pl | en
Test
Wzmacniacz zintegrowany
GW
DEIMOS


Cena (w Polsce): 24 800 zł

Producent: Strefa GW

Kontakt:
Strefa GW Dariusz Ciszewski
ul. Sikorskiego 162 | 42-202 Częstochowa | Polska
tel.: 48-509-798-144


e-mail: biuro@klimatowo.pl

Kraj pochodzenia: Polska

Tekst: Marek Dyba
Zdjęcia: Marek Dyba, Strefa GW

Data publikacji: 16. kwiecień 2013, No. 108




Jakiś czas temu otrzymałem maila od Wojtka, który prosił, żebym skontaktował się w sprawie testu wzmacniacza lampowego z panem Dariuszem Ciszewskim. Przyznaję szczerze, że ani nazwisko pana Dariusza, ani nawet bardzo charakterystyczna nazwa strony internetowej, www.klimatowo.pl, kompletnie nic mi nie mówiły. Zajrzałem więc na nią i oczom moim ukazał się niecodzienny widok. Jak by na to nie spojrzeć, strony internetowe większości producentów audio są do siebie w jakiejś mierze podobne, przynajmniej sposobem zorganizowania. Tymczasem tu jest zupełnie inaczej, co wynika w dużej mierze z faktu, że audio jest tylko jedną z kilku, i to wcale nie najważniejszą z działek w działalności częstochowskiej firmy/platformy Klimatowo.
Pierwsze zdanie, jakie można na tej stronie przeczytać to: „Witamy Wszystkich miłośników przedmiotów z Duszą.” A zaraz potem: „Zarówno rzemiosło jak i sztuka są naszą tradycją.” Zanim więc dotrzemy do zakładki „wzmacniacze audio” mamy już pewną wskazówkę, czego się możemy spodziewać. Pod przywołanymi zdaniami znajduje się jeszcze coś w rodzaju deklaracji programowej Klimatowa, którą też chciałbym przytoczyć, bo uważam, że – przynajmniej w przypadku firm, za istnieniem i działalnością których, stoi jakaś idea – warto się z nią zapoznać, ponieważ pozwala to inaczej, szerzej spojrzeć na oferowane przez nią produkty.

W obowiązku do obrony tradycji i polskiego rzemiosła narodził się pomysł stworzenia witryny KLIMATOWO. Z ogromną przyjemnością zapraszamy do pierwszego w Polsce sklepu, który powstał w opozycji do wszechobecnego kiczu i bylejakości.
Pragniemy odnieść swoje działania do tradycji by jak najskuteczniej odnawiać element kulturowy w świadomości Polaków.
Naszym zasadniczym celem jest nie tylko promowanie i wspieranie polskich twórców i polskich produktów najwyższej jakości, ale także kultywowanie miejscowych tradycji, obrzędów, zwyczajów, ukazywanie piękna naszych polskich klimatów oraz promowanie lokalnej przedsiębiorczości.
KLIMATOWO to nie tyle sklep z pamiątkami, co miejsce gdzie wszelkie wydarzenia, święta narodowe czy zwyczaje lokalne powiązane aspektem kulturowo-patriotycznym dadzą z pewnością o sobie znać. Mamy głęboką nadzieję, że podejmowane przez nas działania są słuszne i przełożą się na Państwa zadowolenie. „Z czym obcujemy tym się stajemy” – dziś nikomu nie musimy udowadniać tej tezy.
Zachęcamy do obcowania i otaczania się pięknymi rzeczami, by pośród zgiełku i pośpiechu
dnia codziennego choć przez chwilę zatrzymać się przy nich i pomyśleć nad tym, co w życiu tak naprawdę jest ważne.

