pl | en

WYWIAD

Matthias Lück
BRINKMANN
Współwłaściciel, inżynier


Producent: BRINKMANN AUDIO GmbH


Kontakt:
Brinkmann Audio GmbH
Im Himmelreich 13 88147 Achberg
Germany


brinkmann-audio.com

POLSKA/WARSZAWA


arka BRINKMANN jest dla wielu osób synonimem „analogu”, rozumianego jako wszystko co związane z odtwarzaniem płyt winylowych. Nie bez przyczyny. Ten niemiecki producent słynie przede wszystkim za swoich gramofonów, ramion i przedwzmacniaczy gramofonowych. Do niedawna miał w swojej ofercie również wkładki produkowane we współpracy ze znanymi markami – EMT i Benz Micro.

Tak naprawdę historia przygody Helmuta Brinkmanna z audio zaczęła się od przedwzmacniacza (ze stopniem gramofonowym), po którym był wzmacniacz. W dość odległej już historii w ofercie firmy pojawił się przetwornik cyfrowo-analogowy, a nawet kolumny. Dziś oferta koncentruje się jednak wokół analogu, a ofertę niejako uzupełniają przedwzmacniacz liniowy, końcówka mocy i integra. A przynajmniej tak było do niedawna, do czasu gdy do firmy dołączył dr Matthias Lück, specjalista od... cyfrowego audio (konwersji). Wspólnie z Helmutem Brinkmannem stworzył on przetwornik cyfrowo-analogowy Nyquist), o którym miałem ogromna przyjemność dla Państwa pisać .

Matthiasa można było spotkać w pokoju polskiego dystrybutora marki, firmy Soundclub już w czasie wystawy Audio Video Show 2017 i wówczas miałem okazję już z nim krótko porozmawiać. Kilka dni temu odwiedził on Polskę ponownie na zaproszenie dystrybutora, by w salonach w Katowicach i Warszawie spotkać się z miłośnikami dobrego brzmienia. Skorzystałem więc z okazji, by porozmawiać z nim o jego roli w Brinkmannie, o nimsamym , no i oczywiście o jego ukochanym dziecku, DAC-u Nyquist. Poniżej znajdziecie Państwo zapis tej rozmowy.

MAREK DYBA (MD): Mieliśmy już okazję krótko porozmawiać w czasie Audio Video Show, ale to pierwszy „oficjalny” wywiad. Zacznijmy więc od początku. Jak pan trafił do branży audio?

MATTHIAS LÜCK (ML): Cóż, jestem audiofilem odkąd tylko pamiętam – miałem pewnie z 12 lat, kiedy zbudowałem moje pierwsze głośniki. Później, acz nadal wiele lat temu, około 1987 roku, poznałem Helmuta Brinkmanna. Stąd był już tylko krok do poznania i pokochania jego produktów i tak naprawdę od tamtego czasu używałem systemu tej właśnie marki. Helmut ufał mi na tyle, że razem słuchaliśmy jego produktów gdy wprowadzał pewne zmiany i zawsze chętnie słuchałem co miałem do powiedzenia na ich temat, acz były to wówczas oczywiście jedynie sugestie od przyjaciela.

Przyjaźń trwała przez wiele lat. Ja byłem użytkownikiem m.in. jedynego DAC-a tej marki, o nazwie Zenith, który został opracowany bodaj w 1986 roku. Towarzyszył mi przez lata doskonale spełniając swoją rolę. Tyle, że kilka lat temu pojawiły się pliki wysokiej rozdzielczości, streaming, a ja chciałem korzystać z tych – na tamte czasy – nowości, na co Zenith nie pozwalał. Wybrałem się więc do Helmuta i oświadczyłem mu, że musi mieć w ofercie urządzenie cyfrowe, takie które pozwoli użytkownikom korzystać z zalet plików hi-res.

MD: No tak, ale Brinkmann to niejako ostoja analogu – gramofony, ramiona, przedwzmacniacza gramofonowe, mimo że w ofercie są również wzmacniacze. Gdy mówił pan, że używał produktów Brinkmanna to czy był to tylko wspominany DAC, czy jednak również gramofon?

ML: Wszystko (śmiech), byłem uzależniony od produktów Brinkmanna. Byłem doskonałym klientem firmy – takim, który kupił wszystko, co tylko się dało. Oczywiście Brinkmann nie robił kolumn, więc te pochodziły od innej marki, ale to był jedyny wyjątek. No i transport płyt CD. Wracając do DAC-a – z pomysłem udałem się do Helmuta jakieś 7 lat temu. Na początku obaj postanowiliśmy rozpoznać temat. Ja mogłem zaoferować swoją wiedzę z zakresu przetwarzania sygnału, Helmut doskonale zna się na tworzeniu układów analogowych.

