pl | en

KRAKOWSKIE TOWARZYSTWO SONICZNE

Spotkanie #125:
1ST PRESS – czyli co?



O tym, czym jest „pierwsze tłoczenie” płyty LP (1st press, first press) i czym różni się od kolejnych – poradnik dla kolekcjonerów i dla melomanów

POLSKA/Michałowice



Definicję „pierwszego tłoczenia” lub „płyty winylowej 1st press” można by sformułować w ten sposób: to płyta, która została wytłoczona z pierwszych, oryginalnych matryc. Wydaje się, że istnieją pewne kontrowersje między zbieraczami płyt, dotyczące tego, co jest pierwszym tłoczeniem w opozycji do pierwszych numerów tłoczeń. za: www.mootzproductions.com, dostęp” 12.02.2020

| Tekst: Wojciech Pacuła

uż ten krótki wstęp wprowadza do tematu „1st press LP” element niepewności. A przecież sprawa wydawałaby się prosta – mówimy po prostu o pierwszym tłoczeniu płyty winylowej, prawda? Czyli takim, które zostało wypuszczone przez wydawcę na samym początku, kiedy tylko dany tytuł ukazał się na rynku. Jak państwo zaraz zobaczą, to znacznie bardziej skomplikowane. Przywołajmy jeszcze raz portal www.mootzproductions.com, z artykułem zatytułowanym Jak definiujemy pierwsze tłoczenie lub pierwsze numery tłoczeń? (How Do We Define A First Pressing Or Pressed Vinyl Record?):

Ważne w tym kontekście jest to, że można spotkać zarówno pierwszego wydanie, jak i wydanie późniejsze, obydwa wykonane z tej samej matrycy. Oznacza to, że chociaż dany album może się ukazać z różnymi wariantami wyklejek (etykiet) lub, w niektórych przypadkach, z różnymi wariantami okładek, krążki winylowe we wszystkich tych przypadkach mogą nadal być tłoczone z pierwszych, oryginalnych matryc. Nie jest to reguła, ale jest to ważna kwestia, ponieważ wiele osób nie rozumie, że przy „pierwsze tłoczenie” nie musi automatycznie oznaczać „pierwszego wydania”.

ibid.

O co w tym wszystkim chodzi? A o to, że pierwsze tłoczenie (porzucam już cudzysłów, ponieważ wiadomo, o co chodzi) płyty LP uważane jest za najlepsze. I to niezależnie o jakim okresie mówimy, w jakiej muzyce się specjalizujemy i na jakim sprzęcie jej słuchamy. Co ciekawe, zgodni są w tym zarówno kolekcjonerzy, melomani jak i audiofile. Kolekcjonerzy, ponieważ pierwsze tłoczenie jest najczęściej związane z pierwszym wydaniem, czyli najbardziej pożądanym, poza wyjątkami o których mówi cytat sprzed chwili. Ważne jest dla nich również to, że otrzymują oryginalną okładkę i wyklejkę, czyli mają w ręku oryginalny artefakt.

Prowadzący spotkanie, Mariusz

Zgadzają się z tym melomani, ponieważ pierwsze tłoczenie/wydanie oznacza, że otrzymują oryginalny zapis dźwiękowy danego wydarzenia, czyli coś w rodzaju „pierwodruku” lub pierwszego wydania w piśmiennictwie. Późniejsze dodruki zmieniają często układ utworów, jak również okładki. Szczęśliwi są również audiofile, ponieważ – to będzie krótkie podsumowanie tego tekstu – pierwsze tłoczenia płyt LP, zwłaszcza te o najniższych numerach matryc, brzmią najlepiej. Są od tej reguły wyjątki, ale naprawdę nieliczne.

Wystarczy zresztą spojrzeć na ceny oryginalnych wydań znanych płyt – czterocyfrowe ceny za debiut Led Zeppelin, czy The Doors, za Ciemną stronę księżyca Pink Floyd i inne popularne tytuły są czymś normalnym i dopiero pięciocyfrowa suma wzbudza zainteresowanie. Tyle tylko, że wraz z upływem czasu coraz trudniej ocenić, co jest pierwszym tłoczeniem. Wysokonakładowe wydawnictwa tłoczone były bowiem w setkach tysięcy egzemplarzy, w różnych tłoczniach, często z różnych masterów i ukazywały się dokładnie w tym samym dniu premiery. Czasem dochodziło do zmiany mastera i pierwsze tłoczenia jest wówczas krótką serią, a najbardziej rozpowszechnioną staje się tłoczenie późniejsze.

To las rzeczy, że tak powiem, i orientację w nim mają nieliczni i to zazwyczaj w pewnych, wąskich odcinkach. W znalezieniu drogi przez ten gąszcz pomagają takie strony internetowe, jak The Pink Floyd Archives, wspomniana www.mootzproductions.com, pomocna bywa również www.discogs.com i inne, najczęściej w języku japońskim – ale to tylko ogólne drogowskazy. Najbardziej liczy się bowiem doświadczenie zdobyte ciężką pracą i za pomocą dużych pieniędzy.

