LAMPOWY WZMACNIACZ ZINTEGROWANY Nazwa Edgar nie powinna być dla czytelników "High Fidelity OnLine" pustym dźwiękiem. Jeżeli jednak, z jakiś powodów nie czytali Państwo testu wzmacniacza słuchawkowego... Vincenta KHV-111, chciałbym przypomnieć, że słowacki Edgar jest częścią dużej firmy komputerowej AGB, który od lat zajmuje się projektowaniem i produkcją podzespołów elektronicznych, a także gotowych urządzeń dla wielu europejskich producentów. Warto wspomnieć, że od roku 2000 wykonuje wszystkie urządzenia elektroniczne (przedwzmacniacze, wzmacniacz słuchawkowy) dla Pro-Jecta, niektóre urządzenia dla Vincenta i kilka innych rzeczy dla firm których nazw wymienić nie można. Wydaje się, że to dobra rekomendacja. Testując Vincenta, widziałem, że nazwa Edgar jest mi skądś znajoma, jednak gdzie, co i kiedy - za nic nie umiałem sobie tego przypomnieć. I - nie, nie oświeciło mnie, ale niedawno dostałem zaproszenie do odwiedzenia w czasie tegorocznej wystawy High End w Monachium (od 6. maja) pomieszczenia włoskiej firmy zajmującej się budową kolumn. Wtedy coś wskoczyło na swoje miejsce i wiedziałem: byłem tam w zeszłym roku i wypytywałem o - jak mi się wówczas wydawało - włoskie wzmacniacze o wpadającej w ucho nazwie Edgar, znakomicie komponujące się stylistycznie z drewnianymi cackami z Italii. To wtedy po raz pierwszy padła nazwa Słowacja. Na swoje rozwiązanie sprawa musiała czekać jednak aż do października, kiedy to testowałem wzmacniacz słuchawkowy Vincenta. Zachęcony dobrym dźwiękiem skontaktowałem się z przedstawicielem Edgara, przesympatycznym Luborem Grigorescu, okazało się, że będzie niedługo będzie przejeżdżał w pobliżu Krakowa i że możemy się spotkać. Po tej wizycie został mi do przesłuchania wzmacniacz TP 101, z planem, że jego test zostanie opublikowany na stronie HFOL, podobnie jak Revolvera czy Ginko Audio, czyli jako test urządzenia firmy niemającej swojego polskiego przedstawiciela. Wzmacniacz bardzo mi się spodobał. Wyróżnienie miesiąca było murowane. Zadzwoniłem więc do Lubora z - jak mi się wydawało - miłymi wiadomościami, a tu - zimny prysznic: po pierwsze, po teście Vincenta odezwał się jeden z polskich dystrybutorów zdecydowany reprezentować Edgara w naszym kraju, a po drugie, słowacka firma znalazła dystrybutorów w Unii Europejskiej (we Włoszech i Grecji) i postanowiła poddać wszystkie swoje urządzenia certyfikacji (CE). To zmieniło plany, ponieważ certyfikat wymagał kilku zmian w układzie, osłony na lampy itp. To z kolei pociągnęło za sobą kolejne zmiany, np. wymianę lamp z JJ na Electro-Harmonics (wszystkich), dodanie zdalnego sterowania itp. Ponieważ jednak "High Fidelity OnLine" było pierwszym magazynem, który zainteresował się Edgarem, więc również i teraz mamy przyjemność zaprezentować premierowy na polskim rynku test urządzenia tej słowackiej firmy - lampowego wzmacniacza zintegrowanego, pracującego w push-pullu na lampach EL34EH, modelu TP 101 MkII. DŹWIĘK Wzmacniacz Edgara ani nie wyznacza nowych szlaków, ani nie łamie kanonów. Rewolucji też się raczej nie spodziewajmy. TP 101 robi za to coś innego - doprowadza do perfekcji te elementy, które zawsze stanowiły o sile wzmacniaczy opartych o pracujące w ultralinearnej konfiguracji lampy EL34. Pierwszą cechą, która w jego dźwięku uderza jest potęga brzmienia. Mocne uderzenia kotłów, z szybkim i dynamicznym atakiem, znakomicie zarejestrowane na płycie "The Agnostic" Davida Cheskyego (Chesky Records, CD 202, CD) zostały