Z kolumnami firmy Gradient o nazwie Prelude miałem do czynienia kilka lat temu. To dwudrożny, podstawkowy model ze współosiowym głośnikiem norweskiego SEAS-a, gdzie membrana głośnika nisko-średniotonowego wykonana została z plecionki z włókna szklanego (w kolorze żółtym, co zwykle oznacza Kevlar), w którego centrum, za siateczką, umieszczono kopułkę z aluminium. Kolumienki miały konstrukcję zamkniętą i były naprawdę niewielkie. Ich dźwięk bardzo mi się podobał i jak na swoją cenę – nieco poniżej 4000 zł – były naprawdę ciekawe. Nic jednak w ich dźwięku nie przykuwało uwagi na tyle (można poza ponadprzeciętną koherencją), żeby można było je reklamować na prawo i lewo.). A Bravo! Special Edition to właściwie zmodyfikowana wersja Prelude (żeby być ścisłym jest to zmodyfikowana wersja modelu Bravo!, a ten jest zmodyfikowaną wersją Prelude). Te same przetworniki (w tej chwili produkowane tylko dla tego projektu), obudowa o tej samej pojemności wewnętrznej itp. A cena pięć razy wyższa. Horror! Proszę jednak nie skreślać ich zaraz na początku – ja byłem mocno do tych konstrukcji uprzedzony, przez co rozkoszowałem się nimi tydzień krócej niż bym mógł – zanim je wypakowałem słuchałem przez ten czas, przysłanego równolegle, systemu Reimyo z moimi kolumnami Harpia Acoustics.. Po dwóch tygodniach odsłuchu powrót do Harpii był doświadczeniem nie do końca komfortowym. Z jednej strony poprawiła się przestrzeń (tak, tak – to, że monitory są w tej mierze lepsze wynika najczęściej nie z zalet tych ostatnich, ale z wad kolumn wolnostojących, z którymi w Dobermannach w dużej mierze sobie poradzono), bas zszedł znacząco niżej, a góra się otworzyła. Równocześnie jednak zapodziała się gdzieś absolutna spójność dźwięku, nasycenie średnicy i bezbłędna dźwięczność, ale taka bogata, wypełniona po brzegi „treścią”, której chyba nigdzie indziej nie słyszałem. Wciąż problemem pozostaje jednak cena kolumn, które trzeba, no niestety, sprawdzałem, postawić na firmowych podstawkach Dinosaur. Te z kolei podnoszą koszt całości tak wysoko, że trudno powiedzieć na ten temat cokolwiek sensownego, poza tym, że koniecznie trzeba całości posłuchać, żeby chociaż wiedzieć, z czego rezygnujemy. Skąd taka zmiana? Z Kopciuszka (Gradient) w księżniczkę (Bravo!)? To magiczne ręce pana Kiuchi, właściciela firmy, który sporo w tym projekcie pozmieniał, poprawił itp. To nie są kolumny takie, jak inne i wiadomo to już po pierwszych minutach odsłuchu – słychać i widać. Ich cena jest zaporowa, jednak to, co w zamian dostajemy wykracza poza prosty rachunek zysków i strat, ponieważ rezygnując z nich tracimy coś najważniejszego – przyjemność płynącą ze słuchania muzyki. ODSŁUCH Jak pisałem, nie miały do mnie szczęścia te fińsko-japońskie kolumienki. Najpierw zagrały wyraźnie gorzej niż moje Harpie, a nawet niż rezydujące jeszcze Chario Academy. Kolumny, w przeciwieństwie do elektroniki Reimyo, której są dedykowane, nie były podpięte od razu po wypakowaniu, ponieważ najpierw robiłem im zdjęcia, rozkręcałem i opisywałem. Chwilę więc „oddychały” u mnie w pokoju. Uprzedzenia sięgały jednak głębiej. Przed testem poczytałem o nich tyle ile się dało. Czyżbym słyszał pomruki niedowierzania? Może ktoś mówi właśnie głośno, że przecież w ten sposób można się zasugerować, że trzeba słuchać z „czystą kartą”… Jestem pewien, że wciąż wielu audiofilów tak właśnie myśli. Proszę Państwa – to błąd metodologiczny, ślepa uliczka, którą