METAXAS: SAMPLER No.5, SZTUKA NAGRAŃ (i kilka problemów z którymi możesz się przy tej okazji spotkać) Jestem pewien, że każdemu audiofilowi przynajmniej raz przebiegła przez głowę myśl o samodzielnym nagraniu jakiegoś występu na żywo, a niektórzy być może marzyli nawet o zostaniu zawodowymi realizatorami. Ja jestem jednym z takich marzycieli. Jednak zderzenie z rzeczywistością, jakie nieuchronnie czeka kogoś, kto będzie próbował nagrać muzyków jest, przynajmniej z perspektywy czasu, dość zabawne. Pomijając nagrywanie dziesięcioletniego sąsiada, usiłującego wydobyć coś z instrumentu, kontakt z muzykiem i namówienie go do nagrań może być frustrujące. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że muzycy są na ogół podejrzliwi i uważają, że bez ich wiedzy będziesz chciał sprzedać "ich" muzykę w milionach egzemplarzy i zamieszkasz w modnej dzielnicy, podczas kiedy oni wciąż będą musieli walczyć o pieniądze na kawałek chleba. Dlatego też pierwszy krok jaki wykonałem, pytając lokalnych muzyków, spotkał się z najróżniejszymi reakcjami. Wielcy muzycy są wciąż i wciąż na nowo proszeni o możliwość nagrania ich przez realizatorów-amatorów, wypracowali więc zasób grzecznych i niegrzecznych odpowiedzi. Oprócz tego trzeba wspomnieć o tym, że istnieje problem znalezienia odpowiedniego miejsca, a nawet zmotywowania muzyków do brania tego przedsięwzięcia na serio. Moje młodzieńcze lata były wypełnione tego rodzaju eksperymentami. Próby w maleńkich pomieszczeniach, dowcipy w zadymionych hotelach z hałasującą klimatyzacją, wdrapywanie się z kosztownym sprzętem na schody, żeby uczestniczyć w wydarzeniach, przeradzających się w "zadymy" - to jest prawdziwa inicjacja dla realizatora nagrań. I bez wątpienia odbywa się to bez oczekiwanego "sznytu". Jeżeli już jednak przeszedłeś owe wyniszczające zadania i udało ci się "załapać" do nagrania wartościowego koncertu, dojrzałeś do tego, aby doświadczyć innego rodzaju trudności. Od politycznych dowcipów, dzielenia życia z wykonawcami, managerami, agentami, problemów ze światłem i ścian bez opamiętania odbijających dźwięk - do prostego pytania: gdzie mam umieścić sprzęt. Wtedy to musisz przeżyć problemy związane ze sprzętem, deszczem lub dziwnymi odgłosami dochodzącymi z klimatyzacji, samolotami startującymi tuż przy miejscu nagrania i irytującymi alarmami samochodowymi. Wtedy, jeżeli masz szczęście, zdarza się szansa na zarejestrowanie "magii". Kiedy koncert jest magiczny, nie ma innych słów oddających stan duszy, jak niebo na ziemi. I - niestety - nie zdarza się to zbyt często. JESTEŚ DOBRY NA TYLE, NA ILE DOBRY JEST TWÓJ SPRZĘT Zamierzam być nieco kontrowersyjny (jestem Grekiem, to jest Rok Olimpijski, więc, do diabła ze wszystkim...) Jeżeli twój sprzęt jest "wyjątkowy", jesteś na dobrej drodze do tego, aby (można mówić nawet o 90% pewności) udało ci się zarejestrować koncert znakomicie - reszta zależy już tylko od muzyków. Podobnie rzecz ma się z high-endem. Wyjątkowy system w jakiś sposób sprawia, iż dźwięk większości nagrań staje się interesujący i wciągający. Ponieważ w świecie "pro" nie ma odpowiednika prasy hi-end, składając twój "referencyjny system" jesteś tak naprawdę skazany sam na siebie. Świat profesjonalny, w przeciwieństwie do tego, co audiofile przyzwyczaili się sądzić, nie używa słów i określeń w rodzaju "głębokość sceny", "oddech", "rozdzielczość" itp. Tak naprawdę, większość inżynierów nagrań (i jest od tej reguły tylko kilka wyjątków) ustawiają mikrofony i podłączają urządzenia w taki sposób, aby uzyskać znane sobie podkolorowania. A dźwięk, który zazwyczaj uzyskują i tak nie ma głębi. Muzycy mający styczność z muzyką akustyczną - jazzmani i muzycy klasyczni, są przez duże firmy fonograficzne najbardziej zdemoralizowani. Główny powód związany jest z tym, że było już tak wiele nagrań różnych wersji 4. Beethovena (i większości klasycznego repertuaru), od - lekko