego przedwzmacniacza analogowego, ponieważ większość ustawień przydatnych w kinie domowym mamy "załatwiane" przez odtwarzacz. Przy słuchaniu muzyki koniecznie należy obraz wyłączyć. Często jest to dość subtelna różnica, jednak w tym przypadku jest to przepaść. Z obrazem "On" dźwięk robi się nieco bardziej rozlany i nie ma już tego cudownego ataku. Jak wspominałem, można upsamplować sygnał z płyt CD lub DVD (ale tylko w trybie stereo) do 88,2 kHz lub DSD. Każde z ustawień daje inny dźwięk i właściwie różnią się od siebie całkowicie. Można więc traktować je jako swego rodzaje cyfrowe filtry. Najlepszy dźwięk i jego dotyczą wrażenia z odsłuchu można uzyskać przy standardowym ustawieniu 44,1 kHz. Z 88,2 jest on zbyt ciemny, jakby ktoś włączył gałkę "treble" i ściągnął je o jakieś 3-5 dB. Zabrakło też niskiego basu. Znacznie lepiej, chociaż wciąż nie tak dobrze jak standardowe ustawienie, zabrzmiał natomiast tryb DSD - spokojny, nieco łagodny i gładki. W tym położeniu wyraźniej zagrał środek. Możliwości nastaw jest bardzo wiele, dlatego też przydaje się, przetłumaczona na język polski instrukcja. Szkoda tylko, że tłumaczenie jest dość niechlujne i można w niej spotkać takie kwiatki jak: Menu jest typowe dla urządzeń Philipsa, działa na zasadzie drzewka i jest całkiem przejrzyste i łatwe do nawigowania. Kolejne gałęzie rozwijają się z delikatnym opóźnieniem, co daje poczucie obcowania z poważną maszynerią. Wojciech Pacuła BUDOWA Budowa Philipsa jest dość nietypowa jak na urządzenia AV, a na tym poziomie cenowym kompletnie niespotykana. Wnętrze zostało podzielone na sekcje ekranami. Po lewej stronie umieszczono zasilacz - typową impulsową "masówkę", pośrodku napęd, a z tyłu i po prawej układy audio i wideo. Sercem tej części są dwa układy - jeden, LSI Logic ZiVA-5, dedykowany obrazowi i sygnałom audio z DVD i drugi, SAA7329HL Furore 2 Philipsa, przeznaczony dla audio, a w szczególności dla SACD. ZiVA-5 jest układem o wysokiej skali integracji, przeznaczonym do dekodowania sygnału wizyjnego MPEG, jego "rozpakowywaniu" do postaci bez przeplotki (526p) oraz dekodowaniu cyfrowo-analogowej w pięciu przetwornikach 10 bit/54MHz. Oznacza to, że można jednocześnie korzystać z wyjść component i S-Video. Wydaje się jednak, że w tym przypadku przetworniki są nieaktywne, ponieważ nad główną płytką znajdziemy mniejszą, z kompletnym układem wideo DCDi pochodzącym od Faroudji (zrealizowanym na kości Genesis), będącym jednym z najlepszych układów progressive scan oraz upskalerem (720p i 1080i) na rynku. Z układu sygnał można pobrać albo wyjściem cyfrowym HDMI, bez zamiany na postać analogową, albo component. W tym ostatnim przypadku zamianą na tę postać zajmuje się bardzo dobry układ Analog Devices ADV7310 o prarametrach 12 bit/216 kHz. Dekodowaniem D/A zajęły się kości Crystala: CS4362 oraz CS4398. Już teraz widać, że w różny sposób potraktowano kanały przednie i resztę. Mając do wydania pewną kwotę pieniędzy zdecydowano się najwyraźniej na to, żeby stereo otrzymało to co najlepsze. Układ CS4362 jest sześciokanałowym dekoderem 5. rzędu typu sigma-delta, 24/192, akceptującym sygnał DSD, charakteryzujący się bardzo wysoką, jak na tę kategorię układów, dynamiką na poziomie 114 dB (co przekłada się na rozdzielczość 19 bitów). Wraz z nim zintegrowano również interpolator, zamieniający wszystkie sygnały PCM do postaci 24 bitów. Ta część jest przeznaczona do dekodowania sygnałów wielokanałowych. CS4398 jest z kolei zaawansowanym przetwornikiem stereofonicznym o wielobitowej architekturze sigma-delta, z którym zintegrowano upsampler z wybieranym filtrem (niestety nie ma możliwości jego zmieniania) oraz osobną ścieżką dla sygnału DSD z wybieranym filtrem 50 kHz. Nigdzie w materiałach Philipsa nie znalazłem informacji, czy został on uaktywniony. Jego dynamika wynosi wysokie 120 dB, a więc 20 bitów. Ten układ z kolei działa w trybie stereo. Różnice widać również w części analogowej, gdzie znajdziemy układy scalone Analog Devices OP275, AD8066 oraz NE5532. Pierwszy z nich jest wysokiej próby stereofonicznym scalakiem, w którym wykorzystano zarówno tranzystory bipolarne, jak i JFET-y. AD8066 z kolei jest niedrogim, szybkim układem FET, a NE5532 - popularnym, niskoszumnym układem. Jak wynika z prowadzenia ścieżek, kolumny przednie zasila OP275, centralny i subwoofer AD zaś surround - NE. Dla kolumn przednich przeznaczono również lepsze kondensatory - Fine Gold, marki Nichicon. Wyjścia RCA są niezłocone, jednak kabel sieciowy o "regularnym" gnieździe IEC - odłączany. Przód odtwarzacza jednym się spodoba, innym nie. Jest dość "świecący", a to za sprawą okrągłego, niebieskiego wyświetlacza (wyświetlany jest CD-Text oraz informacje o płytach SACD), podświetlenia "joysticka" z prawej strony oraz niebieskiego paska w szufladzie, rozświetlającego się po włożeniu płyty SACD. Poza tym, wykonanie panelu przedniego jest bardzo dobre, gdyż jest to aluminium, z głęboko frezowanym logo Philipsa i SACD. Jak by na to nie patrzeć, Philips został zaprojektowany przez ludzi o ogromnej wiedzy i doświadczeniu, a na jego wykonanie nie szczędzono pieniędzy. Znajdziemy w nim bowiem rozwiązania dotychczas zarezerwowane głównie dla drogich, "audiofilskich" urządzeń. Philips po prostu pokazał klasę! PHILIPS
DVP9000S CINEO
|
© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by SLK Studio |