Tak się składa, że wśród najstarszych członków Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego jest Mariusz, meloman, kolekcjoner i audiofil, który z wyczuciem te wszystkie aspekty z sobą łączy. O spotkaniu KTS-u dotyczącym płyt „1st press” rozmawialiśmy od lat, jednak zawsze coś stawało nam na przeszkodzie. Po ostatnim spotkaniu przy okazji jednego z koncertów – to były chyba Misteria Pashalia w 2019 roku – doszliśmy do wniosku, że jak nie teraz, to już chyba nigdy.

Poniższy zapis jest więc rezultatem kilku godzin wspólnego słuchania, ale poprzedzonych latami poszukiwań. Spotkanie prowadził Mariusz, z którym ustaliliśmy wcześniej listę płyt:

|1| España, dyr. Argenta, wyk. The London Symphony Orchestra | Decca • SXL 2020 (1958)

  • Decca (UK) • SXL 2020 | 1st PRESS
  • London (US) • CS 6006 | 1st PRESS
  • Speakers Corner Records • SXL 2020 | 180 g | REEDYCJA (2004)
  • Original Recordings Group • ORG 104 | 2 x 45 RPM, 180 g | REEDYCJA (Bernie Grundman, 2010)

|2| Power of Orchestra, dyr. Leibowitz, wyk Royal Philharmonic Orchestra | RCA Victor Red Seal „Living Stereo” • VCS 2659 (1963)

  • RCA (US) • VCS 2659 | 1st PRESS
  • RCA (NIEM) • LSC-2659 | 1st PRESS
  • Chesky Records • RC30 | REEDYCJA (Tim de Paravicini, 1990)
  • Analogue Production • AAPC 2659-45 | 2 x 45 RPM, 180 g | REEDYCJA (George Mariano, 2009)

|3| Pink Floyd, The Dark Side Of The Moon | Harvest • SHVL 804 (1973)

  • UK | 1st Press/1st LABEL A2/B2
  • UK | 1st Press/2nd LABEL A3/B3
  • US Capitol | 1st Press/1st LABEL
  • Mobile Fidelity Sound Lab • ‎MFSL 1-017 | 1. REEDYCJA (1979)
  • Mobile Fidelity Sound Lab. • MFQR 1-017 | 2. REEDYCJA (1981)
  • Mobile Fidelity Sound Lab. • MFSL 1-017 | 3. REEDYCJA (1981)

|4| Led Zeppelin, II | Atlantic • 588 198 (1969)

  • 1st press UK | 1st LABEL (tzw. Wreck Label - z Living Loving Wreck i Lemon Song)
  • 1st press UK | 2nd LABEL (Living Loving Maid i Lemon Song)
  • 1st press UK | 3th LABEL (finalny z Living Loving Maid i Killing Floor)
  • US Robert Ludwig | tzw. Hot Mix (RL” Cut)
  • Atlantic 2014 • R1-535225 | REEDYCJA (Jimmy Page, 180 g)

Zostało mi tylko zaprosić państwa do wspólnej jazdy – oddaję głos Mirkowi. ♦ WP

| Tekst: Mirosław | Z taśmy spisał i wybrał: Wojciech Pacuła

| TYTUŁEM WSTĘPU

Moja historia z winylem rozpoczęła się, kiedy lata temu spytałem Wojtka (Pacułę – red.), co mam sobie kupić, żeby posłuchać winyli. Powiedział mi wtedy – a było to sporo lat temu – kup sobie ramię SME V i wkładkę Air Tight PC-1, jakiś fajny gramofon i będzie dobrze. I tak też zrobiłem. Doszedłem do wniosku, że to całkiem sensownie gra, zacząłem więc kupować płyty – to było gdzieś koło 2000 roku. Zaczęły się wówczas pojawiać w tych moich zakupach pewne wspólne elementy.

Na ich podstawie doszedłem do wniosku, że z perspektywy audiofilskiej wartość mają wyłącznie tzw. „first pressy”. Na marginesie dodam, że te opinie są rezultatem moich wewnętrznych przekonań i doświadczeń. Nie należy ich nadinterpretować – każdy musi znaleźć własną drogę.

Wracając do Wojtka – kiedy przeczytałem jego artykuł dotyczący płyty Astigmatic Komedy pomyślałem sobie, że w przypadku tej jednej płyty przeszedł on w cudownym skrócie drogę, którą ja, z jakąś tam liczbą tytułów, przeszedłem w ciągu kilkunastu lat. Bo trzeba zrozumieć, że wszystkie te piękne nowe okładki, wszystkie idee remasteringowe – wszystko to prowadzi do interesujących rozwiązań, ale i tak 1st press jest tym, co jest najbardziej wartościowe.

Będę szczery – miałem kiedyś taką myśl, że Wojtek obawia się tego porównania. Jego kolega po fachu, Michael Fremer przygotował film, w którym w ciągu 60 minut przedstawił 120 reedycji, które natychmiast trzeba kupić. Myślałem więc, że Wojtek też może nie chcieć promować czegoś, na czym właściwie już nikt – poza handlującymi tym prywatnymi ludźmi – nie zarabia. Bo reedycje są częścią biznesu, na których się zarabia prawdziwe pieniądze, a 1st press jest dla nich konkurencją. Jak widać – nie miałem racji.

