PRZEDWZMACNIACZ LINIOWY + WZMACNIACZ MOCY

ART AUDIO
CONDUCTOR + DIAVOLO

WOJCIECH PACUŁA







Rozmawiałem podczas tegorocznego Audio Show z właścicielem Art Audio, panem Tomem Willisem, który pełni jednocześnie funkcję szefa technicznego tej firmy. Spokojny, opanowany, z wyraźną wizją tego, czego chce i do czego dąży. Ale bez narzucania wszystkim swoich poglądów. Cała rozmowa ma się ukazać przy okazji mojej relacji z wystawy w „Audio”, jednak warto przytoczyć przy tej okazji fragment dotyczący technologii – dobrze pokazuje filozofię stojącą za testowanymi tym razem urządzeniami tej firmy.

Wojciech Pacuła: Czy myśli Pan, że są jakieś nowe technologie…

Tom Willis: Tuż za progiem? (śmiech)

WP: Może raczej takie, które już znamy, wartościowe technologie, które mogłyby zastąpić to, co stosujemy od „zawsze”, czy raczej będziemy wciąż i wciąż na nowo przerabiali rzeczy sprzed kilkudziesięciu lat?

TW: (długi namysł) Moim zdaniem w audio większość tego, co wartościowe, to rzeczy wynalezione bardzo dawno temu.

WP: Ale przecież technologie i opracowania, o których mówimy też ktoś kiedyś przedstawił po raz pierwszy…

TW: No tak, jednak są to rzeczy, które okazały się wyjątkowo żywotne i które trudno zastąpić czymś innym. My możemy teraz co najwyżej żonglować tym i starać się ulepszyć. To jak z posiłkiem – my, jako firma, jesteśmy kucharzami, biorącymi gotowe półprodukty, dodającymi przypraw do smaku. Szukamy konkretnego dźwięku i od dwudziestu lat nasza firma szlifuje to, co sobie postawiliśmy na początku za cel: więcej muzyki, więcej melodii, więcej informacji. Sekret leży nie w pogoni za nowościami, a w takim złożeniu starszych pomysłów, aby pozwoliły przekazać zamysł muzyka w możliwie najlepszy sposób.

WP: I według Pana drogą do osiągnięcia tego celu są lampy elektronowe?

TW: Absolutnie tak! Moim zdaniem to jedyna technologia, która pozwala komunikować nie tylko to, jak dźwięk „wygląda”, ale także to, co ze sobą niesie – muzykę.

WP: Pańskie najdroższe konstrukcje oparte są o bezpośrednio żarzone triody 300B – czy ma Pan jakiś ulubioną firmę?

TW: Jeśli tylko budżet na to pozwala, to jest tylko jedna lampa – a próbowałem wszystkiego, co można dostać – Western Electric 300B. To dla niej nawijane są transformatory wyjściowe, np. w Diavolo. Widzisz – projektując wzmacniacz mam do czynienia z wieloma zmiennymi. A jedną z rzeczy, na której mogę polegać są właśnie te lampy.

I wszystko jasne. Wcześniej testowaliśmy już wzmacniacz Quintet, jednak po raz pierwszy miałem sposobność posłuchać wzmacniacza tej firmy z lampą 300B na końcu, a więc punkt dojścia, sumę myślenia Toma Willisa, modelu Diavolo. To końcówka mocy, dlatego do kompletu otrzymałem przedwzmacniacz Conductor. Ten ostatni jest urządzeniem ze zintegrowanym wzmacniaczem słuchawkowym. Diavolo z kolei to wzmacniacz SET, z lampami 300B na końcu oraz ECC88 i 12BH7A w stopniach wejściowym i sterującym. Co ciekawe, można go zamówić z wieloma różnymi lampami. W standardzie możemy otrzymać lampy małej mocy firmy Electro-Harmonix, z końcowymi 300B/n znanej i uznanej (chińskiej) firmy TJ typu ‘mesh plate’ i lampami zasilającymi 274B. Te ostatnie są na tyle duże, że przypominają z zewnątrz lampy 300B. Dystrybutor zadbał jednak o to, aby test był możliwie wszechstronny i przysłał Diavolo z dodatkowymi lampami zasilającymi GZ34 Mullarda i sterującymi – E88CC SQ Philipsa oraz 12BH7A RCA. Dodatkowo „ustawił” wypożyczenie lamp końcowych 300B Western Electric (z bieżącej produkcji Westrex Corporation) i zasilających GZ34 Telefunkena. Po próbach i odsłuchach z wieloma lampami, ostatecznie skończyło się na tym, że przesłuchałem urządzenie w następującej konfiguracji:
· 300B: Western Electric
· ECC88: E88CC SQ Philipsa
· 12BH7A: RCA
· zasilanie: GZ34 Mullard

