pl | en

Przedwzmacniacz + końcówki mocy + kolumny (system)

Koda TAKUMI K-15 + K-70 GEN II
Cessaro Horn Acoustics CHOPIN

Producenci: ROBERT KODA LLC
CESSARO GmbH

Cena (w czasie testu):
220 000 zł + 240 000 zł + 31 000 EUR

Kontakt: ROBERT KODA | sales@robert-koda.com
MADE IN JAPAN

CESSARO HORN ACOUSTICS | info@cessaro.de
MADE IN GERMANY

Do testu dostarczyła firma: SOUNDCLUB


a zorganizowanej niedawno, przez jednego z większych dystrybutorów audio w kraju, imprezie dyskutowaliśmy w przerwie z kolegami dziennikarzami na tematy różne. Jednym z tematów, który wziął się nie wiadomo skąd, była, kompletnie dla mnie obojętna, by nie rzec obca, astrologia, a konkretnie znaki zodiaku. I choć to element dla mnie naprawdę absolutnie obojętny - do tego stopnia, że pamiętając daty urodzin najbliższych, nie mam bladego pojęcia spod jakiego są znaku - musiałem przyznać, że coś być może jest w cechach przypisywanych skorpionowi, którym jestem; o tym inni, wierzący, że znaki mają znaczenie, zapomnieć mi nie pozwalają.

Skorpiony mają być (wśród wielu innych, głównie wrednych cech) strasznie pamiętliwe. Co prawda skoro są pamiętliwe, to i pamięć powinny mieć doskonałą, a z tym różnie u mnie bywa, ale faktycznie coś w tej pamiętliwości jest. Dowodem na nią jest właśnie ta recenzja. Czemuż to? – Już wyjaśniam.

O ile mi pamięć, szwankująca zwłaszcza w zakresie umieszczania dobrze pamiętanych wydarzeń w konkretnym momencie przeszłości, służy to w 2014 roku, w czasie wystawy Audio Show w Warszawie, w pokoju firmy Soundclub miałem okazję dłużej porozmawiać z panem Ralfem Krebsem, szefem firmy Cessaro Acoustics. Nie był on tam gościem przypadkowym – w pokoju warszawskiego dystrybutora grały bowiem jego kolumny, być może po raz pierwszy w czasie oficjalnej imprezy w naszym kraju. A firma to przecież zacna, znana i, co lubię, oferująca najwyższej klasy kolumny tubowe. Powtarzam to często, ale przecież niejeden Czytelnik czyta mój tekst po raz pierwszy, więc na ich użytek powtórzę – prywatnie jestem wielkim fanem analogu, wzmacniaczy SET i kolumn tubowych, to jest moje granie.

Nie mogłem więc przegapić okazji, by kolumn wówczas posłuchać i podyskutować o nich z panem Krebsem. Producenci/projektanci kolumn tubowych zwracają zwykle uwagę na kilka cech tego typu konstrukcji: bezpośredniość prezentacji, dynamikę, namacalność, przestrzenność, itd., itp. Tymczasem pan Ralf podkreślał raz po raz, że najważniejszą zaletą jego kolumn jest brak zniekształceń i podbarwień charakterystycznych dla tub... Kazał mi niemal wsadzać głowę do jednej z nich, bym mógł się przekonać, że podbarwień nijakich ona nie generuje.

Brzmienie rzeczywiście było czyste, równe, a jednocześnie nadal bajecznie kolorowe, plastyczne i namacalne. Zapragnąłem wówczas zapoznać się bliżej we własnym systemie z choć jednym modelem Cessaro. Jestem pewien, że Maciej Chodorowski (dystrybutor Cesaario) po moim oświadczeniu jęknął w duchu, myśląc o koszmarze wnoszenia tych bestii na moje trzecie, wysokie piętro (bez windy). Po czym, jak to zwykle on, z uśmiechem na twarzy stwierdził, że oczywiście, nie ma sprawy, pytając: a który model?

Mając od lat spore problemy z kręgosłupem staram się w miarę możliwości stosować w życiu zasadę: nie rób drugiemu co tobie niemiłe, zaproponowałem więc, by panowie z Soundclubu przywieźli do mnie najmniejszą paczkę. Większość kolumn oferowanych przez Cessaro to bowiem duże i piekielnie ciężkie bestie. Tyle, że nie zdawałem sobie wówczas sprawy z faktu, iż ów najmniejszy model, o swojskiej nazwie Chopin, to 70 kg na kanał. Pewnie – jest wiele kolumn jeszcze większych i cięższych, ale wtarganie takiej masy na 3. piętro porządnej, przedwojennej kamienicy to „żywy koszmar”. Ale słowo się rzekło. Tak się jednakże z różnych względów składało, że temat był kilka razy przekładany, a w pewnym momencie rozpłynął się.

