Jak nie SACD, to może... Żyjąc przez dłuższy czas życiem audiofila, czytając wciąż tę samą prasę, obracając się wciąż z w tych samych kręgach, łatwo dojść do przekonania, że istnieje - mimo wszystko - dość ograniczona liczba producentów audio i w związku z tym mamy do czynienia ze skończonym zbiorem urządzeń. A przecież tak nie jest. Co jakiś czas, wyrwani z naszych "mateczników" dostrzegamy, że podskórnie wciąż toczy się życie, firmy powstają i upadają, zaś na horyzoncie co jakiś czas pojawiają się nowe, często interesujące marki. Tak też było z firmą Sonneteer. Ta niemal w Polsce nieznana, założona w roku 1994 brytyjska manufaktura, miała jednak to szczęście, że jej wprowadzenie na nasz rynek odbyło się oficjalnie podczas tegorocznej edycji wystawy Audio Show, zaś dystrybutor ją reprezentujący "ożenił" ją z kolumnami kanadyjskiego Totema. Połączenie to okazało się na tyle interesujące, że bez większego wahania mogłem przyznać mu nieoficjalną nagrodę za "dźwięk wystawy". Sonneteer, jak na poważną firmę przystało, nie zmienia linii co roku, ani też co drugi rok, a właściwie nie zmienia jej w ogóle, dodając tylko do istniejących urządzeń nowe modele, które dopełniają ofertę. Taka "anty", a właściwie, poprawniej politycznie należałoby powiedzieć "alter" marketingowa strategia jest wyrazem mocnej wiary w to, że jeżeli coś się zrobiło, to jest to na tyle dobre, że wystarczą kosmetyczne poprawki, bez wymiany modelu na nowy. I rzeczywiście, wprowadzony do sprzedaży w roku 1996 wzmacniacz zintegrowany Alabaster oraz pokazany dwa lata później odtwarzacz CD Byron pozostają do sprzedaży do dnia dzisiejszego, poprawiane, udoskonalane i nic nie wskazuje na to, żeby coś w tej mierze miało się w najbliższej przyszłości zmienić. DŹWIĘK Tę część rozpocznę od krótkiej dygresji. Przez dłuższy czas, od momentu, kiedy po raz pierwszy usłyszałem płytę DAD (stereo 24/96, DVD) Chesky'ego byłem zagorzałym fanem nowych, "gęstych" nośników. Poprawa jakości dźwięku w każdym aspekcie sprawiła, iż ogłoszenie formatu SACD, które wydawało się pieczętować nadejście "nowego", można było uznać za naszą - audiofilską - wygraną. Kilka lat później, kiedy sprawa powinna być jasna, zaś CD niszowym produktem, podobnym kasecie magnetofonowej, która niepostrzeżenie i bez większego rozgłosu zeszła do "podziemia", nic się w tej mierze nie zmieniło, a SACD i DVD-Audio wciąż i na nowo są oficjalnie wprowadzane do sprzedaży. Pomijając dostępność tytułów w obydwu rywalizujących formatach, trzeba zwrócić uwagę na to, że miażdżąca większość studiów nagraniowych na naszej planecie wyposażona jest w sprzęt cyfrowy PCM o parametrach 24/96, więc nici z nagrań DVD-A 24/192. Jeszcze gorzej jest z SACD, ponieważ znacząca część tytułów, które ukazują się pod szyldem SACD jest do tej postaci transferowana z taśm PCM. Tak było np. w przypadku płyty "Sacred Love" Stinga, czy płyt Diany Krall. To można by jednak jakoś przeżyć, przyjmując, że w ten sposób omijamy filtry decymacyjne w naszych odtwarzaczach, które są gorsze niż w profesjonalnych urządzeniach dCS-a, używanych do transferów. Gorzej, jeżeli wyprawia się takie rzeczy, jak przy edycji SACD krążka "Come Away With Me" Norah Jones, która została przygotowana w całości z taśmy matki przeznaczonej dla... CD (to znaczy w formacie PCM 16/44,1). A przecież materiał został zarejestrowany na taśmie