MD: Pana wiedza z zakresu przetwarzania sygnałów pochodzi z...?

ML: Z wykształcenia jestem inżynierem elektrykiem, a doktorat robiłem właśnie z cyfrowego przetwarzania sygnału, co prawda video, a nie audio, ale przetwarzanie sygnału cyfrowego to moja specjalność.

MD: Jak Helmut zareagował na propozycję stworzenia nowoczesnego DAC-a?

ML: Przekonanie go zajęło trochę czasu. Nawet nie do samej idei, ale raczej do tego, że da się zbudować dobrze grający przetwornik. To znaczy taki, który spełniałby wysokie standardy, jakie stawia swoim analogowym produktom. Założyłem wówczas, że jeśli uda nam się faktycznie stworzyć dobrze brzmiące urządzenie, takie które miałoby szansę na sukces na rynku, to zrezygnuję ze swojej pracy i cały swój czas poświęcę dla Brinkmanna. Co nastąpiło w 2015 roku.

MD: Jeśli dobrze pamiętam z naszej rozmowy z AVS 2017, mówił pan wówczas, że wcześniej pracował dla Harmana, zgadza się?

ML: Tak. Byłem szefem działu oprogramowania dla samochodów na Europę i Azję. Zajmowaliśmy się tworzeniem oprogramowania dla producentów samochodów, do systemów nawigacji, systemów audio, itd., w high-endowych samochodach. Pracowałem więc dla wielkiej firmy, ale zajmowałem się czymś, co nie było zgodne z moim prywatnym zainteresowaniami – sprzętem audio. Decyzja o przeniesieniu się do Brinkmanna była dużą zmianą. To mała firma zajmująca się tym co kocham, w której mogę realizować swoją pasję, dążąc do dobrego brzmienia.

MD: To wróćmy na moment jeszcze do początków tej pasji – to temat, który mnie zawsze interesuje. Czy pamięta pan jakiś szczególny moment w przeszłości, który zainspirował tę pasję do muzyki?

ML: Moje zainteresowanie muzyką zaczęło się bardzo wcześnie, bo byłem nią od najmłodszych lat wręcz otoczony w domu za sprawą moich rodziców. Zwłaszcza mojego ojca, który nie tylko słuchał muzyki, ale i grał na rożnych instrumentach. A muzyki, zwłaszcza klasycznej, słuchał kiedy tylko mógł, nawet w czasie przerwy na lunch. Zainspirowany jego przykładem sam zacząłem grać w różnych zespołach już gdy miałem 11-12 lat.

Był też jeden moment, który dobrze pamiętam, który niejako doprowadził mnie do Brinkmanna. W tym czasie opracowywałem produkty audio dla nieistniejącej już chyba dziś firmy, która wytwarzała produkty dla gitarzystów. Któregoś dnia odwiedziłem jednego z pracowników tej firmy w jego domu i okazało się, że był on właścicielem systemu Brinkmanna. Posłuchaliśmy koncertu Horowitza z Moskwy, z 85. czy 86. roku, z płyty CD. Od tego czasu nie dawało mi to spokoju – usłyszałem coś niesamowitego, prawdziwe emocje. Jasne było, że zamiast budowanych przez siebie głośników i innych elementów, muszę sobie sprawić tak grający, audiofilski system, najlepiej Brinkmanna.

MD: Ale przecież budował pan już w tym czasie własne urządzenia audio.

ML: Tak, ale było to jedynie hobby.

MD: Patrząc na historię wielu konstruktorów, którzy odnieśli sukces w tej branży, można zauważyć kilka wspólnych mianowników. Większość z nich zaczynała budowanie urządzeń już we wczesnym wieku i wielu z nich grało także na jakimś instrumencie, co jest ważne, bo daje konstruktorowi doskonałe pojęcie o tym, jak one naprawdę brzmią.

ML: Ciągle gram na Hammondach – to mój instrument, a także śpiewam w kościelnym chórze – mam więc najbardziej bezpośredni kontakt z muzyką, jaki tylko można mieć. Mój pierwszy komercyjny produkt, stworzony bodaj w 1984 roku, był także związany z branżą audio – to był sampler midi. Funkcjonował na rynku przez dobrych 10 lat.