Oferta firmy to przede wszystkim ryngrafy, medale pamiątkowe, wyroby grawerowane, ręcznie malowane, szkaplerze i płaskorzeźby. Innymi słowy – sztuka. Skąd więc nagle w ofercie wzmacniacze? Nagle o tyle, że to bodaj najnowszy dodatek do oferty firmy (w przygotowaniu są także meble audio), a trafiły do oferty, bo jak mi powiedział pan Dariusz, co prawda Klimatowo to przede wszystkim artyści, ale ich bliskim przyjacielem, pracownikiem Częstochowskiej Politechniki, jest pan Grzegorz, miłośnik urządzeń lampowych, który na ich tworzeniu „zęby zjadł”. Wcześniej robił to na własne, tudzież przyjaciół potrzeby. Ale przecież po pierwsze muzyka to też forma sztuki, a więc tego czym Klimatowo zajmuje się na co dzień, a po drugie nic nie stało na przeszkodzie by połączyć techniczną wiedzę z artystycznym zacięciem. Wystarczy zajrzeć do zakładki „wzmacniacze lampowe”, obejrzeć zdjęcia, by wiedzieć co mam na myśli. Każdy z oferowanych obecnie trzech wzmacniaczy tej firmy jest po prostu piękny. To nie są urządzenia zapakowane w proste, seryjnie produkowane obudowy. Tu każdy z modeli ma indywidualnie zaprojektowaną, ręcznie wykonywaną formę, to, zgodnie z początkową deklaracją producenta, „piękna rzecz z duszą”. Widać od razu, że obudowy zostały zaprojektowane przez ludzi z wielką wyobraźnią i artystycznym zacięciem. Miałem okazję chwilę porozmawiać z panem Dariuszem, który opowiedział mi ile czasu panowie spędzili razem, w trójkę opracowując wygląd i wykonanie tych obudów. Zasadniczo obudowy wzmacniaczy projektuje i wykonuje ręcznie pan Marcin– były modelarz, mistrz juniorów w budowie modeli makiet samolotów, który swoje doświadczenie w obróbce drewna i metalu zdobył w Aeroklubie Częstochowskim. Pan Dariusz jest koordynatorem projektu, który także miał swoje do powiedzenia. A gdy dwóch ludzi o duszach artystów dawało się ponieść wrodzonej fantazji, ten trzeci, inżynier, sprowadzał ich na ziemię tłumacząc, iż pewne rozwiązania są konieczne, by urządzenie właściwie działało – dyskusje były ponoć bardzo gorące, bo obie strony obstawały przy swoim.
Z pozoru może się wydawać, że artyści z inżynierem nie mieli prawa się dogadać, najwyraźniej jednak się udało. Udało się przewybornie rzekłbym nawet – każdy, nawet drobny element został wycyzelowany z najwyższą starannością, dopieszczony, wychuchany. Projekt plastyczny modelu Deimos, który otrzymałem do testu, stawia go w pierwszym rzędzie z najpiękniejszymi wzmacniaczami jakie do tej pory widziałem. Połączenie drewna, polerowanej stali i elementów mosiężnych wygląda po prostu obłędnie. Nawet obudowa osobnego zasilacza jest dopieszczona tak, by nie trzeba było go chować za stolikiem, ale, jeśli wola, postawić dumnie obok samego wzmacniacza.
Po wypakowaniu obydwu elementów z pancernej skrzyni wyłożonej pianką, długo syciłem oczy urodą tego urządzenia. Nie mam wątpliwości, że cytowane wyżej zachęcanie do obcowania na co dzień z pięknymi przedmiotami jest przez Klimatowo wdrażane w życie także w przypadku wzmacniaczy. W bardzo, bardzo, bardzo udany sposób, dodam. A przecież (słowa pana Dariusza, nie moje) GW Deimos to „najbrzydszy” pośród już oferowanych modeli... Niemniej, o ile inne produkty Klimatowa mają cieszyć przede wszystkim oczy, to jednak w przypadku urządzeń audio co najmniej równie ważne są uszy. Trzeba więc było skończyć „wgapianie się” i podłączyć Deimosa, z nadzieją, że uszy będą równie ukontentowane jak oczy.

