|
|
emat kondycjonerów sieciowych od zawsze pośród audiofilów wywoływał poruszenie. Dzieje się tak, ponieważ bardzo często drogie, nieporęczne i brzydkie urządzenia mające na celu oczyszczenie prądu pogarszają jakość dźwięku. Na dodatek zachowują się szalenie chimerycznie – w jednym systemie potrafią nawet polepszyć jakość wydobywającej się muzyki, w innym zaś (to samo urządzenie!) totalnie dźwięk zmasakrować, wywołując tylko płacz i sprawiając ból właścicielowi systemu.
Dokładnie 14 lat temu przed takim problemem stanął Keith Martin. Był on właścicielem drogiego hi-endowego systemu, w którym jedynym nieobecnym elementem „układanki” był kondycjoner sieciowy. Keith o takim urządzeniu się dowiedział, kupił… i gorzko zapłakał. Stało się bowiem dokładnie to, o czym napisałem na początku – kondycjoner całkowicie zepsuł jego dopieszczony system, spłaszczając dźwięk, okradając go z dynamiki, niwelując detaliczność. Jednak Keith, z wykształcenia inżynier, zaciekawiony sytuacją siadł i rozkręcił swój kondycjoner. I gorzko zapłakał po raz drugi. Okazało się, że w środku kondycjonera znaleźć można było części używane w tanim sprzęcie AGD z Chin, wszystko było zrobione byle jak, źle i nieciekawie. 14 lat później, w roku 2014, Keith Martin jest szefem brytyjskiej firmy IsoTek, specjalizującej się w tworzeniu sprzętu przeznaczonego do oczyszczania prądu pobieranego z sieci. W swojej ofercie firma posiada różne, wielokrotnie nagradzane przez fachową prasę kable, listwy, a także kondycjonery sieciowe. Przedstawiciele tej firmy pojawiają się na całym świecie, odwiedzają wystawy w Singapurze, Las Vegas, Londynie, Monachium czy Warszawie (jak podczas Audio Show 2013). Prowadzą także szkolenia produktowe dla swoich dealerów. Właśnie w takim celu w krakowskim Chillout Studio pojawił się Jonathan Brooks-Martin, człowiek odpowiedzialny za tego typu imprezy, prywatnie brat Keitha. Miałem ogromną przyjemność brać udział w tym wydarzeniu, podczas którego Jonathan opowiadał o IsoTeku, prezentował produkty firmy i raz za razem wszystkich zaskakiwał. Przyjrzyjmy się temu wszystkiemu po kolei.
Kiedy wszyscy wygodnie siedliśmy w dużej sali odsłuchowej Chilloutu Jonathan rozpoczął swoje szkolenie od krótkiej prezentacji. Jako podkład dźwiękowy wybrał legendarnych i genialnych Zeppelinów (czym na starcie mnie „kupił”), a na ekranie pokazał kilka podstawowych informacji o firmie (że „brytyjska” i że „zajmująca się kondycjonerami”), o jej produktach (że „są wysokiej jakości”) oraz o jej filozofii (że „czysty prąd to czysty dźwięk”). I od tego ostatniego stwierdzenia Jonathan rozpoczął sukcesywną wędrówkę po IsoTekowych produktach.
Pomysł na to jak pokazać zalety swoich produktów Jonathan miał prosty i skuteczny. Przed prezentacją został wybrany system audio: źródło dźwięku od firmy Primare – odtwarzacz CD22 - wzmacniacz zintegrowany tej samej firmy - I 22 - kolumny wolnostojące S2 duńskiego Raidho oraz kable głośnikowe Acoustic Zen Hologram II. System naprawdę przyjemny i mogący dać potencjalnemu właścicielowi wiele miłych chwil. Jednak zasilanie jakiego Jonathan użył, by napędzić źródło i wzmacniacz było żałosne. Wziął bowiem do ręki tanią białą listwę za 5 zł z Castoramy, wpiął do niej czarne kable za 2 zł (nie wiem skąd) i odpalił muzykę.
Na pierwszy ogień poszedł cover rockowego zespołu KISS I Was Made For Loving You w wykonaniu Marii Meny. Zabrzmiał on nieźle, naprawdę nieźle. Ale nic ponad to. Wtedy Jonathan zmienił listwę na IsoTekowego Siriusa, a kable zostawił te same. Puścił nam dokładnie tę samą piosenkę (co ważne – za każdym razem przez całą prezentację głośność była ustawiona na tym samym poziomie), a zebrani na sali (w tym autor tego tekstu) mocno się zdziwili. Dźwięk stał się bowiem żywszy, bardziej szczegółowy – po prostu lepszy. I to tylko po zmianie samej listwy! Następnie Jonathan odpalił utwór Agula Azul od B-Tribe, na tym samym systemie (czyli z Siriusem i kiepskimi kablami), a po pewnym czasie zmienił słabe kable z kiosku (chyba) na kabel IsoTeka EVO 3 Premiere. Sytuacja z poprzedniej zmiany powtórzyła się. Dźwięk ponownie stał się lepszy, bogatszy, żywszy, bardziej detaliczny. Aby to osiągnąć wystarczyło zmienić listwę i dwa kable. Koszt takiej zmiany? Niecałe 2 tys. złotych.