odtworzone mocno, z wybuchowym atakiem i pełnym wybrzmieniem. Najważniejsze było to, że dopracowany atak instrumentów nie poświęcał naturalnego "body". Rzecz powtórzyła się również przy płycie Petera Gabriela "Security" (Geffen Records, 2011-2, CD). Ta zarejestrowana i zmiksowana w domenie cyfrowej płyta przez wiele lat wydawała się potwierdzać tezę o dramatycznej jakości wczesnych nagrań cyfrowych. Pochodząca z 1981 roku, była bowiem w awangardzie ówczesnych produkcji tego typu. Po latach, okazało się jednak, że problem tkwił głównie w torze odsłuchowym, a przede wszystkim w odtwarzaczach CD. Nie mając pojęcia o tym, jak należy właściwie używać dither, kształtowanie szumów itp. realizatorzy tej płyty wykonali znakomitą pracę. Dysk ten ma bowiem mocny i czysty bas, równie czysty środek i spory zapas dynamiki. Edgar pokazał to zaś wyjątkowo pieczołowicie. Nieco zapiaszczona góra tych nagrań została przez Edgara zasygnalizowana, żeby nie było wątpliwości, że nagrania K2 JVC to to nie są, nic w jej - czasem denerwującym - charakterze nie zostało przerysowane, ani podkreślone, a nawet można powiedzieć, że całość zabrzmiała w "ucywilizowany" i przyjemny sposób. Tak więc, o ile wcześniej dynamika i szybki atak raczej na użycie EL34 nie wskazywały, o tyle lekkie "dosłodzenie" góry - już bardziej. W ogóle, jeśli trzeba by opisać ten zakres, to trzeba by stwierdzić, że raczej towarzyszy on średnicy i dołowi niż wybija się na pierwszy plan. Najwyraźniej pewnych rzeczy, przynajmniej na tym poziomie cenowym lepiej zrobić się nie da, wybrano więc mniejsze zło i nie tyle, że wycofano górę, co "podkręcono" dynamikę i "namacalność" średnicy. Zakres 2-8kHz jest na szczęście wyraźny i mocny, przez co nie ma się wrażenia, że czegoś w dźwięku brakuje. Jak powiedziałem, w brzmieniu Edgara wszystkie zakresy są wyrównane, a mogą się różnić jedynie intensywnością (nie poziomem). Dlatego też przekaz, traktowany jako całość, jest spójny i koherentny. Jego pełnia nigdy nie zamienia się jednak w "sklejony" czy "mokry" dźwięk. Być może pomaga temu zakres wyższego basu, wyjątkowo klarowny (cecha przy EL34 bardzo rzadko spotykana), przez co nagrania mają swoją dramaturgię, pozwalając się np. w piękny sposób rozwinąć tematowi nagrania "Starless" z płyty "Red" King Crimson (Universal Japan, UICE 9058, HDCD). Scena zawsze budowana była na, albo za linią głośników, czyli inaczej niż w innych, "cieplejszych" konstrukcjach z lampami EL34, gdzie najczęściej podkreślona niższa średnica "wypycha" dźwięk w kierunku słuchacza. Nawet "dopalony" głos Madeleine Peyroux z przepięknej płyty "Careless Love" (Rounder, 11661-3192-2, CD) nie wyskakiwał przed głośniki. Struktura dźwięku prezentowanego przez Edgara, niezależnie do rodzaju nagrania, przypomina to, co dostarczają dobre wzmacniacze tranzystorowe, pracujące w klasie A - pełnię, koherencję, mocny środek i brak krzykliwej góry, jednak z lepszą, możliwą do uzyskania chyba tylko z lamp, plastyką niższego środka. Wady? Oczywiście, żyjemy przecież w ułomnym świecie: wzmacniacz dobrze radzi sobie z większością kolumn i nawet miniaturki z mocnym basem w postaci kolumn Totem Model 1 Signature zostaną dobrze wysterowane. Przy wyższych poziomach dźwięku (chodzi o moment, w którym sąsiedzi "walą, walą do drzwi"), ten jednak nieco twardnieje i niezależnie od skuteczności kolumn ulatuje gdzieś plastyka. Najniższy bas nie jest specjalnie mocno słyszalny, ale przy EL34 tylko