ODSŁUCH

Nagrania wykorzystane w teście

  • The Ray Brown Trio, Summer Wind, Concord Jazz, CCD-4426, CD/FLAC.
  • Eva Cassidy, Eva by heart, Blix Street 410047, CD/FLAC.
  • Kari Bremnes, Svarta Bjorn, Kirkelig Kulturverksted FXCD200, CD/FLAC.
  • The Ray Brown Trio, Soular energy, Pure Audiophile, PA-002 (2), LP.
  • Patricia Barber, Companion, Premonition/Mobile Fidelity, MFSL 2-45003, 180 g LP.
  • Renaud Garcia-Fons, Mediterranees, Enja, B003WL7ELC, CD/FLAC.
  • Rodrigo y Gabriela, Rodrigo y Gabriela, ATO Records, B000HKDEE2, CD/FLAC.
  • John Lee Hooker, The best of friends, pointblank, 7243 8 46424 26 VPBCD49, CD/FLAC.
  • Led Zeppelin, Led Zeppelin, Atlantic/Warner Music, WPCR-11611, CD/FLAC.
  • Pink Floyd, Wish you were here, EMI Records Japan, TOCP-53808, CD/FLAC.
  • Deep Purple, Perfect Stranger, Polydor/Polydor Japan, 25MM 0401, LP.
  • Frank Sinatra, Live in Paris, Mobile Fidelity, MFSL 2-312, 180 g, 2 x LP.
  • Dyjak, Publicznie, UBFC Cd0111, CD/FLAC.
Japońskie wersje płyt dostępne na

O ile w przypadku niedawno testowanego SoundArta Rocka II (czytaj TUTAJ) zewnętrzny zasilacz był połączony z urządzeniem głównym grubym kablem ze specyficznymi, wielopinowymi wtykami z nakrętkami, tak tu kabel od strony zasilacza jest mocowany na stałe (choć nakrętka sugeruje co innego), a od strony wzmacniacza mamy wtyk, który skojarzył mi się ze złączem euro. Oczywiście nie jest to SCART, ale złącze o podobnym do niego kształcie, dodatkowo dociskane zapinką. Deimos pewnymi rozwiązaniami przypomina wzmacniacze „starej daty” i nie ma to być bynajmniej określenie pejoratywne. Weźmy choćby front urządzenia – mamy tu dwa pokrętła, czyli zapewne potencjometr i selektor wejść, jak przyzwyczaiła nas większość współczesnych konstrukcji. Nie do końca – to dwa potencjometry, po jednym dla każdego kanału – to rozwiązanie, które pojawia się w wyszukanych japońskich wzmacniaczach lampowych (choćby w znakomitym ATM300 Air Tighta), ale także np. w ukraińskich lampowcach (miałem kiedyś takiego Abraxasa). Jedyne malutkie zastrzeżenie, a może raczej sugestia do twórców – przydałoby się cokolwiek, choćby prosta skala ułatwiająca ustawienie takiej samej głośności dla obydwu kanałów (ostateczną weryfikacje wykonują uszy, ale zważywszy, że trzeba wstać z miejsca odsłuchowego, podejść do wzmacniacza, zmienić głośność, wrócić na miejsce ocenić, podejść ponownie, poprawić itd., to jednak łatwiej byłoby to robić z jakąś podziałką/skalą, bo same pojedyncze linie na pokrętłach to ciut za mało, gdy nie ma żadnego punktu odniesienia). Z tyłu natomiast mamy, obok bardzo solidnych gniazd głośnikowych, zaledwie dwa wejścia liniowe, a pośrodku znajduje się mechaniczny przełącznik, którym wybieramy źródło. To bardzo minimalistyczne, choć może nie najwygodniejsze w codziennym użytkowaniu rozwiązanie – przy przekładaniu ręki nad mocno nagrzewającą się stalową częścią obudowy (końcówka mocy pracuje w klasie A) trzeba zachować dużą ostrożność. Coś za coś – puryści zapewne powiedzą, że to najlepsze możliwe rozwiązanie (od strony sonicznej) i mają rację, a że pilotem, czy gałką z przodu byłoby łatwiej przełączać między wejściami – to też prawda.

