WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

AUDIO AERO
PRIMA AMP

WOJCIECH PACUŁA







Jak wspominaliśmy przy okazji testu odtwarzacza Audio Aero Prima (test TUTAJ ), francuska firma wykonała dobry ruch, upodabniając swoje najtańsze produkty do topowych urządzeń serii Capitole. Po „zgubieniu” z loga tak charakterystycznych „skrzydeł”, nadal da się przywołać związaną z przemysłem lotniczym przeszłość AA. Zresztą gdybyśmy mieli jakieś wątpliwości, rozwiewa je sama nazwa firmy.
Ta od początku działalności całkiem nieźle pracowała na wizerunek, od razu stawiając produkty w centrum nowoczesnych technologii i dodając sznytu katalogowym tekstom, ale kiedyś jednak trzeba było to mocnej zdyskontować i pójść dalej. I chyba o to w tym liftingu chodziło. Udało się przy tym zachować niepowtarzalny styl, bo teraz tłem wspomnianych skrzydeł jest cała przednia ścianka – i choć nie od razu rzuca się to w oczy, łukowate frezy dokładnie powtarzają dawne logo. Wykonanie jest niezwykle precyzyjne, a efekt plastyczny znakomity. Wprawdzie mnie osobiście brakuje gałki wzmocnienia, tutaj zastąpionej przez przyciski, ale to raczej sprawa indywidualnych upodobań, nie obiektywny feler. Odtwarzacz okazał się bardzo przyjemnym, kompetentnym urządzeniem. Ze wzmacniaczem powinno być podobnie, choć puryści mogą się poczuć zawiedzeni: oto najtańsza propozycja Francuzów jest wprawdzie hybrydą z miniaturowymi, wlutowanymi do płytki triodami Philipsa JAN 6120W (NOS), jednak jej główna część jest w całości oparta o układy scalone TDA7293 Thomson Semiconductors. To powtórzenie wcześniejszej topologii, jeszcze sprzed zmiany obudowy, dzielone np. z hybrydowymi wzmacniaczami Jolidy.

ODSŁUCH

Myślę, że zastosowanie tych, a nie innych rozwiązań określiło typ dźwięku integry Audio Aero. Wzmacniacz Prima gra bowiem gładko i przyjemnie dla ucha. Nie spodziewajmy się dużej ilości informacji o mikroszczegółach, detalach itp., bo raczej nie o rezolucję tutaj chodziło. Z płyty „Come Dance With Me!” Franka Sinatry (Capitol 94754, CD) został więc wydobyty pierwiastek związany z płynnością, ruchem, czymś, co można przyrównać do falowania morza, z jego mocą i wynikającą z tego pewnością siebie, nieuchronnością. Nic tutaj nie denerwuje, nie odciąga słuchacza od muzyki. Góra jest raczej złagodzona, a środek nie tak mięsisty jak ze wzmacniacza Arcama DiVA A90 (jego test w „Audio” 2/07). Prima zdecydowanie najlepiej podaje małe składy, gdy instrumenty mają większe gabaryty, a wzmacniacz może się skupić na szczegółach, które transponowane przez duży aparat wykonawczy są po prostu malutkie. Tak więc Sonny Rollins Quintet z płyty „Rollins Plays For Bird” (Prestige/JVC, JVCXR-0055-2, XRCD) zabrzmiał bardzo dobrze – saksofon lidera był ustawiony w prawidłowej odległości od słuchacza, charakteryzowały go ładne barwy i bardzo dobre współbrzmienie z resztą zespołu. Ciekawe, ale przy tej płycie zdecydowanie lepiej zabrzmiało połączenie RCA – zarówno z odtwarzaczem Prima, jak i playerem E-Sound CD-E5 EWAE (test TUTAJ ). Dźwięk był bardziej skupiony, krawędzie były lepiej definiowane, a barwy ładniejsze.