ODSŁUCH

Wymiana w systemie końcówki mocy z Luxmana M-800A na Diavolo przyniosła zasadniczą zmianę koncepcji brzmienia. Od razu powiem, co było gorsze, ponieważ może to być istotne dla niektórych Czytelników. Gorszy, i to zasadniczo, był z Diavolo bas. Ponieważ schodzi on w tej konstrukcji głęboko, głębiej niż np. we wzmacniaczu JAG 300B, słabości małej mocy były tu bardziej widoczne. Nie ma mowy o zwarciu i definicji, jaką oferował wzmacniacz tranzystorowy. Trzeba uważać na dobór kolumn i na ich umiejscowienie w pomieszczeniu, ponieważ wyższy bas, przy niefortunnym zestawieniu i ustawieniu może czasem wybrzmiewać zbyt dugo. Nie będzie to jakiś duży błąd, jednak biorąc pod uwagę wyśrubowane inne elementy brzmienia szkoda nie zawalczyć o możliwie najlepsze warunki dla tego urządzenia. Nieco gorzej są też w tej konstrukcji definiowane instrumenty w przestrzeni. Pod tym względem Luxman jest wyjątkowym urządzeniem , bez względu na technikę i Diavolo w umiejętności dokładnego definiowania kształtów instrumentów i punktu, z którego dochodzi dźwięk jest o pół kroku za nim.

O ile jednak bas jest sprawą poza nami, poza interpretacjami – jest, taki, a nie inny, bo Diavolo to: wzmacniacz lampowy i wzmacniacz o mocy 10 W, o tyle sprawa definiowania i precyzji w ukazywaniu sceny jest rzeczą, na którą da się spojrzeć z innej strony. Oto bowiem wzmacniacz ten na głowę – niestety, taka jest prawda – bije wszelkie urzadzenia tranzystorowe pod względem barwy i umiejętności przekazania zależności między instrumentami. To krok w tym kierunku, który wyznaczył dla mnie PAT-777 Reimyo. Naturalność, swoboda, łatwość, jakaś niewymuszona radość, z jaką Diavolo prezentuje instrumenty jest powalająca. Dość przejrzyste, ciut jasne, ale niezwykle czyste kolumny Dobermann Harpii Acoustics zagrały tak, jakbym słuchał przetwornika planarnego – z koherencją od średniego basu po najwyższą górę, z jedwabistą precyzją (nie umiem inaczej nazwać tego coincidentia oppositorum), ukazującą naturalne brzmienie, wybrzmienie, współbrzmienie. Wyjątkowo – tylko z Reimyo było to lepsze – zabrzmiał wibrafon z płyty Pyramide The Modern Jazz Quartet. Miał dźwięczny atak i pełne, pełne wypełnienie – masło maślane, ale dobrze opisuje sytuację. Równie zaskakująca była dynamika, z jaką wzmacniacz przekazywał uderzenia perkusji, kontrabas i fortepian z tej płyty. Cieniowanie dynamiki, pokazywanie każdego jej odcienia to zresztą, obok barwy, forté tej końcówki. A ta nie jest przy tym „bezlitosna” dla skompresowanych fragmentów, czy całych płyt, jak np. Luxman. Niczego nie ukrywa, pisałem przecież, że dynamika jest pokazywana fenomenalnie, ale też nie uwypukla wad. Podobnie, jeśli chodzi o barwę, wzmacniacz traktuje lekkie rozjaśnienia wyższej średnicy, typowe dla wielu współczesnych nagrań, które są przez wzmacniacze tranzystorowe dodatkowo podkreślane (poza nielicznymi, chwalebnymi wyjątkami, takimi jak: Accuphase P-7100, Accuphase E-550 czy Trigon Energy), tutaj są nieco „odpuszczane”. W wymiarze absolutnym to lekkie odstępstwo od linearności, ale takie, któremu trzeba tylko przyklasnąć! W świecie idealnym wolałbym zapewne, aby tego nie było, jednak tu i teraz, mając do wyboru między 1 % dobrze zrealizowanych płyt winylowych i 99 % gorszej jakości, w dodatku cyfrowymi nagraniami, doceniam to, co udało się w Diavolo uzyskać. Daje to delikatnie, ale naprawdę delikatnie złagodzony atak części wyższej średnicy, ale za to gwarantuje przekazanie muzycznego komunikatu bez oznak zniecierpliwienia czy znużenia.