Gdzieś w okolicach tej samej edycji Audio Show do oferty Soundclubu trafiły produkty Roberta Kody. Przyznaję, że wcześniej nie miałem okazji ich słuchać, ale zważywszy, że pochodziły z Japonii i że stworzył je człowiek, który spędził jakiś czas pracując w firmie Kondo wiedziałem, że to coś, czego powinienem posłuchać.
Do Polski trafił najpierw przedwzmacniacz Takumi K-15, testowany zaraz potem przez Wojtka (zobacz TUTAJ), a później również monobloki Takumi K-70, które do tej pory do testu nie trafiły.

Każdy z produktów japońskiego Audio Note'a, który słyszałem, wprawiał mnie w stan egzaltacji, czemu dawałem wyraz w swoich recenzjach (zobacz TUTAJ i TUTAJ). Spodziewałem się więc, że człowiek, który sam przyznaje, że sporo się u boku Kondo-sana i pana Masaki Ashizawy (obecnego szefa Kondo) nauczył, stworzył również rzeczy wielkie i to nie tylko w sensie wymiarów. Miałem okazję, i to więcej niż raz, posłuchać zestawu Takumi w salonie odsłuchowym Soundclubu (a, swoją drogą, mają tam jedne z najlepszych warunków odsłuchowych w naszym kraju), jak i u znajomego, gdzie zestaw ten gościł.

To co usłyszałem w pełni potwierdziło moje oczekiwania, może je nawet przewyższając i wiedziałem, że Takumi + Takumi muszą u mnie wylądować. Także ten temat jakoś się jednak odwlekał. Kroplą, która przelała czarę (niekoniecznie goryczy) było zaproszenie na premierę kabli firmy KBL, serii Himalaya, która odbyła się w sierpniu tego roku właśnie w Soundclubie. Sam właściciel KBL-a dobrał pośród urządzeń dostępnych w salonie warszawskiego dystrybutora system, który miał zaprezentować pełnię możliwości jego nowych, flagowych kabli (test TUTAJ http://highfidelity.pl/@main-2530&lang= ). W systemie tym jako źródło pracował gramofon Brinkmanna (jeden z moich faworytów), elektronika... tak, Roberta Kody oraz... tak, tak, kolumny Cessaro Chopin.

Tu włączył się na wysokie obroty tryb „pamiętliwego skorpiona”, a ponieważ z racji urlopu nie mogłem się na owym odsłuchu pojawić, z poziomu wysokiego ‘C’ wskoczył na „nie popuszczę”. I oto, miesiąc później, w trudzie i znoju, biedni (naprawdę!) panowie z Soundclubu targali do mnie parę Cessaro Chopin oraz zestaw Roberta Kody – przedwzmacniacz Takumi K-15 i 2 x Takumi K-70 (końcówki mocy plus wspólny dla obu, większy od nich, zewnętrzny zasilacz). Brinkmanna co prawda nie przywieźli, ale „dorzucili” odtwarzacz SACD Soulution 541 oraz kable... nie, nie Himalaye, bo te zapewne były w tym czasie u Wojtka, tylko Jormy z serii Prime i Statement. I tak właśnie pamiętliwość doprowadziła mnie do tego, że i Cessaro, i Koda w końcu do mnie trafiły. Morał z tego prosty - dystrybutorzy – strzeżcie się i nie obiecujcie mi rzeczy, których potem możecie żałować! :-)

Dla porządku dodam tylko, że choć nie dotarł do mnie Brinkmann, dzielnie zastępował go grający u mnie od kilku miesięcy świetny gramofon pana Janusza Sikory, model Basic z ramieniem Kuzmy oraz kilkoma wkładkami – bardzo dobrą Kuzmą CAR30, rewelacyjnym Einsteinem The Pick Up (kosztującym „drobne” 4500 EUR) oraz moim ukochanym Air Tightem PC3. A ponieważ w trakcie testu do następnego numeru HF dotarł cały zestaw AudioTekne, więc w pewnym momencie mój przedwzmacniacz gramofonowy zastąpił model TEA-8695 tej ostatniej marki. Bardzo lubię moje „phono” – w swojej cenie konkurencji w zasadzie nie ma, ale AudioTekne to jednak inna galaktyka – ta sama, albo przylegająca do tej, z której pochodzi Koda.

