VELUM - JEŹDZIEC ZNIKĄD Branża związana ze sprzętem służącym do reprodukcji wysokiej jakości dźwięku jest areną na której rozgrywają się śmiertelne nieraz boje, z wykorzystaniem japońskich płyt, szkolonych uszu, a często nawet ostrych słów. Taka konwencja wymusza pewne reguły zachowania, akceptowalne przez większość uczestników spotkań. Można mówić np. o bogatym dokumentowaniu swojego pochodzenia (do czterech inżynierów w tył), przedstawianiu swojej "błękitnej" krwi, związanej z ingredientami (elementami) użytymi przy konstrukcji, można wreszcie legitymować się rodowodami i wyróżnieniami przyznawanymi przez wytypowane do tego "organy". No i - oczywiście - warto mieć swoich przedstawicieli, z którymi dana firma jest kojarzona i którzy stanowią dla nas pewnego rodzaju "interfejs" pomiędzy bezduszną i pozbawioną właściwości "firmą" a nami. Ogromna większość producentów do tego kodeksu się dostosowuje i w ten sposób zapewnia nam bezpieczeństwo i spokój. Kiedy więc pojawia się ktoś taki jak Velum - nikomu nie znany, bez przeszłości, bez twarzy nawet, wówczas grupa reaguje odrzuceniem i nieufnością. Nie byłem w tej mierze żadnym wyjątkiem i nie będę udawał, że to ja odkryłem tę firmę i byłem pierwszy, który się na niej poznał. Po raz pierwszy zobaczyłem ją bowiem dość późno, bo na zeszłorocznej wystawie Audio Show. Polski dystrybutor tych przewodów, będący współwłaścicielem nazwy, zrobił rzecz w swojej prostocie genialną: tuż przed rozpoczęciem wystawy zaproponował kilku wybranym dystrybutorom odsłuch przewodów i kiedy okazało się, że zestaw gra lepiej niż wcześniej, wypożyczył całość okablowania na czas trwania wystawy. I tak Velum po raz pierwszy trafił na szersze wody. Nie byłem bowiem jedyną osobą, która wypytywała o owe grubaśne i piekielnie sztywne kable. Najważniejsze było jednak to, że nikt nie potrafił powiedzieć o nich nic ponadto, że pochodzą z Niemiec, są wykonane z miedzi i że znakomicie grają. O nie! Basta! Zakrzyknęła audiofilska brać, przyzwyczajona (chociaż najczęściej tego nieświadoma) do innego trybu wprowadzania produktów na rynek. A gdzie testy? Reklama? Prezentacje? Toż to musi być jakieś oszustwo... Patrząc na to z teraźniejszych pozycji cieszę się, że pomimo nieufności z jaką podszedłem do Veluma, nie dałem się ponieść fali krytyki, ale przeczekałem ją wierząc, że wcześniej czy później dane mi będzie po prostu przetestować wyroby tej firmy i bez zbędnych uprzedzeń wyrobić sobie jakiś pogląd. No i stało się - niemal w rok po pierwszym kontakcie z przewodami Veluma, niezliczonymi godzinami spędzonymi na słuchaniu systemu znajomego, w którym grają one główną rolę, mogłem przesłuchać je w swoim własnym systemie. I chociaż droższe przewody z serii "G" są w wielu dziedzinach referencyjne, to jednak są one na tyle drogie, że więcej potencjalnych nabywców znajdzie tańsza (niemal czterokrotnie) linia "S", której chciałbym się przyjrzeć. HISTORIA Velum jest dość tajemniczą firmą, dlatego też większość faktów można czerpać tylko z materiałów firmowych. Jak z nich wynika, historia przewodów sięga lat sześćdziesiątych, kiedy to na jednym z uniwersytetów w Hamburgu zaistniała paląca potrzeba skonstruowania kabli służących do pomiarów. Problem został rozwiązany przez interdyscyplinarne zespoły, z najważniejszym - J&J Biller, w skład których wchodziło kilka osób, które dzisiaj nazwalibyśmy audiofilami. To oni nabytą wiedzę wykorzystali w ten sposób, że zaprojektowali przewody dla swoich systemów. Dość szybko zainteresowało się nimi środowisko "pro" i przewody - chodziło głównie o transmisje cyfrowe - trafiły do studiów nagraniowych. Dopiero jednak w 1995 roku podjęto się skonstruowania przewodu głośnikowego, od następnego roku przewody z tego źródła przyjęły nazwę Velum. Dostępne w tej chwili serie - referencyjna "G" (od "Golden") oraz bardziej przystępna cenowo "S" (od "S" Silver") dostępne są od roku 2001. Ciekawe, ale dopiero w roku 2002 zdecydowano się na założenie firmy pod tą nazwą i komercyjną sprzedaż przewodów (wcześniej ich wytwarzanie odbywało się tylko na zamówienie). Równie ciekawy jest fakt, iż