fenomenalne (i dużo droższe) monobloki Manleya radziły sobie lepiej (chociaż też bez przesady). Dlatego też popisy Deana Peera z płyty "Ucross", wydanej przez XLO na złocie (XLO Records, XRGCD 0801), nie miały takiego fundamentu basowego, jaki zapewniły im tranzystorowe piece Musicala Fidelity A5 czy Primara I30. To jednak, co było słychać, było klarowne, mocne i w pełni "przyswajalne". W skrócie: bardzo ładnie wykonany wzmacniacz o znakomitym dźwięku, sprzedawany nieco taniej niż na Zachodzie - po prostu "Wyróżnienie miesiąca". Wojciech Pacuła Rekomendowane urządzenia współpracujące oraz akcesoria: BUDOWA Wzmacniacz TP 101 MkII ma - przynajmniej na pierwszy rzut oka - klasyczny układ elementów, składających się na kanon budowy wzmacniaczy lampowych. Obudowa składa się z dwóch brył - mocno spłaszczonego prostopadłościanu, stanowiącego "bazę" oraz drugiego prostopadłościanu, o niemal takich samych dwóch wymiarach, umieszczonego z tyłu urządzenia. Przed nim posadowiono lampy. Pierwszą rzeczą, odróżniającą model MkII od poprzednika jest obecność "klatki" osłaniającej lampy. Jest to obowiązkowy wymóg przy przyznawaniu certyfikatu bezpieczeństwa. Warto więc pamiętać, że wszystkie inne wzmacniacze lampowe, które jakiejś formy osłony nie posiadają, nie przeszły odpowiednich badań. Zwykle, jak np. w przypadku Amplifona czy JJ-a, klatki są brzydkie i traktuje się je jak zło konieczne. Edgar postawił jednak na ambitniejsze rozwiązanie: osłonę ukształtowano mianowicie w kształt półokręgu i wykonano ją z metalowych prętów. Całość jest na tyle atrakcyjna, że jest to jeden z nielicznych wzmacniaczy lampowych, którym "klatka" dla lamp dodała uroku. Chociaż widząc poprzednią wersję TP 101 nie zwracałem na to uwagi, to teraz widać, że dopiero osłona nadała całości ostateczny szlif. Jest ona przykręcana tylko z tyłu, do obudowy i z przodu nie styka się z obudową w żadnym punkcie. Próbowałem odsłuchów z klatką i bez niej i mam wrażenie, że bez niej dźwięk był minimalnie bardziej klarowny. Różnica jest jednak śladowa i wystarczyło pod pionową poprzeczkę z przodu podłożyć kawałek gumowego cylindra, żeby różnice całkowicie zniknęły. Chassis urządzenia dostało wykonane z grubej stalowej blachy , zaś góra i osłona transformatorów została dodatkowo osłonięta polerowaną blachą. Najważniejsze są jednak drewniane elementy, które w przypadku Edgara nie stanowią dodatku do całości, a są immanentną częścią projektu plastycznego. Najważniejszy jest gruby blok z przodu, gdzie umieszczono, również drewniane, pokrętła - pośrodku duże, służące do regulacji poziomu głosu, po lewej selektor wejść - pięć wejść liniowych oraz wyjście do nagrywania (lub wzmacniacza słuchawkowego), a po prawej wyłącznik zasilania. Ten ostatni działa w ten sposób, że - inaczej niż zazwyczaj - nie przełącza się między dwoma pozycjami, a raczej przekręca w porządną stronę ("on" lub "off"), po czym wraca do środkowej pozycji. Obok widać "oczko" odbiornika zdalnego sterowania oraz niebieską diodę (ach, te szafiry... może już czas powrócić do klasycznych kolorów?), która po włączeniu zasilania miga przez 30 s. W tym czasie kolumny są odłączone przez przekaźniki i ustala się temperatura lamp (grzeją się). Po 25 s włączane jest napięcie anodowe i po chwili wzmacniacz jest gotowy do użytku. Układ ten, sygnalizujący, że mamy do czynienia z nowoczesnym urządzeniem, zabezpiecza lampy przed szybkim zużywaniem się. Z tyłu urządzenia znajdziemy sześć