Wzmacniacz oparto na radzieckich lampach mocy typu 6P45S, które można było kiedyś znaleźć w... telewizorach Rubin – zastosowano po dwie takie pentody (acz pracujące w trybie triodowym) na kanał, pracujące w trybie push-pull. Lampy sterujące to 6N6P, a odwracające fazę - 6N1P.
Dłuższą chwilę zajęło mi znalezienie przycisku włączającego zasilacz, który, jakże by inaczej, znajduje się w najbardziej oczywistym miejscu – na samym środku panelu frontowego, nad logiem firmy. Po włączeniu zasilacza napięcie podawane jest do urządzenia głównego, w którym, choć nie jest to w żaden sposób sygnalizowane, zastosowano zapewne jakiś układ opóźniający włączanie napięcia anodowego lamp, zwiększający ich żywotność, jako że dopiero po około 30 sekundach Deimos jest gotowy do grania. Pozostało więc przyjrzeć się, jak ten niezwykle urodziwy wzmacniacz sprawdza się w praktyce.

Trudno było zacząć inaczej niż od muzyki akustycznej – w końcu do niej właśnie (i wokali) tak naprawdę tworzy się urządzenia lampowe. Jeśli potrafią zagrać także inne rodzaje muzyki – tym lepiej, ale tym postanowiłem się zająć później. Na pierwszy ogień poszła płyta Renaud Garcii Fonsa Mediterranees. Pierwsza obserwacja, pierwsze wrażenie było takie: to niezwykle, nawet jak na lampę, otwarty, pełen powietrza dźwięk. To oczywiście tylko pewne elementy większej całości. Bo dużo powietrza może być tylko na sporej, przestrzennej scenie – w tym wypadku budowanej przede wszystkim na głębokość, jako iż na szerokość nie wykraczała poza rozstaw kolumn. Na owej scenie, zaczynającej się na linii kolumn, Deimos pokazuje duże źródła pozorne, z których każde ma swój kształt i masę. Nie ma tu super-precyzji w rysowaniu kształtów poszczególnych instrumentów, ale choćby słysząc kontrabas widziałem oczami duszy wielki, ciężki instrument z ogromnym pudłem rezonansowym, a nie rozmytą plamę dźwięku nieokreślonej wielkości.
Jak przystało na wzmacniacz wysokiej klasy, Deimos pięknie wyważał proporcje między dźwiękiem samych strun, a „drewnem” – pierwszy element nie może istnieć bez drugiego, bo inaczej po co by struny instalować na tak wielkim pudle? Bas, na przykładzie omawianego kontrabasu, trzeba uznać za naprawdę dobrze różnicowany – to właśnie dopiero systemy, w tym wzmacniacze, wysokiej klasy potrafią pokazać, jak ogromną mnogość dźwięków można wydobyć z ledwie czterech strun (akurat w tym konkretnym przypadku z pięciu). Pięknie różnicowane były barwa i wysokość dźwięków, zarówno gdy struny były szarpane, jak i wówczas, gdy muzyk używał smyczka. Słowem niemal idealny kontrabas – niemal, bo odnosiłem wrażenie, że dół pasma jest co prawda dociążony, mocny, ale nie tak szybki jakbym to sobie wyobrażał. Nie było tu bynajmniej, używając kolokwializmu, „zmulenia”, ale narastanie dźwięku mogłoby być odrobinę szybsze, a wybrzmienia wydawały się czasem delikatnie przeciągnięte. Proszę zwrócić uwagę, że mówię o niewielkich odchyłkach od mojego wyimaginowanego „idealnego” kontrabasu (czyli takiego jaki słyszę w dobrych warunkach na dobrze nagłośnionym koncercie) – gdybyż tylko wszystkie wzmacniacze miały tylko takie problemy...
Akordeon pojawiający się w niektórych utworach pięknie „oddychał” a jego brzmienie było bardzo naturalne. Podobnie było z gitarą, która tak jak kontrabas zachowywała odpowiednie proporcje między strunami i pudłem, i co równie ważne pokazana była z dużą paletą detali, subtelności, które niewiele wzmacniaczy potrafi pokazać.