Jak można się było (tak się mi przynajmniej wydaje) zorientować po tym opisie, wzmacniacz preferuje fazę podtrzymania w dźwięku, ponieważ atak jest nieco złagodzony i przez to dłuższy, zaś opadanie szybko tłumione. Fagot z płyty Noviki „Tricks of Life” (Kayax/EMI, KAYAX013, CD; recenzja TUTAJ ) był więc lekko tłumiony już po krótkim czasie. Wydaje się, że nie jest to niedopatrzenie, czy błąd w sztuce, a celowe „strojenie” wzmacniacza. Jeśli bowiem dodalibyśmy do nieco łagodnego ataku i wiernego odmalowania barw dość długie opadanie, to otrzymalibyśmy nudny, pozbawiony energii obraz. A tak – mamy absolutnie niedenerwujący przekaz, brak jakichkolwiek irytujących „nierówności” itp., a przy tym dobre tempo i zrywność. Niezależnie z jakimi kolumnami słuchałem Primy, wzmacniacz zawsze brzmiał przyjemnie, delikatnie, gładko. Z jednej strony to jest odstępstwo od neutralności, bo jedne kolumny są lepsze, a inne gorsze, a z drugiej to ratunek dla tych, którzy nie chcą się specjalnie wgłębiać w meandry dźwięku, dobieranie komponentów, a chcą mieć od „strzała” urządzenie, na którym odtworzą wszystkie swoje ulubione płyty. I najpewniej z Primą już pozostaną, bo jest to wzmacniacz, który pod tym kątem może być tym pierwszym i jedynym. Tu zawsze dostaniemy spokój (ale nie rozleniwienie) i relaks. Tak bowiem wzmacniacz Audio Aero podaje muzykę – nawet nieco jasno nagrany głos Noviki z utworu „See-Saw” został oddany bez wyostrzeń.

I jeśli pod tym kątem spojrzymy na wzmacniacz, to okaże się on dla wielu odbiorców lepszy niż obiektywnie precyzyjniejsze, czyściejsze urządzenia. Wiem, że audiofil to zwierze czterokopytne, które mocno wierzga, kiedy mu się słabszą rezolucją ogranicza dostęp do muzyki, jednak w tym przypadku zabieg ten przyniósł coś w zamian, coś, czego nie spotkamy w wielu wypieszczonych i teoretycznie lepszych klockach – spokój. Po kontakcie z odtwarzaczem, który także miał dość łagodne barwy, a w którym atak dźwięku był jednak szybszy, należy taki dźwięk Primy skojarzyć raczej nie z lampami, a ze scaloną końcówką. Urządzenie jest dość mocne, więc poradzi sobie z większością kolumn z tego przedziału cenowego i chyba chodziło o to, aby nie pokazać za dużo wad układów scalonych, a wykorzystać ich zalety. Podobnie dzieje się w hybrydach Jolidy – tam jednak atak jest nieco mocniejszy, a barwy cieplejsze. Co wcale nie musi oznaczać, że jest lepiej, bo w rzeczywistości bardziej neutralnym urządzeniem jest Prima. Co więcej – urządzenie zagra dobrze z każdym rodzajem muzyki. Nawet Camouflage, jeden z moich ulubiony zespołów, który najlepszych realizacji raczej nie ma, ze swojego ostatniego krążka „Relocated” (Vision Music, CDVM019, CD) zabrzmiał po prostu fajnie – nie znajduję innego słowa (może mam zbyt ubogą wyobraźnię). Dźwięk był dość blisko, ale nie narzucał się i – tak, tak – miał zrelaksowany charakter. O ile CD Prima solo (to znaczy w innym otoczeniu) brzmiał momentami z tą płytą trochę zbyt dobitnie, o tyle w połączeniu ze wzmacniaczem Audio Aero wszystko się wyprostowało, wygładziło i wyostrzenie gdzieś się zapodziało. W tym kontekście nic więc dziwnego, że najlepiej, najprzyjemniej zabrzmiały spokojne nagrania z płyty „Nature’s Concertos” (First Impression Music, FIM XR24 072, XRCD24).