IsoTek w swojej ofercie ma produkty, których cena zaczyna się od kilkudziesięciu zł, a kończy na 70 tys. zł za ich topowego, referencyjnego Genesisa. Wszyscy obecni podczas szkolenia byli pod wielkim wrażeniem zmiany, która została osiągnięta za niecałe 2 tys., dlatego każdy z nas czekał z niecierpliwością na to co Jonathan zamierzał dalej pokazać. Cała procedura wyglądała tak samo – najpierw Jonathan odpalił utwór (tym razem kawałek od Wilco zatytułowany Everlasting Everything) na „starym” systemie (listwa Sirius + kabel EVO 3 Premiere), a potem zmienił jeden element, zamieniając kable na droższy Optimum GII. Muszę powiedzieć, że to w tym momencie cała sala odpłynęła. Różnica była ogromna. Nie! - Była porażająca. Dźwięk stał się trójwymiarowy, dynamiczny, a poziom uszczegółowienia był na takim poziomie, że w pewnym momencie można było usłyszeć nawet skrzypienie krzesła na którym siedział wykonawca tej piosenki.
Do tej pory Jonathan podpinając odpowiednie rzeczy znacząco poprawił jakość dźwięku, a dopiero teraz wziął do ręki pierwszy „klocek” od IsoTeka – EVO 3 Aquarius. Porównaliśmy więc listwę- Siruisa oraz Aquariusa (oba były spięte kablami GII Optimum) i, to chyba już nie będzie niespodzianką, zauważyliśmy dokładnie to samo.
Już wtedy zaczął mi się rysować w głowie pewien wzór, według którym urządzenia IsoTeka działają. Pomijając ochronę sprzętu (o tym będzie za chwilę) każda z pokazanych do tej pory rzeczy poprawiła, w mniejszym bądź większym stopniu oczywiście, mniej więcej te same parametry.
|
Tak więc Aquarius dodał dźwiękowi więcej życia, dynamiki, pogłębił scenę, nasycił muzykę różnymi smaczkami i detalami. Prezentacja powoli zbliżała się do połowy (i upragnionej chyba przez niektórych obecnych) przerwy, a Jonathan przed odpoczynkiem pokazał nam jeszcze jedną rzecz – zupełnie nowe (język angielski lepiej to oddaje – „brand new”) kable EVO 3 Optimum, które lada dzień mają zastąpić wysłużone GII Optimum. Tak więc tym razem parowaliśmy stary kabel z serii GII z nowym z serii EVO 3 (Aquarius nadal był wpięty). Przy zmianie tych urządzeń różnica jednak nie była oczywista. Chociaż nowe Optimum są droższe i teoretycznie lepsze, to nie każdemu spodobał się kierunek, w którym dźwięk podążył. Stał się on bowiem bardziej szczegółowy i naturalny, jednak kosztem pewnego „poweru” i oddechu. W tym momencie Jonathan skończył pierwszą połowę prezentacji, a ja od razu pobiegłem do niego chwilę porozmawiać. Powiedziałem, że „chcąc nie chcąc słyszałem już wiele rzeczy, ale nie spodziewałem się, że zmiana jednego kabla na drugi, niewiele droższy, da aż TAKĄ różnicę”. Jonathan przyznał mi rację, mówiąc jednocześnie, żebym się przygotował na następną część prezentacji, bo też mogę zostać mile zaskoczony.
Druga część całej imprezy zaczęła się dość nieoczekiwanie. Jonathan wyjął małe czarne pudełeczko, którego celem było mierzenie poziomu zniekształceń i wpiął je do białej listwy kiepskiej jakości. Na wyświetlaczu ujrzeliśmy „80%”. Z takim poziomem zanieczyszczenia musi mierzyć się nasz system – i to jeszcze przed wciśnięciem guzika „Play”. Potem Jonathan sprawdził jak w roli kondycjonera sprawdza się listwa Siruis. Wyświetlacz pokazał dużo milsze dla oka i ucha „6%”. Po wpięciu miernika do Aquariusa zobaczyliśmy już idealne „0%”. Co zabawne z czystej ciekawości podpięliśmy ten miernik bezpośrednio do audiofilskiego kontaktu zasilanego osobnym, niezależnym kablem. Urządzenie głośno zatrzeszczało i pokazało napis „MAX”. Nie dziwne więc, że wpięcie takiego Aquariusa do systemu tak bardzo poprawia jakość dźwięku. Aquarius to jednak produkt otwierający serię „klockowych” kondycjonerów. Taniocha – można by rzec. Dlatego następnie do akcji wkroczył kondycjoner GII Sigmas, który porównaliśmy z jego następcą – EVO 3 Sigmas.