Co to jest 1st press | Pojęcie 1st pressu nie jest jednak jednoznaczne. Trzeba w tym siedzieć, szukać, studiować. Dla przykładu, jedną z propozycji, którą wysłałem wcześniej Wojtkowi, a która nam się niestety nie zmieści, jest Starless in Bible Black King Crimson. Nierozstrzygnięta jest bowiem debata dotycząca pierwszego tłoczenia. Grupa King Crimson nagrywała dla Island, która miała własne zaplecze do przygotowania lakieru i matryc, ale z jakichś powodów postanowiła część nakładu zlecić na zewnątrz. Do dzisiaj nie wiadomo, kto pierwszy wytłoczył tę płytę, tym bardziej, że użyto do tego dwóch różnych numerów matryc. Płyty brzmią różnie, ale nie da się wskazać, która była pierwsza.

System odsłuchowy

W przypadku płyt wielkonakładowych, a będziemy mieli dzisiaj dwie takie płyty, dotarcie do „very early”, czy „very 1st press” nie jest wcale łatwe. Z jednej strony jest bowiem logika dotycząca numerowania matryc, ale z drugiej strony będziemy mieli płytę RCA, gdzie jest inaczej. Na początku lat 60. firma ta tłoczyła płyty w trzech różnych zakładach. I wcale nie używali do tego tych samych matryc, tylko w każdym zakładzie była inna matryca, a przecież wszystkie były tymi „pierwszymi”, wykonanymi z mastera.

Spotkanie | Przygotowując to spotkanie wybrałem płyty za pomocą klucza. Nie chciałem, abyśmy słuchali płyt przeciętnie nagranych, przeciętnie zmasterowanych i przeciętnie wytłoczonych. Szkoda na to czasu. Mamy wyłącznie dobre realizacje. W przypadku klasyki to będą przykłady absolutnie spektakularnych realizacji, moim zdaniem jednych z najlepszych.

Przy klasyce wpadłem kiedyś w taką pułapkę – jeżeli to była płyta pochodząca z wytwórni, która miała dobrą technologię i dobre realizacje, to nawet jeśli były to tytuły spoza spektrum mojego zainteresowania, to taką płytę kupowałem. Potem się opamiętałem. Teraz mam trzy firmy, które są – moim zdaniem – pewniakami: to Decca, RCA, najlepiej z banerem „Living Stereo”, a trzecią wytwórnią jest Mercury, również z „Living Stereo”.

Sprawa ceny | W przypadku płyt 1st press jedną z najważniejszych rzeczy jest ich cena. W 90% przypadków pierwsze tłoczenie nie jest droższe niż reedycja. W przypadku płyt, które przywiozłem jest trochę inaczej. Każdą z tych płyt można kupić już za 10 dolarów(stan płyty będzie wtedy zdecydowanie poniżej VG więc jest to tzw. Filler bez wartości kolekcjonerskiej).. Im lepsza kopia, tym będzie jednak drożej. Zobaczycie, że te płyty trochę trzeszczą – nie za bardzo, ale jednak. Przyjąłem sobie taką zasadę, że nie kupuję płyt w jakości gorszej niż „Very Good+”, według „Record Collector Guide”, czyli gradacji jakości (więcej TUTAJ, dostęp: 12.02.2020 – red.). „Very Good” oznacza niewielkie pogorszenie jakości dźwięku.

Ceny są więc różne. Ale jest coś takiego, jak „price quide”, czyli przewodnik po cenach. W przypadku tej wersji płyty España, którą zaraz pokażę, „price quide” mówi o 500 funtach. Ale dotyczy to wersji „Mint”, czyli bez zarzutu. W przypadku płyt z klasyką, czasem się to zdarza. Ale w przypadku popularnych płyt rockowych – nie ma na to szans. Kupienie „dwójki” Led Zeppelin w idealnym stanie jest, jak mi się wydaje, wykluczone.

|1| España | Decca • SXL 2020 (1958)

Wyklejka oryginalnego wydania Decca

Pierwsza pozycja to Decca – oczywiście to znamy, na przykład z wytwórni First Impression Music. Przy okazji – temat dotyczący wydań Dekki w UK i US rozgrzewa melomanów, bo nie wiadomo, komu dać pierwszeństwo. Wydanie amerykańskie ma zupełnie inną okładkę. Ale obydwie są stereofoniczne. Decca z ‘Made in England’ na, jak to się określa, ‘six o’clock’ to audiofilski pewniak.

Jeśli chodzi o label, to Dekkę z tej epoki poznajemy po tzw. „white band” – to biały, poziomy pasek, i po tym, że napis „Made in England” naniesiony jest „at six o’clock”, czyli na dole labelu. W kolejnych edycjach „Made in England” znika z tej pozycji i przechodzi na godzinę 11. Po tych dwóch rzeczach poznajemy, że to 1st press. Kolejnym etapem poszukiwań są numery matryc tego pierwszego tłoczenia. Uważam, że im niższe numery, tym lepiej.

Słuchamy utworu nr 2: Rimsky-Korsakov, Capriccio Espagnol, Op. 34, 2nd Mov. Variazioni. Nagraniem zajmował się Gordon Parry. To człowiek, który wykonał dla Dekki wiele nagrań. Ważna informacja – nagranie zostało wykonane w Kingsway Hall (Holborn, Londyn), w sali, której już nie ma, ale która dysponowała fantastyczną akustyką.