Płyty użyte do odsłuchu (wybór):

  • AC/DC, Highway to hell, EMI SVLP 325, LP.
  • Al di Meola, John McLaughlin, Paco de Lucia, Friday night in San Francisco, Philips 800 047-2, CD/FLAC.
  • Arne Domnerus, Jazz at the Pawnshop, Proprius ATR 003, LP.
  • Eva Cassidy, Live at Blues Alley, Eva Music G2-10046, CD.
  • Georges Bizet, Carmen, RCA Red Seal SPA 25 064-R/1-3, LP.
  • Keith Jarret, The Koeln Concert, ECM 1064/65 ST, LP.
  • Louis Armstrong & Duke Ellington, The Complete Session. Deluxe Edition, Roulette Jazz 7243 5 24547 2 2 (i 3), CD.
  • Miles Davis, Kind of blue, Columbia CS 8163, LP.
  • Mozart, Cosi Fan Tutte, dyr. Teodor Currentzis, MusicAeterna Orchestra, Sony Classical B00O1AZGD6, LP.
  • Muddy Waters & The Rolling Stones, Live At The Checkerboard Lounge - Chicago 1981, Eagle Rock Entertainment B0085KGHI6, LP.
  • Patricia Barber, Companion, Premonition/Mobile Fidelity MFSL 2-45003, 180 g LP.
  • Pavarotti, The 50 greatest tracks, Decca 478 5944, CD.
  • Renaud Garcia-Fons, Oriental bass, Enja B000005CD8, CD.
  • The Ray Brown Trio, Summer Wind, Concord Jazz CCD-4426, CD.
  • The Ray Brown Trio, Soular energy, Concord/Pure Audiophile PA-002 (2), LP.
  • Tsuyoshi Yamamoto Trio, Midnight sugar, Three Blind Mice/CISCO TBM-23-45, LP.
Japońskie wersje płyt dostępne na

SETUP

Przedwzmacniacz Takumi Wojtek opisał dokładnie w swoi teście, więc nie będę się nad nim rozwodził – wygląda klasycznie, jak na tego typu produkt. Z kolei budowa monobloków jest nad wyraz oryginalna. Zacznijmy od tego, że właściwie do końca nie wiadomo, gdzie jest ich góra, a gdzie spód. Można je ustawić czymś, co chyba należy uznać za główny panel, skierowanym do góry, albo w dół – tam są lampy, gniazda głośnikowe, gniazdo zasilania, oraz wejścia RCA i XLR (plus parę innych elementów).

Panele frontowy i tylny wystają bowiem z obu stron poza obudowę, a w komplecie są wąskie, drewniane podstawki z rowkiem, w który należy owe panele wstawić. Czy to zrobimy zależy tylko od nas. No i „pudełka” są trzy, a nie dwa. Ten trzeci to zasilacz, który na froncie ma wyłącznik oraz dwie pomarańczowe diody, które pokazują że zasilanie jest włączone (dla każdego kanału osobno). Kable doprowadzające prąd do monobloków oraz wtyki na nich zamontowane robią wrażenie nawet na przywykłych do widoku audiofilskich sieciówek – grube węże zakończone zakręcanymi wtykami (nie wiem czy słusznie) kojarzącymi mi się z zastosowaniami przemysłowymi.

To konstrukcja hybrydowa, z lampami w zasilaczu oraz triodami 5842 i tranzystorami (bodaj 32 w każdej końcówce) w końcówkach mocy. Kolorystyka wszystkich trzech brył utrzymana jest w tym samym tonie co przedwzmacniacza – kolor zwykle określa się mianem „szampańskiego” – ze złotymi elementami, a jedynie boki monobloków to czarne radiatory – w końcu to klasa A, o czym jeszcze nie wspomniałem, produkuje więc duuużo ciepła. Jest też coś w tym designie, co sugeruje, iż produkty Kondo mogły być, może nawet nie do końca świadomą, inspiracją pana Kody. Takumi prezentują się, moim zdaniem oczywiście, bardzo urodziwie, a wykonanie i wykończenie stoją na najwyższym, „japońskim” poziomie.

Elegancji nie brakuje też Chopinom. Te dwudrożne kolumny są spore - mają ponad 130 cm wysokości i prawie 80 cm głębokości, o imponującej wadze już pisałem. Grube boczne panele oraz tuba, w której pracuje 1-calowy driver kompresyjny TAD-a z magnesem Alnico i berylową membraną, mają takie samo „drewniane” wykończenie, natomiast przedni, wyprofilowany panel, w którym osadzono zarówno tubę z tweeterem, jak i, poniżej, 8-calowy woofer z papierową membraną ze stożkiem fazowym pośrodku, napędzaną magnesem Alnico, pomalowano na kolor czarny z wykończeniem „high gloss”. Całość stoi na elegancki nóżkach, a z tyłu umieszczono pojedynczą porę solidnych gniazd głośnikowych. Kolumny mają wysoką skuteczność – 97 dB oraz przyjazny wzmacniaczom przebieg impedancji (nominalna to 6 Ω), mogę więc współpracować nawet i z SET-ami niskiej mocy.