Bardzo żywo, dźwięcznie wybrzmiewały różnego rodzaju „przeszkadzajki”, których na płytach Fonsa jest bardzo wiele – kolejny raz dała o sobie znać owa otwartość prezentacji, mnóstwo powietrza, które wydało się drżeć przenosząc stuknięcia, brzdęknięcia itp. owych przeróżnych drobnych instrumentów.

Płyta meksykańskiego duetu Rodrigo y Gabrieli udowodniła, że w zakresie, w którym grają gitary akustyczne, z szybkością dźwięku nie ma najmniejszego problemu. W końcu to heavy-metalowcy, co wyraźnie słychać w ich sposobie i tempie grania, z którymi Deimos radził sobie bez problemu. Dla mnie istotna była namacalność i naturalność brzmienia gitarowego duetu – płyta, której słuchałem to jeszcze w dużej mierze czyste gitarowe granie, bez używanych nagminnie na późniejszych płytach efektów. W tym przypadku faktycznie można było ocenić, czy gitara brzmi jak gitara. Jak przystało na dobrą lampę częstochowski wzmacniacz potrafił oddać także ogromną ekspresję, serce jakie sympatyczni Meksykanie wkładają w swoje granie – to element, którego często brakuje mi w prezentacji tranzystorów, a i nie wszystkie push-pulle potrafią ten aspekt odpowiednio oddać.
Było to granie nieco słodsze niż to, co serwuje mi np. mój zestaw ModWrighta, ale absolutnie nie do tego stopnia, żeby cały dźwięk określić jako słodki. To po prostu taka mała nutka słodyczy, która sprawia, że słucha się tego przyjemniej. Wynika to zarówno ze sposobu pokazania średnicy, jak i delikatnego ocieplenia góry pasma. Istotne jest to, że udało się zachować równowagę – odrobina słodyczy tak, ale na tyle delikatna, żeby nie „przytępić” ostrego grania Rodrigo i Gabrieli, by nadal był to bardzo dynamiczny, akustyczny heavy metal.
Ową słodycz słychać było także na wielu nagraniach z instrumentami smyczkowymi, szczególnie ze skrzypcami, które potrafiły jeszcze rzewniej łkać niż to pokazuje większość wzmacniaczy. Dźwięk tego instrumentu jakoś łatwiej łapał za serce. Choć, gdy przyszło do Czardasza, wszelka słodycz nagle znikła, a z głośników popłynął żywy ogień! Instrumenty dęte – trąbki w szczególności, potrafiły ostro „przyciąć”, gdy było trzeba, tu też jakoś owej odrobiny „lukru” dotrzeć nie potrafiłem. I bardzo dobrze – trąbka ma czasem zakłuć w uszy, w końcu to instrument blaszany.
Generalnie rzecz biorąc w akustycznym graniu Deimos spisywał się znakomicie – mnóstwo oddechu, powietrza, pięknie budowana przestrzeń, umiejętnie pokazana otoczka akustyczna, która zwłaszcza w nagraniach koncertowych robi różnicę – wszystko to elementy, bez których takie nagrania nie mogą brzmieć naturalnie, prawdziwie. Dodajmy do tego jeszcze muzykalność tego wzmacniacza i takie nieco eufoniczne i radosne granie, które sprawia, że po prostu chce się słuchać kolejnych płyt.