W wielkiej Brytanii wyszło z logiem Decca, ale w Stanach Zjednoczonych płyty tej wytwórni ukazywały się pod labelem London. Tam też ukazała się z inną okładką. Na wielu amerykańskich wersjach labela znajdziemy napis „Made in England”, co wskazywałoby, że powstały w UK, z tych samych matryc, co Decca. Dlatego też wielu melomanów kupuje wersję z logo London, bo jest 80% tańsze niż Decca. Ale dla mnie wydania amerykańskie brzmią gorzej – a na pewno inaczej.

1st PRESS | Decca vs London

Jarek Waszczyszyn (Ancient Audio, FRAM) był sceptycznie nastawiony co do tego, czy będą w ogóle jakieś różnice, bo to ostatecznie ta sama wytwórnia, ten sam master itp. Ale, jak mówił, zagrało to inaczej. Inny był balans tonalny, inna była też stereofonia. Bardziej przemawiała do niego druga płyta, ponieważ dostał lepszy przekaz instrumentów. Również Rysiek B. wybrał wersję US, ponieważ była, jak mówił, bardziej dynamiczna.

Wydanie amerykańskie London

Dla Wicia ważne były dwa aspekty wersji London – głębszy bas i mocniejsze tutti orkiestry. Preferował pierwszą wersję, ale bez jakiegoś „szału”. Podobnego zdania był nasz gospodarz, Julek. Zwrócił on uwagę na to, że to trochę kwestia gustu, bo obydwie wersje zagrały doskonale. Z kolei Wojtek Padjas (RMF Classic) zwrócił uwagę na coś innego. Zaczął jednak od anegdoty:

O tutaj siedzącym Wojtku Pacule usłyszałem wiele lat temu, kiedy to przeczytałem w jednym z jego artykułów, że słyszał „jakiej kalafonii używają skrzypkowie”. Mimo zrozumienia praw, jakimi mogą się kierować felietoniści, uznawałem to za co najmniej śmieszne. Teraz mogę to złożyć na karb mojego późnego zorientowania się na dźwięk – jestem przede wszystkim melomanem – i posypać głowę popiołem. Ale to co mówię – teraz doskonale rozumiem, co Wojtek miał na myśli i również tak uważam – jak dla mnie kalafonię dało się odróżnić w pierwszym nagraniu, a w drugim już nie…

Mówił również o tym, że wersja UK pokazała szelest, szum skrzypiec, a przez to emocje. Podobnie odebrał to Tomek, który podkreślił lepszą czytelność wersji Decca. Janusz nie mógł zrozumieć tych, którzy woleli wersję London, zdecydowanie wybierając wersję brytyjską.

REEDYCJA | Decca vs Speakers Corner Records

Jarek, zaraz na wstępie, zadał pytanie, które powinno towarzyszyć wszystkim rozmowom o reedycjach: „dla kogo reedycja jest przeznaczona?” Kupi ją ktoś, kto zaczyna swoją przygodę z płytami i, co ważne, tego typu reedycja go nie rozczaruje. Potwierdził to Tomek, który w większości kupuje właśnie reedycje. Dźwięk wersji Speakers Corner poszedł w jego opinii w stronę wydania amerykańskiego. Była potężna dynamika i duże spektrum dźwięków, ale wciąż uważał, że angielski 1st press brzmiał najlepiej. Choć nie pogardziłby i reedycją, także dlatego, że nie szumiała i nie trzeszczała – co, jak się okazuje, jest ważną zaletą wznowień.

Wojtek Padjas podjął jeszcze inny wątek, zwracając uwagę na rozróżnienie kolekcjoner-audiofil. Dla niego, przede wszystkim kolekcjonera, ważniejsze jest posiadanie czegoś z epoki, a dźwięk ma mniejsze znaczenie. W dobrych reedycjach, jak mówił, nie ma nic złego. Problemem są jednak wznowienia płyt LP sprzedawane w sklepach spożywczych, byle gdzie. Uważa je za nieporozumienie, co psuje rynek wartościowych reedycji. Dla niego wersja Speakers Corner była, mimo wszystko, najlepsza pod względem dźwięku. Wprawdzie, jak mówił, 1st press w wykonaniu Dekki miał więcej informacji, ale do niego bardziej przemawiała estetyka reedycji Speakers Corner.

Dla Wicia było podobnie – dynamika wskazywała na wyższość Speakers Corner, choć – jak dodał – dźwięk jako całość był dla niego zbyt jasny, zbyt agresywny. Zaraz przyłączył się do tego zdania Janusz, dodając, że w nowym wydaniu czegoś mu brak, czego nie potrafi nawet opisać. Rysiek pozostał przy swoim zdaniu – wersja London. Speakers Corner, jak mówił, był zbyt efekciarski. Wszyscy podkreślali, że reedycja Speakers Corner była bardzo dobra.