MD: Wróćmy do Brinkmanna. Trafił pan do firmy żeby stworzyć Niquista. A dokładniej jego cyfrową część, bo za analogową odpowiadał pan Brinkmann.

ML: Tak, zgadza się.

MD: Nowy DAC był potrzebny, bo zmieniły się wymagania właśnie wobec cyfrowej części tego urządzenia. W zakresie analogu nic się specjalnie nie zmieniło na przestrzeni lat. Czy w takim razie stopień analogowy Nyquista jest oparty o rozwiązania z Zenitha?

ML: Sygnatura brzmienia jest zbliżona. Takie było założenie Helmuta od początku, że brzmienie nowego DAC-a nie powinno zasadniczo różnić się od tego sprzed kilkudziesięciu lat, bo nadal się sprawdzało. Problemem była jedynie kompatybilność z nowymi formatami. Dlatego w nowej konstrukcji wykorzystujemy w stopniu wyjściowym transformatory (Lundhala), tak jak to było w Zenicie. Próbowaliśmy innych rozwiązań, ale to „stare”, choć z innymi transformatorami, sprawdziło się najlepiej – można więc przyjąć, że to jest element odziedziczony ze starszej konstrukcji.

Niemniej minęło 30 lat i w tym czasie nawet Helmut nauczył się kilka rzeczy robić lepiej. Uznał, że stopień wyjściowy przedwzmacniacza gramofonowego Edison będzie świetną bazą dla Nyquista – są one dość podobne. De facto wybrał więc szereg sprawdzonych rozwiązań i tak powstała pierwsza wersja. Na tym oczywiście proces się nie skończył. Można powiedzieć, że zaczęła się jego trudniejsza część, czyli eksperymentowanie, uczenie się, szukanie najlepszych rozwiązań.

W przypadku przetwornika cyfrowo-analogowego ogromną rolę odgrywa zasilanie. W naszym DAC-u zastosowaliśmy aż 12 zasilaczy. To najważniejsza zmiana w porównaniu do pierwszej wersji (obecnie oferowana jest mk II) – dodaliśmy jeden więcej w układzie zegara taktującego, ponieważ jak się okazało wniósł on ogromną zmianę na plus. Kolejny ważny element w układzie zasilania urządzenia audio to kondensatory. Zwykle jest ich tam całkiem sporo i zawsze mają one wpływ na brzmienie, można nawet stwierdzić, że jest to wpływ „nieoptymalny” - są one elementem niezbędnym, ale tak naprawdę lepiej byłoby, gdyby nie trzeba było ich stosować.

Trzeba się jednak na jakieś zdecydować i znaleźć optymalny balans, odpowiednią kombinację i jej znalezienie jest jedną z ogromnych zasług Helmuta. Oczywiście jest to proces. Trzeba wypróbować ileś kombinacji kości DAC-a, kondensatorów itd., by w końcu znaleźć tę, która daje pożądane brzmienie. Wtedy dopiero buduje się prototyp urządzenia, który ma już przypominać ostateczny produkt. I wówczas rozpoczyna się żmudny proces dopieszczania układu i brzmienia za pomocą już drobnych zmian.

I nie mówię jedynie o różnych kondensatorach stosowanych w różnych miejscach układu, ale nawet o takich, na pozór, drobiazgach jak śrubki, którymi są przykręcane transformatory wyjściowe. Nawet one mają znaczenie. Helmut wprowadzał kolejne zmiany, razem słuchaliśmy efektów brzmieniowych. Dokonując wyboru byliśmy najczęściej zgodni w ocenie tego, czy zmiana jest pozytywna, czy negatywna. W końcu jednakże i tę część procesu trzeba zakończyć i uznać pracę za skończoną.

MD: No właśnie, często gdy rozmawiam z konstruktorami słyszę, że najtrudniejszym momentem w procesie tworzenia nowego urządzenia jest uznanie, że jest gotowe i że produkt może trafić na rynek.

ML: To prawda, to strasznie trudna decyzja. Niezliczone odsłuchy to nie tylko te wspólne w Brinkmannie, w czasie których ocenialiśmy, czy coś działa dobrze, czy źle. Każdy z nas miał to urządzenie w domu, w domowym systemie i słuchał muzyki, już nie w celu krytycznej oceny, ale sprawdzenia, czy tak brzmiąca daje nam przyjemność, kontakt z muzyką, emocje, czy po prostu sami prywatnie tak chcielibyśmy słuchać muzyki.