Wspomniałem o basie – to nie jest tak, że wzmacniacz gra go źle. Kiedy posłuchałem płyty Sleepers prog-rockowej grupy Galahad, a zaraz potem masterpiece Radiohead, albumu Kid A, okazało się, że gitary basowe są duże, pełne, mają odpowiednią wagę i ciało. Tyle, że nie schodzą aż tak nisko, jak z Luxmanem i nie mają tak zwartego niższego zakresu. Nie przeszkodziło to jednak zagrać naprawdę fajnym, pełnym dźwiękiem. Bo Diavolo charakteryzuje się dużym, wypełnionym brzmieniem.
Przestrzeń już krótko scharakteryzowałem, dodałbym jeszcze do tego tylko, że wzmacniacz raczej przenosi instrumenty do naszego pokoju, niż nas przenosi w inną przestrzeń. Relacje między wykonawcami są uchwycone wiernie, odległości – zarówno w głąb, jak i w szerz – dokładne. Jednak akustyka miejsca nagrań, czy ta prawdziwa, czy pochodząca z urządzenia pogłosowego, jest na drugim planie, pomagając zachować łączność, wewnętrzne napięcie między elementami na scenie. To ważne, żeby zwrócić na to uwagę przy odsłuchu – jedni wolą bowiem, aby między kolumnami otwierała się inna przestrzeń, drudzy, aby instrumenty stanęły u nas w pokoju. Diavolo z przedwzmacniaczem Lebena RS-28CX oferował to drugie rozwiązanie.

Przejście z Lebena na Conductora pokazało, że japoński przedwzmacniacz jest znacznie bardziej rozdzielczy. Nie da się temu zaprzeczyć, jak również temu, że to Conductor buduje z Diavolo bardziej wiarygodne barwy. To kolejny raz, kiedy słychać, że konkretne urządzenia zostały zbudowane z myślą o sobie, że były razem odsłuchiwane na etapie projektu, że są pewną „całostką”. Najprościej działanie brytyjskiego przedwzmacniacza porównać z tym, co słyszałem z C-1000f Luxmana, tyle, że z lepszymi barwami i bardziej naturalnym cieniowaniem dynamiki. System Arta daje bowiem niebywale wiarygodne świadectwo tego, co miało miejsce przed mikrofonami. W kategoriach absolutnych atak, szczególnie na średnicy i górze, jest w przedwzmacniaczu nieco złagodzony, jednak nie przekłada się to na zmiękczenie dźwięku, a na jego pogłębienie i wymodelowanie. Blachy są raczej „złote” niż mosiężne, chociaż nie można mówić o tym, że coś jest przekłamane. Po prostu bliżej im do tego, co słychać np. z C-2810 i C-2410 Accuphase’a niż do EVO222 Krella. To jest konkretna propozycja, która wpisuje się w ogólny charakter dźwięku tego systemu. Jest to też krok w dobrą stronę, jeśli jako ultymatywny punkt odniesienia przyjmiemy przedwzmacniacz PAT-777 Reimyo. To podobna dążność do oddania maksymalnie wiarygodnego przedstawienia, bez dążenia do przekazania maksymalnie wielu informacji, ale – w ramach przyjętych kompromisów – do zakomunikowania tego, o co w danym utworze chodzi. Nie mamy oczywiście ultymatywnej rozdzielczości, która daje obydwa elementy – i analizę i syntezę – ale coś za coś.