REEDYCJA | Decca vs Original Recordings Group

Wiciu, od razu na wstępie, zaznaczył, że wszyscy, którzy wątpili w Berniego Grundmana (a tacy się znaleźli), czyli masteringowca tej wersji, powinni go przeprosić. Jak dla niego było bardzo dobrze, bo była doskonała przestrzenność i świetna równowaga tonalna. Wojtek Padjas zwrócił uwagę na to, że współczesne remasteringi są wykonane z innym sprzętem studyjnym i dla innych ludzi niż kiedyś. Ma być dynamicznie, kolorowo, ma być wszystkiego dużo. Jego zdaniem powinno się dobierać sprzęt pod kątem tego, jakiej muzyki słuchamy, także jeśli chodzi o epoki, z których dana muzyka pochodzi. I może dlatego, jego zdaniem, w systemie, w którym słuchaliśmy, najlepiej zagrało wznowienie wytwórni ORG, czyli ostatnie.

Jarek potwierdził, że gra jest warta świeczki, bo nie odrzuciliśmy reedycji jako z gruntu złych. Tomek dodał tylko, że wszystko było tu bardziej wyważone niż w reedycji Speakers Corner. Nawet Rysiek zgodził się, że to świetna reedycja, chociaż pozostał przy zdaniu, że najlepsze było wydanie amerykańskie 1st press. Z kolei Januszowi się to zupełnie nie podobało. Jak mówił: „rozpacz”. Przede wszystkim dlatego, że dźwięk był „zbyt jazgotliwy”.

Na koniec Mariusz dodał, że był rozczarowany tłoczeniem ORG, ale i tak zagrało ono lepiej niż wersja Speakers Corner. Podsumował to jednym zdaniem: „brytyjski 1st press ma cechy referencyjnego wydania muzyki klasycznej, głównie przez ekstremalną rozdzielczość, pełnopasmowość i niesamowitą przestrzeń”. Reedycje są, dla niego, spłaszczone barwowo i puste.

|2| Power of Orchestra | RCA Victor Red Seal • VCS 2659 (1963)

Katalog RCA jest jednym z podstawowych, jeśli chodzi o muzykę klasyczną. Słuchamy może nie czołówki, ale Rene Leibovitz urodził się w Warszawie, więc wiadomo... Ciekawostka – to płyta wydana jako „Living Stereo”, ale bez charakterystycznego baneru na froncie. Dla pierwszych wydań bardzo charakterystyczny jest label, określany jako „shaded dog”, bo logotyp wytwórni jest na czymś w rodzaju cienia.

Wyklejka wersji US „shaded dog”

Przywiozłem egzemplarz, który ma matrycę 1S/1S – jeśli taką znajdziecie, to możecie mieć pewność, że to bardzo chodliwa wersja. W tzw. „Dead Wax”, mamy literkę ‘i’, która sugeruje, że ten egzemplarz został wytłoczony w zakładzie w Indianapolis. W tym czasie RCA miało trzy fabryki – w Rockaway (Nowy York), Hollywood i właśnie w Indianapolis. Panuje opinia, że tłoczenia z tej ostatniej są najlepsze. Wytwórnia przygotowywała kilka lakierów i często dorabiali kolejne matryce. 1S/1S jest najlepszy, ale w przypadku wybranych tytułów RCA można znaleźć lepiej brzmiące egzemplarze z wyższymi numerami matryc.

Tę płytę nagrał Kenneth Ernest Wilkinson (1912-2004), jeden z najlepszych realizatorów na świecie. Krótka informacja na temat Chesky Records – te reedycję zrobił Tom de Paravicini, który potem wykonał całą elektronikę do magnetofonów firmy Mobile Fidelity. Reedycja powstała na lampowym systemie. Ale to firma, która wydała niewiele tytułów i wszystkie ze zmienionymi okładkami – nie otrzymali licencji na wykorzystanie oryginalnych logotypów RCA i „Living Stereo”. Słuchamy utworu Noc na łysej górze. Amerykańskie tłoczenie kosztuje ok. 100 USD, wersja niemiecka jest tańsza, a Chesky Records kosztował 30 USD.

Remaster Analog Productions został wykonany w Sterling Sounds i to płyta 45 rpm na dwóch płytach 180 g.

1st PRESS | RCA (US) vs RCA (NIEM)

Rysiek od razu zaznaczył, że – jak dla niego – pomiędzy tymi dwoma oryginalnymi wydaniami była „przepaść”. Janusz zaraz podbił piłeczkę mówią „siara!” Chodziło o to, że – według nich – wersja niemiecka zabrzmiała dość matowo i w skompresowany sposób. Wiciu nie nazwał tego przepaścią, ale i on zauważył, że pierwsza płyta jest bardziej plastyczna i ma lepszą dynamikę. Jarek w ogóle nie chciał o tym mówić, bo wersja niemiecka była dla niego tragiczna. Janusz dodał, że „niemieckie” brzmienie jest dla niego „bez sensu”. Julek tylko kiwał głową. Ja (Mariusz – red.) nie kupuję tłoczeń niemieckich, z wyjątkiem krautrocka.