Jeśli odpowiedź brzmi: tak, to brzmienie daje mi satysfakcję z obcowania z muzyką, to odpowiedź na pytanie, czy produkt jest gotowy, by trafić na rynek również brzmi: tak! Nie oznacza to, że produkt trafia na rynek, a my o nim zapominamy. Prace trwają nadal, bo zawsze można znaleźć coś, co da się zrobić jeszcze lepiej. Rzecz nie w jakimś drobiazgu, ale w dojściu znowu do momentu, kiedy progres jest tak duży, że warto się nim podzielić z klientami. Dlatego właśnie obecnie oferujemy wersję mk II Nyquista.

MD: Muszę zapytać o wybór kości przetworników – dlaczego Sabre? Wiem, że specyfikacja jest imponująca, ale to tylko papier. Są ludzie, którzy kochają te kości, są i tacy, którzy ich nie znoszą. Pytam również dlatego, że przecież wybór musiał zaakceptować Helmut, zakładam że fan analogowego brzmienia, a Sabry niekoniecznie należą do najbardziej „analogowo” brzmiących DAC-ów. Czy musiał pan go przekonywać?

ML: Nie, nie musiałem. Wypróbowaliśmy kilka różnych kości. W Zenicie Helmut używał starego dobrego TDI 1541 – da się go jeszcze ciągle kupić, ale nie w ilościach umożliwiających zapewnienie ciągłości produkcji. Wybór Sabre’a na pewno nie był podyktowany kwestiami kosztowymi, bo to jedna z droższych kości, tym bardziej jeśli się nie korzysta się z większości jego funkcji. Bogactwo funkcji, które poszczególni producenci przetworników mogą włączać, bądź je wyłączać, jest pewnie jedną z przyczyn tak różnych opinii o tych kościach.

W przypadku większości chipów dostępnych na rynku dostaje się jedynie konwerter, wbudowane standardowe filtry cyfrowe i tyle. Często różnice między kolejnymi wersjami chipów polegają jedynie na implementacji innych filtrów, które i owszem, zmieniają brzmienie, ale kość jako taka jest tak naprawdę dokładnie taka sama. Sabre oferuje wiele funkcji, a my z nich nie korzystamy, poza ośmioma DAC-ami wewnątrz chipa.

MD: A mimo tego wybraliście właśnie ten model płacąc poniekąd za te wszystkie funkcje, z których nie korzystacie...

ML: Dokładnie tak. Ogromną zaletą tej kości jest łatwy dostęp do wszystkich zasilaczy. Wewnątrz kości nie ma prawie wcale stabilizatorów napięcia. To daje konstruktorowi ogromne pole do popisu, a jak już mówiłem zasilanie jest kluczowe dla jakości brzmienia przetwornika cyfrowo-analogowego. Sabre spełnia także jeszcze jedno z naszych wymagań, mianowicie ma wyjście prądowe i jest w stanie dostarczyć całkiem wysoki prąd, co dla nas było bardzo ważne, bo sygnał może trafiać bezpośrednio do transformatora.

MD: Czy od początku wiedzieliście, że dla odtwarzania DSD stworzycie zupełnie osobną część przetwornika? W końcu większość kości, włącznie z Sabre, potrafi poradzić sobie również z tym formatem.

ML: Piękno formatu DSD polega na tym, że do jego odtwarzania wystarcza relatywnie prosty układ – filtry analogowe mówiąc w uproszczeniu. To także jeden z powodów, dla których opracowano ten format – do jego odtwarzania wystarczają bardzo tanie układy. Tak naprawdę od początku chcieliśmy więc spróbować takiego „prostego” rozwiązania. Wystarczył jeden odsłuch – otworzyliśmy obaj szeroko oczy słysząc, jak dobrze to brzmi w porównaniu do tego, co oferują „daki” z Sabre włącznie, więc decyzja mogła być tylko jedna – DSD musi być odtwarzane w naszym DAC-u w ten właśnie sposób, przez dedykowany „prosty” układ.

MD: Niektóre firmy, choćby PS Audio, konwertują nawet PCM do DSD, ponieważ twierdzą, że dzięki temu PCM brzmi lepiej. Czy próbowaliście takiego rozwiązania?

ML: Tak, próbowaliśmy tego, ale doszliśmy do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem jest odtwarzanie plików PCM i DSD natywnie, tzn. bez konwersji. Wiele osób mówi o tym, że DSD brzmi bardziej analogowo, ale jednocześnie w niektórych nagraniach brakuje nieco dynamiki, uderzenia – te często są lepsze z PCM-u. Nie zamierzam oceniać wyborów innych marek, PS Audio, czy Nagry. My wykonaliśmy własne testy odsłuchowe i wybraliśmy rozwiązanie, które naszym zdaniem jest lepsze.