współwłaścicielem Veluma jest firma L`auditeur - Polska, ich dystrybutor w naszym kraju. Konstrukcyjnie, przewody Veluma łączy kilka cech wspólnych, wśród których najważniejszą jest ich wyjątkowa sztywność. Wygląda mianowicie, iż do ich budowy użyto przewodów solid-core, być może zrównoleglonych i skręconych ze sobą. Wymusza to dość delikatne obchodzenie się z nimi, wykluczające np. ich mocne zginanie. Interkonekty wyposażane są we wtyki WBT, zaś przewody głośnikowe w niewielkie widełki. Wszystkie kable obleczone są siateczką ochronną, w przypadku tańszej linii czarną, a w droższej granatową z jaśniejszą nitką. W portfolio Veluma znajdziemy trzy zestawy interkonekt-głośnikówka ("S", "G" oraz "G SE"), dwa kable zasilające, trzy przewody cyfrowe (na łączówkach RCA, XLR lub BNC) oraz listwę sieciową. ODSŁUCH N początek chciałbym powiedzieć kilka słów o kontekście, w jakim należy umiejscowić przewody NF-S i LS-S. W przeciągu czterech miesięcy, kiedy je odsłuchiwałem, towarzyszyły im takie przewody, jak: UnLimited XLO, Cardas Golden Reference, Stereovox czy Nirvana S-L, a najdłużej droższe Velumy LS-G SE i NF-G SE. To jedna rzecz, druga to taka, że przez niemal cały czas, z powodu błędnego zapisania przeze mnie cen, byłem święcie przekonany, że kosztują dwukrotnie więcej. I w tym kontekście, chociaż dostrzegałem wiele pozytywnych cech, Velumy mi się nie do końca podobały. Tuż przed odesłaniem ich zadzwoniłem do dystrybutora i krótko powiedziałem jak je odbieram. Nie były to do końca pomyślne wiadomości, jednak przedstawiciel Veluma zniósł to dzielnie, trochę się zdziwił aż tak ostrymi wnioskami, ale - test był gotowy. To wtedy dowiedziałem się, ile naprawdę kosztują. ak więc, wszystko co napisałem było prawdą, gdyż dotyczyło bezwzględnej jakości przewodu, trzeba było tylko przeformułować interpretację spostrzeżeń, głównie pod kątem ceny. Żeby zaś dodatkowo utrudnić im życie, przetestowałem je w bezpośrednim sąsiedztwie znakomitych przewodów serii "G". I trzeba powiedzieć, że chociaż początkowo może się wydawać, że ciągle coś krytykuję, Velumy spisały się naprawdę wybornie. Pierwsze wrażenie po przepięciu droższych przewodów Veluma na tańsze jest takie, że mamy oto do czynienia z zupełnie innym charakterem. W dźwięku LS-S najwyraźniej zaznaczona jest górna średnica i wyższy bas. Scena jest więc nieco przybliżana do słuchacza, zaś ilość szczegółów wydaje się być większa. Dość mocno było więc słychać sybilanty w głosie Dido z płyty "No Angel" (Arista/BMG 80268-2), które w nagraniu rzeczywiście są często słyszalne, które jednak w droższych przewodach były równoważone lepiej wypełnioną średnicą. LS-S stawia raczej na dokładność i precyzję - cechy, które w tym zakresie cenowym są na bardzo wysokim poziomie. I chociaż więc LS-G potrafił wydobyć z nagrania o wiele więcej szczegółów i faktur, to tańszy LS-S pozwalał instrumentom "błyszczeć" i żyć w dobrze określonej przestrzeni, "aurze" je otaczającej, dzięki czemu gitary z samplera "Naim. The Hi Fi Collection" (HiFi Choice, HFC246-10-03) miały wyrazisty dźwięk, a blachy podawane były bez skrępowania i stanowiły dobry podkład rytmiczny pod główne wydarzenia. To co zostało uproszczone, w stosunku do droższych przewodów, to złagodzenie ataku i zatarcie części faktury instrumentów. Różnice będą jednak słyszalne dopiero na urządzeniach po kilkanaście tysięcy złotych za element. W tańszych zestawieniach, jak np. odtwarzacza Vincenta CD-S6 ze wzmacniaczem SV-236, różnice były częściowo zatarte i w przekazie dominował charakter urządzeń, nie pozwalając wybić się charakterowi przewodów. Ubytki taśmy-matki słyszalne w nagraniach z płyty Sinatry "Sinatra Sings Gershwin" (Columbia/Legacy 507878 2) zostały odtworzone bardzo wyraźnie, co potwierdzało umiejętność wydobycia przez przewody dużej ilości informacji z nagrania. Przybliżenie sceny owocowało najczęściej tym, że głos wokalistki był bliżej słuchacza, zaś scena nie była budowana tak daleko w głąb, jak np. w zjawiskowych pod tym względem XLO UnLimited. Bas schodził bardzo nisko i co jakiś czas miałem wrażenie, że niżej niż w