analogowej! O takich rzeczach będziemy się dowiadywali przypadkiem, przez większą część czasu wierząc, że dostajemy produkt o lepszych właściwościach. Biorąc to wszystko pod uwagę, kiedy ostatnio wszedłem do Media Marktu i zobaczyłem płyty CD Diany Krall w cenie 29 zł, mogłem z czystym sumieniem kupić brakujące mi tytuły. Po co taki długi wstęp? Był on potrzebny po to, aby z właściwej strony zaprezentować odtwarzacz CD Sonneteera. Jego najważniejszymi cechami są bowiem perlista, przypominająca odtwarzacze SACD, góra oraz pełna, "analogowa" średnica. Ta ostatnia robi szczególnie duże wrażenie, ponieważ zarówno wokal Krall ("When I Look In Your Eyes", Verve 050 304-2), jak i Franka Sinatry z fenomenalnej płyty "Sinatra - Basie" (Reprise 927 023-2) podawane były wyraźnie, płynnie, wyróżniając się z "czarnego" i aksamitnego tła. Ich głosy zawsze pierwsze przykuwały uwagę, bez względu na to, jak "gęsta" była aranżacja utworu. Podobnie było też w przypadku głosu Imeeny Lodwich z samplera Ushera (promo copy), gdzie wokalowi dzielnie sekundował fortepian. Współdziałanie głosu i fortepianu bardzo ładnie zostało zaznaczone również na płycie "Boys for Pele" Tori Amos (EastWest 800696), gdzie jest ono kluczowe dla oddania atmosfery nagrań. W obydwu przypadkach dały znać o sobie wyjątkowo dobrze oddane pogłosy, osadzające instrumenty w dużej, głębokiej sali. Jest wszakże i druga strona medalu. Byron, dążąc do pewnej "gładkości", nieco spowalnia "beat", uspokajając lekko przekaz. Uwaga ta miała zastosowanie głównie do jazzu i klasyki, zaś - co ciekawe - przy rocku uspokojenie to było znacznie słabiej odbierane. Zarówno "Bridges To Babylon" The Rolling Stones (Virgin 44909-2), jak i "I" Led Zeppelin (Atlantic 826325 5, kartonik) zabrzmiały potężnie, z rozmachem. Jak się wydaje, spokój Byrona pomógł ukazać harmoniczne, które często giną "przykryte" przez szybki atak. Bas był raczej masywny niż konturowy, ale na szczęście nigdy się wlókł i wybrzmiewał na tyle szybko, żeby nie spowalniać przekazu. Nawet przy płycie Adama Pierończyka "Digivooco" (PAO 10230), która dobrze ukazuje możliwości tego zakresu, zachował spokój , nie pokazując wprawdzie wyraźnych faktur, ani też super-niskich zejść, grając za to przyjemnie, nieco "ciepło" i całkiem rytmicznie. I w ten sposób okazało się, że Byron w bardzo udany sposób symuluje odtwarzacz SACD, może bez drobnych subtelności tego ostatniego, ale zachowując jego charakter barwy i "wdrukowany" we wszystko spokój. To odtwarzacz. Pierwszym wrażeniem po wypakowaniu wzmacniacza Alabaster jest natomiast jego solidna budowa i spory ciężar. Tak wykonane urządzenie jakoś podświadomie wzbudza zaufanie. Po podłączeniu go na kilka godzin do sieci, nawet bez wysterowania, temperatura obudowy wzrasta do tego stopnia, że nie da się na niej utrzymać ręki dłużej niż kilka sekund. To kolejny dobry znak. Oznacza to bowiem, że prąd spoczynkowy został ustawiony na tyle wysoko, że spora część mocy zostanie oddana w klasie A. Implikuje to wszakże problemy z jego ustawieniem, ponieważ trzeba zapewnić poro wolnego miejsca wokół niego. Trzeba również, bezwzględnie, postawić urządzenie na innych, wyższych nóżkach lub kolcach. W moim przypadku były to podkładki i stożki Vibrapoda. Na samym początku trzeba powiedzieć, że Alabaster znacznie lepiej zagrał w trybie "direct", czyli z ominięciem aktywnego