w badaniach naukowych dawno odrzucono, ponieważ niewiele wnosiła. Ja działam tak, jak mnie nauczono: gromadzę możliwie najwięcej materiałów, zapoznaję się z nimi, oglądam i opukuję, a na końcu, uzbrojony w całą tę wiedzę słucham. Tylko w ten sposób można włączyć się w dyskurs. A przecież auidiofilizm to nieustająca dyskusja, prawda? Niezależnie od przyjętej metodologii, moje odczucia po przeczytaniu wszystkiego, co znalazłem na temat Bravo! były, delikatnie mówiąc, mieszane. I nie to było najgorsze – jak wspomniałem, sześć lat temu testowałem kolumny model Prelude firmy Gradient, na podstawie których konstruowane są kolumny pana Kiuchi. I powtórzę: fińskie kolumny były naprawdę przyjemne, przejawiały wiele cech przynależnym znacznie droższym konstrukcjom, jednak nawet niebywała koherencja – myślę, że bezpośrednia spuścizna koaksjalnych głośników – nie przesłaniała tego, ze to ostatecznie tanie głośniki, z niezbyt rozwiniętą rozdzielczością i dość słabą sceną dźwiękową. Bravo! Special Edition, choć genialnie wykonane, z wieloma poprawkami wprowadzonymi przez właściciela Reimyo, wyjątkowymi detalami i elementami zwrotnicy, wciąż jednak pozostawały małymi monitorami z niedrogimi przetwornikami. I do tego te podstawki… Niezwykle dokładnie wykonane, z wieloma warstwami kontroli rezonansów swoją ceną po prostu zabijają. Podobnie jak kolumny. Od razu przejdę do sedna: po tygodniu słuchania Bravo! doskonale rozumiem, dlaczego wybrano je dla tak wyrafinowanego systemu, jak Reimyo i Harmonix i jednocześnie zobaczyłem dokładnie rzeczy, jakich brakuje moim kolumnom odniesienia i o co będę walczył teraz mocniej niż dotychczas. Kolumny prezentują niezwykle intensywny, niebywale nasycony harmonicznymi dźwięk z basem, który przeczy wszystkiemu, do czego się przyzwyczaiłem do tej pory. Od razu też powiem o słabościach: to są jednak małe kolumny i to słychać – zarówno jeśli chodzi o rozciągnięcie basu, jak i o swobodę w operowaniu dynamiką, a także w zmniejszeniu skali instrumentów pozornych. Tyle fizyka kontra audiofil. To, co jedną ręką jest jednak w tym przypadku odbierane, drugą jest szczodrze obdarzane. Dzień po wypakowaniu słuchałem tych kolumn z przyjacielem i mieliśmy bardzo zbliżone uwagi co do tego, że trzeba się z nimi zapoznać w kilku podejściach – tuż po przepięciu z kolumn odniesienia, tuż po wpięciu z powrotem kolumn odniesienia oraz osobno, np. z jednodniową przerwą. Przejście w którąkolwiek stronę przynosi bowiem nowe informacje i pozostawia po sobie inne wrażenia. Po wymianie Dobermannów na Bravo! momentalnie zniknęła jakaś część rozdzielczości. Polskie kolumny potrafią pokazać naprawdę mnóstwo informacji o drobnych detalach, mają nieprawdopodobną łatwość komunikowania ogromnej ilości szczegółów. Nie są idealne pod tym względem, da się lepiej, ale nie za takie pieniądze. Na tym tle Bravo!, po wypięciu Dobermannów, wydały się nieco zgaszone i mniej przejrzyste (w sensie detaliczności). I ta ostatnia uwaga okazała się w pełni prawdziwa aż do zakończenia odsłuchów. Po tygodniu, kiedy już sobie wszystko w głowie poukładałem, wiedziałem, że z drugiej strony część zakresu – mówimy o środku – jest w japońskich (chodzi o Brand, a nie miejsce produkcji - Finlandię) kolumnach wielokroć lepsza niż w moich i że akurat w tym przedziale częstotliwości zachowują się jak wybitne, absolutnie hi-endowe głośniki. A zacząłem od rzeczy niezwykle trudnej dla