W tym momencie cała sala odleciała po raz drugi. GII Sigmas zaprezentował się wspaniale, ale EVO 3 Sigmas pokazał rzeczy niebywałe. Jakość dźwięku była naprawdę fantastyczna, a wszystko naprawdę zachwycało. Wciąż działał ten sam wzorzec – dźwięk stawał się „z urządzenia na urządzenie” coraz bogatszy, żywszy, bardziej dynamiczny i przestrzenny. To co na samym początku było blade i duszne nagle zyskało oddech.
Chociaż plan Jonathana zakładał wędrówkę od najtańszych urządzeń do najdroższych, to w pewnym momencie popsuliśmy mu go i poprosiliśmy o odpalenie jednej piosenki najpierw z najnowszym Sigmasem, a potem z Aquariusem. Sigmas dosłownie przejechał się po, i tak dobrym, tańszym koledze, pozwalając nam jeszcze bardziej siebie docenić.
Wszystkie urządzenia które do tej pory widzieliśmy nie były szczególnie drogie (oczywiście – relatywnie). Cały taki upgrade można było zrobić za ok. 20 tys., co w wypadku systemów hi-endowych nie jest zawrotną sumą. Przyszła więc pora na zaprezentowanie nam czegoś „prawdziwego”. Taką rzeczą jest GII Titan – urządzenie przeznaczone tylko do sprzętów wysokoprądowych. Wpływ Titana na dźwięk mogliśmy usłyszeć przez porównanie jak system zagrał bez niego (ale z podłączonym Sigmasem do źródła), a potem jak zagrał z nim. Nie muszę już chyba pisać, że różnica była duża, prawda? Ostatecznym sprawdzianem było to, jak zaprezentuje się, już wspomniany, Genesis. To „reproduktor” prądu przeznaczony tylko do urządzeń niskoprądowych, który nie tyle oczyszcza prąd, co na go „reprodukuje”. Urządzenie to jest naprawdę potężne (i wagowo, i rozmiarowo, i cenowo), wygląda przy tym jak mała elektrownia. Gdy Genesis został wpięty do systemu mogliśmy usłyszeć jak brzmi system ulepszony przez topowe rzeczy IsoTeka. A brzmiał jak marzenie. W porównaniu do „gołego” systemu nie było nawet o czym mówić. Ten dźwięk po prostu był lepszy. Kropka.
Prezentacja dobiegła końca, a ja zostałem z pewnymi przemyśleniami, którymi chciałbym się podzielić. Wszystko co zaprezentował nam Jonathan znacząco wpływało na jakość dźwięku. To nie były drobne detale, które mogło wyłapać tylko zaprawione w bojach ucho, to nie były jakieś małe zmiany, które pojawiały się na granicy percepcji. Nie - to były od razu zauważalne zmiany, które na nowo definiowały ten dźwięk, znacząco go ulepszając. Jonathan prezentację zakończył takimi słowami: „Jeśli ktoś kiedykolwiek Wam powie, że kondycjonery wpływają na jakość dźwięku, to powiedzcie mu, że tak – wpływają. Ale tylko najlepsze”. Jonathan mówił oczywiście o dobrych kondycjonerach, nie o przesadnie drogich klockach z kablami ze sklepu AGD. W świecie hi-endu są marki, które produkują znakomite kondycjonery, co do których nie ma żadnych wątpliwości, że są warte swoich pieniędzy. To np. Accuphase, PS Audio, GigaWatt, taką firmą jest również Shunyata. Niech jednak każdy dobrze zapamięta, że do tej wąskiej i elitarnej grupy dobrych producentów kondycjonerów należy dołożyć IsoTeka. Urządzenia Brytyjczyków są znakomitej jakości; nie tylko zabezpieczają nas sprzęt przed przepięciami, ale także poprawiają jakość dźwięku, pokazując jaki potencjał drzemie nawet w średniej klasy systemach audio.
PS
Jonathan - chwała Bogu! – w odróżnieniu od większości ludzi prezentujących urządzenia hi-endowe, pokazał, że zna się na muzyce i ma dobry gust. Nie katował nas jakimiś syfami, których jedyną zaletą jest jakość nagrania. Podczas całego dnia odpalił takie cudowne rzeczy, jak Child in Time Purple’i, wspomnianych już Zeppelinów, kilka kawałków od Faith No More (genialne Be Agressive), a także inne świetne rzeczy. Zaraz po zakończeniu prezentacji zakupiłem nawet przez ebay dwa albumy, które tego dnia usłyszałem. Jonathan jest dla mnie wspaniałym przykładem na to, że audiofil wcale nie musi być pozbawiony gustu muzycznego.
|