DŹWIĘK

Podłączenie systemu wymagało gimnastyki i umysłowej (jak to ustawić, żeby wszędzie sięgnąć kablami i sensownie podłączyć) i fizycznej – bez przestawiania/przesuwania się nie obeszło, zwłaszcza że kable sieciowe Jormy (sztywne jak diabli) sprawy nie ułatwiały.
Gdy w końcu się to udało odpaliłem pierwszą płytę. Jakoś podświadomie oczekiwałem dźwięku zbliżonego do Kondo. Tak wiem, że to konstrukcja hybrydowa SE, a nie lampowy SET, że pan Koda pracował w Audio Note Japan dość krótko, że ma własny pomysł na dźwięk itd. Ale przecież nic nie poradzę, że moja podświadomość ma własne oczekiwania.
Z jednej strony słychać od razu, że to nie jest lampowy SET, ale z drugiej, że można w nim znaleźć sporo cech takowego. Albo inaczej rzecz ujmując – słychać, że to konstrukcja hybrydowa, która stara się łączyć najlepsze cechy obu rozwiązań. I robi to znakomicie.

Jedną z pierwszych rzeczy, które zwróciły moją uwagę, był bardzo autorytarny sposób prezentacji basu. Bas z Cessaro potrafi być zaskakująco punktowy (w kategorii: ‘kolumny tubowe’, choć i niejedna klasyczna kolumna nie potrafi tak grać), szybki, nie schodzi aż tak bardzo nisko, ale zupełnie się o tym nie myśli. A wynika to z bardzo dobrego dociążenia przekazu, dzięki któremu jest on właśnie tak autorytarny, oraz faktu wrażenia kontroli doskonałej, zapewnianej przez Takumi.

Spieszę jednak szybko dodać, że dół pasma bynajmniej nie dominuje przekazu, nie wysuwa się wcale na plan pierwszy. Pełni tu rolę służebną względem średnicy. Ona dzięki takiej podbudowie jest znakomita. Słychać, że to nie jest SET lampowy – nie ma aż takiej holografii, namacalności, jaką tworzyła choćby fantastyczna Souga czy Kagury – jeśli chodzi o tę konkretną cechę chyba jednak SET-a nic nie przebije. A jednak głosy ludzkie miały w sobie ten pierwiastek naturalności, dzięki któremu materializowały się przed słuchaczem jako (niemal) żywe postaci. Były mocne, nasycone, świetnie różnicowane i przykuwały uwagę nie dając mi się oderwać póki nie wybrzmiał ostatni dźwięk właściwie każdej ze słuchanych płyt.

Oczywiście miało znaczenie kto śpiewa, jak jest zrealizowane nagranie – to wszystko doskonale było słychać. Z zapartym tchem śledziłem, grając obydwa albumy z winyli, różnicę między „starą” realizacją mojej ukochanej Carmen, a świeżutkim, absolutnie nadzwyczajnym wydaniem Cosi fan tutte pod Teodorem Currentzisem.
O tej pierwszej płycie pisałem wiele razy. Wydana przez RCA w serii Red Seal, z niezapomnianą rolą Leontyny Price, zagrana w genialny sposób przez Wiedeńskich Filharmoników pod wielkim Herbertem von Karajanem to zapierający dech w piersiach spektakl, rozgrywający się na ogromnej scenie, z niesamowitą głębią, z genialnym oddaniem poruszających się po scenie śpiewaków.
Całość pokazana jest z pewnej perspektywy a jednocześnie niezwykle precyzyjnie nawet na najdalszych planach, dzięki czemu brzmi bardzo naturalnie, pozwala słuchaczowi czuć się jakby siedział na widowni w operze, choć raczej nie w pierwszych rzędach.

Ta druga płyta (na której jest, może jeszcze bardziej genialna, wersja Wesela Figara), wydana niedawno przez Sony, którą w końcu zakupiłem również na czarnej płycie, to inny sposób pokazania wydarzeń na scenie. Tu śpiewacy i orkiestra są dużo bliżej słuchacza dając wrażenie bardzo bliskiego kontaktu. Wrażenie głębi sceny budowane jest, przynajmniej częściowo, za pomocą pogłosu – nie została one tak doskonale zarejestrowana jak w realizacji opery Bizeta. A jednak jest coś absolutnie niepowtarzalnego, hipnotyzującego wręcz w obu realizacjach Currentzisa (a czeka nas jeszcze Don Giovanni). Wiedziałem o tym już wcześniej, znając obie opery Mozarta z wydania cyfrowego i niemal od pierwszego odsłuchu zastanawiałem się, co takiego w nich było, że nie mogłem się od nich oderwać.