MD: Stworzyliście przetwornik, który łączy „stare” rozwiązania z najnowocześniejszymi. Z jednej strony mamy lampy na pokładzie, a z drugiej możliwość odtwarzania PCM-owych plików hi-res, a także DSD. No i, co ciągle jeszcze jest rzadkością, wyposażyliście do w wejście Ethernet i obsługę Roona (funkcja RoonReady). Czy wejście LAN zostało dodane jako rodzaj przewagi marketingowej nad konkurencją, czy raczej ze względów merytorycznych?

ML: Zanim odpowiem chciałbym jeszcze wrócić na moment do tematu samej kości DAC. Otóż jako inżynier śmiem twierdzić, że wybór konkretnej kości ma znacznie mniejszy wpływ na brzmienie niż się powszechnie uważa. Od wielu osób, które słuchały Nyquista usłyszeliśmy, że to nie brzmi jak Sabre. Odpowiadaliśmy, że nie, nie brzmi jak Sabre, brzmi jak zaprojektowany przez nas układ zasilania i kilka innych elementów.

Teraz odnosząc się do pytania. Filozofia Brinkmanna mówi o wysokiej jakości produktów i najwyższej klasie brzmienia, ale także o trwałości i zabezpieczeniu klienta na przyszłość w sensie takim, że gdy na rynku za kilka lat pojawi się coś nowego, to nie zostanie on na lodzie, będziemy w stanie zaoferować odpowiedni apgrejd urządzenia, by nadal było aktualne. Trzecia kluczowa kwestia to łatwość obsługi. Stąd właśnie decyzja o dodaniu wejścia ethernetowego. Właściciel nie potrzebuje jakichś skomplikowanych źródeł, wystarczy, że w domowej sieci ma serwer Roona i obsługa będzie bardzo prosta.

Jest jeszcze kwestia jakości brzmienia. Wejście USB tak naprawdę komplikuje sprawy – trzeba mieć urządzenie, które będzie wysyłać sygnał przez kabel USB – zwykle komputer, w grę mogą wchodzić sterowniki, jakość samego kabla ma znaczenie, konieczny jest układ, który będzie ten sygnał w DAC-u odbierać. Słowem skomplikowanie jest większe, niż w przypadku otrzymywania sygnału przez Ethernet – tu, jako konstruktorzy DAC-a, mamy większy wpływ na ostatecznie uzyskane brzmienie. Dlatego w DAC-ach, które mają wejścia USB i Ethernet zwykle to drugie brzmi lepiej.

Oczywiście USB da się zoptymalizować i uzyskać świetne brzmienie, tyle że często wymaga to od użytkownika sporej wiedzy. Z wejścia Ethernet bezproblemowo korzystać będzie nawet osoba, które nie posiada szczególnej wiedzy o komputerach. No i jeszcze wybór był podyktowany tym, że ten rodzaj wejścia jest przyszłościowy, podobnie jak Roon, który nasze urządzenie obsługuje – tu raczej w przewidywalnej przyszłości żadnych wielkich zmian nie będzie. W ten sposób mamy produkt, który za kilka lat nie okaże się przestarzałym, nieaktualnym.

MD: W takim razie następne pytanie: obok wszystkich już wymienionych, nowoczesnych cech urządzenia zaaplikowaliście mu także obsługę MQA. Dlaczego? Mówiąc szczerze faktu, że drogie, high-endowe urządzenie obsługuje stratny format ja jakoś nie odbieram jako zalety.

ML: O MQA moglibyśmy dyskutować bardzo długo, ale na to nie mamy czasu. Po pierwsze MQA to po prostu jedna więcej funkcjonalność DAC-a, która nie ma żadnego wpływu na inne funkcje urządzenia, czy na jakość brzmienia. Kawałek oprogramowania, nieco dodatkowego przetwarzania sygnału – słowem jedna z wielu małych rzeczy, które dzieją się w DAC-u. To jedna kwestia.

Zanim przejdę do kolejnej wspomnę tylko, skąd u mnie wzięło się zainteresowanie tym formatem. Na jednej z wystaw wystawialiśmy się razem z Richardem Vandersteenem i to on powiedział mi, że po raz pierwszy miał gęsią skórkę słuchając cyfrowej muzyki. Było to dość zaskakująco, bo to całkowicie „analogowy” facet. Spytałem jak to możliwe, może po prostu w pokoju było wtedy za zimno? (śmiech). Wtedy właśnie po raz pierwszy usłyszałem o MQA. Nigdy wcześniej o tym formacie nie słyszałem i w tamtym momencie był to dla mnie jedynie jakiś kolejny trzyliterowy skrót.