REEDYCJA | RCA (US) vs Chesky Records

Wersja Chesky Records, z zupełnie zmienioną okładką

Odsłuch wersji Chesky Records był niezwykle ciekawy, ponieważ wszyscy słuchali go z uwagą. Ryśkowi bardzo się podobał i mówił, że jest „pozytywnie zaskoczony”. Wiciu dodał, że to znacznie lepsze wydanie niż niemiecki 1st press. Jarek mówił o dużej przestrzenności i że jest naprawdę fajnie. I jeszcze Julek, który był bardzo pozytywnie zaskoczony tą reedycją. Tylko Janusz się wyłamał, mówiąc, że to reedycja „bezpieczna”. Środek pasma, jak mówił, był fantastyczny, ale i góra, i dół mało wyraziste.

Co by jednak nie mówić, to udana reedycja. Jak dla mnie (Mariusza – red.), to jedyna reedycja tej płyty, którą bym sobie zachował i brzmi ona na jakieś 95% oryginału, co jest dla mnie szokującą konkluzją. Ale to również dobra informacja dla kupujących (finansowo).

REEDYCJA | RCA (US) vs Analogue Production

Co ciekawe, Rysiek znalazł „lidera w tym secie”. Barwy, emocje – wszystko to dla niego było znakomite i był „zachwycony”. Janusz mówił, że tu widać, czemu służy 45 rpm i dwie płyty – służy znakomitej rozpiętości dźwięku. Wiciu nie odebrał tego aż tak emocjonalnie, chociaż „zagrało pięknie” i to dla niego równoważna wersja z Chesky Records. Jarek mówił z kolei, że w tym przypadku nie miał wrażenia, że to stare nagranie, bo zabrzmiało to w świeży, ładny sposób. Była dynamika, barwy, przestrzeń i zróżnicowanie.

Chcielibyśmy znaleźć wspólny mianownik w działaniu firm reedycyjnych. Ale nie jest to łatwe, ponieważ zwykle zlecają remaster komuś na zewnątrz. Różnie to więc się udaje. Akurat Sterling Sound nie zajmuje się klasyką, dlatego zrobili tę wersję trochę, jak płytę rockową, z dynamika i kopem, ale – moim zdaniem – nie zabrzmiało to trójwymiarowo, jak oryginał. Tego tutaj nie ma. Co by potwierdzało to, co mówił Jarek.

|3| Pink Floyd, The Dark Side Of The Moon | Harvest • SHVL 804 (1973)

Wyklejka 1st press A2/B2 „Factory Sample”

Mam 1st press tej płyty z matrycą A2/B2 i do tego jest na niej znacznik G1. Pierwsze brytyjskie wydanie płyty DSOTM (ok. 6 tysięcy egzemplarzy) charakteryzuje się tym, że tytuły utworów na wyklejce naniesiono w niebieskim trójkącie, przez co są mało czytelne – w następnych wydaniach to skorygowano. I to one mają najniższe numery matryc. Mam specjalną wersję z naklejką „Factory Sample”, a więc pochodzącą ze specjalnej selekcji dla radiostacji i DJ-ów (EMI zwykle przygotowywała wówczas ok. 100 „factory sample”). Widziałem ją na aukcji tylko raz i od razu kupiłem.

Można się spotkać z opinią, że utwór Money na 1st press, zaraz po wytłoczeniu, przeskakiwał. W związku z tym EMI zdecydowała się zmienić cut. Po ok. 6000 tysiącach pierwszych kopii (dokładne liczby nie są znane), wykonano nowy „cut” (lakier, nacięcie), który inaczej brzmi. Ta partia tłoczeń rozpoczyna się od matryc A3/B3 i ma skorygowaną okładkę – jest czarna, a nie niebieskawa. Skorygowany jest również trójkąt – jest teraz czarny. Wersja A2/B2, w niezłym stanie, kosztuje od ok. 400 funtów wzwyż. Ale nie ma płyt idealnych (Mint). Tyle, że ceny rosną rok do roku 20%, więc warto kupić ją już dzisiaj. Ale warto zwrócić uwagę na jak najniższe numery matryc. Wraz ze wzrostem numerów rośnie mechaniczność reprodukcji, a wyparowują wysokie tony i bas.

Do dyspozycji mamy też amerykański 1st Press Capitolu oraz wszystkie trzy remastery Mobile Fidelity. Master (Half-Speed Mastering) wykonał Stan Ricker, a płyty wytłoczyła japońska tłocznia JVC. Ukazały się trzy wersje Mobile Fidelity – jedna w 1979 i dwie w 1981 roku. Pierwsza z wersji z 1981 roku została wydana w boksie jako płyta UHQR, czyli Ultra High Quality Recording. Dwa wydania bez boksu (1979 i 1981) różnią się od siebie tylko czcionką naniesioną na żółtym pasku z przodu okładki – pierwsza edycja tej płyty, czyli z 1979 roku, ma prostą czcionkę, a wersja z 1981 ma czcionkę pochyloną. Wszystkie mają białą wyklejkę.

1st PRESS | UK Harvest A2/B2 vs UK Harvest A3/B3

Dla Janusza to była „krótka piłka” – to dla niego źle nagrana płyta, niesamowicie skompresowana. Ale jeśliby już porównać, to pierwsza wersja (A2/B2) była o niebo lepsza, bo bardziej otwarta i mniej skompresowana. Wersja A3/B3, czyli druga, wydawała się czyściejsza, ale bez porównania bardziej stłamszona dynamicznie. Dla Wicia w drugiej wersji jest twardszy, nie tak przyjemny bas. Wybrałby więc pierwszą (A2/B2). Ale już Rysiek B. „nie zgadzał się z kolegami”, bo dla niego wersja A2/B2 była nudna. Janusz załamywał nad nim i jego wyborem ręce, ale – co zrobić. Tomek zawrócił dyskusję na właściwe tory i zdecydowanie wybrał pierwszą wersję, za barwy, przestrzeń i dynamikę. Julek to potwierdził, ale jemu z kolei krótszy, zwarty bas drugiej wersji (A3/B3) podobał się bardziej.

1st PRESS | UK Harvest vs US Capitol

To najtańsza wersja pierwszego tłoczenia. A mimo to bardzo się wszystkim podobała. Nie była tak dynamiczna, jak oryginał brytyjski, ale ogólnie wrażenie było fantastyczne. Wszystkim bardzo się to tłoczenie podobało.

REEDYCJA | Mobile Fidelity MFSL 1-017, 1979 vs MFQR 1-017 (UHQR, 1981) vs MFSL 1-017, 1981

Jedna z najbardziej poszukiwanych płyt Mobile Fidelity – DSOTM w wersji UHQR

Wiciu mówił, że z dwóch reedycji lepiej zagrała wersja UHQR. Zwrócił uwagę, że w dwóch pierwszych reedycjach wokal był przesunięty ku środkowi. Jeśliby je miał oceniać, to zdecydowanie pierwsza byłaby najlepsza, potem druga i na końcu trzecia. Dwie reedycje z 1981 roku były przygaszone, nieco „zarżnięte”. Porównałby 1. reedycję do amerykańskiej wersji Capitolu 1st press. Także i dla Ryśka pierwsza reedycja Mobile Fidelity była najfajniejsza.

Tomek nie zauważył dużych różnic pomiędzy wydaniami, poza tym, że ostatnie wydanie, z 1981 roku, wydaje się najbardziej przygaszone. Wszystkie mu się podobały, ponieważ prezentowały estetykę amerykańskiego wydania Capitol. Mobile Fidelity ma swoją własną estetykę brzmienia, dlatego Jarek zwrócił uwagę, że to za bardzo wygładzone granie. Julkowi też najbardziej podobało się amerykańskie wydanie Capitolu i to do niego porównał pierwszą reedycję MoFi z 1973 roku.

|4| Led Zeppelin, II | Atlantic • 588 198 (1969)

Wyraźnie widać różnicę w nasyceniu brązu na brytyjskim 1st press (z przodu) i wersji amerykańskiej Boba Ludviga

Status, jaki w rocku progresywnym ma Pink Floyd w mocnym roku ma Led Zeppelin. Lubię cztery pierwsze płyty tego zespołu, ale do posłuchania wybrałem płytę II, ponieważ ma ona najbardziej skomplikowaną sytuacje, jeśli chodzi o 1st press. Od strony graficznej pierwsze wydania są łatwe do odróżnienia, ponieważ brąz na okładce jest w nich znacznie jaśniejszy niż w późniejszych wydaniach.

Komplikację dopiero się jednak zaczynają. Na najwcześniejszym wydaniu mamy utwór zatytułowany Living Loving Wreck i tak ta wersja jest zwykle określana. Mamy na niej, na pierwszej stronie, utwór Lemon Song. Kiedy płyta się ukazała, odezwał się odezwał się do wytwórni Chester Burnett, znany jako Howlin' Wolf, który stwierdził, że to jest jego utwór. Zespół przyznał mu rację. Na kolejnych labelach naniesiono nowe tytuły, ale to wciąż było pierwsze wydanie, więc wciąż mówimy o płycie 1st press.

Na drugim labelu (2nd label) pierwszego tłoczenia (1st press) jest już Living Loving Made, zamiast Living Loving Wreck, bo „wreck” źle się skojarzyło amerykańskiemu oddziałowi firmy, ale wciąż jest utwór Lemon Song. Finalna wersja labela to Living Loving Made i Killing Floor w miejsce Lemon Song. Mamy więc trzy wersje labelu, chociaż to wciąż 1st press.

Najniższe numery matryc brytyjskiej „dwójki” rozpoczynają się od A2/B2 i niższych nie ma – najwyraźniej pierwsze matryce zniszczono. Pojawiają się za to egzemplarze z matrycą tylko A i tylko B i są to, najprawdopodobniej, tłoczenie wytwórni Pye – Atlantic zlecił wytłoczenie części nakładu na zewnątrz. Po wysłuchaniu oryginału (Wreck Label) siedzieliśmy pobudzeni i oniemieli jednocześnie. Ten system zagrał tę muzykę rewelacyjnie! Janusz mówił „mistrzostwo świata”.

1st PRESS UK | 1st label vs 2th label vs 3th label

Wyklejka oryginalnego wydania płyty – 1st press brytyjski

Obydwa egzemplarze mają ten sam numer matryc, pochodzą więc z tego samego tłoczenia. A jednak brzmią inaczej. A to dlatego, że im dalej z tłoczeniem w czasie, tym bardziej matryce były bardziej wysłużone – to dlatego 1st label jest oceniany jako najlepszy. Ze względu na gigantyczne zapotrzebowanie presja na eksploatowanie matryc była ogromna.