wszystkiego, co się rusza, a mianowicie od płyty De Gouden Eeuw holenderskiego zespołu Flairck. Trudna to sprawa, bo muzyka oparta jest na akustycznych, klasycznych instrumentach, a do tego dochodzi niezwykle czysty, dość wysoki głos wokalistki. Samo nagranie też do najlepszych nie należy. Wszystko to pogłębiane jest przez to, że jestem związany z tą muzyką emocjonalnie – raz, że to fantastyczna płyta, a dwa – nagłaśniałem zespół w czasie, kiedy promowali materiał z tej płyty na koncertach w Polsce. Nauczyłem się wówczas kilku tricków, m.in. jak najlepiej nagłośnić harmonijkę wodną – niebywale trudną sprawę. Dźwięk tego instrumentu jest bowiem niezwykle wybudowany do góry, z ogromną ilością wyższych harmonicznych, a przy tym jest niemal słodki w tonie podstawowym. A z tą płytą śpiew z utworu Zwart Was De Nacht nigdy jeszcze nie zabrzmiał w tak przejmujący sposób. Nigdy i nigdzie. Jak się wydaje, koherencja obydwu głośników i brak wyraźnego przejścia miedzy nimi przyczynia się do tego, że dostałem niezwykle nasycony, namacalny, pełen emocji przekaz. A podobnie było też i z następną płytą, z The Sheriff The Modern Jazz Quartet. Kiedy uderzył wibrafon, otwarliśmy usta ze zdumienia, a oczy nam się zrobiły większe niż przedtem. Uderzenie, jego konsystencja i dźwięczność w całym paśmie były takie, że może drugi raz w życiu muzyk naprawdę stanął w moim pokoju. Może nie do końca (to tylko mechaniczna reprodukcja), ale wrażenie było na tyle silne i intensywne, że rzeczy różnicujące te dwa światy przestały mieć znaczenie. Powrót na Dobermanny, zastąpione potem przez Chario z jednej strony wszystko otworzył i pozwolił nabrać oddechu i powietrza. Wyraźniej niż przedtem słychać też było, że wyższa góra jest w Bravo! nieco obniżona. Wysłuchaliśmy zaraz utwory z jeszcze jednej płyty, a mianowicie L.A. Woman The Doors i odnieśliśmy to samo wrażenie. Przez pierwsze kilka minut po wypięciu monitorów obydwaj zasiedliśmy wygodnie, a Andrzej (z którym słuchałem) powiedział nawet, że to jest prawdziwa muzyka… Po chwili mina nam jednak zrzedła. Niby nic się nie zmieniło, wciąż mieliśmy lepszą rozdzielczość w całym paśmie (poza częścią środka), lepszą dynamikę, bas i wszystko. A jednak zniknęło coś, przez co wcześniej słuchaliśmy płyt z (literalnie!) wypiekami na twarzy. Kilka rzeczy, wskazujących o co chodzi, było jasnych i dało się wskazać na nie palcem. Bravo! Special Edition grają wybitnie koherentnie. Mimo że nie mają mocno wybudowanej w głąb sceny, mieszczą jednak na mniejszej przestrzeni równie dużo wydarzeń, przez co wzmaga się intensywność tego, co słychać. Zwykle wybieram to pierwsze rozwiązanie, wychodząc z założenia, że chcę wiedzieć więcej, jednak w tym przypadku, po kilkukrotnej zmianie kolumn za każdym razem wracałem do japońskich monitorów z uczuciem ulgi. Przez jakiś czas trzeba się było przyzwyczaić do innego sposobu prezentacji, innego wyważenia akcentów, jednak tak czy inaczej, wieczorem wolałem mieć wpięte Bravo!. Myślę, że słowem-kluczem, które w dużej części taki wybór wyjaśniało była ‘intensywność’. Dźwięk tych kolumn nie jest bardzo duży, jednak jest dość blisko, ma znakomicie prowadzoną plastykę, a przy tym słychać bardzo, bardzo dużo z tego, jak zrobiono nagranie, co się w nim zmienia itp. i to bez podkreślania drugorzędnych detali. Szczególną uwagę zwracało różnicowanie w zakresie średnicy – tutaj każda zmiana dynamiki, energii itp. była od razu klarowna. I to zarówno w przypadku wysmakowanych nagrań i wydań, jak Saxophone Collosus Sonny’ego Rollinsa, jak i raczej masowych, np. XX Voo Voo. W tym ostatnim przypadku bardzo wiarygodnie, wyraźnie, a przy tym z głębią i ciepłem pokazano kontrabas i głos Waglewskiego. Szybsze utwory nie miały takiego rozmachu, jak z Dobermannami – tej rzeczy nie da się „załatwić” tak małym głosikiem. Trzeba się było jednak zdecydować, na czym nam bardziej zależy – na koherencji i intensywności czy na dynamice i rozmachu. Szczególnie przejmująco wybór ten stawał przy okazji płyt w rodzaju Live In Gdańsk Davida Gilmoura i Hotel California The Eagles. W wyjątkowy sposób prowokowała do dyskusji pierwsza z nich. Jak na koncert, została zrealizowana wyjątkowo przyjemnie. A poza tym… To jedna z pierwszych płyt Compact Disc wydanych przez EMI nie jako Copy Controlled Disc, z rujnującym dźwięk zabezpieczeniem przed kopiowaniem, a jako regularny CD. Wprawdzie firma już w zeszłym roku zarzuciła ten projekt, jednak najwyraźniej dopiero teraz widzimy tego skutki. W każdym razie – koncertu słucha się o wiele lepiej niż solowej płyty Gilmoura On an Island. Z Bravo! wszystko było pięknie skupione, dobrze naświetlone i nawet postawiony przez realizatora dość daleko na scenie, mocno skompresowany głos gitarzysty i wokalisty Pink Floyd nie raził, a stanowił całość wraz z instrumentami. A jak pięknie zabrzmiała syrena okrętowa z Breathe (reprise)! Podobnie zresztą jak gitary. Te ostatnie grały świetnie w każdym rodzaju muzyki, z każdą płytą. A jednak dźwięk miał wyraźne granice, był skupiony między kolumnami i niewiele wychodził w górę. Myślę, że aby coś z tym zrobić konieczny będzie subwoofer. A przecież ze zdjęć z japońskich wystaw w Stereo Soundzie wiem, że jest opracowywana (może jest już w sprzedaży, nie wiem – na stronie niczego o nim nie ma) niskotonowa sekcja dla Bravo!. Monitor miałby na niej być postawiony, tak jak Puppy na Watt w modelu ‘8’ Wilson Audio. Jednak same pewnych rzeczy nie przeskoczą. Jedyną muzyka, jaka zagrała z tymi kolumienkami wyraźnie gorzej niż z dużymi, podłogowymi mastodontami, była ta, gdzie jest duża ilość elektroniki, jak np. Bright Red oraz Strange Angels Laurie Anderson. Trochę mnie to zdziwiło, bo to przecież niesamowicie atmosferyczna muzyka, jakby stworzona dla takiego rodzaju dźwięku, A tu nie – brak dużej części basu i nie do końca wybudowana głębia sceny spowodowały, że całość była nieco zbyt uspokojona, trochę bez życia. Jednak mniejsze składy, wokale, jak np. Chris Connor z Sings Lullabys of Birdland czy nawet Maria Peszek z Miasto manii brzmiały urzekająco. Część środka, charakterystyczna zwykle dla głośników z membraną kevlarową, jest lekko utwardzona. Inaczej niż w większości innych kolumn z takimi przetwornikami, tutaj jest to pod kontrolą – słychać o co chodzi, ale skomponowano to w taki sposób, że nie razi. To wciąż bardzo drogie kolumny i nie jestem pewien, czy dla wszystkich będą warte swojej ceny. Koniecznie trzeba do nich dokupić firmowe podstawy, ponieważ na innych , cięższych, gubiła się gdzieś klarowność środka. A to już potężne pieniądze. Za 25% więcej dostaniemy wybitne Wilson Audio Duette, a w tej samej cenie wiele znakomitych kolumn podłogowych. Nigdzie jednak nie słyszałem takiej intensywności i takiego skupienia, jak w Bravo!. Dlatego – brawo!
Płyty użyte podczas odsłuchów: BUDOWA Kolumny Bravo! Special Edition to niewielkie, dwudrożne minimonitory z głośnikiem koaksjalnym oraz obudową zamkniętą. Obudowa wygląda genialnie. Jej front wykonano z litego drewna – sklejonych ze sobą pionowo elementów, zaś resztę oklejono fantastyczną okleiną. Z przodu krawędzie ścięto – na górze, jak w kolumnach Avalona, zaś poniżej, jak w BC Acoustique. Głośnik przykręcono mosiężnymi śrubami, których główki są wypuszczone do przodu, aby można było na nich zamocować siatkową, metalową maskownicę. Sam przetwornik jest niezwykle charakterystyczny. To właściwie dwa głośniki – nisko-średniotonowy o średnicy 170 mm z membraną z plecionki szklanej o żółtym kolorze (takim samym jak Kevlar) oraz umieszczona w jego centrum, 25-mm, aluminiowa kopułka z chroniącą ją siateczką. Najsłynniejsze przetworniki tego typu przygotowuje amerykański Thiel oraz KEF i to z jego Uni-Q zazwyczaj technika ta jest kojarzona. System dla Bravo! przygotował jednak norweski SEAS, od tej strony mniej znany, który jednak produkuje głośniki koaksjalne już od 20 lat. Od razu widać elementy tuningujące brzmienie tego konkretnego systemu. Chociaż głośnik przygotowywany jest na zamówienie dla Gradienta, fińskiej firmy budującej Bravo! dla Combak Corporation, to jednak pan Kiuchi dokonał kilka dodatkowych przeróbek. Na membranie nakleił elementy, które ją dociążają i tym samym zmieniają własności mechaniczne zespołu cewka – magnes. Kiedy rozbierzemy kolumnę, wówczas zobaczymy drugą rzecz – tylna strona kopułki jest tłumiona w dość dużej puszcze wytłumiającej. Widać w niej drewniany element, który ją powiększa i jednocześnie zmienia jej drgania. Poddział ustalono dość wysoko, bo na 2800 Hz. Będąc na zewnątrz widać jeszcze jedną rzecz – z boków wkręcono stożki – takie same, jakie firma stosuje do tłumienia drgań pod odtwarzaczem CD. Maja one zmienić rozkład rezonansów. Zaciski głośnikowe, bardzo dobre, złocone WBT-y WBT-0763, przykręcone są do aluminiowej, sporej płytki, zresztą także od WBT (WBT-0531. 05). Po rozkręceniu widać przede wszystkim wytłumienie – to dość luźno rozłożone długie wióry drewniane (takie jak w skrzynkach z winem) – rzecz, jakiej jeszcze nie widziałem. Zwrotnicę zmontowano na dolnej ściance w technice punkt-punkt. Widać tam sporo elementów – cewki powietrzne oraz polipropylenowe kondensatory SRC. Najwyraźniej impedancja jest linearyzowana. Potwierdzają to również pomiary – wysoka skuteczność (87 dB) i bardzo dobry przebieg impedancji – minimum 7 Ω i średnia 8 Ω. Dlatego kolumny, wbrew pozorom, powinny być całkiem łatwym obciążeniem dla wzmacniacza. Podstawki Dinosaur DNS-0610 wykonano w całości z drewna, przez co nie są specjalnie ciężkie. Pionowa część to dwa, złożone na krzyż elementy, mocowane od dołu i góry małymi blatami. Ten górny składa się z dwóch warstw oddzielonych drewnianymi dystansami. Kolumna spoczywa na kolejnych, także drewnianych, dystansach. Warto kolumnę przykleić do nich blu-tackiem. Dolny blat posiada przedłużenia w kształcie palców dinozaura (stąd nazwa) – mnie przypominały także nogi jednostek kroczących z filmu Gwiezdne Wojny (reż. George Lucas). Zakończono je bardzo dobrymi kolcami, a te postawiono na specjalnych podkładkach Harmonixa. Całość jest świetnie wykonana, chociaż bardzo wysoka cena nie od razu jest zrozumiała. Dopiero próba postawienia kolumn Bravo! na innych podstawkach pokazuje, że te dwa elementy MUSZĄ ze sobą współpracować.
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B |