W książeczce dołączonej do wydania winylowego przeczytałem wywiad z dyrygentem. Na pytanie: „Więc jak właściwie należy grać muzykę klasyczną?”, odpowiedział: „Należy ją grać tak, jakby przekroczyło się już punkt, zza którego nie ma powrotu. A energia, która z tego płynie może być przerażająca, może szokować, ale to ona nadaje muzyce odpowiednią wagę zgodną z intencjami kompozytora. On wcale nie chciał, by publiczność siedziała na swoich miejscach grzecznie słuchając jego dzieła.” [tłumaczenie własne] Kompozytor ubrał w słowa to, co czułem słuchając obu oper Mozarta pod jego batutą, opisał dlaczego te właśnie wykonania tak do mnie trafiają.

Zestaw Roberta Kody z Chopinami doskonale się w to wpisały, a dodanie do zestawu przedwzmacniacza AudioTekne podniosło poziom jeszcze wyżej, choć wydawało się, że właściwie już się nie da. Muzyka żyła, kipiała energią, płynęła swobodnie i rzecz nie tylko w tym, że system potrafił bez problemu odtworzyć muzykę zapisaną w rowku płyty, ale i o wrażenie, że wykonawcy zaśpiewali i zagrali to zupełnie swobodnie, bez napinania się, rzec by można nawet: radośnie, z pełnym przekonaniem, zgodnie z duchem wielkiego Wolfganga Amadeusza. Każdy z tych albumów to cztery dwustronne płyty – w czasie testu każdą z nich przesłuchałem po kilka razy „od deski do deski”– co za fantastyczne przeżycie!

Nie jestem aż takim znawcą klasyki, ani nawet Mozarta, ale gorąco polecam obie opery – jeśli choć trochę lubicie gatunek, czy tym bardziej Mozarta, to wersji Musicaeterna pod Teodorem Currentzisem po prostu musicie posłuchać! Jak nie lubicie klasyki czy oper to i tak spróbujcie – acz grozi Wam całkowite zadurzenie... :)

Równie wielkim przeżyciem był odsłuch Kind of blue. Płytę tą zna na pamięć każdy fan jazzu a pewnie i niejeden, który na co dzień tego gatunku nie słucha. Klimat tej płyty jest... po prostu niepowtarzalny. Wolno rozwijająca się, pełna nostalgii i magii opowieść snuta jakby od niechcenia, w której prowadzenie przekazywane przez jednego genialnego muzyka kolejnemu – to w końcu nie tylko Miles, to także Coltrane, Adderley, Bill Evans i reszta Ekipy przez naprawdę wielkie „E”. Człowiek wpada w ten album głową naprzód i nawet nie próbuje wypłynąć na powierzchnię, by złapać oddech. A już na pewno nie, gdy słucha się jej na TAKIM systemie.

Właściwe tej płycie powolne rozwijanie tematów daje możliwość przyglądania się poszczególnym instrumentom, delektowania się i maestrią muzyków i pięknym brzmieniem. Pod warunkiem, że system potrafi to pokazać. Zestaw Kody spisywał się tu, pod wieloma względami, niczym rasowy SET. Barwa, wybrzmienia, piękne obrazowanie każdego instrumentu, oddanie głębi (nie tak znowu dużej) sceny, wyraźne pokazanie instrumentów znajdujących się bliżej i tych dalej, zaznaczenie odległości między nimi – nawet szukając na siłę jakichś słabszych punktów w porównaniu do najlepszych wzmacniaczy typu SET jakie słyszałem, nie bardzo potrafiłem ich znaleźć. Może (ale tylko może) postawienie np. Kagur Kondo obok Kody coś by zmieniło, ale korzystając jedynie z (zawodnej) pamięci niczego takiego nie znalazłem.

Poprawiłem więc bardziej współczesnym jazzem z pięknym wokalem – płytą wykorzystywaną przez mnie w testach nad wyraz często – mówię o Companion Patricii Barber. Całe nagranie jest oczywiście doskonałe, charakterystyczny głos wokalistki, świetne klawisze itd. Ale to instrumenty perkusyjne, tzw. przeszkadzajki zawsze wzbudzają moje największe zainteresowanie (przy testowaniu różnych sprzętów). A to za sprawą ich bogactwa, różnorodności. Przy sprzętach z niższej półki nie jest to tak oczywiste, ale systemy klasy testowanego zaskakują mnie za każdym razem tym, jak dokładnie potrafią te drobne przecież elementy pokazać, ile w nich jest dźwięczności i to jak różnej w zależności od tego, z czego dany element jest wykonany i jak został uderzony.