ładnych, złoconych, obleczonych w przezroczysty plastik zacisków głośnikowych (identyczne stosuje się we wzmacniaczach Rotela), osobno dla obciążenia 4 i 8 ?. I jeszcze gniazdo sieciowe IEC. Również i tył "ubrano" w drewnianą ramkę i o ile pozostałe elementy idealnie pasują zarówno od strony stylistycznej jak i użytkowej, o tyle ta część sprawia nieco kłopotów. Przede wszystkim, ponieważ wszystkie tylna ścianka, na które zamocowano wszystkie gniazda, jest cofnięta w stosunku do lica ramki, należy zapomnieć o stosowaniu widełek, ponieważ nie ma szans na ich podpięcie. Jeżeli korzystamy z przewodów sieciowych z wtykami IEC o okrągłym przekroju, jak np. Wattgate, nie będzie możliwości, żeby je docisnąć do samego końca. To jednak można sobie "odpuścić", ponieważ styk jest pomimo to pewny i przez cały czas testu, podczas którego używałem przewodów sieciowych Eichmann eXpress Power AC, zakończonych właśnie wtykami Wattgate'a wszystko było OK. Wspomniałem, że budowa Edgara na pierwszy rzut oka powiela stare schematy. Do klasyki dodano jednak trochę nowszego myślenia - warto zwrócić uwagę, że odwrócono typowe ustawienie lamp - zamiast ładniej wyglądającego wariantu, w którym z przodu są lampy małej mocy, a z tyłu lampy końcowe, zamieniono ten układ i te ostatnie znalazły się z przodu. Po co to? W ten sposób sygnał pokonuje krótszą drogę: z przełączanych przekaźnikami Takamisawa złoconych, wkręcanych gniazd RCA sygnał, przez ekranowane, wyglądające na studyjne kable trafia do umieszczonego blisko tylnej ścianki zielono-niebieskiego, dużego potencjometru Alpsa (TP 101 MkII jest więc końcówką z pasywnym przedwzmacniaczem) i stąd od razu, poprzez ładne polipropylenowe kondensatory sprzęgające do siatki podwójnej triody 12AT7EH firmy Electro-Harmonics, pracującej jako bufor wejściowy. Stąd trafiamy do lamp 12AX7EH tej samej firmy, pracujących jako odwracacz fazy i sterownik dla lamp końcowych EL34EH, ponownie Electro-Harmonics. Stąd krótkimi przewodami sygnał trafia do dużych transformatorów wyjściowych o klasycznej budowie z blach EI. W zasilaczu pracuje bardzo duży transformator toroidalny, z osobnymi wyprowadzeniami dla każdego z kanałów, wspomagany sześcioma kondensatorami Rubycona, o pojemności 150 µF na (każdy) kanał. To w sekcji zasilania widać również "nowe", ponieważ napięcie żarzenia jest w pełni stabilizowane, podobnie jak napięcia siatek kontrolnych lamp wyjściowych i napięcie anodowe lamp wejściowych. Całość została zmontowana na trzech płytkach - jedna "nosi" na sobie wejścia RCA i przekaźniki, druga, przykręcona do bocznej ścianki - układ kontrolujący opóźnione włączanie i zdalne sterowanie oraz największą, z właściwym układem. Pilot zdalnego sterowania jest plastikowy, ale w przeciwieństwie do tylu innych jest ładny. Znajdziemy na nim tylko kilka, dużych przycisków, jednak sterować możemy tylko siłą głosu. Dolna ścianka to gruba metalowa płyta, przykręcana dziesięcioma śrubkami i dodatkowo czterema, wytoczonymi z metalu nóżkami. Montaż jest schludny, zaś wykonanie zewnętrzne bardzo ładne. Może nie jest to mistrzostwo świata, ale za te pieniądze - bardzo dobre. Jeżeli miałbym się więc gdzieś "przyczepić" byłaby to tylna ścianka oraz ulokowanie gniazd wejściowych z boku, wymuszające zastosowanie przewodów. Jeżeliby ją umieścić dokładnie pośrodku, można by z nich zrezygnować, albo poważnie zmniejszyć ich długość. EDGAR
|
||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by SLK Studio |