Barwa brytyjskiego systemu jest ustawiona nieco niżej niż mojego, niżej też niż Reimyo, choć wyżej (przepraszam za ten „wysokościowy” wtręt, ale jest potrzebny) niż systemu Accuphase’a P-7100 + C-2810 i Luxmana C-1000f + M-800A. Nie ma w Arcie dążności do powiększania obrazów pozornych, bo nawet początek utworu Lamento I z płyty Lontano Tomasz Stanko Quartet, z charakterystyczną grą na trąbce, gdzie słychać dużo, dużo powietrza z ustnika, a „pod” nim dźwięk podstawowy, nawet tam obraz miał całkiem naturalne rozmiary i nie był przybliżany. To samo było zresztą w fenomenalnym utworze Premonition z płyty Leucocyte tria e.s.t., gdzie kontrabas, nieco przez realizatora powiększony i ocieplony, nie został dodatkowo przez system Arta „dopalony”. Choć przecież góra jest znacznie łagodniejsza niż z Luxmana. W tym przypadku nie całkiem (choć jednak, trochę – tak) chodzi jednak o złagodzenie sygnału z płyty, a podanie go tak, jak najprawdopodobniej (opieram się tyko na porównaniach i znajomości dźwięku instrumentów) powinien być podany. Chodzi przede wszystkim o granie bez cienia wewnętrznego napięcia, jakie jest obecne i w moim Luxmanie, i w Lebenie, a które nie wynika z napięcia w muzyce. To po prostu „wkład własny” moich urządzeń. Nie słychać tego niemal w ogóle, jeśli porównujemy je z 99% urządzeń, jednak po odsłuchach systemu Reimyo i końcówki P-7100 Accu wiem, co jest na rzeczy. Także system Art Audio pokazuje, o co w tym wszystkim chodzi i choć ma gorszy bas (to sprawka końcówki), nie jest tak rozdzielczy (to znowu zawdzięczamy przedwzmacniaczowi), to jednak generuje niebywale, niebywale po prostu naturalny i wiarygodny przekaz. Dopiero trzeci raz, po systemie Reimyo i moim, usłyszałem, o co tak naprawdę chodzi na wspomnianej już płycie Sleepers Galahad. Przez lata wydawała mi się zdefektowana – płaska, rozlazła, z wyraźnymi anomaliami fazowymi. Kiedy wymieniałem kolejne urządzenia (płyta pochodzi z roku 1995 i mam ją od dnia premiery) nic się w tej mierze nie zmieniało i choć doceniałem jej zawartość muzyczną, to jednak dźwięk mnie drażnił. Aż wreszcie, całkiem niedawno – może rok, albo dwa lata temu – usłyszałem, że jeśli chodzi o przestrzeń jest to niebywała realizacja. Wykreowana akustyka otacza całkowicie słuchacza i kreuje nowe wymiary, jak np. klaustrofobiczny głos w Exorcising Demons. A wszystko to oparte jest na manipulacji fazą. Wprawdzie kluczowy dla tego typu realizacji jest album Amused To Death Rogera Watersa, nagrany z wykorzystaniem systemu QSound, jednak Galahad przeskoczył go bez cienia wysiłku. Problem jest jednak taki, że o ile Waters gra świetnie na każdym etapie gry o „dźwięk absolutny”, o tyle płyta Sleepers ukazuje swoje możliwości tylko z najlepszymi systemami. Art Audio jest jednym z nich.

LAMPY

Wszystkie odsłuchy zostały przeprowadzone z wymienionymi lampami wejściowym – grałem na E88CC SQ Philipsa oraz 12BH7A RCA. Standardowe lampy Electro-Harmonix nie są złe, można od nich zacząć, jednak dwie pierwsze są nie do pobicia, jeśli chodzi o rozdzielczość i barwy. Inna sprawa jest z kolei z lampami zasilającymi i końcowymi. Dzięki dystrybutorowi oraz zaprzyjaźnionemu audiofilowi, mogłem posłuchać standardowych lamp TJ 300B w konfrontacji z Western Electric 300B (z bieżącej produkcji Westrex Corporation), a także porównać lampy zasilające – standardową 274B chińskiej produkcji, jednak wyselekcjonowaną przez Art Audio, lampę GZ34 Mullarda oraz GZ34 Telefunkena.