Kody z Chopinami zagrały to wyjątkowo pięknie. Podobnie jak na płycie Milesa, tu również naturalność brzmienia (przede wszystkim) instrumentów akustycznych była zachwycająca. Czystość brzmienia każdego z nich, doskonałe proporcje np. w przypadku kontrabasu między strunami a pudłem, długie, pełne wybrzmienia – wszystko to są elementy, które razem składają się w naturalny, przekonujący, po prostu prawdziwy obraz wydarzenia muzycznego, w stosunku do którego nie da się pozostać obojętnym.

„Fun” z tym zestawem nie kończył się bynajmniej na klasyce i jazzie. Trudno mi było usiedzieć spokojnie już słuchając Mozarta, a gdy na talerzu wylądowała płyta AC/DC o siedzeniu nie było mowy. Doskonale prowadzony rytm, gitarowe riffy pokazane z odpowiednim pazurem i głos wokalisty mający niezbędną „rockową” chrypę – tego nie dało się zwyczajnie słuchać, w tym trzeba było uczestniczyć. No i te pokłady energii, atakującej mnie ścianą dźwięku. Zestaw Kody nie próbował mi wmówić, że to nagranie jest jakoś wyjątkowo czyste, czy rozdzielcze – pokazał je takim, jakie jest – to w końcu nagranie rockowe. Ale ułożył i złożył to wszystko w spójną, zabójczo wciągającą całość, która brzmiała energetycznie i prawdziwie.

Nie inaczej było na płytach bluesowych, takich jak choćby koncert Muddy’ego Watersa z gościnnym występem Rolling Stonesów. Znakomite czucie (prowadzenie) rytmu, dynamika, szybkość ataku – tak należy grać bluesa! Płyta ta potwierdziła także po raz kolejny wyborną selektywność i znakomite obrazowanie. Tu, na niewielkiej scenie, tłoczyło się momentami mnóstwo muzyków, a każdy grał swoją rolę. Czysto, precyzyjnie, a jednocześnie bardzo ekspresyjnie – tak właśnie odebrałem serwowaną mi prezentację. Czuć było niemal zapach dymu papierosowego (fuj) i gęsto lejącego się piwa (mmm). Słychać było na początku tremę Micka Jaggera i to jak później rozkręcił się, najwyraźniej doskonale bawiąc się w towarzystwie swojego idola. Popisy wielkich gitarzystów dodawały smaczku, pikanterii rozkręcającej się z kawałka na kawałek imprezie, a testowany system pozwolił cieszyć się odkrywaniem kolejnych drobnych elementów nagrania, które do tej pory jakoś mi umykały.

Opcje

Na koniec o jeszcze jednym aspekcie, o którym do tej pory nie wspomniałem – mianowicie o opcjach umożliwiających zmianę (w pewnym stopniu) brzmienia wzmacniaczy Kody. Po pierwsze można je podłączyć z przedwzmacniaczem kablami RCA lub XLR. Zarówno monobloki jak i przedwzmacniacz wyposażono nie tylko w wejścia/wyjścia RCA/XLR, ale i stosowne przełączniki, którymi wybieramy tryb pracy tych urządzeń. Sama zmiana połączenia (o ile używamy takich samych kabli) nie robi jakiejś wielkie różnicy, ale drobnych niuansów można się dosłuchać.

Po drugie, wzmacniacze można ustawić do pracy w trybie standardowym („Hi Z”), bądź trybie „Low Z” przeznaczonym do współpracy z kolumnami, które są trudnym obciążeniem (z racji niskiej impedancji). Producent zachęca do sprawdzenia obu opcji nawet w przypadku „trudnych” głośników, jako że czasem standardowe ustawienie daje lepsze efekty brzmieniowe. Jak podaje w instrukcji, w tymże ustawieniu wzmacniacze zużywają o jakieś 200 W mocy mniej. Przy zużyciu na poziomie 1000 W nie jest może aż tak wielką oszczędnością, ale to zawsze coś... Zważywszy na odsłuch z łatwymi do napędzenia Chopinami poza króciutką próbą, niemal cały czas słuchałem w ustawieniu standardowym, które wydawało się dawać lepszy balans między plastycznością, a dynamiką przekazu.