przedwzmacniacza. Wejścia z przedwzmacniaczem są lekko przymglone i zbyt ciepłe. Test został więc przeprowadzony z wykorzystaniem wejścia "Dir". Twórcy Alabastra najwyraźniej nie należą do ludzi, którzy ścigają się z własnym cieniem, dążąc do perfekcji za każdą cenę, która w wielu przypadkach oznacza brak charakteru, a co w tych przedziałach cenowych najczęściej kończy się nie najlepiej. Wzmacniacz Sonneteera ma natomiast wyrazistą sygnaturę dźwiękową. Uwagę należy zwrócić w pierwszym rzędzie na bas. Po przesłuchaniu wzmacniacza już wiem, co było odpowiedzialne za znakomitą prezentację w Sobieskim - niski, wypełniony i sprężysty bas urządzenia. Niskie tony są zawsze obecne, często dodatkowo zaakcentowane i to one nadają całości indywidualny rys. Przy muzyce rockowej, ale i w postprogresywnym materiale z płyty "Magnification" grupy Yes (Eagle Records EAGCD189, HDCD) dało to duży i pełny dźwięk, podkreślając i wypunktowując potęgę muzyki tego rodzaju. Nawet jednak spokojne fragmenty, jak wstęp do utworu "We Agree", nabrały dzięki temu oddechu i mocy. Nic więc dziwnego, że nagrania z płyty "Lost Highway" z muzyką do filmu o tym samym tytule (Nothing/Interscope/MCA IND-90090), wyprodukowaną przez Trenta Reznora (na co dzień lidera grupy Nine Inch Niles), np. w mocnym i dobitnym utworze "The Perfect Drugs" Nine Inch Niles, zabrzmiały porywająco, z bardzo dobrymi gitarami i mocną stopą perkusji. Ten ostatni instrument wydawał się szczególnie "dopieszczany" przez zestaw Sonneteera, ale i gitara basowa, gitary elektryczne itp. zawsze i wszędzie nabierały rumieńców, które może nie do końca były naturalnego pochodzenia, które jednak subiektywnie pozwalały lepiej odczuć i przeżyć tego typu muzykę. Nieco inaczej rzecz miała się w przypadku muzyki z instrumentami akustycznymi. Materiał z płyty Sinatry i Basiego nie miał pogrubionego dołu (dobrze), ale słychać było, że zakres 1-3 kHz został nieco "dopalony". Wyżej Alabaster zagrał tak, jak towarzyszący mu odtwarzacz Byron - gładko, nieco homogenicznie, z lekko wycofanym najwyższym zakresem, który zabrzmiał przez to "słodko" i perliście, bez metalicznych krawędzi, nawet tam, gdzie by się to przydało. W efekcie otrzymaliśmy przyjemne i łatwo "przyswajalne" brzmienie, które jednak w przypadku orkiestry Basiego mogłoby być nieco bardziej wyraziste i dynamiczne. Scena za każdym razem była ładnie poukładana wszerz, ze stabilnym basem, dobrą lokalizacją wokalistów itp. Wymiar w głąb nie był specjalnie eksponowany, przybliżając perspektywę w kierunku słuchacza, sprawiając, że np. Eva Cassidy z płyty "Songbird" (Didgeridoo G2-10045) śpiewała intymnie, ciepło i tylko dla nas. PODSUMOWANIE Zestaw Sonneteera jest przykładem na to, jak za stosunkowo sensowne pieniądze przygotować urządzenia, które nie ścigając się z "wyczynowcami", pozwolą na komfortowy, bardzo przyjemny odsłuch. Odsłuchiwane krytycznie to tu, to tam pokazywały odstępstwa od pełnej neutralności, jednak zawsze w kierunku uprzyjemnienia brzmienia. Być może jest tak, jak powiedział jeden ze znajomych, który słuchał tego zestawu, według którego Sonneteer jest nie do analizowania, a do słuchania... Wojciech Pacuła BUDOWA Obydwa urządzenia zostały wykonane dokładnie i solidnie, chociaż nowych "lądów" tutaj nie odkrywano. Z przodu mamy płat 5 mm aluminium, w którym dla CD wycięto "okienko", w które