licząc - lat 50`, że uważają, że nie ma już odbiorców na następne "wersje". Muzycy jazzowi poddani są temu samemu fatalnemu losowi "powtórek". Cóż mogłoby cię skłonić do kupienia nowego nagrania muzyki Theleniusa Monka, kiedy możesz kupić Theleniusa Monka grającego osobiście? "Podrasowywanie" sprzętu i upewnianie się co do tego, że będzie w stanie zapisać muzykę z poziomami, jakiej ta wymaga, podobne jest do selekcji i składania systemu audio. Moje pierwsze nagranie z roku 1987, dokonane przy użyciu magnetofonu Stellavox SM8 oraz pary mikrofonów B&K 4133, przekonało mnie, że to będzie baza pod "referencyjny" system nagraniowy. Moje spojrzenie na te zagadnienia ukształtowało się na tyle wcześnie, że mogłem zignorować podejście do tematu przyjęte w świecie "pro", a w zamian mogłem się skupić na podejściu, które przypominało to, co robimy w systemach hi-endowych, używając najlepszych nagrań z lat 60` jako referencji. Były to nagrania Boba Fina [Mercury], Kena Wilkinsona [DECCA] i Lewisa Laytona [RCA] oraz, oczywiście, mnóstwo prób podczas sesji nagraniowych (głównie w czasie prób). PIERWSZE EKSPERYMENTY Z MIKROFONAMI Chociaż niektóre z podkolorowań wnoszonych przez mikrofony AKG, NEUMANNa, SCHOEPSa etc, bardzo mi się podobały, wszystkie one zbyt mocno wpływały na szerokość i głębokość sceny dźwiękowej. Okazało się, że mikrofony z mniejszymi i szybszymi membranami lepiej "widziały" scenę niż tradycyjne mikrofony z membranami o średnicy 1", nawet te najsławniejsze. Tak więc zatrzymałem się na B&K 4133, które używane są do testów laboratoryjnych. Mikrofony te były jednak na tyle przejrzyste, że zacząłem dostrzegać ograniczenia magnetofonu Stellavox SM8. Muszę w tym miejscu powiedzieć, że Georges Quellet jest prawdziwym geniuszem. Urządzenia wychodzące spod jego ręki są ekwiwalentami mechanicznego geniuszu zegarków Patek Phillipe. Biorąc pod uwagę ograniczoną ilość miejsca w magnetofonie, kompromisy wybrał, przynajmniej w kategoriach audio, bardzo dobrze. Myślę jednak, że nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wyjątkowe są skonstruowane przez niego dwustopniowe, single-ended, zasilane bateryjnie (13V) moduły. Kiedy usłyszałem je po raz pierwszy, wiedziałem, że przyjęte przez niego założenia dotyczące sceny dźwiękowej są słuszne. Jedyne, czego brakowało, to sposób na kreowanie na owej scenie trójwymiarowych wykonawców. Pierwszymi elementami, które wymieniłem w magnetofonie były jednak ceramiczne tranzystory użyte w sprzężeniu zwrotnym, equalizacji nagrywania i odtwarzania. Zastąpiły je "zalakowane" kondensatory polistyrenowe. Sprzęgnąłem również wszystkie elektrolity w ścieżce sygnałowej, a największa poprawa nastąpiła wraz z wymianą transformatorów w wejściu mikrofonowym z istniejących Beyerów na Lundahle. W tym momencie usłyszałem, jaką poprawę przyniosła wymiana B&K 4133 na 4135. Ich najważniejszą cechą jest ogromna i prawdziwa scena dźwiękowa z nieskończoną ilością detali, które aż błagają, żeby je usłyszeć. Wszystko to za cenę nieco wyższego szumu słyszanego głównie przy muzyce wczesnego baroku. Już jednak najnowsze nagranie "Marsa" z "Planet" Gustava Holsta uświadomiło mi, że to niewielkie urządzenie, o wymiarach laptopa, z łatwością potrafi zarejestrować dynamikę bez jakiejkolwiek kompresji, bez przesterowania i - co więcej - zarejestrować ją z poziomem referencyjnym. Chciałbym w tym momencie podziękować tym osobom, które były wartościowym źródłem wiedzy i inspiracji: Grahamowi Thirkellowi (który pracował i dobrze znał zarówno Boba jak i Wilmę Fine), Georga Quelleta - człowieka, który inspiruje hi-end, Mario Sabatini, którego znajomość Nagry i Stellavoxa utrzymuje moją maszynę przy "życiu" oraz JP Gurtnera, który wciąż w Szwajcarii animuje sprzedaż Stellavoxa. Kostas Metaxas
Cena: US$10 na pokrycie kosztów przesyłki pocztowej |
© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by Studio LooK |