LS-G. Te ostatnie były oczywiście znacznie precyzyjniejsze w tym względzie, jednak LS-S będą się mogły spodobać za owe niskie tąpnięcia (o ile oczywiście kolumny na to pozwolą). Scena dźwiękowa, jak wspomniałem, zaczyna się bliżej niż w LS-G, tuż przed linią kolumn i nie jest specjalnie szeroka. Plany są jednak rozplanowane bardzo ładnie, co przypomina o powinowactwie z droższym kuzynem. Sinatra np. słyszalny był wyraźnie z przodu, tak jak zapewne został ustawiony w studiu, za nim trębacz, a nieco dalej, w półokręgu (jest to wprawdzie nagranie monofoniczne, jednak pewne rzeczy przez precyzyjne systemy - i przewody - mogą być sugerowane) rozmieszczono resztę instrumentów. Na tym tle przewód RCA prezentuje podobny charakter, wydaje się jednak mieć część elementów lepiej dopracowanych. Tutaj jednak różnica w cenie pomiędzy tańszymi NF-S i droższymi NF-G nie jest już tak przytłaczająca jak w przypadku przewodów głośnikowych. Pierwszymi rzeczami, które się zauważa to duża przestrzeń i oddech. Gitary z samplera Naima miały masę powietrza wokół siebie, pozwalającą wykreować duże pomieszczenie z długim pogłosem. Balans tonalny był nieco podniesiony w stosunku o Eichmannów eXpress 6 series 2, w czym akurat przypominały przewody głośnikowe. Wyższa góra była nieco stonowana, bardzo gładka i jedwabista. Bas był podobny jak w LS-S, miał jednak nieco równiejszy przebieg i był zawsze obecny. Bas był lepiej zarysowany, z niższym zejściem niż w Eichmannach. Bardzo dobrze został pokazany obrys "przeszkadzajek" z niższej góry. Miały one ładną fakturę, nie wybrzmiewały wprawdzie bardzo długo, miały jednak wyraźną "masę" powodującą, że były na wyciągnięcie ręki. Scena budowana była nieco dalej niż w przewodach głośniowych, jednak podobnie jak one, prezentowana była bliżej środka przestrzeni między kolumnami. Ciekawie ułożyło się porównanie z droższym interkonektem Veluma. Głos Sinatry został przez NF-S zarysowany w nieco uproszczony - w stosunku do NF-G - sposób, jednak ubytki taśmy były wyraźniejsze i bardziej jednoznaczne. Oznacza to, że wprawdzie tańszy interkonekt niesie mniej informacji, jednak jest ona podawana tak, żeby to jak najmniej przeszkadzało. Od przewodów w cenie Eichmannów, które są dla mnie wyjątkowymi kabelkami za te pieniądze, Velumy są lepsze i dzieli je może nie przepaść, ale sporo. Wystarczyło porównać ze sobą sposób pokazywania pomieszczenia, które to eXpressy upraszczają, zaokrąglając jego rogi i zacierając tylną ścianę. Velumy inaczej - pokazują znacznie więcej szczegółów, sugerują rozmiary studia i dobrze pokazują pogłos, jaki ewentualnie został dodany do instrumentu. PODSUMOWANIE Dla obydwu przewodów - interkonektu i głośnikowego - wspólne okazało się dążenie do wierności. W ich brzmieniu zrezygnowano z efektownych "sztuczek" w postaci ocieplania przekazu czy rozjaśniania. Pierwsza z nich powoduje, iż dźwięk jest przyjemny, miły i w łatwy sposób da się utemperować nerwowe systemy. Druga jest sposobem na sztuczne poprawienie przestrzeni i ożywienie ospałych systemów. Tutaj mamy sytuację nieco bardziej ryzykowną, która jednak przy zrównoważonym systemie przyniesie najwięcej korzyści - jak największą neutralność. Jeżeli więc podepniemy je do rozjaśnionego systemu, to będzie zbyt jasno, jak do ospałego, to niczego nie zmienimy. Jeżeli jednak wszystko po drodze jest OK., wówczas magia zacznie działać. W pierwszym słuchaniu przewody mogą się wiec wydać nieco suche i mało detaliczne. Nie jest to jednak prawda, a tylko nie starają się niczego na siłę poprawiać. Jak w każdym przypadku, tak i tutaj trzeba je przesłuchać we własnym systemie. Jeżeli wszystko "zagra" jak trzeba, wówczas przeciwko nim będą przemawiać jedynie jedna rzecz: w przewodach głośnikowych fatalne widełki, które mają zbyt mały rozstaw dla większości zacisków, a zbyt małą powierzchnię, żeby komfortowo zacisnąć np. tylko jedną ich stronę. VELUMLS-S, NF-S Cena: LS-S - 3840 zł/2,4 m NF-S - 2400 zł/1m Dystrybutor: L`auditeur-Polska Kontakt: tel. 601 443 401 fax 071 342 80 15 |
© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by Studio LooK |