No i w końcu trzecia opcja: w każdym monobloku zastosowano transformator wejściowy, typ 1933, zamontowany między wejściami XLR i RCA. Jeśli korzystamy ze zbalansowanego połączenia z w pełni zbalansowanym przedwzmacniaczem to ów transformator możemy zastąpić innym, mniejszym elementem oznaczonym B33. Jest to łatwe do przeprowadzenia, bo oba elementy montuje się w oktalowym gnieździe „lampowym”. W ten sposób z toru znika transformator wejściowy co, jak pisze producent, skutkuje poprawą niektórych parametrów – dostajemy szersze pasmo przenoszenia i niższy poziom zniekształceń, a wzmocnienie wzrasta o 6 dB.

Przez większość testu korzystałem ze zbalansowanej opcji, jako że przy połączeniu single ended co prawda nieco zyskiwała namacalność źródeł pozornych i plastyczność prezentacji, ale też i w większym stopniu cierpiała na tym dynamika i swoboda i drive. Fajnie, że mamy dwie opcje brzmienia, tak czy owak na kosmicznym poziomie, a że zmiana jednego na drugi zajmuje ledwie kilka minut więc można ją stosować w dowolnej chwili w zależności od słuchanej muzyki, czy nastroju.

Podsumowanie

Testowany system to High-End przez duże „H” i duże „E”, albo jak niektórzy wolą mówić Top High-End. Zestaw Roberta Kody to rozwiązanie dla tych, którzy kochają dźwięk najlepszych urządzeń lampowych, ale z jakiejś przyczyny „czystego” SET-a mieć nie chcą. Ale to również propozycja dla tych, którzy wyżej cenią sobie tranzystory, przynajmniej te, które w dążeniu do najwyższej detaliczności i transparentności nie zapominają o barwie, o muzykalności, o tym, że słuchanie muzyki ma być przyjemnością i przeżyciem na poziomie duchowym i intelektualnym.

To może jedyna znana mi do tej pory amplifikacja (no, może poza Tenorem) z tranzystorami na podkładzie, którą poważnie mógłbym brać pod uwagę („if I were a rich man”, oczywiście) na własny użytek, do słuchania dla przyjemności, obok topowych wzmacniaczy lampowych. Fantastycznie muzykalne, barwne, spójne, plastyczne granie z rozdzielczością i selektywnością na kosmicznym poziomie, wsparte jeszcze znakomitą kontrolą i różnicowaniem basu. To wszystko sprawia, że człowiek zapomina o dźwięku/brzmieniu/analizie całkowicie zanurzając się w muzyce. Ja tego właśnie szukam w sprzęcie audio – okazji do bliskich, jak najbliższych spotkań z muzyką i zawartymi w niej emocjami.

Do tej pory, poza wspomnianym hybrydowym Tenorem, takich przeżyć dostarczały mi wyłącznie urządzenia lampowe. Kolumny Cessaro, nawet pamiętając, że to przecież bodaj najtańsza propozycja tej marki, grają znakomicie – czysto, transparentnie, detalicznie, bez typowych dla tub podbarwień. Ich cechy własne predestynują je (moim zdaniem) do grania z wzmacniaczami lampowymi, zwłaszcza SET-ami, i konstrukcjami z tranzystorami na pokładzie, ale raczej gdy grają tak jak Koda, dbając o barwę i wypełnienie, zapewniając doskonałą kontrolę niskich tonów. Takie zestawienie razem oferuje magię (niemal) żywej muzyki!

Koda Takumi K-15/K-70

Po opis Takumi K-15 pozwolą sobie odesłać Państwa do recenzji Wojtka (TUTAJ). K-70 to wzmacniacze o konstrukcji hybrydowej pracujące w klasie A. Co nietypowe zasilanie wydzielono do osobnej, wspólnej dla obu końcówek, obudowy. Wszystkie trzy urządzenia mają solidne, aluminiowe obudowy w kolorze szampańskim z grubymi frontowymi i tylnymi panelami. Co również nietypowe, wszystkie złącza i przełączniki w monoblokach znajdują się na panelu, który jest górnym, lub dolnym w zależności od tego, jak je ustawimy.

Panele: frontowy i tylny wystają bowiem z obu stron (do góry i w dół) poza obrys głównej bryły wzmacniacza i to na krawędziach tychże paneli całość się opiera wstawiona do wąskich, drewnianych paneli, do których dodatkowo można jeszcze kręcić nóżki.
W głównym panelu osadzono wszystkie złącza: parę gniazd głośnikowych WBT, wejście RCA i XLR, oraz zakręcane gniazdo zasilania, które łączy się dedykowanym kablem z zewnętrznym zasilaczem. Umieszczono tam również dwa niewielkie przełączniki – jednym wybieramy, z którego wejścia chcemy korzystać (RCA czy XLR), drugim tryb pracy wzmacniacza – ‘Hi Z’ dla „normalnych kolumn i ‘Low Z’ dla kolumn „trudnych” - w tym pierwszym trybie wzmacniacz zużywa ok 200 W mocy mniej.