BUDOWA

Nowe „startowe” urządzenia Audio Aero wyglądają znakomicie i ujednolicenie projektu plastycznego z najdroższymi urządzeniami chyba w tym przypadku przyniosły najwięcej. Cała obudowa wykonana została ze szczotkowanego aluminium – front z dość grubego płata, a boki i góra z ładnie wygiętej, dość grubej blachy, z wentylacją ukrytych we wnętrzu radiatorów, mającą kształt małych otworów. Front jest czytelny i „czysty”, a to ze względu na układ manipulatorów, umieszczony centralnie niebieski wyświetlacz typu dot-matrix (z dwoma linijkami, można go wyłączyć) oraz dopasowanym stylistycznie frezowaniem. Nie ma żadnych gałek, ponieważ wzmacniacz sterowany jest mikroprocesorem i wszystkie operacje można wykonać za pomocą guzików. Są one metalowe i mają wyraźny punkt oporu, więc dobrze się wzmacniacz obsługuje. Tył to radość dla ciała i dla ducha. Układ gniazd wyraźnie sugeruje budowę typu dual-mono, symetrycznie rozchodzącą się na boki, podobnie jak w urządzeniach Gryphona. Do dyspozycji mamy cztery wejścia liniowe, w tym jedno zbalansowane, na złoconych gniazdach XLR Neutrika. Niesamowicie porządnie wyglądają również gniazda RCA – zarówno wejściowe, jak i wyjście pętli magnetofonowej (ciekawe, czy kiedyś ten anachronizm zostanie przezwyciężony i pętlę ktoś nazwie stosowniej do czasów, w których magnetofon jest już częścią przeszłości); wyjście z przedwzmacniacza również. Wszystko to elementy piękne, zakręcane, solidne, złocone – nie wiem czy zachowałem właściwą kolejność, ale od razu sprawiają znakomite wrażenie. Nie muszę chyba dodawać, że niemal identyczne gniazda stosuje Gryphon… Nieco tańsze są chyba gniazda głośnikowe – po parze na kanał – bo choć złocone, to nie są to WBT, a jakiś dobry chiński model. Do kompletu mamy jeszcze gniazdo sieciowe IEC z wyłącznikiem. Całość stoi na trzech plastikowych stożkach – jednego z przodu i dwóch z tyłu (czyli odwrotnie niż w urządzeniach YBA), dla których w górnej ściance dopasowanego stylistycznie odtwarzacza, a i w samym wzmacniaczu, wyżłobiono stosowne wgłębienia. Dzięki nim nie rysujemy obudowy, a urządzenia można postawić jedno na drugim. Nie będzie jednak nowością, jeśli powiem, że wzmacniacz lepiej grał, kiedy stał na osobnej półce, a CD osobno. Co więcej – warto poeksperymentować z podkładkami pod stożki.

Zaglądając do środka, ujrzymy ład i porządek – niemal nie widać żadnych połączeń kablami, co w tego typu konstrukcjach jest dobrym objawem. Pośrodku umieszczono bardzo duży, nieco spłaszczony (szerszy i niższy niż zwykle) transformator toroidalny. Towarzyszy mu pojedynczy prostownik obsługujący obydwa kanały końcówki i dwa kondensatory (po 10 000 mikrofaradów każdy). Przedwzmacniacz ma osobny zasilacz, dostarczający napięcie z osobnego uzwojenia wtórnego, z którego zasilane są także lampy, w tym żarzenie.
Pozostałe elementy rzeczywiście rozmieszczono symetrycznie względem osi przebiegającej przez środek wzmacniacza. Układ w całości (poza przyciskami na przedniej ściance) zmontowano na jednej, niewielkiej płytce drukowanej w technice SMD. Elementów jest niewiele, ponieważ końcówki mocy zmontowano wokół układów scalonych TDA7293 firmy Thomson Semiconductors, po dwa na kanał, które wymagają tylko kilku elementów wokół siebie. Wśród tych ostatnich znajdziemy jednak np. znakomite kondensatory elektrolityczne Elna Starget, używane np. przed Audioneta w drogich przedwzmacniaczach. SMD, układy scalone, wyświetlacz – to wszystko wskazuje na XXI wiek. Jednak przedwzmacniacz wykonano w oparciu o miniaturowe lampy (triody) NOS Philipsa JAN 6120W z wojskowych zapasów. Ich nóżki wlutowano bezpośrednio do płytki, a to dlatego, że ich żywotność jest wyjątkowo długa, a praca bezawaryjna. Sprzęgnięte są ze światem zewnętrznym bardzo dobrymi kondensatorami polipropylenowymi Evox/Rifa. Ciekawe, ale są to już dość długo nieużywane modele, ich wybór musiał być więc podyktowany względami sonicznymi. Regulacja siły głosu i przełączanie źródeł to z powrotem domena współczesnych układów scalonych – w roli potencjometru występuje bardzo dobry układ Wolfsona XWM8816, stosowanego szeroko przez Marantza w najdroższych urządzeniach tej japońskiej firmy. Warto dodać, że wejście buforowane jest dodatkowo kośćmi Burr-Browna INA137, drivery i odbiorniki dla zbalansowanych wejść, zamieniające przy okazji sygnał z XLR-ów na niezbalansowany. Na koniec wspomnijmy jeszcze, że całość sterowana jest programowalnym mikroprocesorem opartym o kość DSP z pięknym zegarem, którego nie powstydziłby się żaden porządny odtwarzacz CD. Urządzenie wyprodukowano we Francji, co widać, słychać i czuć. Zawód więc sprawia plastikowy i brzydki pilot zdalnego sterowania.



AUDIO AERO
PRIMA AMP

Cena: 7600 zł

Dystrybucja: Audio System

Kontakt:
tel. (0…22) 662-45-99
fax (0…22) 662-66-74

e-mail: kontakt@audiosystem.com.pl
Strona producenta: AUDIO AERO



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by SLK Studio