Zainteresowałem się jednakże na tyle, że korzystając z mojej inżynierskiej wiedzy zapoznałem się z patentami Boba Stuarta i stwierdziłem, że coś może być na rzeczy. Uznałem, że warto się w ten temat zagłębić, zwłaszcza że obsługa tego formatu nie wymaga dodatkowej mocy obliczeniowej i bez wprowadzania żadnych zmian w naszej konstrukcji można było tę funkcjonalność dodać.

MD: Ale musieliście kupić licencję...

ML: Tak, oczywiście. Kwoty nie podam, ale mogę powiedzieć, iż nie wpłynęła ona w żaden sposób na cenę Nyquista. Pytałem ludzi z MQA dlaczego sprzedają licencję na używanie formatu i jak mi powiedzieli wynika to z faktu, że oni z kolei kupują licencję od wydawnictw muzycznych, z którymi pracują. Od strony technicznej możemy mówić o trzech elementach. Jeden to owa „autentykacja” materiału muzycznego, który ma oferować jakość identyczną z masterem. Druga kwestia to kompresja, którą stosują, a trzecia to coś, co określają mianem minimalizacji rozmycia czasowego, które powstaje przy konwersji A/D i D/A. Osobna dyskusja toczy się na temat stratności tego formatu. Straty powstają w wielu miejscach w procesie nagrywania...

MD: No właśnie, to po co dodawać kolejne?

ML: Pytanie dotyczy tak naprawdę kompresji i po winno brzmieć, czy jest ona potrzebna, zwłaszcza gdy się streamuje muzykę. No i czy powoduje ona spadek jakości dźwięku w porównaniu do nieskompresowanego materiału. Tak naprawdę można używać MQA bez etapu kompresji materiału – jest sporo plików MQA w formacie 16/44,1, gdzie żadna kompresja nie jest potrzebna.

Można mieć różne zdanie na ten temat, ale moje zdanie są takie, że nie słyszałem nagrania w MQA, które brzmiałoby gorzej niż „zwykłe”, nawet wysokiej rozdzielczości. Słyszałem całkiem sporo takich, które brzmiały nawet nieco lepiej niż te bez MQA. Można więc, bazując na moich doświadczeniach, pokusić się o stwierdzenie, że nawet jeśli MQA nie pomaga jakości brzmienia to na pewno nie szkodzi. No i oczywiście jeśli ktoś kupi Nyquista, a ma coś przeciwko MQA to nie musi go wcale używać.

MD: Zostawmy już ten temat – faktycznie to jedna z wielu cech urządzenia, a mało kto korzysta ze wszystkich. Wiemy już, że nie wpłynęła na cenę urządzenia, więc poniekąd użytkownik dostaje ją jako bonus. Zapytam teraz o inną rzecz, która może dziwić, o granitowe płyty, które są zawsze dostarczane w komplecie z urządzeniami Brinkmanna.

ML: To element, który tradycyjnie kojarzy się z Brinkmannem. Wziął się stąd, że w przeszłości komponenty tej marki były zdecydowanie mniejsze niż dziś – wysokość i głębokość były podobne, ale szerokość była wyraźnie mniejsza. Urządzenie były tez sporo lżejsze, więc granit dodawany był po to, aby dociążyć urządzenie, by było mniej wrażliwe na rezonanse. Kombinacja aluminiowych obudów i tego konkretnego rodzaju granitu okazała się bardzo dobrym rozwiązaniem.

I tak już pozostało po pierwsze jako element „strojenia” brzmienia naszych urządzeń, po drugie jako element dizajnu. Jeśli wziąć jedno z naszych starszych urządzeń i postawić je obok dowolnego z bieżącej produkcji wizualnie będą do siebie doskonale pasować. Szerokość może się róznić, ale wysokość będzie taka sama, płyta granitowa, szklana górna ścianka – słowem urządzeni Brinkmanna z różnych generacji zawsze będą razem doskonale wyglądać.

MD: Same obudowy wielu urządzeń są do siebie bardzo podobne – to zapewne kwestia mądrego oszczędzania – możecie zamawiać więcej takich samych obudów, co zmniejsza koszty.