Po wysłuchaniu wszystkich trzech brytyjskich wydań Janusz szybko rzucił, ze szkoda czasu – 1st press, 1st label jest bezkonkurencyjny, a pozostałe grają, jak zepsute. Pierwsze było „genialne”, drugie zdecydowanie gorsza, a trzecie najgorsze. Rysiek zgodził się z Januszem bez szemrania. „Jedynka” poruszyła i nim, i systemem gospodarza. Każda kolejna wersja siadała dynamicznie i pogarszała się przestrzeń.

Tomkowi bardzo podobały się dwa pierwsze wydania, ale obydwa się od siebie różniły. Z trzecim „coś było nie tak”. Jarek mówił, że to było przejście od dobrego wina do piwa bezalkoholowego. Wszyscy mówili to samo. I to była dobra lekcja pokory. Wielu ludzi uważa, że płyty Led Zeppelin grają bardzo źle. A to nie jest prawda – źle grają płyty wytłoczone z wyeksploatowanych matryc. Pierwszy label pierwszego tłoczenia, w sensownej jakości, zagra genialnie. Dlatego za pewne rzeczy trzeba zapłacić. Trzeba za nią zapłacić od 300 funtów wzwyż. I nie ma wyboru zamiast trzech gorszych płyt lepiej kupić jedną dobrą.

US | Robert Ludwig, Hot Mix

Reedycja Boba Ludwiga nie jest pierwszym tłoczeniem amerykańskim – pierwsze miało label brązowo-purpurowy i kosztuje 900 USD. Kolekcjonerzy z USA uważają, że referencją jest mix Boba Ludwiga. Miał on jednak krotki żywot – podobno wyglądało to w ten sposób, że egzemplarz płyty trafił do córki Ahmeta Ertegüna, właściciela Atlantic Records, która stwierdziła, że płyta przeskakuje. Przestraszono się, że będzie duża ilość reklamacji, więc zlecono nowy mix i cut mniej dynamiczny niż tzw. Hot mix Ludwiga. To, że to jego miks można poznać po „RL” w Dead Wax.

Wyklejka amerykańskiego wydania płyty Boba Ludwiga

Janusz mówił, że wydanie brytyjskie było poza konkurencją. W amerykańskiej wersji góra była nie do zniesienia, była zbyt mocna. Potwierdził to Wiciu. Także i Rysiek zwrócił uwagę na to, że była mało czytelna fraza basu. Tomkowi wydanie amerykańskie podobało się, może nie tak mocno, jak pierwsze brytyjskie, ale „nie było źle”. Julek uważał, że pierwsza wersja była poza konkurencją, a po długiej przerwie wersja amerykańska.

REEDYCJA | 2014, Jimmy Page

Istnieje niezliczona liczba reedycji tej płyty. Moim zdaniem po usłyszeniu brytyjskiej wersji A2/B2 sprawa jest zamknięta. Ale z ciekawości kupiłem wznowienie z 2014 roku, zremasterowane cyfrowo przez Jimmy’ego Page’a. Płytę wydano na 180 g winylu, okładka jest powtórzeniem wydania amerykańskiego.

Tomek opowiedział, jak to po wydaniu nowej wersji katalogu Led Zeppelin w 2014 roku przesłuchał wszystkie płyty – spodobało mu się to, co usłyszał. Mówił, że to bardzo fajny dźwięk. Dla ludzi, którzy po raz pierwszy zaczynają się interesować dana muzyka. Gdyby nie słyszał chwilę wcześniej pierwszego tłoczenia z 1969 roku, byłaby to najlepsza wersja tej płyty. Zgodził się z nim Wiciu, a zaraz potem Rysiek, który nie miał żadnych zarzutów do tego nagrania. Potwierdził to Jarek, a Janusz wreszcie się uśmiechnął. Jak mówił, „zaczął pulsować do muzyki”. Pierwsze tłoczenie wciąż było najlepsze, ale to było znakomite.

| PODSUMOWANIE

Moim zdaniem tylko 1st press, jak najbliżej pierwszych egzemplarzy, ma sens. Wszystko inne – opcjonalnie, jeśli nie stać nas na pierwsze tłoczenie. Szukając najlepszego dźwięku w 99% i tak trafimy w końcu na 1st press. Zresztą ze spotkania płynie podobny wniosek, nawet jeśli nie zawsze się z sobą zgadzaliśmy. Moja rada jest taka, żeby nie czekać i wydawać pieniądze.

Tomek spytał, kiedy ta „bańka” pęknie – niestety nie mam pojęcia, czy w ogóle do tego dojdzie. Na rynku jest teraz moje pokolenie, czyli ludzi, którzy znają tę muzykę i mają pieniądze, żeby ją sobie kupić. Ale jest jeszcze coś – cała Azja, niesamowicie szybko bogacąca się Azja, jest jak czarna dziura, która zasysa wszystko, co się da, także pierwsze wydania. Ich ceny będą więc tylko rosły.