Dwie triody 5842 pracują na wejściu i jako drivery tranzystorowego stopnia końcowego. Obok nich pracuje transformator wejściowy, model ‘1933’, osadzony w gnieździe oktalowym. Przy jego stosowaniu wzmacniacze pracują w „normalnym” trybie napięciowym. Opcjonalnie można zamówić dodatkowy element oznaczony ‘B33’ i zastąpić nim ów transformator. Wzmacniacz będzie wówczas pracował w trybie prądowym. Można tego dokonać wyłącznie jeśli wzmacniacze są sterowane przez prawdziwie zbalansowany przedwzmacniacz poprzez zbalansowane połączenie. Według informacji producenta uzyskujemy w ten sposób szersze pasmo przenoszenia, niższe zniekształcenia oraz wzmocnienie wyższe o 6 dB.

Boki każdej końcówki to czarne radiatory pomagające w oddaniu dużych ilości ciepła, nieodzownego elementu pracy wzmacniacza w klasie A. Zasilacz umieszczono w równie eleganckiej, aluminiowej obudowie w kolorze szampańskim. Tu panele przedni i tylny wystają poza obudowę tylko z jednej strony wyraźnie sugerując jak ma być ustawione to urządzenie. Na froncie umieszczono główny włącznik oraz dwie diody sygnalizujące zasilanie dla każdego z kanałów osobno. Z tyłu umieszczono gniazdo IEC, oraz dwa wielopinowe, zakręcane gniazda, z których zasilane są monobloki.

Cessaro Chopin

Cessaro Chopin to duże, dwudrożne kolumny tubowe o wysokiej skuteczności (97 dB). 130 cm „wzrostu”, głębokość prawie 80 cm i front szeroki na ponad 30 cm robią wrażenie. Panele boczne, oraz drewniana tuba głośnika wysokotonowego wykończone są tak samo, natomiast dla panelu frontowego wybrano kolor czarny wykończony na wysoki połysk. 1-calowy tweeter kompresyjny TAD-a z berylową membraną napędzaną magnesem Alnico umieszczono w drewnianej tubie. 8-calowy woofer ma membranę papierową, także napędzaną magnesem Alnico. Pracuje on w tubie z wylotem skierowany do przodu, która warunkuje oryginalny kształt przedniego panelu. 70 kg konstrukcję ustawiono na czterech eleganckich nóżkach. Z tyłu umieszczono pojedynczą parę solidnych gniazd głośnikowych.


Dane techniczne (wg producenta)

Takumi K - 15
Stosunek sygnał/szum: 114 dB/1 V
Dynamika: >148 dB (A)
Wzmocnienie: +8 dB
Impedancja wejściowa (RCA/XLR): 50 kΩ/100 kΩ
Impedancja wyjściowa (RCA/XLR): 30 Ω/60 Ω
Zniekształcenia THD (w środku pasma): <0,0003%/wyjście: 2 V

Takumi K – 70
Konstrukcja: wzmacniacz hybrydowy Single Ended, klasa A1
Moc wyjściowa: > 70 W
Wzmocnienie: 25,5 dB SE i zbalansowany „voltage mode”/10 V/mA „current mode”
Impedancja wejściowa: 30 kΩ „voltage mode”, 50 Ω „current mode”
Impedancja wyjściowa: < 0,07Ω (20 Hz – 20 kHz)
S/N: > 115 dB A ważone przy nominalnej mocy wyjściowej/> 97 dBA, przy 1 W/8 Ω
Pobór mocy: 1000 W
Wymiary: 380 (S), 256 (W), 500 (G)/szt.
Waga:
• zasilacz: 40 kg
• monobloki: 20 kg/szt.

Cessaro Chopin
Konstrukcja: dwudrożna
Moc: 20 W
Impedancja: 6 Ω
Skuteczność: 97 dB (1 W/1 m)
Max SPL: < 109 dB
Pasmo przenoszenia: 30-20 000 Hz
Wymiary: 1320 (W) x 340 (S) x 780 (G) mm
Waga: 70 kg /szt.

Dystrybucja w Polsce:

SOUNDCLUB

ul. Skrzetuskiego 42 (wejście od Al. Wilanowskiej)
02-726 Warszawa | Polska
www.soundclub.pl

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl

System odniesienia

- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta
- Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa
- Końcówka mocy Modwright KWA100SE
- Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100
- Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11
- Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM)
- Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC
- Kolumny: Bastanis Matterhorn
- Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr
- Słuchawki: Audeze LCD3
- Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako
- Przewód głośnikowy -
LessLoss Anchorwave
- Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence
- Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stolik: Rogoż Audio 4SB2N
- Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot