Nagra to wizytówka szwajcarskiej „szkoły” audio. W pewnym stopniu także i polskiej. Gdyby ktoś o tym jeszcze nie wiedział, powiem, że jej założycielem i wieloletnim głównym inżynierem był Stefan Kudelski (firma powstała w 1951 roku). Nie będę się powtarzał, więc po szczegóły odsyłam do poprzednich artykułów w „HIGH Fidelity OnLine”: Tak się składa, że już kiedyś PL-P testowałem, razem z końcówką MAP, a test ukazał się w lutym 2006 roku w „Audio”. Po co więc do tego wracam? Ano, tak mi się wydaje, najlepsze produkty trzeba przesłuchiwać co jakiś czas, żeby mieć jakieś stałe punkty odniesienia. A Nagra jest takim właśnie znakiem orientacyjnym („triangulem”). Poza tym dobrze jest konfrontować swoje obecne „ja” i rozumienie reprodukowanego dźwięku z przeszłością. Nie jest przecież tak, że jesteśmy cały czas tacy sami i że ciągle myślimy to samo i tak samo oceniamy. Podkreślam to za każdym razem, kiedy się da: testując urządzenia dokonujemy dwóch działań – opisujemy dźwięk i go oceniamy. Jedno z drugim wcale nie musi być połączone raz na zawsze. W świecie idealnym, gdzie nagranie oddawałoby wiernie to, co wydarzyło się w rzeczywistości, a urządzenia byłyby w stanie tę zarejestrowaną rzeczywistość oddać, opis i ocena byłyby tym samym, ponieważ ani opis, ani ocena nie byłyby zależne od zmiennego czynnika, jakim jest człowiek. Z natury rzeczy zmieniający się, uczący. I właśnie nauka jest słowem-kluczem. Nie żyjemy bowiem w idyllicznej krainie, gdzie obcujemy z samymi ideałami, a w świecie, w którym dźwięk reprodukowany w domu jest tylko przybliżeniem dźwięku na żywo, poddanym wielu zmiennym. A jedną z nich jest to, co dany słuchacz rozumie pod pojęciem „muzyka” reprodukowana przez jego system. Bo dla każdego będzie to coś innego. Myślę, że jest pewien zakres, w którym, pamiętając o marginesie, można się zgodzić do pewnych rzeczy, ale zawsze będzie to odbicie tego, gdzie osobiście mentalnie jesteśmy. Dlatego więc chciałem jeszcze raz posłuchać Nagry, tym razem z moją końcówką, tu i teraz. Od tamtego czasu, a od samego testu minęły niemal trzy lata i nieco zmieniłem swoje wyobrażenie dźwięku idealnego (mowa o dźwięku dostępnym z nagrań). Myślę, że hi-fi, że tak powiem, tj. elementy poddające się dość dokładnemu opisowi, a więc np. rozciągnięcie basu, jakość wysokich tonów, nasycenie harmonicznymi, dynamika, szybkość itp. to tylko fragment tego, czym jest dźwięk. Niechętnie, ale jednak nieodwołalnie zaczynam coraz większą wagę przykładać do elementów brzmienia, których nie da się łatwo opisać, które nie są proste do oddania, a przez to są dość „podejrzane” w swojej nieokreśloności. Myślę o czymś takim, jak „komunikacja” – czyli to, jak urządzenie do nas „przemawia”, myślę o umiejętności przekazania „ducha” muzyki, intencji muzyka itp. Inżynierowie nie cierpią takiej gadki, bo – jak mówiłem – jest pozbawiona „twardych”, „obiektywnych” przesłanek. Pragmatyka mówi o takich elementach, jak o psychologii – dziedzinie wiedzy, której nie da się w żaden sposób udowodnić i można w nią jedynie wierzyć – że nie da się ich sfalsyfikować. A tylko to, co falsyfikowalne, a więc poddane rygorowi logiki, a w ostatecznym rozrachunku także dyskusji, ma realną wartość. A pragmatykiem jestem z przekonania. Tym trudniej przychodzi mi pisać o czymś, co dobrze opisać się nie da, ponieważ mam wrażenie, że Państwa oszukuję, że nie daję jasnego wytłumaczenia. Prowadzi to bowiem do tego, że każę Wam wierzyć na słowo. Dlatego, mimo wszystko, wciąż staram się przekazać jak najwierniej to, co słyszałem, poruszając się głównie w terminach hi-fi, weryfikowalnych i rozpoznawalnych. A jednak podskórnie czuję, że to tylko wstęp do prawdziwego audio, dopiero zaproszenie do prawdziwej przygody, jaką jest słuchanie MUZYKI. ODSŁUCH Jak pisałem, im bardziej precyzyjny opis, tym lepiej, ponieważ opis zmienia się najwolniej, jeśli w ogóle. Dopiero ocena wrażeń jest podatna na czas. Dlatego chciałbym najpierw przytoczyć opis, jaki podałem w teście PL-P dla „Audio”: Nagra łączy ze sobą precyzję i bogactwo harmonicznych – to głównie po tym można poznać, że w środku „siedzą” lampy. Już jednak szybki atak i wybrzmienie niczego takiego nie sugerują, każąc szukać wśród preampów tranzystorowych. Wszystko to jest ze sobą „zmiksowane”, dzięki czemu dostajemy nieczęstą kombinację gładkości, lekkiej słodyczy i mocnego uderzenia. Nic więc dziwnego, że niemal hipnotyzująco brzmią głosy, zarówno nie najlepiej nagrane, jak ze starutkiej płyty Sarah Vaughn After Hours (Sony Records [Japan], SRC 9515, Master Sound CD), jak i ze znakomicie zarejestrowanej i równie starannie wydanej przez japońską wytwórnię FIM płyty Cafè Blue Patricii Barber (FIM 010, HDCD, gold CD). Czasem PL-P może się wydać nieco łagodny, bo np. skompresowane i ostrawe nagrania, jak z nowego singla Depeche Mode Enjoy the Silence...04 (Venustone, XLCDBONG34, SPCD) zabrzmiały przyjemnie i zostały pozbawione metalicznego nalotu. Kiedy jednak wrzucimy do odtwarzacza nagranie referencyjne, wówczas łagodność zamieni się w koherencję.” Przeczytałem to teraz i podpisuję się pod tym obydwoma rękoma. Dźwięk tego urządzenia rzeczywiście jest bardzo plastyczny i przyjemny. Teraz wiem jednak, że to przyjemność płynąca nie wprost z wyrzucenia z dźwięku przykrych, drażniących rzeczy, a efekt oddania kompletnego komunikatu, całego spektrum barw i emocji, bez podkreślania jednych lub eliminowania drugich. Dźwięk ma głęboką barwę i znakomitą gradację planów. Te ostatnie wynikają przede wszystkim z niesłychanie wiernego trzymania się konkretnej barwy, bez narzucania nagraniom własnego charakteru. To jest zresztą rzecz, którą widzę nieco inaczej niż przedtem. Bo rzeczywiście, w kategoriach czysto opisowych, góra Nagry, a także jej wyższy środek są nieco wycofane. Albo powiem inaczej: nieco cieplejsze niż innych wysokiej klasy przedwzmacniaczach, jak np. moim Lebenie RS-28CX czy u BAT-a VK-52SE. Można by powiedzieć, że PL-P ma w tej mierze podobny charakter co C-1000f Luxmana i C-2810 Accuphase’a. Tyle tylko, że tam słychać to było jak celowe działanie, jak chęć wygładzenia przekazu, a tutaj wynika to z samego dźwięku, z grania w nieofensywny, ale naprawdę bardzo naturalny sposób. Mój Leben gra wszystko nieco bardziej precyzyjnie, ale też – teraz słyszę to wyraźnie – trochę bardziej „z grubsza”. Świetnie można to było prześledzić na płycie Invitation Milta Jacksona (Riverside/Mobile Fidelity, UDSACD 2031, SACD/CD; recenzja TUTAJ), a także na genialnej płycie Wesa Montgomery’ego Full House (Universal Music Japan, UCCO-9207, CD). W obydwu przypadkach instrumenty prowadzące, a więc (odpowiednio) wibrafon i gitara elektryczna były mocne i nasycone, ciut z przodu, ale bez rzucania na twarz. Miały po prostu pełne „body” i świetnie uchwyconą przestrzeń. Podobnie brzmi zresztą i wzmacniacz słuchawkowy Nagry, jak i jej przedwzmacniacz gramofonowy – to ten sam kierunek. Miałem pewien problem z moimi AKG K701, ponieważ nawet potencjometr odkręcony na całość nie dawał bardzo głośnego dźwięku. Było to w granicach komfortowego odsłuchu, ale czasem potrzebowałem więcej „do pieca”, a tu już niczego nie było. Myślę, że związane to jest z umiarkowanym wzmocnieniem Nagry – przy ustawieniu potencjometrów wejściowych i wyjściowego na pozycji 0 dB na odtwarzaczu Lektor Prime z regulowanym wyjściem trzeba było ustawić ‘74’, żeby było dość głośno (wskazanie ‘86’ odpowiada wyjściu 2 V). Jednak plastyka, budowanie planów, przyjemność płynąca ze słuchania były naprawdę znakomite – lepsze niż z Lebena CS-300 i Manleya 300B. Mogło się więc wydawać, że lepiej będzie z Ultrasone PROLine2500, ale okazało się, że wyższa średnica jest w tym zestawieniu raczej stłumiona i choć rzeczywiście było głośniej i dostałem więcej góry i dołu, to zniknęła plastyka – rzecz w tym przypadku wyjątkowa. Powróciłem więc do AKG. Generalizując można by powiedzieć, że jakość sekcji słuchawkowej jest bardzo dobra, chociaż nie tak wyjątkowa jak z Manleya Neo-Classic 300B czy Lebena CS-300. Najważniejsza jest mianowicie jego sekcja linowa. Przedwzmacniacz gramofonowy jest też bardzo przyjemny, ale – jak ze słuchawkami – można znaleźć zewnętrzne urządzenia za mniejsze pieniądze, które robią to lepiej. Prawdę mówiąc szwajcarskie urządzenie gra trochę jak najlepsze japońskie brandy, pokazując maksymalnie prawdziwy dźwięk robi to w przyjemny sposób. Jeśli trzeba wybierać między podkreśleniem ataku, a naturalnym ciepłem, tutaj zawsze dostajemy to drugie. Dynamika w skali makro jest nieco uspokojona, nie ma co do tego wątpliwości, ale z mojego doświadczenia wynika, że tak grają urządzenia zasilane akumulatorowo. Nie chodzi o spowolnienie dźwięku, a o lekkie stonowanie uderzenia. Kiedy trzeba Nagra potrafi uderzyć, bo z kolei mikrodynamika jest znakomita. Pozwoliło to zabrzmieć dużemu bębnowi wojskowej orkiestry z płyty Dreamland Madeleine Peyroux (Atlantic, 829646, HDCD) zabrzmieć głęboko, głęboko i z dużym pogłosem. Dopiero przy szybszej muzyce, np. elektronicznej wszystko ciut „siadało” (np. przy singlu World in My Eyes Depeche Mode, Mute, CD Bong 20, SPCD). Było to wciąż niesłychanie dobre granie, chociaż bez drive’u, który zapewniał np. BAT VK-3iX i Manley Neo-Classic 300B. A przy tym Nagra jest taka niewielka, taka zwarta i solidna. Od dłuższego czasu mam wrażenie, że gigantomania, przynajmniej w pewnej części audio, mija się z celem. I dopiero niewielkie urządzenia, jak Lebena czy teraz Nagry pokazują, że jest coś szczególnie mocno apelującego do smaku w takich właśnie konstrukcjach. Biorąc to wszystko pod uwagę i ważąc ‘za’ i ‘przeciw’, muszę powiedzieć, że Nagra to najlepszy przedwzmacniacz, jaki był u mnie w domu. Wciąż pozostaje przede mną kilka urządzeń, które słyszałem na pokazach i wystawach, jak Reference 3 Audio Research czy REX BAT-a, ale nie u siebie w systemie, więc nie wiem wszystkiego. Jednak tu i teraz muszę powiedzieć, że Nagra jest niesamowitym urządzeniem, które oddaje naturalny dźwięk, który miejscami oddala się wprawdzie od ideału „drutu ze wzmocnieniem”, ale zbliża się przy tym do realnej muzyki. Czy to znaczy, że porzucam Lebena i walczę o Nagrę? No, nie. Wiem teraz, jakie mój Leben ma problemy, jednak tym bardziej doceniam to, co potrafi za tak niewielkie pieniądze. Odsłuch szwajcarskiego urządzenia wskazał mi inny problem: mój odtwarzacz. To kolejne genialne urządzenie, jednak pamiętając, co potrafi Jadis JD1 MkII + JS1 MkIII i słuchając najnowszej wersji Lektora Grand SE Ancient Audio wiem, że już na miejscu nie usiedzę. I znowu: nie znaczy to, że Prime jest najsłabszym elementem mojego systemu – wprost przeciwnie, myślę, że zagra równie dobrze i z trzykrotnie droższymi wzmacniaczami. A jednak... Jestem przewrażliwiony jeśli chodzi o brzmienie odtwarzaczy. Obcując wiele lat ze studyjnymi magnetofonami analogowymi, a teraz z gramofonami mam „wdrukowany” wykrywacz cyfry. Powstał zresztą mały esej na ten temat, opublikujemy go w przyszłym miesiącu. To jednak właśnie Nagra pokazała mi, w którym kierunku muszę iść, gdzie przykładać akcenty. Bo to prawdziwa wizytówka audio klasy hi-end. BUDOWA Urządzenia Nagry wyglądają jak żadne inne. Przedwzmacniacz PL-P został pomieszczony w niewielkiej obudowie, pierwotnie opracowanej kilkadziesiąt lat temu dla potrzeb jednego z najbardziej popularnych szpulowych magnetofonów reporterskich. W „terenie” nic nie można pozostawić przypadkowi, bo a nuż okaże się, że ktoś podzielił się z dziennikarzem absolutną rewelacją, a magnetofon się zepsuł i nici z Pullitzera. Urządzenia muszą być więc ekstremalnie solidne. PL-P spełnia te założenia z nawiązką. Całość wykonano z grubych aluminiowych blach, złożonych ze sobą z dokładnością do... no, nie wiem z jaką, ale bardzo dużą. Jak na tak niewielkie urządzenie, PL-P jest wyposażony wyjątkowo bogato. Z przodu znajdziemy regulację czułości wejściowej (dual-mono) oraz regulację siły głosu, modulometer (precyzyjny miernik napięcia) z podwójną wskazówką, osobno dla każdego kanału, przełącznik stereo/mono oraz gniazdo słuchawkowe. To ostatnie nie jest jedynie ozdobą, ponieważ jest zasilane poprzez ładne, zaekranowane transformatory wyjściowe i możemy albo sterować końcówką mocy, albo słuchać przez słuchawki. W „pakiecie” dostajemy również wyrafinowany przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC, gdzie w trybie MC mamy możliwość pracy zarówno z transformatorem dopasowującym, jak i bez. W urządzeniach lampowych jednym z najważniejszych czynników jest żywotność lamp. Mając to na względzie, Nagra wyposażyła PL-P w miernik zużycia lamp (w testowanym egzemplarzu ich nie było). Pewnym zaskoczeniem jest brak pilota. Istnieje wersja liniowa tego preampu, różniąca się kilkoma szczegółami, gdzie pilot jest. Andre Kudelski , obecny szef firmy, zapytany o to powiedział, że po prostu w PL-P nie było już miejsca na sterowanie. Przyjmijmy to za dobrą monetę. Przedwzmacniacz Nagry zbudowany jest przy użyciu lamp. W każdym kanale pracują dwie podwójne triody Sovteka 12AX7LPS, po nich 12AX7WXT tej samej firmy i na końcu JAN 12AT7WC Electro-Harmonix, pochodzące z zapasów wojskowych USA – takie przynajmniej egzemplarze były wsadzone do urządzenia testowanego niegdyś w „Audio”. Tym razem otrzymałem preamp z wszystkimi lampami od Electro-Harmonix. Poprzednio dobór lamp musiał być przeprowadzony „na słuch”. Lampy LPS są bowiem specjalną wersją popularnych ECC83, w których zastosowano dużą powierzchnię anody (Large Plate) dającą bardziej liniową pracę oraz specjalnie uformowany żarnik (Spiral-filament), dzięki czemu zmniejszono przydźwięk. Myślę, że jest to jedna z najlepszych lamp Sovteka serii 12AX7. Obok niej mieliśmy jeszcze inną jej wersję (WXT) – wojskową odmianę o zmniejszonym mikrofonowaniu i przedłużonej żywotności. Sekcja gramofonowa została zbudowana wokół lamp Ei ECC83, pochodzących z byłej Jugosławii oraz 12AT7WC Electro-Harmonixa. Zapewne wymiana lamp zmieniła dźwięk. Nie miałem niestety obydwu egzemplarzy Nagry obok siebie, więc nie jestem pewien w którym kierunku. Całość znajduje się na jednej dużej płytce ze złoconymi ścieżkami, podwieszonej na sprężystych elementach. Elementy pasywne nie są może super-egzotyczne, ale dobrano je zgodnie z potrzebami – poszczególne stopnie sprzęgane są kondensatorami polipropylenowymi Philipsa, zaś oporniki katodowe kondensatorami elektrolitycznymi tejże firmy. Selektor wejść pochodzi ze Szwajcarii, zaś potencjometr (podpięty taśmą komputerową) z Japonii – to duży Alps. Uwagę zwraca przemyślany układ wejść i wyjść: sygnał do urządzenia podłączany jest na lewej ściance, tuż przy lampach wejściowych, zaś wypuszczany na ściance prawej, po lampach wyjściowych. Z prawej strony umieszczono również pętlę magnetofonową. I to również nie jest przypadek – pętla omija regulację czułości wejściowej oraz bufor wejściowy. Warto więc wypróbować to wejście, ponieważ będzie miało inny dźwięk. Najważniejsze zostawiłem na koniec: PL-P jest zasilane – poprzez przetwornicę napięcia – z akumulatorów, umieszczonych w głównej obudowie. Transformator służący do ich ładowania znajduje się w osobnej, niewielkiej obudowie podłączonej do urządzenia długim przewodem. Piękna budowa na długie, długie lata. Tylko inne niż poprzednio lampy ciut mnie zmartwiły. Może jednak niepotrzebnie, bo dźwięk i tak był wyborny.
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||||||||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B |