ML: To nie do końca tak. Z jednej strony to oczywiście kwestia stosowania pewnego rozpoznawalnego dizajnu. Ale jest druga strona, niekoniecznie pozwalająca nam oszczędzać pieniądze. Gdybyśmy wzięli przedwzmacniacz Marconi, który jest produkowany od bodaj 15 lat, z jednej z pierwszych partii i postawili obok produkowanego obecnie Nyquista, to kolor, faktura, wykończenie byłyby identyczne.

Jest to oczywiście w pełni zamierzony gest w stronę naszych klientów, którzy często wiążą się z marką na wiele lat – mogą dokupić nowsze urządzenie, a ono nie będzie miało innego koloru, czy faktury frontu niż posiadane do tej pory i będzie doskonale pasować do posiadanego systemu. Utrzymanie takiej ciągłości wyglądu naszych produktów wcale nie jest tanie, wręcz przeciwnie. Uznajemy jednakże to za jeden z naszych atutów, docenianych przez klientów.

MD: Jak wybieracie lampy do swoich produktów?

ML: Mam nawet jedną, którą mogę pokazać. We wszystkich trzech produktach używamy takich samych lamp Telefunkena. Kiedyś były one stosowane w kolorowych telewizorach, gdzie musiały pracować pod dużo większym obciążeniem niż w naszych urządzeniach, co gwarantuje ich długą, bezproblemowa pracę. Helmut zakupił kiedyś duży ich zapas. Oczywiście każda lampa jest testowana, wstępnie wygrzewana i dopiero potem mierzona. Następnie są one parowane i dopiero trafiają do urządzeń. Trwałość to oczywiście nie jedyna ich zaleta – brzmieniowo to także znakomite lampy.

MD: Jak wygląda produkcja w Brinkmannie?

ML: To zależy od produktów. Części do gramofonów w większości dostarczane są przez poddostawców. W południowych Niemczech, gdzie siedzibę na Brinkmann, jest wiele znakomitych firm zajmujących się obróbką metali. Oni wykonują części, które już w naszej firmie są często wykańczane i dopasowywane. Montaż urządzeń odbywa się oczywiście u nas. Nie produkujemy już wkładek gramofonowych...

MD: No właśnie, byłem na waszej stronie i zauważyłem, że wkładki znalazły się w zakładce „stare” produkty.

ML: Jak wiadomo robiliśmy je we współpracy z EMT i Micro Benzem. W pewnym momencie jakość przestała spełniać nasze wymagania, igły dla EMT robił Van den Hul, które nie są już dostępne, więc musieliśmy zrezygnować z produkcji wkładek. Zaraz padnie oczywiście pytanie, czy w przyszłości zaoferujemy inne wkładki. Odpowiedź brzmi: nigdy nie mów nigdy. Albo inaczej – chcemy, ale czy coś z tego wyjdzie okaże się za jakiś czas.

Co do elektroniki w naszej ofercie – część zadań, np. montaż powierzchniowy, wykonują poddostawcy – do tego potrzebne są odpowiednie maszyny i przy naszej skali produkcji po prostu nie opłacałoby się nam kupować własnych. Reszta, jak montaż przewlekany, składanie, itd., wykonywana jest w naszej fabryce. Jesteśmy nawet dość mocno zaangażowani w produkcję obudów do naszych urządzeń z przyczyn wyjaśnionych chwilę temu.

MD: Ile osób pracuje w Brinkmannie?

ML: Między 10 a 15 – to zależy jak liczyć.

MD: Kiedyś czytałem, że każdy egzemplarz gramofonu jest osobiście sprawdzany przez Helmuta – czy tak faktycznie jest?

ML: Tak, Helmut nadzoruje produkcję gramofonów. A nawet zdarza się, że pewne rzeczy wykonuje sam. To ważny element jego pracy bo pozwala mu ustalić, co ewentualnie można zrobić jeszcze lepiej.

MD: Czy może nam pan powiedzieć coś o pracach nad nowymi projektami/produktami?

ML: Obecnie pracujemy nad kilkoma produktami, ale nie mogę o nich na razie mówić. Mogę natomiast powiedzieć, że właśnie ruszyliśmy z produkcją przedwzmacniacza Marconi mk II, którego wprowadzenie ogłosiliśmy w Monachium.

MD: Co się zmieniło w nowej wersji?

ML: To jeden z naszych starszych produktów. W czasie prac nad Nyquistem i nową wersją Edisona Helmut sporo się nauczył i teraz tę wiedzę, dotyczącą lampowego stopnia wyjściowego zaimplementował w Marconim. To jest główna zmiana. Ważna informacja dla posiadaczy tego urządzenia jest taka, że możliwe jest wykonanie apgrejdu do wersji mk II.