A wśród owych kolejnych płyt musiały się znaleźć także nieakustyczne – trochę mojego ulubionego bluesa, czy rocka. Jako, że odsłuchy LAR-a [IA-30T mk2, test w tym samym numerze „High Fidelity – przyp. red.] i Deimosa prowadziłem przez większość czasu na przemian – dzień, dwa jeden, potem drugi i kolejna zamiana – dość łatwo wyłapałem inny sposób prezentacji basu, tak ważnego w muzyce elektrycznej i elektronicznej. O ile w przypadku LAR-a bas był niezwykle zwarty, dynamiczny, dociążony, poza absolutnie samym dołem, o tyle Deimos potrafił pokazać, i to bardzo autorytarnie, także i najniższe tony, dobrze wypełnione, z tym, że nie było tu aż tak doskonałej kontroli jak w przypadku wzmacniacza pana Eugeniusza. Choćby szarpnięcie struny basu elektrycznego – wydawało się być jeszcze potężniejsze, atak bardziej fizycznie odczuwalny. Z drugiej strony, gdy przychodziło do błyskawicznego wygaszenia takiego dźwięku, LAR potrafił to zrobić szybciej. Właściwie już o tym pisałem: owa „autorytarność” występowała również w brzmieniu kontrabasu, dając wrażenie ogromnej potęgi tego instrumentu. Brak doskonałej kontroli, a dokładniej umiejętności natychmiastowego wygaszenia dźwięku, był tam, powiem to, mile widziany, bo przecież instrument akustyczny ma długo wybrzmiewać. Z Deimosem, przy nagraniach z gitarą basową, czy mocno pracującą stopą perkusji udział tychże w prezentacji nieco więcej „ważył”, niż w przypadku LAR-a – to efekt tego jeszcze mocniejszego dołu pasma.
W przypadku elektrycznego bluesa jednym z najważniejszych elementów jest pace&rhythm (tempo i rytm) i mówiąc szczerze, gdy zabrzmiało Boom, boom boom, boom Johna Lee Hookera to natychmiast zapomniałem o wsłuchiwaniu się, czy jest idealna kontrola na dole pasma, czy nie do końca – nie miało to żadnego znaczenia. Deimos zagrał to z rozmachem, z wciągającym rytmem, pięknie prowadząc i głos i gitarę mistrza. Rzec by można, że ten wzmacniacz po prostu czuje bluesa i to słychać. Równie dobrze zabrzmiały stare kawałki rockowe – Floydzi, Zeppelini, a nawet Deep Purple. W nich górę brała ogromna muzykalność wzmacniacza i wciągający sposób prezentacji, które na dalszy plan spychały pewne niedoskonałości tych nagrań.
Mimo, że grałem głównie z cyfry to występowało pewne podobieństwo do grania z winylu – elementem takich starych nagrań jest choćby szum, który na analogu występuje właściwie zawsze - nawet jeśli nie bierze się z płyty jako takiej, to jest zawsze jakiś mały poziom szumu przesuwu igły w rowku. Tyle, że gdy zaczyna się słuchać muzyki, kompletnie przestaje się to słyszeć. Przy graniu takich starych, troszkę szumiących płyt CD (tudzież ich zripowanych wersji) z Deimosem występował podobny efekt – szum znikał, a dokładniej rzecz ujmując, przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie – liczyła się wyłącznie muzyka.
Kolejnym istotnym czynnikiem w muzyce rockowej jest dynamika, także odpowiednie uderzenie. To kolejne zalety pięknej integry. Deimos potrafi odpowiednio „przyłożyć”, czuje się wagę np. uderzenia stopy, czy mocno pracującego basu, a człowiek ma ochotę zwiększać głośność do poziomu niemal koncertowego (choć na szczęście dwa osobne potencjometry są swego rodzaju zabezpieczeniem przeciwko takim pomysłom – człowiek chce dać głośniej, ale zanim dojdzie do ładu z ustawianiem takiego samego poziomu głośności w obydwu kanałach, dany utwór zdąży się skończyć... :-) ). Słowem – to jedna z tych lamp, które w mocniejszej muzyce – rocku, czy elektrycznym bluesie – spisują się naprawdę dobrze – potrafią przyłożyć, dobrze prowadzić rytm i dorzucić do tego odpowiednią porcję muzykalności, by rock naprawdę „kołysał”.

