pl | en
Płyty - recenzja
Illinois Jacquet, God Bless My Solo

Czas nagrania: 28 & 30 marca 1978
Miejsce nagrania: Barclay Studio, Paryż, Francja
Realizator nagrania: Gerhard Lehner
Remastering: Graeme Durham

Wydawca: Black&Blue/Pure Pleasure PPAN008
Szczegóły: reedycja, płyta 180 g z dziewiczego winylu
Data wydania reedycji: 11 stycznia 2008

Format: Long Play 180 g

Tekst: Wojciech Pacuła

Program:
Side 1
1. Jean-Marie’s Den
2. You left me all alone
3. Lean baby

Side 2
1. God bless my solo
2. Things ain’t what they used to be
3. From Broussard

Personel:
Illinois Jacquet – saksofon tenorowy
Hank Jones – fortepian
George Duvivier – kontrabas
J. C. Heard – perkusja



Solo, o którym mowa w tytule płyty God Bless My Solo zostało nagrane przez Illinois Jacquet, przed mikrofonami Decca Records w maju 1942 roku i zawarte w utworze Flying Home. Solo to stało się jedną z dwóch lub trzech najbardziej wpływowych solówek w historii jazzu – taka 80 sekundowa perełka. Niemal każdy muzyk grający na tenorze po tym okresie za punkt honoru stawiał sobie nauczenie się tego sola, nuta po nucie. Ale Flying Home nie oznaczał ani początku, ani też końca, trwającej siedem dekad, kariery Jacqueta. Był on jednym z jazzmanów, którzy przetrwali, przyjmowani z uwielbieniem, kiedy byli młodzi i doceniani w późnym wieku. Jacquet był równie kreatywny w balladach jazzowych, jak i w wybuchowym materiale, dzięki któremu zdobył zresztą reputację. Saksofonista tenorowy jest na tej płycie w topowej formie. Materiał został zarejestrowany we francuskiej wytwórni Black&Blue w czasie europejskiego tour w 1978 roku.

ODSŁUCH

Dźwięk tej płyty jest bardzo ładnie ułożony, a uwagę zwraca przede wszystkim dynamika i szybkość ataku. Słychać to przede wszystkim w pracy perkusji – werble mają świetnie pokazany charakter brzmienia, są gwałtowne, dźwięczne. Blachy są nieco złagodzone i nie mają naturalnej „ciężkości” czy rozdzielczości. Oszczędzono nam jednak sztucznego ich uwypuklenia. Instrument lidera ma dobrą barwę, chociaż nieco zabrakło mu głębi i wyrazistości. To niestety wada samego nagrania. Pure Pleasure wydobyło jednak z niego wiele smaczków i subtelności, których nigdy wcześniej nie słyszałem. Dotyczy to także fortepianu i kontrabasu. Brzmienie tego ostatniego jest mocne, pełne, nieprzesadzone. Kontury nie są na siłę utwardzane, nie są faworyzowane. Tak brzmi kontrabas na żywo, a jeśli z głośników słychać coś innego, to albo trzeba wymienić coś w systemie, albo nagranie jest tak właśnie „ustawione”. Tutaj mamy do czynienia z naturalną barwą i ładną dynamiką. To samo tyczy się fortepianu – gra Hanka Jonesa jest oszczędna, muzyk nie wyrywa się na pierwszy plan. Jednak wciąż, gdzieś podskórnie, jego dźwięk pulsuje, jest jak miękka poduszka dla saksofonu. Brzmienie jako całość jest lekko wycofane, tj. gra jest nieco stłumiona i nie ma szczególnie dobrej rozdzielczośc, przynajmniej w porównaniu z najlepszymi realizacjami. Tak jednak tę płytę, najwyraźniej, nagrano. Winyl PP jest po prostu wierny oryginałowi. I tylko nie dość głęboka scena przypomina o tym, że od nagrania tego materiału minęło kilka lat. Warto podkreślić bardzo niski szum przesuwu i znikome trzaski.

Jakość dźwięku: 8-9/10