Porównanie lamp 300B TJ i Western Electric było fascynujące. Te drugie mają sporo lepszą górę i środek, przynajmniej jeśli chodzi o barwę. W ogóle barwa WE jest nieco niższa i pełniejsza. Po wpięciu tych lamp do wzmacniacza wszystko nabiera powagi i „wagi”. Blachy, wybrzmienia, a przede wszystkim przestrzeń są z WE fenomenalne. Utwór Pyramid ze wspomnianej płyty The Modern Jazz Quartet oparty jest o ciągły podkład werbla, przed którym, w prawym kanale co jakiś czas uderza wibrafon, a z lewej strony podgrywa fortepian. Z amerykańskimi lampami odległości między tymi elementami były znacznie wyraźniejsze, werbel był znacznie dalej za wibrafonem. Z TJ nieco się te elementy na siebie nakładały. To samo było z instrumentami na płycie Leucocyte e.s.t. – były bardziej mięsiste, jeszcze bardziej wiarygodne i budowały niewiarygodny w swojej intensywności przekaz. Góra WE jest mniej „metaliczna” niż TJ. Wiem, jak to brzmi, bo TJ wcale nie są metaliczne, jednak WE kreuje górę w bardziej naturalny, taki miękko-dźwięczny sposób. Chińskie lampy nieco blachy i wibrafon „usztywniały”, przez co elementy te były bardziej rozdzielcze, ale mniej naturalne. No właśnie – rozdzielczość. WE mają nieco mniej dokładny bas niż TJ. Te ostatnie potrafią też zejść nieco niżej. A jednak, jeśli miałbym któreś wybrać, to byłyby to WE. Blachy z Lontano były z nimi porażające w swojej „obecności”, barwie, wadze itp. Jest jednak jedno „ale”. Kiedy słuchałem trąbki Stańki, nie miałem wątpliwości, ze TJ lepiej pokazały zależności miedzy ustnikiem i wylotem – znam ten dźwięk z wielu sesji nagraniowych, w których brałem udział i powiedziałbym raczej, że to TJ pokazały ten element dokładniej. WE są bowiem ciut mniej rozdzielcze przy średnim środku. Tam TJ pokazują coś więcej, głębiej.

O ile WE były – przynajmniej dla mnie, przy rozważeniu wszystkich za i przeciw – krokiem naprzód w stosunku do TJ, o tyle wymiana zasilających lamp Mullarda (z którymi przeprowadziłem test) na Telefunkeny było raczej krokiem w bok. Niemieckie lampy dają znacznie bardziej dosłowny, nieco jaśniejszy dźwięk. Wprawdzie przy nieco okrąglejszym dźwięku 300B WE dało to interesujące rezultaty, to jednocześnie jednak nieco zburzyło idealną równowagę, jaką miałem poprzednio. Wspominany werbel z Pyramid był nieco bliżej wibrafonu, a ten ostatni stracił nieco na „wysokości” – wciąż był w tym samym miejscu, jednak gorzej było „widać” to, że ma on też wymiar wertykalny. Blachy są z Telefunkenami mocniejsze i dokładniejsze, jednak – znowu – wydaje mi się, że Mullardy z WE były „złotym środkiem”. Niemieckie GZ34 są znakomite – daleko lepsze niż wpięte na krótko lampy słowackiego JJ (zbyt jasne) i polskiego Telampu (zbyt mało rozdzielcze). Jednak pełnia i głębia Mullardów przemawiają do mnie bardziej. I nie zmienił tej opinii nawet lepiej zarysowany „ustnik” w trąbce Stańki. 274B na tym tle wypadają najsłabiej. Nie mają wypełnienia Mullardów, ani rozdzielczości Telefunkenów. Niesamowite, jak bardzo na dźwięk wpływa sposób zasilania! Ale, jeśli się dobrze zastanowimy, to przez cewki głośnika płynie właśnie ten prąd, jaki dostarczają owe lampy, a w takim wypadku to, jak nań wpływa konkretny element jest kluczowe.