MD: A co zmieniło się w Edisonie mk II – pytam, bo właśnie biorę się za recenzję.

ML: Jedna zmiana to lampowy stopień wyjściowy. Nie jest ona tak duża jak w przypadku Marconiego, ale nadal istotna. Druga zmiana to całkowicie przeprojektowany układ korekcji RIAA. Tak naprawdę potrzebę ulepszenia Edisona Helmut poczuł, gdy usłyszał co potrafi Nyquist. Stwierdził wówczas, że coś musi zrobić z przedwzmacniaczem gramofonowym, bo różnica w stosunku do cyfry jest za mała (śmiech).

MD: Na koniec kilka pytań dotyczących pana osobiście. Na początek – jakiej muzyki pan słucha?

ML: Przede wszystkim współczesnego jazzu, zwłaszcza nagrań z udziałem Hammondów. No i muzyki klasycznej.

MD: Woli pan starsze nagrania, czy raczej nowsze?

ML: Jeśli chodzi o jazz, to patrząc na to pod kątem czysto muzycznym wolę raczej współczesne nagrania. Biorąc pod uwagę jakość nagrań – mam wiele dobrych współczesnych nagrań, ale i pochodzących sprzed lat. I wtedy i teraz robiło się i jedne i drugie. Ważniejsza jest zawsze muzyka niż jakość nagrania.

MD: Zna pan jakichś polskich muzyków?

ML: Pewnie źle to wymówię, ale: Leszek Możdźer, Komeda, Stańko. Na winylu mam stare nagranie Hammondów z lat 80. – Piotr.... nie pamiętam nazwiska, ale lubię go słuchać.

MD: Woli pan słuchać muzyki z nośników cyfrowych, czy jako wieloletni fan Brinkmanna jednak z winylu?

ML: To podchwytliwe pytanie. Więcej muzyki jest dostępnej na nośnikach cyfrowych. Jeśli mam dostęp do bardzo dobrego wydania winylowego, to jest ono preferowane, ale trzeba pamiętać, że mnóstwo nagrań to tak naprawdę nagrania cyfrowe, a one często lepiej brzmią z cyfrowych nośników. No i jest jeszcze kwestia kosztów – winyli słucham używając Balance'a, z dłuższym ramieniem, drogą wkładką i Edisonem – całość kosztuje pewnie ze trzy razy więcej niż mój tor cyfrowy (Nyquist oczywiście).

Można więc powiedzieć, że bardzo dobry winyl brzmi lepiej. Ale trzeba zdawać sobie sprawę również z tego, że układ ramię-wkładka też coś od siebie dodaje do muzyki, coś co jest bardzo przyjemne w odbiorze, ale niekoniecznie jest najwierniejszym możliwym odtworzeniem danego nagrania. W czasie spotkań w Katowicach i tutaj robiliśmy takie porównania – cyfra vs analog. Oczywiście trudno jest je przeprowadzić, bo należałoby mieć ten sam materiał źródłowy zapisany na różnych nośnikach, ale pomijając ten fakt, zdania było dość podzielone. Wcale nie wszyscy uznawali jedną wersję za lepszą od drugiej – te same osoby czasem za lepszą uznawali analogową, a czasem cyfrową.

MD: Zapewne nie może nam pan zdradzić żadnych szczegółów dotyczących planów Brinkmanna, ale zapytam, czy jest szansa, że w ofercie znajdą się kiedyś kolumny domykające poniekąd ofertę?

ML: Nigdy nie mów nigdy… Ale nie, na dziś takich planów nie ma. Helmut na początku swojej działalności „popełnił” jeden model, ale kolejnych planów raczej nie ma. Budowa kolumn to zupełnie osobna sztuka, a poza tym wymaga dużych nakładów, żeby to zrobić dobrze..

MD: To jeszcze zapytam na koniec specjalistę od cyfrowego przetwarzania sygnału, czy od czasu gdy dołączył do Brinkmanna został zmuszony by „nauczyć” się również analogowej strony audio?

ML: Tak, sporo uczę się od Helmuta, choć trzeba zauważyć, że właściwie wszystkie układy elektroniczne są właściwie analogowe, więc nie jest to dla mnie aż taka nowość.

MD: Dziękuję za poświęcony czas i do zobaczenia w czasie Audio Video Show, czy tak?

ML: Tak, bilety i hotel już zaklepane, więc do zobaczenia!