Na sam koniec zostawiłem sesję z wokalami. Pojawiająca się od czasu do czasu słodycz średnicy skłoniła mnie do rozpoczęcia od płyty Franka Sinatry. Ciekaw byłem, czy aby jego aksamitny wokal nie zostanie jeszcze bardziej dosłodzony, co nie byłoby mile widziane. Ale nie, nie było takiego efektu. To był ciągle ten niezwykle gładki, ciepły wokal, jaki znałem choćby z własnego systemu odniesienia. Podobnie było z nagraniami Evy Cassidy – ciepły, choć i mocny głos, niebywale nasycony emocjami, sprawiający, że słuchacz zapomina o cały świecie.
Skoro z gładkimi, ciepłymi głosami poszło tak dobrze, zaatakowałem Deimosa z innej strony. Na pierwszy ogień poszła płyta Marka Dyjaka. Jego mocny, ostry, chropowaty głos jest niemal całkowitym przeciwieństwem Sinatry. To trzeba zagrać ostro, z zębem, inaczej straci cały swój urok. Częstochowska integra podołała również i temu wyzwaniu – po prostu czuło się, że wokalista wkłada w śpiew całą duszę, słychać było ile przeszedł w życiu, czego efektem jest m.in. taki a nie inny głos, szorstkość głosu potrafiła zakłuć w uszy, ale tak właśnie ma być, to właśnie można usłyszeć na jego koncertach.
Na koniec posłuchałem jeszcze Patricii Barber, jak zwykle z Companion, przede wszystkim by zobaczyć, co Deimos zrobi z sybilantami. Okazało się, że estowana integra delikatnie je przytępiła, sprawiła, iż były nieco mniej syczące niż zwykle – czy to dobrze? To kwestia preferencji – można powiedzieć, że to odstępstwo od wierności nagraniu i będzie to prawda. Tyle, że dzięki temu słucha się tego materiału przyjemniej i w pewnym sensie przybliża nas to do tego, co słyszymy na żywo. Czy komukolwiek z Państwa sybilanty przeszkadzały na jakimkolwiek koncercie? Mnie nigdy – w naturze mają one taki charakter, że traktujemy je jako naturalny element głosu, taki sam jak każdy innych. To dopiero na nagraniach zaczyna nam to czasem przeszkadzać. Czy więc można Deimosowi robić zarzut z tego, że sybilanty brzmią bardziej jak w naturze, zamiast jak w nagraniu? Ja na pewno nie będę tego robić – nie znoszę kłujących w uszy sybilantów i z ich powodu nie słucham niektórych nagrań (choć akurat wspomniana płyta nie jest tak ekstremalnym przypadkiem). Jeśli więc jakiś element toru, jak choćby wzmacniacz, potrafi to zmienić, w rozsądnych granicach oczywiście, ja jestem za!

Podsumowanie

GW Deimos to żywy dowód tego, że Klimatowo bardzo poważnie traktuje swoją deklarację, mówiącą o walce z kiczem i otaczaniu się pięknymi rzeczami. Projekt plastyczny tego wzmacniacza jest czymś absolutnie wyjątkowym, niepowtarzalnym i trudno jest znaleźć cokolwiek innego na rynku, co mogłoby się z nim równać. To pięknie, ręcznie wykonane urządzenie, które będzie ozdobą każdego salonu, w którym zagości. Ale przecież to nie tylko ładny wizualnie przedmiot, to także wzmacniacz lampowy oferujący bardzo otwarty, przestrzenny dźwięk, z mocnym, nasyconym basem i nutką słodyczy na środku i górze pasma, która tak dobrze komponuje się z luksusowym wyglądem. To piękne połączenie maksymalizmu formy z audiofilskim minimalizmem, który objawia się choćby tylko dwoma, przełączanymi mechanicznie wejściami liniowymi, czy też osobną regulacją głośności dla każdego kanału. Efekt brzmieniowy jest bardzo, bardzo dobry, a że, jak zawsze powtarzam, słuchamy nie tylko uszami, ale i po części oczami, takie „słuchanie” muzyki za pomocą GW Deimosa jest po prostu pięknym doświadczeniem. To piękna, po prostu piękna rzecz z duszą!

BUDOWA

GW Deimos to zintegrowany wzmacniacz lampowy pracujący w układzie push-pull. Jest efektem wspólnej pracy artystów i inżyniera, co widać na pierwszy rzut oka. Obudowa wzmacniacza jest małym dziełem sztuki, acz forma nie przerosła treści. Wymyślny kształt, dopracowane detale i ręczną robotę połączono z praktycznymi rozwiązaniami, niezbędnymi by mieszczący się w obudowie układ mógł pracować w optymalnych warunkach. Ze wzmacniacza wydzielono do osobnej, również bardzo eleganckiej obudowy, zasilacz. Z tego, co udało mi się zobaczyć, w środku znajduje się duży transformator toroidalny oraz spora bateria kondensatorów. Na froncie umieszczono przycisk z diodą, który jest wyłącznikiem sieciowym. Świecąca na czerwono dioda sygnalizuje włączenie urządzenia. Z tyłu zasilacza wychodzi gruby, mocowany na stałe kabel, od strony wzmacniacza zakończonony wtyczką przypominającą nieco z kształtu złącze EURO. Na tylnym panelu samego wzmacniacza znajduje się stosowne gniazdo, do którego wtyk ten wkładamy, dociskając do następnie zapinką znajdująca się na wtyku. Obok gniazda zasilania na tylnym panelu wzmacniacza znajdują się solidne gniazda głośnikowe, oraz dwie pary wejść niezbalansowanych (RCA). Między wejściami umieszczono prosty przełącznik, którym wybieramy używane w danym momencie wejście. Wszystkie te elementy osadzono w metalowej płycie, perforowanej w celu lepszej wentylacji wnętrza wzmacniacza.
Na panelu frontowym znajdują się dwa pokrętła (małe dzieła sztuki same w sobie – połączenie drewna i metalu) – to dwa potencjometry służące regulacji głośności osobno dla każdego kanału. Już choćby z tego można wnioskować, że w środku znajdują się dwa osobne układy (coś w rodzaju dwóch monobloków) dla każdego kanału, choć korzystające ze wspólnego zasilania. Pośrodku panelu frontowego znajduje się elegancki zegar z wskazówkami dla prawego i lewego kanału pokazujący poziom sygnału wyjściowego (gdy wskazówki wchodzą na czerwone pole należy zacząć się martwić...). Sama obudowa jest zbudowana w dużej mierze z drewna, polakierowanego błyszczącym bezbarwnym lakierem, natomiast płyta górna, w której osadzone są lampy oraz puszki transformatorów wyjściowych, są oczywiście metalowe. Elementy ozdobne wykonano z mosiądzu.
Zestaw lamp składa się z kwadry lamp 6P45S, po dwie na kanał, lampy sterujące to 6N6P, a odwracacze fazy to para 6N1P. Konstruktor zdecydował się na stopień wejściowy pracujący w układzie kaskady, ponieważ takie rozwiązanie zapewnia liniowość i duże wzmocnienie sygnału. Końcówka mocy pracuje w klasie A, w układzie push-pull. W środku nie ma żadnych płytek z układami scalonymi – cały montaż wykonano metodą przestrzenną. Część z trafami głośnikowymi jest dodatkowo ekranowana płytą (chyba) miedzianą. W torze zastosowano m.in. bardzo dobre, już nieprodukowane (od 2000 roku), metalizowane kondensatory WIMA MKC. Metalizowane są także duże oporniki – to spadek po PRL-u: oporniki pochodzą z wojskowych zapasów ZSRR. Przykręcone do bocznych ścianek są bardzo duże, olejowe kondensatory wysokiego napięcia, najwyraźniej zastosowane w układzie filtrującym napięcie lamp końcowych. Kondensatory tego samego typu, ale mniejsze, widać też w układzie filtrującym przedwzmacniacza. Pochodzenie – jak wyżej.



system-odniesienia