WZMACNIACZ SŁUCHAWKOWY

To miał być tylko dodatek do podstawowego testu, nawet „poniżej” prób z lampami. I choć graficznie rzeczywiście jest ulokowany najniżej, to jednak odsłuch Conductora w roli wzmacniacza słuchawkowego przeciągnął się na tyle, że można powiedzieć, iż słuchałem właśnie jego, a w wolnych chwilach systemu Conductor + Diavolo. Od dawna w roli wzmacniacza słuchawkowego używam wzmacniacza zintegrowanego Leben CS300 . To genialne urządzenie, niezwykle kompetentne w pracy jako wzmacniacz zintegrowany i jeszcze lepsze w roli wzmacniacza słuchawkowego. Do tej pory tylko raz słyszałem wzmacniacz lepiej od niego spisujący się ze słuchawkami, kosztowną integrę Cary CAD-300-SEI. Myślę, że Conductor jest równie dobry, a w pewnych elementach brzmienia lepszy niż Leben, a nawet Cary. W porównaniu z tym pierwszym brytyjski preamp pokazuje jeszcze bardziej plastyczny, nieco miększy – ale w dobrym znaczeniu tego słowa – obraz. Scena jest wyraźnie głębsza, a instrumenty są lepiej od siebie na niej odseparowane i różnicowane także przez zmiany dynamiki, których Leben w pewnym momencie już nie wyłapuje. CS300 to wciąż hi-end wśród wzmacniaczy słuchawkowych i chyba w jego przypadku mamy do czynienia z najlepszym przełożeniem jakości na cenę, jednak w kategoriach absolutnych to Conductor ukazuje bardziej wiarygodny dźwięk. Jest on zarówno – jak pisałem – pozbawiony ostrości i rozjaśnień, ale i jednocześnie bardziej rozdzielczy. Efekt jest piorunujący – moje AKG K701, które przecież same są dość miękkie i mają raczej stonowane wysokie tony, po prostu „zaśpiewały”. I tylko w jednej dziedzinie japoński wzmacniacz pokazuje przewagę nad „Anglikiem” – w zakresie basu. Schodzi bowiem nieco niżej, a zakres ten jest bardziej zwarty. W pierwszym tygodniu słuchania Conductora miałem wrażenie, że bas jest przezeń nieco kompresowany i że brzmi w lekko przesterowany sposób, jakby urządzenie nie było w stanie oddać wystarczającej ilości prądu. Po jakimś czasie (d)efekt ten zniknął, chociaż pełne zwarcie i „kop” nie jest tym, czym przedwzmacniacz mógłby się pochwalić. Mimo to koniecznie trzeba go posłuchać także w tej roli – jeśli kochają Państwo słuchawki, to nawet, jeśli to zbyt duży wydatek, będziecie wiedzieli, do czego dążyć.

Płyty, z których korzystałem przy odsłuchach:
· e.s.t., Leucocyte, ACT Company, ACT 9018-2, CD.
· The Modern Jazz Quartet, Pyramid, Atlantic/Warner Music Japan, WPCR-25125, CD.
· David Gilmour, Live In Gdańsk, EMI, 2354882, 2 x CD; recenzja TUTAJ
· Galahad, Sleepers, Avalon Records, GHCD4, CD.
· Tomasz Stanko Quartet, Lontano, ECM Records, ECM 1980, CD.
· Pat Martino, Starbright, Warner Bros./Warner Music Japan, WPCR-13183, SHM-CD.
· Radiohead, Kid A, Parlophone/EMI, 27753, CD.

BUDOWA

Conductor
Przedwzmacniacz Conductor (‘dyrygent’) jest jedną z najnowszych konstrukcji Art Audio. To spore urządzenie, z chromowaną przednią ścianką i kilkoma gałkami. Pierwszą włączamy go do sieci, drugą podnosimy wzmocnienie, przydatne np. podczas korzystania ze słuchawek, trzecia służy do regulacji siły głosu (ta funkcja, a także ‘mute’, dostępne są z pilota zdalnego sterowania), czwartą wybieramy jedno z wejść, a piątą wybieramy wejście, którego sygnał pojawi się na wyjściach do nagrywania. Jest też gniazdo słuchawkowe. Z tyłu – rządek gniazd. Skrajnie z lewej widać gniazda przeznaczone dla sekcji gramofonowej – tutaj jest to kolejne wejście liniowe. Dalej mamy aż siedem wejść liniowych, w tym dwie pętle magnetofonowe. I jeszcze dwie pary wyjść z sygnałem regulowanym. Jest też oczywiście radiator – jak się okazuje, wszystkie napięcia są stabilizowane.

Wnętrze to sporo specjalizowanych płytek. Poziomo przykręcono trzy duże z układami wzmacniającymi, jedną dużą z zasilaczem i mniejszą ze zdalnym sterowaniem potencjometru siły głosu. Pionowo umieszczono płytkę z selektorami wejść (przy przedniej ściance) i dwie z tyłu – jedną z logiką, a drugą z przekaźnikami wejściowymi. Układ oparty jest o dwie lampy na kanał 6922 EH Electro-Harmonix na wejściu, w sekcji wzmocnienia oraz 12BH7 nieistniejącej, jugosłowiańskiej firmy Ei, w roli buforów wyjściowych. Kondensatory sprzęgające to duże polipropyleny Wimy. Potencjometr to niebieski Alps, połączony z układem nieekranowanymi kabelkami. Przewodów jest tu zresztą dużo – zarówno z sygnałem audio, jak i z sygnałami stertującymi, a także z kabelkami masy, biegnącymi z każdej z płytek do centralnie usytuowanej śruby, tworząc w ten sposób gwiaździste prowadzenie masy. Zasilacz oparto o średniej wielkości transformator toroidalny oraz sporo kondensatorów Vishay/BC. Gniazdo słuchawkowe jest niezłocone. Jak pisze producent, na wyjściu nie ma kondensatorów, odpowiedzialnych za wysoką impedancję wyjściową i ograniczanie pasma przenoszenia. Ponieważ jest to układ lampowy, można było z nich zrezygnować tylko na dwa sposoby – albo stosując transformator wyjściowy, albo… układ DC-servo taki, jaki się stosuje na wyjściach odtwarzaczy CD i przedwzmacniaczy tranzystorowych. I to najprawdopodobniej płytki z tym układem znajdziemy nad głównymi płytkami.

Wzmacniacz Diavolo jest końcówką mocy opartą o lampy SET 300B – tutaj TJ 300B/n, a w opcji V 32B firmy KR Audio – na wyjściu oraz E88CC SQ Philipsa oraz 12BH7A RCA w stopniu wejściowym i sterującym. W zasilaniu pracują dwie (po jednej na kanał) lampy 274B, które można wymienić na GZ34 lub CV378. Za lampami widać bardzo duże, bardzo ciężkie transformatory – zasilający oraz wyjściowe. Z tyłu mamy gniazda wejściowe RCA, gniazda głośnikowe dla odczepów 4 i 8 Ω, a także dwa radiatory, które się nagrzewają naprawdę mocno. Zapomniałbym – jest też wejście zbalansowane XLR.

Układ rozdzielono miedzy dwie osobne płytki. Całość jest prawdziwie minimalistyczna i najwięcej elementów znajdziemy na małych płyteczkach, służących do ustawienia biasu lamp końcowych. Zasilanie jest prostowane i dla lamp wejściowych stabilizowane, podobnie zresztą, jak żarzenie. W zasilaczu znajdziemy sporo kondensatorów, w tym znakomite BHC Denisa Morecrofta. Zastosowano tutaj także po dławiku na kanał. Sprzężenie między lampami zrealizowane jest za pomocą kondensatorów polipropylenowych Hovland Musicap. Wejście zbalansowane jest desymetryzowane w zapuszkowanych transformatorach. Podobnie, jak w przedwzmacniaczu, tak i tutaj masa prowadzona jest gwiaździście do wspólnej śruby pośrodku.

Dane techniczne (wg producenta):
Diavolo
Moc wyjściowa 10/13 W (300B/V 32B)
Czułość wejściowa 350 mV
Impedancja wejściowa 220 kΩ
Pasmo przenoszenia 20 Hz – 20 kHz (+/- 1 dB przy pełnej mocy)



ART AUDIO
CONDUCTOR + DIAVOLO

Cena: Conductor (z pilotem) - 21 000 zł + Diavolo w wersji z podstawowymi lmpami tj. EH 6922 + EH 12BH7+ 274 + TJ Meshplate – 21 500 zł. Wersja zintegrowana (tj. volume control i trzy wejścia liniowe w Diavolo) - dodatkowe 1500 zł; w wersji z NOS-ami - TW Reference - 27 000 zł; wejście zbalansowane - dodatkowe 1500 zł

Dystrybucja: Hi-End Studio

Kontakt:

Piotr Bednarski
tel.: 695 503 227

e-mail: kontakt@hi-endstudio.com

Strona producenta: ART AUDIO







PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B