wstawiono stalowy, wypolerowany jak lustro element. We wzmacniaczu mamy trzy gałki - wyłącznik sieciowy, selektor wejść oraz siłę głosu. Niestety, żadnej z tych funkcji nie uruchomimy z pilota zdalnego sterowania, który obsługuje jedynie funkcje odtwarzacza. Z tyłu widać niezłocone wejścia RCA oraz złocone zaciski głośnikowe w plastiku, nieco przypominające z wyglądu WBT. środek wzmacniacza podzielono na dwie części: blisko przodu umieszczono płytkę z końcówkami mocy, zawieszoną pod radiatorami, których funkcje pełnią masywne aluminiowe kątowniki, przykręcone do boku obudowy. Daje to odpowiedź dotyczącą sporej temperatury tego elementu zaś obudowa jest w efekcie wyjątkowo sztywna. Końcówkę zbudowano na komplementarnej parze bipolarnych tranzystorów Motoroli 2N3773+2N6602 w rzadko dzisiaj spotykanej metalowej obudowie TO-3. Z tyłu umieszczono duży transformator toroidalny z osobnymi uzwojeniami wtórnymi dla każdego kanału. Niestety, napięcie dla przedwzmacniacza pobierane jest właśnie stąd. A ten umieszczono na osobnej płytce, na której znajdziemy oznaczenia, sugerujące, że jest to element pochodzący ze wzmacniacza Campion. Wykonano go na scalakach JRC2113. Na tej samej płytce mamy ładny selektor wejść Lorlin z osią przedłużoną do przedniego panelu. Ciekawe jest, że najpierw sygnał jest wzmacniany (w trzech stereofonicznych scalakach - po jednym dla każdego aktywnego wejścia), a dopiero potem przełączany. Ma to prawdopodobnie zmniejszyć szumy i "uchronić" mikrosygnały. Z preampu długimi przewodami dochodzimy do potencjometru Alpsa umieszczonego przy przedniej ściance i równie sporymi "drutami" do płytki końcówek. Z tyłu odtwarzacza widać niezłocone wyjścia analogowe oraz elektryczne cyfrowe. We wnętrzu widać napęd Sony z głowicą KSS-213B. Jest on dość wysoki, dlatego też, aby nie zmieniać wysokości całego urządzenia, umieszczono go nieco niżej, "wypuszczając" w tym miejscu niżej podłogę. Po lewej stronie umieszczono "przetwornik" - część analogową i cyfrową z własnym zasilaniem z transformatora toroidalnego. Na dużej płytce znajdziemy również elementy stabilizacyjne (cztery kompletne zasilacze) oraz kondensatory o pojemności 3x 3300 F. Na odbiornik cyfrowy wybrano kość Cyrrusa CS8412, zaś na przetwornik - układ delta-sigma AKM AK4319. Wyjście to ponownie kości JRC2113, włączane przekaźnikiem. Sygnał cyfrowy doprowadzany jest długimi przewodami z płytki umieszczonej po prawej stronie napędu. Ta część również otrzymała własne zasilanie z transformatorem toroidalnym. Niestety, napięcie zasilające prowadzone jest z gniazda IEC na tylnej ściance długim przewodem przez całe urządzenie, również pod układami wyjściowymi. Kondensatory to zarówno dobre polipropylenowe Wimy, jak i gorsze foliowe, ceramiczne i bipolarne innych firm. Wszystkie oporniki są precyzyjne, metalizowane. W obydwu urządzeniach nóżki są raczej symboliczne i trzeba od razu pomyśleć o ich wymianie. Do odtwarzacza dostajemy plastikowy pilot. Jako bonus mamy CD-Text, który chociaż krytykowany, jest całkiem przydatny. Budowa Sonneteera jest więc przemyślana, chociaż w kilku miejscach widoczne są oszczędności, zaś długie przewody połączeniowe we wzmacniaczu i cyfrowe w odtwarzaczu mogą budzić obawy o właściwości szumowe.
SONNETEER
Dystrybutorzy: Audio Forte, ArsFono |
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by SLK Studio |